lis 042023
 

Kiedyś biblioteki w Warszawie prowadziły taki cykl spotkań z autorami, który nazywał się „Godzinka w dobrym towarzystwie”. Ponieważ jakieś zewnętrzne czynniki wpadły na pomysł, żeby zorganizować mi spotkanie w jednej z bibliotek, uznałem, że może uda się to także w innej. Jak wiecie takie rzeczy są niemożliwe, poza tym, kiedy usłyszałem, że mam się wpisać w taki format, opuściłem ręce wzdłuż tułowia i poszedłem do domu.

Uważam bowiem, że tego rodzaju ustawki są bodaj najbardziej szkodliwą rzeczą dla dystrybucji książek i popularyzacji jakichkolwiek treści. I przekonuję się o tym po wielokroć, co daje mi jeszcze jakieś motywacje do działania. Niedawno, na przykład, byłem na spotkaniu rekolekcyjnym w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie w zasadzie były same panie, w różnym bardzo wieku oraz kilku panów, z czego mniejszość w moim wieku, a większość w takim, że mogliby być moimi dziećmi. Mówiłem trochę o książkach, trochę o świętych, trochę o postawach. Tak, jak zwykle. Nikt nie ziewał. To było niezwykłe. Wszyscy wszystko rozumieli i do tego jeszcze włączali się do dyskusji. Część robiła notatki. Ja się już niby do tego przyzwyczaiłem, ale zawsze miałem te sesje nieco krótsze, teraz zaś zakontraktowano mnie na trzy dni. Nie powiem, zmęczyłem się, ale było warto. Stąd bierze się moja pewność, że różne godzinki w dobrym towarzystwie to katastrofa, którą zasłania się absolutną nicość i pogardę dla odbiorcy, a także tematy wtórne i po wielokroć już przemielone przez różnych autorów. To z kolei przekonuje mnie, że nie należy mieć żadnych lęków jeśli chodzi o publikacje i dobierane tematy. Najgorsze zaś co może zrobić autor to kokietować czytelnika. Piszę to albowiem zbliżają się Targi Książki Historycznej, w których zamierzam uczestniczyć i doradzam, by nikt nie podchodził tam do mnie z postulatem – a niech mnie pan spróbuje w jakiś sposób zainteresować swoimi książkami…Bo wtedy tak go zainteresuję, że przez długie miesiące zostanie mu jedynie telewizor, a o książkach zapomni całkiem.

Gorsze od kokieterii autorów jest chyba tylko wychowywanie troglodytów poprzez książki. Jaki w tym sens widzą autorzy, nie wiem. Ja go nie widzę. Ostatnio na twitterze Boniek Zbigniew pokłócił się z ministrem Czarnkiem i tenże Boniek użył w polemice cytatu z Tuwima, tego o psie i mezaliansie – wiecie sami. To jest najlepszy przykład na to, jak głupim pomysłem jest powszechna edukacja. Półanalfabeta wchodzi w interakcję z ministrem oświaty. I nie ma doprawdy znaczenia, co myślimy o tym ministrze. Chodzi o to, że sformatowana edukacja daje głąbom i szkodnikom narzędzia, którymi oni mogą okładać ludzi podejmujących wyzwania poważne i odpowiedzialne. Sami będąc poza jakąkolwiek odpowiedzialnością. Przykład ten wskazuje, że polemiki z jakimi mamy do czynienia w mediach społecznościowych są już od dawna pewnym schematem, opartym o takie samo założenie, jak ta nieszczęsna godzinka w dobrym towarzystwie. I w zasadzie można by bez pudła wskazywać jakiego cytatu jeden z drugim użyje, żeby podnieść sobie samoocenę. Nie lepiej jest w tak zwanych dyskusjach poważnych. Czego przykładem może być Teologia Polityczna, gromada szkodników, którzy skończą jak Terlikowski, kiedy tylko wypełnią swoją misję. Ludzie, uważający się na poważnych czytają publikowane tam analizy, których celem jest wyłącznie to, do czego dąży Boniek poprzez swój cytat o psie i mezaliansie, utrzymanie pozycji człowieka poza krytyką i inną niż sformatowana polemiką. Wielu jednak się na to łapie, albowiem im większy idiota tym dostojniej kroczy i z większą emfazą cedzi słowa. Takie zachowanie daje mu pewność i gwarancję, że żadna niespodzianka czy przykrość na pewno go nie spotka. Dzieje się tak mimo jawnego urągowiska, jakim był konkurs na nową redakcję obrazu przedstawiającego Chrystusa miłosiernego. Konkurs, który był splunięciem w twarz ludziom potrafiącym malować i rozumiejącym co to jest obraz o tematyce religijnej, Połowa populacji jednak, zainteresowanych tymi sprawami, przy próbie wyjaśnienia im czegokolwiek już wyciąga z zanadrza jakiś gotowy cytat, pochodzący z twórczości znanego i uznanego poety, a wszystko po to, by wskazać, jak nisko stoi ich oponent. Pomysł, że można prowadzić dyskusję bez cytatów, czyli można odjąć jej cechy aranżowanego przedstawienia, które ktoś tam kiedyś rozpisał na role i sprzedaje półidiotom, nie wchodzi w grę. To są rzeczy niezrozumiałe, albowiem własna jakaś myśl jest podejrzana, a nawet jest zagrożeniem. Może być też pułapką dla kogoś, kto zastanawia się jaki cytat wybrać do takiej czy innej polemiki i na kogo się powołać, żeby poczuć to charakterystyczne ciepełko pod gromadzącym się na brzuchu sadłem.

Sytuacje takie bywają treścią naszej koegzystencji z bliźnimi nierzadko przez długie miesiące. Czasem bywa tak, że trzeba się wybrać na jakiś odwyk od tego, a nie zawsze można. Na pewno nie można polemizować z ludźmi, którzy zamiast myśleć i szukać argumentów, zamieniają się wyznawców jakichś obłąkanych kultów i fetyszy. I to mimo tego, że widać dokładnie gdzie to prowadzi. Przypomnę tylko, iż polityk nazwiskiem Hołownia zaczynał, jako katolicki publicysta. Napisał nawet książkę o ludziach terminalnie chorych, z którymi rozmawiał na oddziale onkologicznym. I było wielu takich, którzy uznali ten pomysł za świetny, a samego Hołownię za anioła niemal, który pozwolił tym osobom wypowiedzieć się przed śmiercią. Nie wiem, jak w ogóle coś takiego tłumaczyć ludziom. Być może ten podziw wynika z jakichś deficytów scenicznych, które często występują u bliźnich, a nie zawsze są zauważalne. Cała ta rzekomo autentyczna promocja wiary w wykonaniu wspomnianego autora służyła i służy nadal do tego, by zawłaszczyć pojęcia z kluczowego dla naszej egzystencji obszaru, a następnie stać się ich redystrybutorem. I mówić ludziom, który ksiądz jest fajny, a który plecie bzdury. Jak w piosence Pietrzaka – a pan mi mówi, panie kontrolerze, dym z papierosa puszczając beztrosko…Dziś Hołownia jest na etapie grzebania po kieszeniach w poszukiwaniu zapałek, którymi sobie tego papierosa zapali. Potem zacznie puszczać dym, patrząc na nas zza jasno świecącej biurowej lampy.

To samo było i jest z Terlikowskim. I to samo będzie z innymi, z czego – mimo dobrych przykładów – uporczywie nie zdajemy sobie sprawy. I to jest numer przynajmniej tak stary, jak Komunistyczna Partia Polski. Po wojnie Hłasko napisał – nawet przez pięć minut nie wierzyłem w katolicyzm Jerzego Andrzejewskiego. Minęły lata, a ludzie wierzą w Hołownię, Terlikowskiego, Teologię Polityczną i w to, że człowiek nie posiadający podstawowych umiejętności i całkowicie pozbawiony wrażliwości, za to wyuczony pewnych zachowań jak małpa, nie posiadający w dodatku święceń, może katechizować naród. Nie wiadomo co rzec w takiej chwili. Może tyle, że trzeba będzie w przyszłym roku zorganizować jakieś spotkania autorskie o charakterze zamkniętym, gdzie wchodzić będą tylko ludzie z listy.

Dziękuję za uwagę.

  10 komentarzy do “Godzinka w dobrym towarzystwie czyli o przyczynach, dla których nigdy nie wyjdziemy z dołka”

  1. To nie o autorów przecież chodziło, w tych imprezach, tylko o godzinkę w dobrym towarzystwie miłej bibliotekarki 😉

  2. Jednym głupkowatym sloganem, że „nieważne czy dobrze czy źle aby nie przekręcili nazwiska” ustawia się całą dyskusję publiczną jako medialny freak fight. I cała „klasa polityczna” wchodzi w to jak w masło. Po co? Czy nie widać jak na dłoni, że to są „zapasy w kisielu”. które sprowadzają dyskutantów do poziomu atrakcji dla tłumu. Tym z opozycji to nie szkodzi, tych z prawej strony tylko degraduje. „Politycznie aspirujących” po prawej stronie jeszcze można zrozumieć bo chcą się utrzymać „przy władzy” więc w taki pokraczny sposób walczą o rozpoznawalność ale starzy wyjadacze, którzy łapią się na ten „lep na muchy”? Trudno to zrozumieć. Być może jest w tym jakaś „skaza genetyczna”, że po prawej stronie „chce się dobrze” ale brakuje impulsu by próbować przewidywać konsekwencje swoich decyzji. Wysoka frekwencja w wyborach odbiera PiS-owi zwycięstwo ale to przecież premier Mateusz ogłosił nawet wysokie nagrody za wysoką frekwencję. No i po co? O co mu chodziło?

  3. Idź może do biblioteki i zobacz, jak dziś wyglądają bibliotekarki i jak się zachowują, okay…

  4. Od dłuższego czasu próbuję wyjaśnić tu ludziom, że dobre chęci i cwaniactwo z korpo nie wystarczą, żeby zdobyć i utrzymać władzę, nawet jak się coś daje. To jest bardziej skomplikowane, ale nikt tego nie rozumie. Stąd werbunek tak zwanych wyrazistych postaci. Lub ludzi symboli, którzy samą swoją obecnością mają rozwiązać liczne problemy

  5. Czy w obliczu problemów jest szansa na przywrócenie miesięcznic?

  6. Miesiączek nie trzeba przywracac, gdyż reguluje je natura.

  7. Pisałem już to ale pytanie brzmi czy do szoł w TVN szukali niskiego bo mieli wysoką gwiazdę czy szukali wysokiego bo mieli małą gwiazdę? Jeśli mieli wysoką gwiazdę Teo pan polityk teraz był tam na doczepkę, tak jak teraz doczepiony jest do projektu pana Kobosko , jak tylko pan Kobosko uwiarygodni się jakimś stołkiem to wykopie niskiego gwiazdora do TVN z powrotem. Pisarze szczególnie ci współcześni mają uwiarygadniać kogoś, może są tańsi niż ministerialne stolki

  8. Miesięcznic jako symboli niemożności? Potrzasku w jakim się znajdujemy? Osamotnienia?

  9. Po co przywracać miesięcznice? Sytuacja wewnętrzna i zewnętrzna jest inna. Marsz Niepodległości też już nie będzie tym co przedtem i zapewne frekwencja będzie mniejsza. „Dziadów” Dejmka też nie wystawią w Narodowym. 🙂 Coś się jednak wydarzyło przez te osiem lat u nas w kraju i u sąsiadów. Sytuacja w Polsce wcale nie jest jakaś beznadziejna co się wielu osobom wydaje. W tej chwili robimy rozrachunki ale nie po klęsce Polski, a po przegranych wyborach. Polska jest już w innym miejscu niż osiem lat temu i nie jest i nie będzie ręcznie sterowana z Brukseli (czyt. z Berlina) bo to Kobosko będzie „kierownikiem”, a ambasada USA jest bliżej od Berlina. Robimy tutaj remanent „błędów i wypaczeń” aby dalej uniknąć wpadania w te same pułapki. Niepodległość nie została utracona więc nie ma co śpiewać elegii. Trzeba się przegrupować i zoptymalizować do kolejnego etapu. I tyle. Poza tym miesięcznice miały trzymać „pod parą” sumienie narodu. Dzisiaj już tragedia smoleńska została w tym sumieniu szczelnie „otorbiona” i nie robi społecznego wrażenia. Co drugi dzień mamy jakieś tragedie. Smoleńsk przykryła wojna na Ukrainie, wojnę na Ukrainie wojna w Izraelu, a na horyzoncie są kolejne konflikty i kolejne tragedie. W Polsce teraz bardzo dobrze się żyje i nasza walka polega na tym aby to utrzymać i swojego dostatku nie oddać za frajer. W tej głośnej rozpaczy po wyborach zapominamy, że to premier Mateusz podpisywał w Brukseli wszystko jak leci i zamiast kończyć konflikty z Komisją Europejską dawał jej paliwo do kolejnych. O tym też musimy pamiętać.

  10. tak  to jakoś wygląda jak piszesz, wystarczy przejrzeć wikipedię gwiazdy mniejszej/niższej wzrostem co to była na doczepkę i  tego pana dziennikarza o bardzo dynamicznym CV wykazanym w wiki…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.