cze 172011
 

Wśród wielkich bohaterów Ameryki kawaler Adam Dollard des Ormeaux nie zajmuje szczególnie eksponowanego miejsca. Może przez to, że był Francuzem broniącym Kanady, a nie Anglikiem karczującym puszcze nad rzeką Ohio, a może z jakiegoś innego nie znanego mi powodu.

Jego historia jest krótka i kończy się gwałtowną śmiercią w okolicznościach, o których mogliby zaświadczyć jedynie wojownicy z plemienia Mohawk, ale oni nie byli skorzy do składania wyjaśnień białym kronikarzom.

Dollard des Ormeaux przybył do Montrealu roku 1658. Skończył się już dawno okres długiego pokoju jaki Nowa Francja zawarła z plemionami Irokezów mieszkającymi na południe od wielkich jezior. Skończył się ów czas niepostrzeżenie dla kupców, rzemieślników i księży kolonizujących niegościnny las nad rzeką św. Wawrzyńca. Sprawy i życie poza kolonią były im bowiem tak obce, jak ciemna strona księżyca. Nawet jeśli dotyczyły ich własnej egzystencji i śmierci. Od 1640 roku pomiędzy Huronami i sprzymierzonymi z nimi Francuzami a Ligą Irokeską dochodziło do utarczek nazywanych wojną bobrową. Kulminacją tych zmagań wydawać się mogło – patrząc z krótkiej perspektywy – przetrzebienie – do granicy zagłady plemienia Huronów dokonane w 1649 roku. Później jednak okazało się, że kulminacyjnym momentem wojny Kanadyjczyków z Irokezami było inne wydarzenie.

Dla Indian z południa kolonie na północy były wielkim problemem, nie można było tak po prostu o nich nie myśleć. W tamtych dziwnych i heroicznych czasach to nie gubernator z Montrealu, nie misjonarze budujący kościoły w wioskach Huronów nad Erie, rozmyślali o ekspansji i polityce. Ich interesował jedynie handel lub zbawianie dusz nieszczęsnych dzikich. Politykami na dużą skalę byli wtedy wodzowie z długich domów zbudowanych na leśnych polanach nad rzeką Mohawk.

Nie mogło być inaczej. Od kilkudziesięciu lat podstawą egzystencji pięciu plemion zwanych pod nazwą Irokezów był handel bobrowymi futrami, te zaś wyczerpały się zupełnie na terenach zamieszkałych przez irokeskie plemiona. Należało więc szybko odnaleźć nowe rzeki i strumienie, które przegrodzone były bobrowymi tamami. Irokezi wiedzieli, gdzie są takie miejsca – na północy, w kraju Huronów, gdzie prócz pokrytych korą wiązu chat stały także prymitywne chrześcijańskie kaplice.

Huroni, mogliby właściwie zająć miejsce w lidze pięciu irokeskich plemion, mówili przecież tym samym językiem co Indianie Onondaga, Huronowie jednak woleliby chyba poobcinać sobie ręce niż usiąść przy jednym ognisku z wojownikami Irokezów. Wrogość pogłębiona została jeszcze przez działalność misjonarzy, którzy znaleźli wśród Huronów wdzięcznych słuchaczy nauki Chrystusa, choć do prawdziwych nawróceń i chrześcijańskiego życia w rozumieniu europejskim było jeszcze daleko. Huroni mieli jeszcze coś, czego nie mieli Irokezi – wolny dostęp do rynków w Nowej Francji. No i mieli bobry, mnóstwo bobrów, które mogli zabijać obdzierać ze skóry.

Jak wiele razy w historii, tak i w tym przypadku szczęśliwe życie i ekonomiczna prosperity zakończyła się zagładą. Kiedy kawaler Dollard d’Ormeaux postawił stopę na kanadyjskiej ziemi Huronowie nie byli już liczącą się potęgą polityczną, cześć z nich schroniła się przed Irokezami w wioskach Indian Erie, a część zbliżyła się do francuskich kolonii licząc na opiekę i bezpieczeństwo.

Wojna bobrowa jednak ani na chwilę nie straciła swojego natężenia. Irokezi, po wytępieniu Huronów nikt już nie stawał im na drodze, przeprawiali się każdej jesieni przez rzekę Ottawa i dziesiątkowali populację bobrów na północ od jeziora Erie. Polowali przez całą zimę, by wiosną powrócić na południe, łodziami przeciążonymi ładunkiem bobrowych futer,  tak że burty ledwo wystawały znad lustra wody.

W latach 1658 – 1660 irokeskie wyprawy na północ stały się liczniejsze, a populacja bobrów za rzeką Ottawa znacznie zmalała. Nie wiadomo jednak czy to było przyczyną i inspiracją ekspedycji podjętej przez kawalera Dollard D’Ormeaux, czy było nią coś zupełnie innego.

Zakładając jednak, że pomiędzy światem Indian z długich domów a francuską kolonią nie istniała żadna komunikacja przyjąć należy, że właśnie to – zamiar położenia kresu futrzarskim ekspedycjom Indian było główną inspiracją Dollarda. Wiosna roku 1660 nie różniła się od innych kanadyjskich wiosen. Leśna wilgoć oblepiające drzewa, szum rzeki i zapach butwiejących liści. Na łodziach które w końcu kwietnia wyruszyły z Montrealu na południe ustawiono muszkiety, padła komenda i wiosła uderzyły w lustro wody. Z Dollardem płynęło jeszcze szesnastu Francuzów z Kanady, czterdziestu zamieszkujących w pobliżu kolonii Huronów i czterech Indian z plemienia Algonkin liczących na łatwy łup.

Wszyscy Francuzi przed wyruszeniem na wyprawę sporządzili testamenty, a Dollard podpisał jeszcze dokument, który zobowiązywał go do zwrotu pożyczki, jaką zaciągnął u miejscowego kupca. Miał tego zwrotu dokonać po powrocie z wyprawy, po której spodziewał się znacznych zysków. Choć wielu współczesnych,  a także późniejsi kronikarze twierdzili, że Dollard był bogaty, nie wydaje się to jednak prawdą w świetle podpisanych przezeń zobowiązań. Był po prostu człowiekiem lubiącym bawić się z fantazją, a jego popularność w koloniach brała się raczej szacunku dla jego pochodzenia i przemyślności niż z podziwu dla majątku.

Siedemnastu Kanadyjczyków i czterdziestu trzech Indian wyruszyło w dół rzeki Ottawa z myślą o tym, by zagarnąć owoc trwających przez całą zimę polowań wojowników irokeskich.

W dole rzeki, na wzgórzu do którego dopłynęli w ostatnich dniach kwietnia znajdowały się znane im ruiny algonkińskiej wsi otoczone popróchniałą palisadą. Ekspedycja rozpoczęła naprawę umocnień, pracowano przy wtórze pieśni i żartów zerkając od czasu do czasu na płynącą w dolę rzekę, na której powinny pojawić się wkrótce łodzie Irokezów pełne bobrowych skór. Dla Francuzów i Indian jasne było, że zmęczeni zimowym polowaniem wojownicy z długich domów będą łatwym celem ataku. Wydarzyło się jednak coś innego.

Oto oczom Francuzów ukazywać się zaczęły pojedyncze figurki wojowników wynurzające się z lasu po drugiej stronie rzeki. Jedna, dwie, sześć, dziesięć, trzydzieści. Huronowie od razu zorientowali się, że mają do czynienia ze swymi pobratymcami z plemienia Onondaga. Francuzi zaś długo nie mogli nadziwić się skąd tylu irokeskich wojowników wzięło się nagle nad rzeką i dlaczego miast płynąć łodziami z północy pojawili się nagle na południowym brzegu. To było wielkie zaskoczenie. Irokezi bowiem postanowili w roku pańskim 1660 nie polować na bobry po drugiej stronie jezior. Postanowili, że wreszcie położą kres koloniom Francuzów nad rzeką św. Wawrzyńca. To było ambitne i wielkie zamierzenie polityczne. Wodzowie przygotowali się do niego dobrze, choć nie każde z pięciu plemion ligi zdecydowało się przysłać swoich wojowników na wyprawę. Prócz trzystu Onondagów, których Francuzi zobaczyli na drugi brzegu rzeki Ottawa, w kierunku ufortyfikowanego wzgórza zmierzało jeszcze czterystu Mohawków i Oneidów. Wobec takiej siły to co miało być jedynie wyprawą interwencyjną i łupieżczą zamieniło się w heroiczne starcie na miarę Termopil. Nikt w koloniach nie spodziewał się ataku Irokezów, nikt o nim nie myślał. Ludzie zdążyli już przyzwyczaić się do swoich kamiennych domów, do ulic obsychających z błota wiosną i do eleganckich powozów. Zagłada – tak o tym się słyszało – dawno temu zagładzie uległy kolonie Anglików w Wirginii. Nic takiego nie mogło jednak spotkać poddanych króla Francji. Nie w tak wspaniałym czasie, nie w maju i nie przy takiej koniunkturze na  futra. To było po prostu niemożliwe.

Dollard wydał rozkaz cofnięcia się za palisadę. Był to logiczny rozkaz wobec oczywistej przewagi przeciwnika. Był to jednak także rozkaz samobójczy. W otoczonej palisadą wiosce nie było źródeł wody, a jedyna zdatna do picia znajdowała się w płynącej u podnóża wzniesienia rzece. Przez rzekę jednak już przeprawiali się Onondagowie. Pierwszy atak przypuszczono z marszu. Indianie kryjąc się za prowizorycznymi, wykonanymi z gałęzi osłonami podeszli pod samą palisadę. Sześćdziesięciu uzbrojonych w muszkiety i łuki mężczyzn ukrytych za ogrodzeniem stanowiło mimo wszystko poważną siłę. Padli zabici po stronie atakujących, zginęło dwunastu Onondagów, w tym ich wódz. Atak przerwano i obrońcy mogli odetchnąć po walce i wielkim zaskoczeniu. Nie było czasu na myślenie o tym co dalej, ani o konsekwencjach obrony – trzeba było przecież brać pod uwagę możliwość kapitulacji – tę zaś o wiele trudniej było wynegocjować przy zaciętym oporze. Jeden z rozgrzanych walką i chwilowym sukcesem Huronów przeskoczył palisadę i odrąbał głowę zabitemu irokeskiemu wodzowi. Wetknął ją potem na kij i postawił na szczycie palisady. Dollard nie protestował. Onondagowie, wściekli i rozjuszeni porażką przypuścili kolejny atak. Ten także zakończył się porażką.

Na drugim brzegu rzeki rozpoczęli więc Irokezi budowę prowizorycznych umocnień i czekali spokojnie, aż obrońcom zabraknie wody, czekali także na nadejście swoich braci Mohawków, przed którymi drżało wszystko co żywe na północ od rzek Ottawa, św. Wawrzyńca i wielkich jezior, aż hen ku wielkiemu Oceanowi.

Wielka grupa Indian z plemienia Mohawk wzmocniona grupą Irokezów Oneida pojawiła się w pobliżu umocnień Dollarda prawdopodobnie 2 maja. Pewni swej przewagi Indianie ruszyli do natychmiastowego ataku, który powiódł się o tyle, że nie wycofali się już za rzekę, ale zajęli stałe pozycje w pobliżu palisady.

Bardzo szybko okazało się, że obrona staje się niemożliwa z powodu pragnienia. Majowe słońce wysuszyło szybko kilka kałuż znajdujących się wewnątrz wioski, zmęczenie walką dawało się we znaki, grubo zmielona mąka, którą jedli obrońcy zamieniała się w ustach w gęstą papę niemożliwą do przełknięcia. Nikt nie myślał jednak o tym by kapitulować. Indianie Mohawk nie mieli zwyczaju oszczędzać jeńców, obrońców czekała więc śmierć w walce lub na stosie – w najlepszym razie. Walka trwała więc dalej. Odparto jeszcze kilka ataków, kiedy Huronowie spostrzegli w końcu, że pomiędzy atakującymi znajduje się jeden z nich – człowiek porwany kilka lat temu z wioski w pobliżu Montrealu. To dało im nadzieję na pomyślne negocjacje.

Dowodzący Huronami wojownik imieniem Annaotaha wybrał kilkudziesięciu swoich ludzi i wyprawił ich za palisadę, obładowawszy prezentami dla irokeskich wodzów. Rozpoczęły się negocjacje, które zakończyły się wkrótce bardzo gwałtownie. Francuzi spostrzegli, że do opuszczonego przez dużą grupę Huronów umocnienia zbliża się niewielki oddział Irokezów,. Nie wiadomo, czy negocjacje były tylko wybiegiem ze strony wodzów, a niewielki oddziałek miał wtargnąć do wioski i pozabijać w trakcie rozmów pozostałych tam Francuzów i Indian, wiadomo tylko, że Francuzi nie czekali. Ostrzelali przyczajonych wojowników.

Annaotaha, jak twierdzili później ocaleni z pogromu, czynił wymówki Dollardowi, że wydał taki rozkaz . Nie miało to już jednak większego znaczenia. Irokezi po uwięzieniu parlamentariuszy ruszyli do kolejnego ataku, osłaniali się przy tym prowizorycznym drewnianymi tarczami. Francuzi z dwóch antałków prochu i zamków od pistoletów zbudowali coś w rodzaju granatów, którymi chcieli rozproszyć atakujących. Plan się nie powiódł. Wojownicy wdarli się do wioski. Nie wiadomo kiedy dokładnie zginął kawaler Dollard des Ormeaux, prawdopodobnie poległ, jako jeden z pierwszych. Francuzi bronili się jeszcze jakiś czas długą, białą bronią. Było już jednak po wszystkim. Jeden z walczących widząc rannych towarzyszy, którzy z pewnością dostaliby się żywi w ręce Indian rozłupał im głowy siekierą.

Nie wiemy ilu dokładnie obrońców dostało się do niewoli. Niektóre źródła podają, że pięciu inne, że tylko jeden. Wielce prawdopodobne jest, że jednego z jeńców spalono na miejscu, w wiosce Long Sault, żeby dać wojownikom satysfakcję i uśmierzyć ich gniew po tak ciężkiej walce. Resztę zapędzono do wiosek nad rzeką Mohawk i Richelieu. Zginęli tam z pewnością. Z pogromu wydostało się czterech Huronów, którzy zanieśli złe wieści do Montrealu.

Dziwne wydaje się dziś, że szybko zapomniano o wyczynie Dollarda, choć przez jakiś czas w koloniach głośno było o tym, że w czasie bitwy pod wsią Long Sault poległo ponad trzystu Irokezów. Milczenie to było tym bardziej dziwne, że kawaler Dollard des Ormeaux przez swą nieustępliwą postawę i hart uratował nie tylko handel futrami, tak potrzebnymi koronie francuskiej, ale w ogóle całe kolonie. Po trwającej do 12 maja bitwie Irokezi odstąpili bowiem od pierwotnego planu zniszczenia Montrealu i Nowej Francji. Wrócili do swoich długich domów i do polowań na bobry. Jedynie opat Faillon  opisał czyn Dollarda, jako przykład męczeństwa za wiarę i ojczyznę.

W późniejszych latach porzucono tę, zdaniem historyków, napuszoną interpretację. Wyszło bowiem na jaw, że jeszcze tego samego roku, jesienią Mohowkowie w sile 600 ludzi wyprawili się ponownie przeciw Francuzom. W czasie wędrówki wojownicy postanowili zapolować na jelenia, gonitwa po lesie za zmęczonym zwierzęciem okazała się bardzo niefortunna. Wódz wyprawy wysforował się za bardzo przed grupę myśliwych i jeden z wojowników zastrzelił go mierząc do zwierzęcia. Irokezi zawrócili ponownie. Przypieczętowali tym swój los i los pamięci o Dollardzie.

Zimą 1660 roku, niezrównany minister Colbert wysłał za ocean pierwsze regularne oddziały francuskie. Sławny i znamienity regiment Carignan złożony z tysiąca trzystu weteranów wyruszył zimą, w śniegach po pas, w doliny rzek, gdzie kryły się długie domy Irokezów. Palono i mordowano bez litości, zniszczono wszystkie osady Mohawków nad rzeką Richelieu, a na ich miejscu wzniesiono forty. Nowa Francja była potęgą, a Irokezi nie zapuszczali się już nigdy na północ w poszukiwaniu bobrów. Rozpoczęli ekspansję na zachód.

Pamięć o Dollardzie zbladła wobec tych wspaniałych czynów i wielkich osiągnięć. W połowie XIX wieku, w odnalezione przypadkiem historii Montrealu znalazły się informacje,  tym, że majątek kawalera wynosił przed jego ostatnią wyprawą 38 ludwików i 10 soldów. Długi zaś 32 ludwiki i 10 soldów. Dollard spłacił więc pośmiertnie swoje zobowiązania wobec kupców z Montrealu. Była tam także relacja o przebiegu wypadków w majowych dniach roku 1660 pod wsią Long Sault nad rzeką Ottawa.

Nie myślcie, że  całkiem zapomniano Dollarda, w XIX i XX wieku kanadyjscy historycy spierali się ostro o to czy ich bohater zginął świadom swojego wielkiego czynu, czy też był jedynie awanturnikiem, któremu nie dopisało szczęście. Spór rozstrzygnięto na korzyść Dollarda. Ma on dziś ponoć pomnik w Montrealu, ale ja nigdy go nie widziałem.

  2 komentarze do “Dollard des Ormeaux”

  1. Ja natomiast tak, widzialam pomnik Adama Dollard-des-Ormeaux, jest w Montrealu w parku Lafontaine. Oto link: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Statue_Dollard_des_Ormeaux,_parc_Lafontaine,_Montréal_2005-08-29.jpg.
    Dziekuje za ciekawa opowiesc o p. Dollard-des-Ormeaux, pozdrawiam,
    Urszula Bajdalska

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.