kw. 022019
 

Księża w Gdańsku spalili trochę śmiecia i już się podniósł alarm, że za chwilę Polacy, wzorem swoich przyjaciół nazistów zaczną palić ludzi w piecach. Nawet tu u nas pojawiają się pytania – a kto za tym stoi? Na czyje polecenie to zostało zrobione? Proszę Państwa, nie wiadomo na czyje polecenie i nie wiadomo po co, prawdopodobnie jest to jeden z wielu aktów rozpaczy, na której porywają się szeregowi duchowni, żeby zwrócić uwagę na tragiczną sytuację duchową w Kościele. Inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Opisałem wczoraj działanie pewnego, powszechnie ważnego mechanizmu, uważam, że to spalenie książek i różnych gadżetów dobrze z tym opisem koresponduje, ma jednak pewne wady, o których za chwilę. Zanim bowiem do nich przejdę chciałbym tu przed wszystkimi obnażyć mechanikę dyskusji publicznych na drażliwe tematy. Jeśli zdarzy się coś niezwykłego, ostatnią rzeczą o jaką chodzi jest próba wyjaśnienia rzeczywistych motywów sprawcy. Najważniejsze bowiem jest to, by utrzymać w mocy obowiązującą narrację. Stąd, jak mniemam, za owym aktem rozpaczy stać musieli jacyś ludzie, którzy zainteresowani byli tym, by podbić słupki oglądalności Szymonowi Hołowni. On bowiem odezwał się jako pierwszy oburzony tymi wypadkami. I o to właśnie chodzi – żeby nie wyjaśniać zjawisk, ale przyklepywać obowiązujące narracje, wykorzystując do tego dramatyczne nieraz, a nieraz komiczne wydarzenia. To jest mechanizm stary i dobrze znany badaczom kultur pierwotnych. Być może jest on także podstawą trwałych i silnych tradycji, ale na naszym obszarze kulturowym złożyło się akurat tak, że służy on do firmowania nędzy i upadku. Powiem teraz konkretnie o co mi chodzi i posłużę się przykładem. Wielu z nas pamięta sławny film „Człowiek zwany koniem”, o tym jak pewien Amerykanin trafił wprost do epoki neolitu, czyli do wędrującej po prerii grupy Indian Lakota. Zrobił się nielichy ambaras, bo pojawienie się tego faceta zaburzyło całkowicie porządek i hierarchię w grupie. Ludzie pierwotni są bardzo intuicyjni, zupełnie jak ja, i działając odruchowo, w sytuacji zagrożenia, wymyślają bardzo twórcze sposoby na zaradzenie katastrofie. I tak przywódca grupy, oceniając jednym rzutem oka sytuację wskazał palcem na białego i wypowiedział magiczne słowo – sunka wakan. Sunka wakan w języku Lakota, znaczy ponoć tajemniczy pies, w ten sposób właśnie lud Lakota określał pałętająca się po prerii konie. I tak właśnie, hierarchie zostały zachowane, a przybysz został zdegradowany do roli zwierzęcia pociągowego. I w ten sposób też wykluczono ewentualne afery obyczajowe, w które – gdyby on był człowiekiem – mogły uwikłać się dziewczyny z tej grupy. Z koniem, to jasne, żadna niczego nie próbowała. Cały film jest, jak pamiętamy, historią wychodzenia tego człowieka z owej degradacji, w którą został wepchnięty, nie ze złości, nie przez kaprys, ale w dobrze rozumianym interesie grupy. I to jest bardzo ciekawe, albowiem, ludzie zwani przez siebie samych cywilizowanymi, a pozbawieni pierwotnej intuicji uczynili z tej rozpaczliwej metody, stosowanej w sytuacji delikatnych bardzo, ale poważnych zagrożeń, metodę obowiązującą w czasie prowadzenia sporów o wszystko. Jak pamiętamy nasz bohater broni się przed degradacją, ale nie ma na nią wpływu. Nasz świat uczynił z degradacji atut i ludzie dobrowolnie dają się zdegradować, albowiem wydaje im się, że będą w ten sposób zauważeni. W końcu koń na dwóch nogach to jest jednak coś dziwnego. W grupie żyjącej na prerii nie było o czymś takim mowy – koń to koń i nie ma znaczenia czy ma dwie nogi czy cztery. Każdy dobrze wiedział o co chodzi, posiadał bowiem intuicję. Pułapka, w której my się znajdujemy ma drugie dno. Jest nim ta rzekoma atrakcyjność degradacji – pozwolę się wykluczyć, to będę fajniejszy. To nie tak, albowiem mamy do czynienia z wypreparowanym i podrasowanym mechanizmem, oglądanym wcześniej w filmie o człowieku zwanym koniem. Ktoś zjawia się niespodziewanie i wykonuje dziwne i nieprzewidziane konwenansem grupy ruchy, albo wręcz ruchy kulturowo skazane na totalne potępienie. Nikt jednak nie wykonywał ich od dawna, więc złudzenie, że zostaną ocenione mniej surowo jest duże. Tak się jednak nie stanie, albowiem na posterunku stoi cały garnitur rozgrywających, którzy – niczym demiurgowie-agitatorzy z kapownikami w rękach – nazywają wszystkie rzeczy świata tego od nowa. Hołownia jest jednym z nich. Wkurzeni księża spalili kilka książek, Hołownia wychodzi i załamuje ręce – co teraz będzie – woła. Co powie o nas New York Times i BBC?! Nic nie będzie poza tym, że my jako grupa osuniemy się nieco niżej w hierarchii bytów skazanych na degradację. Pora odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule – czym palenie książek różni się od brudzenia duszy. Tym ostatnim procederem zajmuje się właśnie Hołownia, jeśli ktoś nie wie o czym mówię, niech przypomni sobie przypowieść o grobach pobielanych. Cały rynek książki to jedno wielkie brudzenie duszy i degradacja wszystkich, którzy po książkę sięgają, przy jednoczesnym utrzymywaniu fikcji, że książka w życiu pomaga, z książki płynie odwaga….Nie pomaga już ta książka w niczym od dawna, a wypływa z niej jedynie trupi jad. I to właśnie chcieli powiedzieć nam księża z Gdańska. Nie zrozumieli jednak, że żyją w świecie, gdzie komunikacja nie istnieje, a żeby znów zaistniała trzeba najpierw powstrzymać proces degradacji, na który zostali skazani przez macherów od soft power. To można zrobić, ale nie poprzez wykonywanie ruchów gwałtownych. Te bowiem na pewno zostaną zauważone, zanotowane i zostanie wymyślona specjalna strategia dla ich uniknięcia. No chyba, że pogłębią degradację, wtedy będą podtrzymywane, przez różne wytypowane od tego osoby, o zwiększonych możliwościach absorbcji zaufania społecznego, a więc przez samotne matki katoliczki, młodych księży dotkniętych charyzmatem, albo przez zaangażowanych działaczy w typie Andrzeja Chadacza. Ludzie ci będą skakać w rytm religijnego disco polo i wskazywać na swoją i naszą degradację jako na ten wyróżnik, który powinien cieszyć nas najbardziej. Być może będą nawet cytować Ewangelię i mówić, że żyją jak pierwsi chrześcijanie i są w ten sam sposób prześladowani. Nie są, albowiem prześladowania pierwszych chrześcijan miały na celu ich fizyczną eliminację, a nie utrzymywanie przy życiu po to, by obniżyć znaczenie wspólnoty i wpędzić w pułapkę jawną hierarchię Kościoła.

Taka jest mniej więcej sytuacja i ona, póki nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, jest przez wszystkich traktowana lekko. Przeze mnie nie, bo ja muszę mieć wyniki sprzedaży, stąd bardzo czujnie obserwuję co się dzieje wokół. W jaki sposób wychodzi się z degradacji? Poprzez siłę i zmianę okoliczności zewnętrznych przekreślających decyzję kreujące obecny układ. – J’m men – powiedział w pewnym momencie ten facet – sunka wakan no! I tamci posłuchali. Dlaczego jednak posłuchali? Czy dlatego, że on był taki fajny? A skąd, dlatego, że w pobliżu pojawili się Szoszoni. Słowo o Szoszonach. Mało poświęcano im miejsca w literaturze młodzieżowej i popularyzatorskiej, przeważnie przedstawiani byli jako podstępne złośliwe bestie mordujące z zasadzki szlachetny lud Lakota. Coś musiało być na rzeczy, albowiem Szoszoni współpracowali z armią USA i tuż przed sławną bitwą nad strumieniem Małego Wielkiego Rogu, to oni powstrzymali atak kawalerii Szalonego Konia na oddziały generała Crooka. Z Szoszonami nie było więc żartów. To oni zmienili warunki zewnętrzne i powstrzymali degradację naszego bohatera, który stał się swoim dręczycielom bardzo potrzebny, dysponował bowiem know how, którego oni nie posiadali. I to też jest sytuacja typowa, a w dodatku obrotowa. Sam tego doświadczyłem wczoraj. Zdjęto bowiem nasz program z telewizji W Polsce i nie będziemy już występować z Józkiem na antenie. Ponoć dlatego, że internet nie ma wpływu na oglądalność kablówki, która musi gwałtownie tę oglądalność zwiększyć. Nie zadam dyplomatycznie pytania – w stosunku do czego i kogo? Żeby ta kablówka się lepiej sprzedawała zaangażowano do występów Jacka Łęskiego, który prowadzi bardzo nędzny telewizyjny program wraz z Magdą Ogórek, program, gdzie w zasadzie wszyscy drą mordy i na tym polega fun. Okay, to jest jakiś sposób na to, by przestać być koniem. Na ile skuteczny czas pokaże. Zauważyłem jeszcze inny, który mnie nieco zdziwił. Oto w garderobie pojawił się znany bloger Cezary Krysztopa, który ponoć będzie miał tam jakiś program. To ciekawe, szczególnie w kontekście tego zwiększania oglądalności. Mnie zaś najbardziej interesuje, co Cezary zrobi, kiedy w pobliżu pojawią się Szoszoni.

Nie wiem za bardzo jak to jest z tą oglądalnością, ale sądzę, że jak wszystko dzisiaj, pieniądze z reklam są tak naprawdę rozdawane. Stąd sensowniej byłoby nie starać się o oglądalność zmieniając ramówkę, na jeszcze bardziej beznadziejną, ale po prostu te pieniądze komuś zabrać. Jak to zrobić nie wiem, ale sądzę, że są w pobliżu ludzie, którzy widzą dokładnie w jaki sposób przeprowadzić taką operację.

Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl Postaram się zapraszać tam również Józefa, jeśli się zgodzi, będziemy mogli porozmawiać na tematy, które w telewizji W Polsce nie miałby szansy zaistnieć.

  19 komentarzy do “Czym palenie książek różni się od brudzenia duszy?”

  1. Podzielę się swoją wiedzą. Personalnie w skali globu zawiadywaniem strumieniem pieniądza, którym się karmi, dyscyplin

  2.  

    …uje i selekcjonuje media zajmuje się się Martin Sorell a w praktyce należące do niego agencje reklamowe. Wszystkie

    ucięło. Widać nie miałem się dzielić.

  3. Kto jest Martin Sorell? Czy on jest koniem?

  4. Ten ksiądz nie był pierwszy: https://www.facebook.com/superdeluxevideo/videos/418592911818598/4MAGG_6Qm0Cgu2aLDdDZMjX6cYkCMhEE3U4jzGX7BIm03Ijk6Vu9LknrBH2i7OftMLTGs0abaD_qjcZziO476n6fN6YN2m9lFAfNcPMsr39mDlW4tDvHSqQOzD3sHzIVXZ41pWcPb1EF6hr3yaQrZrFWcbZeWWDPLrLXkQmcQyIeKbxwbFvvxDsMhI5a4sqZW-N30-MAMIp66GkBeHST8I7XJNP0QaeAyr5z2JQcKSW0UQo3bpOH9uXwmAd2vEteNc&__tn__=K-R

  5. No, ale to jest akt bohaterstwa….w rozumieniu mediów polskich

  6. na tak na szybko po przeczytaniu 3 pierwszych zdań, no może 4 – to mi sie nasunęła myśl, że to może Hołownia a nie Biedroniowa jest szykowana na prezydenta naszej ojczyzny ? Podobno pierwsza myśl jest …. Oby była nieuprawniona.

  7. Odnośnie konferencji w Sulechowie – polecam zwiedzenie pałacu myśliwskiego Radziwiłów znajdującego się nieopodal, w którym wychowała się polskojęzyczna psycholożka przemalowana na pisarkę … Olga Tokarczuk, absolwentka miejscowego liceum. Regiony bizantyjskie w Polsce to w ogóle fascynujący temat – mieszczą się na zachodzie a urzekają orientalną egzotyką prawosławno – protestanckiego aliansu.

  8. No dobry instruktaż, można palić książki napisane także przez cwelebrytów, ale wcześniej, przed podpaleniem  muszą one być obłożone w papier z podobizną  osoby, którą wskaże tenconieprzepuszcza żadnejokazji.

  9. Ostatni akapit to zapowiedź postawienia na pewnego konia w tej gonitwie ? U mistrzów propagowania treści to może być jeszcze zmiana sygnalizacji flagowej jak u Holendrów ale cicho sza .

  10. A nawet — sprawiedliwości dziejowej. To znaczy, dopóki nie będzie można spalić tych książek wraz ze znienawidzonym autorem.

  11. Nie konie tylko Żydem, który posiada lub posiadał wszystkie liczące się w świecie agencje reklamowe. To jest gość, który trzyma szlauch ze strumieniem pieniędzy od korporacji do mediów. Gdzie podleje tam rośnie, gdzie nie podleje tam usycha. Lokowanie reklamy to zarządzanie wyobraźnią, o tym decyduje Sorell. Z Londynu jest. Interfejs między korporacjami a mediami. Tak było jeszcze kilka lat temu. https://en.m.wikipedia.org/wiki/Martin_Sorrell

  12. Nawet żeby spalić książkę, to trzeba ją nabyć, najczęściej drogą kupna. Czyli i tak ktoś zarabia. Nie ma to jak być niepiśmiennym baronem. Nie kupuję, bo nie czytam.

  13. Raz w zyciu spalilam taty ksiazki…

    … musialam byc w szkole podstawowej i nie bardzo zdawalam sobie sprawe z tego co robie, bo gdybym byla starsza np. w technikum – to raczej malo prawdopodobne by to bylo.  W kazdym badz razie z dymem poszla spora kolekcja tatowych „tygrysow” i troche ksiazek od jego cioci z Krakowa…

    … jak wrocil z pracy i zobaczyl jeszcze tlace sie grzbiety swoich ksiazek… to malo nie zemdlal… myslalam, ze mnie rozerwie jak zabe, z wscieklosci… cale szczescie, ze mama juz byla w domu i troche tate udobruchala… tak czy owak pamietam to do dzis,  wielkie ognisko na srodku drogi, a wokol pelno dzieciakow…

    … ale mielismy wtedy radoche.

  14. Szanowny Panie Macieju olać telewizję wpolsce, robić swoje i bić Szoszonów. Pozdrawiam.

  15. Najmocniej przepraszam 🙁

  16. A nie lepiej palić pistolety od których zginęło milion razy więcej ludzi niż od Harry’ego Pottera i Hello Kitty?

  17. Ala Wilk – to nie tutaj,:-) tutaj jest ciemno, szaro i ponuro, czyli panom i paniom brakuje pieniędzy, wiec..lepiej złościć się w internecie niż myśleć

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.