gru 272021
 

Powoli przestaję odbierać, czytać i rozumieć kody kulturowe, którymi posługują się media. Wczoraj zacząłem tęsknić za siermięgą lat osiemdziesiątych, za czarnobiałym telewizorem w drewnianej okładzinie, za meblościanką, za choinką z przedpotopowymi bombkami i za prezentami owiniętymi w szary papier. Wszystko przez telewizję Jacka Kurskiego, którą oglądałem przez pół dnia. Najpierw trafiłem na powtórkę filmu o Maryli Rodowicz i jej romansach. Myślę, że była to powtórka, albowiem o filmie tym trąbili przez cały dzień i bez przerwy mówili, że wyemitowano go 25 grudnia. To ciekawy pomysł, żeby w święto Narodzenia Pańskiego państwowa telewizja puszczała taki, pardon, dokument czy też może raczej reportaż, gdzie leciwa już mocno pani opowiada o swoich przygodach. Cała ramówka zdaje się miała otwarcie nawiązywać do epoki Gierka, ale o tym za chwilę. Prócz Maryli w TV królowała tak zwana magia świąt, czyli wszystkie kretyńskie filmy o tym, że miłość pokonuje wszelkie trudności. Te trudności zaś to za każdym razem był jakiś zestaw gagów, normalnie nie mający prawa się zdarzyć, ale umieszczony w scenariuszu, żeby podtrzymać ludzi na duchu. Nie wiem jak Was, ale mnie to zabija. Gorsze od magii świąt a la Hollywood, są tylko wynurzenia naszych rodzimych mędrców, także tych w sutannach, dotyczące sposobu przeżywania Bożego Narodzenia. Ja, na przykład, z masochistycznym upodobaniem oglądam czasem taki program, który na lokalnym kanale prowadzi Adam Strug. Znany wielu z płyty Monodia polska. Dyskusje tam prowadzone wywracają mi po prostu flaki, są gorsze niż program kulturalny Pegaz za schyłkowej komuny. No i zdaje się ma ów program, a także inne, podobne, służyć za przeciwwagę dla magii świąt. Żeby prócz rozrywki było także w tej telewizji coś poważniejszego i bardziej refleksyjnego. Wczoraj także była jakaś dyskusja, w dodatku z księdzem, ale nie mogłem się dopatrzeć tam żadnego sensu. Jest jednak jeszcze coś gorszego, ale o tym za chwilę. Na razie wracajmy do Maryli. Zacząłem oglądać od Olbrychskiego i chyba niewiele straciłem, bo mam wrażenie, że filmowi towarzyszy taka aura, która zapewni mu wielokrotne powtórki, nie tylko w święta kościelne, ale także w państwowe i w co bardziej popularne imieniny. Olbrychski wyznał, że w czasach kiedy ja gapiłem się w czarnobiały telewizor i czekałem na czarnobiałe kreskówki z lat czterdziestych, kupione dla polskich dzieci przez dobrą gierkowską telewizję, on rozstawał się z Marylą. Ta bowiem wybrała innego, a tym innym był syn Piotra Jaroszewicza, Andrzej, znany rajdowiec. Maryla, pardon, pani Maryla, powiedziała, że związała się z Jaroszewiczem krótkim romansem, albowiem imponował jej szybką jazdą samochodem i wyczynami na torze. Przypomnę, że Jaroszewicz jeździł Fiatem 125 p. Okay, okay, w latach siedemdziesiątych mogło to rzeczywiście wyglądać. No, ale nie bądźmy idiotami…przecież nie dlatego kopnęła w tyłek Olbrychskiego, że tamten był rajdowcem. Mówimy o PRL, państwie w którym rządziły służby, podporządkowanym ZSRR, co było podkreślone specjalną formułą wpisaną do konstytucji za Gierka właśnie. No, ale ciekawe jest to co zrobił Olbrychski, jak się od Maryli wyprowadził. Otóż poszedł mieszkać do hotelu. Łał! Ciekawe jakiego? Zapewne nieprzeciętnego, albowiem wyznał i miejscowe prostytutki, które go rozpoznały, przynosiły mu z rana śniadanie do pokoju i usiłowały go pocieszać po stracie.

Jestem całkowicie odporny na piosenki Maryli Rodowicz, myślę, że ludzi o podobnych upodobaniach jest bardzo wielu i trudno mi zrozumieć dlaczego telewizja państwowa usiłuje jednoczyć naród akurat wokół takich jakości. Bo co? Bo szło to w zgodzie z władzą i po jej myśli? Innego wyjaśnienia chyba nie ma. Przecież nie chodzi tu o jakaś specyficzną estetykę, zwłaszcza, że przez cały film puszczano fragmenty występów Maryli i zaprzyjaźnionych z nią artystów, w tym Heleny Vondraczkowej. O żadnej estetyce nie mogło być mowy. To są jakieś żenujące popisy ludzi, którzy co prawda mają umiejętności wokalne, ale na tym ich możliwości się kończą. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek obejrzał jakiś festiwal w Opolu czy Sopocie w całości. Nawet połowy jednego koncertu nie widziałem. Nie rozumiem więc po co? Na jaką cholerę to lansować?

Ach, byłbym zapomniał. Było jeszcze o tym, że Olbrychski wpadł wściekły do domu Jaroszewicza i przyłożył mu z piąchy. Niesamowite. Synowi premiera, byłego oficera sowieckich służb, przyłożył z piąchy…A był rok 1977…

W czasie kiedy puszczali fragmenty z tournée Maryli po ZSRR wyłączyłem telewizor. Nie dałem rady.

Nie wzruszyły mnie też rzewne opowieści o Agnieszce Osieckiej, która stręczyła Maryli ostatniego męża. Pana, który się z Marylą rozwodził prze bite cztery lata, rozumiem, że w ostrych bardzo kłótniach o majątek, bo nie o dzieci przecież, całkiem już dorosłe.

Na koniec pani Maryla, stojąc na tarasie Grand Hotelu w Spocie śpiewała piosenkę, w której powtarzał się refren: wszyscy chcą kochać. To zapewne jest prawda, ale jak to się ma do istotnych treści pokazywanych w filmie, tego nie wiem.

Czy można sobie wyobrazić coś gorszego? Oczywiście, bardzo łatwo i owo coś zostało wyemitowane natychmiast, jeszcze tego samego dnia. Był to film dokumentalny o Tonym Haliku. Obejrzałem może ze dwa odcinki programu z Halikiem, a byłem przecież niewiele straszy niż w czasach kiedy do Olbrychskiego, zainstalowanego w hotelu przychodziły te peerelowskie kapłanki miłości. Nie dałem rady tego znieść. Kiedy byłem już starszy pomyślałem sobie, że pan Halik musiał w swoim życiu nawywijać takich numerów, że teraz ma przymus stałego zajmowania swoich czarnych myśli jakąś aktywnością, by wspomnienia nie powracały. To wbrew pozorom dobrze o nim świadczy, oznacza bowiem, że człowiek miał jakąś wrażliwość, ale nie sprostał różnym wyzwaniom. Niestety nie ma nic gorszego niż kabotyńskie popisy ludzi słabo wyrobionych aktorsko. No, a taki był Halik. On, takie mam wrażenie, musiał się bez przerwy popisywać, żeby nie myśleć o przeszłości. W pewnym momencie narratorka, czyli wdowa po nim – Elżbieta Dzikowska – powiedziała, że tę służbę w Wermachcie mogła mu darować, ale tego iż był TW już nie. Powiedziała też, że po śmierci znalazła jakieś koperty potwierdzające jedną i drugą aktywność z dopiskiem – zniszczyć po mojej śmierci. To się nie mieści w głowie. Jak ktoś chce ukryć swoją przeszłość to niszczy dokumenty za życia, a nie zostawia je w widocznym miejscu z różnymi dopiskami. Ja przynajmniej bym tak robił, ale co ja mogę wiedzieć o prawdziwym życiu? Poza tym, takie odniosłem wrażenie, po ostatnich demaskacjach Halika, tych sprzed paru lat, stanęło zdaje się na tym, że nie służył w RAF, jak opowiadał, ale w Luftwaffe. No, a teraz okazuje się, że nie w Luftwaffe, a w Wermachcie. Nie wiem czy to koniec demaskacji i obawiam się, że po śmierci Elżbiety Dzikowskiej, oby żyła jak najdłużej, mogą wypłynąć inne jakieś koperty z innymi jeszcze dopiskami. Oczywiście Halik donosił dlatego, że inaczej nie mógłby wrócić do Polski i nie dostałby tu mieszkania. A chciał wrócić dla Elżbiety właśnie. Dobrze, że nie obejrzałem tego filmu do końca, bo wtedy musiałbym zadać pytanie – a po co było wracać? Skoro człowiek pracował dla NBC i miał z czego żyć na Zachodzie? Halik wrócił do Polski w 1975 roku, miał wówczas obywatelstwo argentyńskie, podobnie jak inny podróżnik i żeglarz, znany z opłynięcia świata – Zenon Jaskóła. W wiki możemy przeczytać, że Halik, a po jego śmierci Elżbieta Dzikowska rozpowszechniali informację iż był on laureatem nagrody Pulitzera. Co oczywiście było kłamstwem.

W zasadzie te dwa filmy to do dwa zestawy memów, które położyły się cieniem na życiu kilku pokoleń. W zasadzie brakowało tylko tego jeszcze, żeby Kurski, zorganizował pokaz filmu dokumentalnego o Stanisławie Supłatowiczu. Wtedy mielibyśmy komplet. Podręczny zestaw miłośnika dobrobytu i gospodarczej stabilizacji, połączonej z rzetelną i pouczającą rozrywką. No, a 21 stycznia, w przeddzień rocznicy wybuchu powstania styczniowego premiera filmu Gierek, z Koterskim w roli głównej. Już nie mogę się doczekać. Święta, prawda, Święta i po świętach…

  9 komentarzy do “Zabójcza magia świąt”

  1. Dzień dobry. Oczywiście trudno to wytrzymać ale też mają takie programy pewien walor, powiedzmy, edukacyjny. Nie jest łatwo dzisiaj, w epoce internetu i powszechnej technologii komunikacyjnej wytłumaczyć dzieciom co to znaczy opresja komunikacyjna, twarda i miękka propaganda i indoktrynacja, ucisk fizyczny i – pardon – psychiczny. A tu mamy użyteczny materiał dydaktyczny i możemy powiedzieć dzieciom, że bracia Kurscy i różni inni bracia są dziś tacy jacy są, bo byli wystawiani w dzieciństwie na oddziaływanie takich osób jak inkryminowani protagoniści zrelacjonowanego programu. I nie mogli się przed tym obronić, podobnie jak wielu rodaków, którzy do dziś skaczą z Giertychem. To jest normalna choroba, którą w tych ludziach wyhodowano dawno temu, kiedy władza była prawdziwie opresyjna, o czym mogliby zaświadczyć ci, którzy naprawdę z nią próbowali walczyć – gdyby przeżyli. A to, że nie wszystkich można było tak ukształtować, to wyłączna zasługa ich rodziców, dziadków, ludzi, którzy wbrew wszystkiemu wierzyli i umierali ze słowami; pamiętajcie, komuna upadnie! Musi upaść…

  2. Tak też to potraktowałem, jako materiał dydaktyczny

  3. film o pani Rodowicz, jak to skomentowałem przed świętami, film o cudzołożeniu starych, obleśnych gwiazd w samym centrum świąt. Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia a oni o ku….stwie. Co za czasy i obyczaje, degradacja wszystkiego. Dla mnie wielkie rozczarowanie, a potem jeszcze będą budować mit pani Rodowicz, na miejscu Daniela O. to bym się ze wstydu zapadł, opowiadając jak to przed żoną chowałem się za kochanką (to wyłapałem z zapowiedzi filmu).

  4. nie mam tv , to nie boli mnie czym wypełniony jest program, ale tak sobie pomyślałam, że nie tak dawno co roku w święta Bożego  Narodzenia kazano oglądać  film Kevin sam w domu  i tak sobie myślę, że może przez kilka lat następnych te opisane powyżej filmy , będą emitowane w każde święta  a to z 26 grudnia br. to była tylko taka próbka

  5. Pierwszy wyjec PRL

  6. a może ten film z Marylą miał prezentować taką … lekkość bytu

  7. „A niechaj to narodowie wżdy postronni znają, iż polacy nie gęsi ,i swoją biologiczną broń mają”

  8. Przez wiele lat telewizja emitowała przy wielu okazjach film Skarb, który dział się w okresie bezpośrednio powojennym. W tym roku ja udałem się na poszukiwanie skarbu czyli starego dworku, gdzie konserwator nie wymusi zbyt wielkiego haraczu. Znalazłem taki w odległości mniejszej niż 100 km od Warszawy. W zasadzie resztka dawnego pałacyku w parku samosiejek.  Po okresie gierkowskim, gdy gminy nie było stać na utrzymanie tam szkoły, okoliczna ludność zabrała się za szabrowanie. Film Skarb można by nakręcić ponownie w nowych realiach.

  9. Kurski jest gorszy niż Radiokomitet.

    TVN też nie dało się naprawić.

    Czy nie czas już na książkę „Warner Brothers vs Suski & Kurski”?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.