lut 022022
 

Liczne przykłady z ostatnich dni dowodzą, że świat realny istnieje jedynie okazyjnie, a i to tylko wtedy kiedy nie przeszkadza wyraźnie w kreowaniu wizji mających utrzymywać stałe wzmożenie i temperaturę emocji. To jest jedyna trwała wartość w ocenie kreatorów wizji alternatywnych i utrzymanie jej – za wszelką cenę – jest ich najważniejszym zadaniem.

Mam więc pytanie – dlaczego stan taki, stan w którym ustalenie czegoś ponad wszelką wątpliwość jest w pogardzie, a produkowanie memów propagandowych rozpieprzających mózgi uchodzi za zajęcie godne i szlachetne, dominuje w Polsce? Dlaczego nie ma tego w Czechach, albo na Węgrzech? Tylko mi tu nie mówcie o charakterach narodowych, temperamentach i temu podobnych idiotyzmach. Otóż dzieje się tak dlatego, że ktoś jest zainteresowany takim stanem rzeczy i jest nim zainteresowany serio. Dlatego wszyscy wierzą w to, że generał Haller kazał zamordować Narutowicza, a strajk szkolny był imprezą cudowną, która poprzedziła nadejście niepodległości. Tego rodzaju głupstwa są utrwalane i nie można nic z tym zrobić, albowiem otwarte spojrzenie na pewne kwestie uniemożliwia dokonywanie manipulacji. Kwestie, które mogłyby je ułatwiać, przestają być po prostu słyszalne. Albowiem – jak powiedział klasyk – tylko prawda jest ciekawa. Kiedy raz się ją pozna żaden kolorowy kisiel serwowany przez poprzebieranych w dziwne łachy kelnerów, już nie zasmakuje. Uwielbiam swoją drogą ludzi, którzy wieszają nad swoim straganem taki szyld – ten o prawdzie – a następnie zajmują się kolportażem kłamstw i przeinaczeń. Ponieważ przed poznaniem i kolportowaniem prawdy cofają się nawet najodważniejsi i najbardziej bezkompromisowi, kierując uwagę słuchających gdzie indziej, odnalezienie jej jest bardzo trudne. Z poznaniem prawdy jest jeszcze ten kłopot, że jej wewnętrzne mechanizmy są trudne do zrozumienia i zaakceptowania. O wiele łatwiej przełożyć coś skomplikowanego na schemat, do którego przyzwyczaili nas obcy propagandyści, albo taki, który już wcześniej obowiązywał, ale przestał być – w opinii specjalistów – aktualny. To nie znaczy, że nie może obowiązywać nadal, wśród ludzi, którzy dopiero zaczynają interesować się historią. Może, musi być tylko odpowiednio spreparowany. I tak jest właśnie z książkami i filmami o Powstaniu Warszawskim. Jak wiemy ludzie, którzy kontrolują obieg tej treści, a wierzcie mi, że oni istnieją i nie mają wcale dobrych zamiarów, starają się by poziom tej produkcji nigdy nie przekroczył intelektualnych i poznawczych wyżyn wyznaczonych przez pamiętny serial zatytułowany Bajki z mchu i paproci. Dlatego właśnie temat Powstania  rozpieprzany jest – bardzo przepraszam panie i co wrażliwszych kolegów – konkursami na komiks, ustawionymi od początku do końca przez tak zwanych „swoich”, filmami typu Miasto 44, nakręconymi na podstawie scenariusza napisanego przez najgorzej rokującego maturzystę w najbardziej pretensjonalnym, warszawskim liceum oraz książkami Zychowicza i Daviesa. Ci ostatni wyrastają wręcz na jakichś tytanów, którzy nie dość, że tak pięknie piszą, to jeszcze – kto to może wiedzieć z całą pewnością – pewnie po tych kanałach chodzili. Tak są w tym wszystkim przekonujący i zaangażowani.

Davies nie był ostatnio wznawiany, ale Zychowicz ani myśli rezygnować ze swojej roli mistrza ceremonii w rozdawaniu powstańczych laurów i rózg bohaterom i uczestnikom, którzy według niego wypełnili obowiązek lub nie.

Nazwanie tego sytuacją kuriozalną, opatrzoną przymiotnikiem – przypadkowa – będzie chyba wyrazem ogłupienia. Nie możemy przyjąć takiej wersji, a co za tym idzie musimy sprokurować jakąś własną, bardziej przekonującą i spójną. Nie wierzymy bowiem w to, że polscy autorzy nie piszą o Powstaniu Warszawskim, albo że nie chcą o tym pisać, a jedynym, który się do tych zadań zrywa jest Zychowicz. No i jego żona, autorka kolportowanych szeroko bredni zatytułowanych Dziewczyny z Powstania czy jakoś podobnie. To jest stan, który ktoś na naszym terenie osiągnął celowo, wykorzystując do tego ludzi z poważnymi deficytami, a także sytuację opisaną przeze mnie na początku – trwałą bardzo tradycję oddawania czci emocjom i pogardy dla faktów oraz okoliczności. Można by ją nazwać tradycją socjalistyczną, a może nawet trochę gorzej, ale zostańmy przy tym. To o czym mówię, w tym także ostatnie omawiane tu występy, mieszczą się w obszarze, który może być nazwany tradycją socjalistyczną. Chodzi o to – jak powiedział klasyk – żeby kłamać, kłamać, kłamać – zawsze coś z tego zostanie. Szczególnie jeśli kłamiemy w dobrej wierze, z miłości dla ojczyzny, tego czy innego wodza, takiej albo innej opcji geopolitycznej, albo po prostu dlatego, że lubimy…

A propos – na YT pani Lamparska wygłasza pogadanki o młodziutkiej kochance Goebbelsa. Taki się to nazywa. I właśnie do tego rodzaju produkcji nawiązuję.

Uwolnienie się od tego jest niezwykle trudne. Przede wszystkim dlatego, że publiczność jest przyzwyczajona, wręcz wprasowana w te zależności i kiedy próbujemy coś tłumaczyć, a jeszcze przy tym pokazywać jakieś papiery wywołujemy odruch obronny, albowiem niszczymy spokój serc i dusz. Potem zaś domagamy się wysiłku, który musi towarzyszyć formułowaniu nowych ocen. Z miejsca więc stajemy się wrogami. Psujemy uświęcone latami powielania i multiplikowania zestawy kłamstw, branych – przez całe, duże nie raz rodziny – za prawdę objawioną i świętą. No cóż…Nikt nam nie obiecywał, że będzie łatwo. To jednak jest pikuś, albo pan pikuś, albowiem mamy jeszcze naprzeciwko siebie ludzi, którzy za kolportowanie łgarstw i idiotyzmów jawnych zupełnie dostają wynagrodzenie, nierzadko wynagrodzenie od państwa. Ono zaś – mam na myśli aparat najwyższych szczebli – upatruje w tym kolportażu misję realizowaną w sposób właściwy i jedynie słuszny. – Bo inaczej to panie, ludzie nie zrozumieją – mówi prezes TVP do swojego kolegi ministra kultury. Najważniejsze zaś jest to, by ludzie rozumieli. Tylko nie za dużo – od razu trzeba dodać.

Ponieważ ja się coraz bardziej oddalam od tych obszarów, gdzie szaleją kolporterzy treści zatroskani o to, czy ludzie ich aby zrozumieją, czy ich przekaz nie jest zbyt skomplikowany dla tych prostych, ludzkich umysłów, mam takie oto pytanie: co z dokumentacją i treściami opisującymi istotne dla naszej historii wydarzenia, nie publikowanymi nigdy lub publikowanymi raz jeden? Czy one nie zasługują na to, by je kolportować za pomocą instytucji państwowych? Czy nie zasługują na to, by o nich dyskutować na blogu, by kręcić na ich podstawie filmy, a także produkować i kolportować prezentacje multimedialne i dokumentalne filmy? Czy na to nie ma już budżetów, bo wszystko poszło na produkcję skarpetek z wizerunkiem rotmistrza Pileckiego? Pozostawiam je w zawieszeniu.

Od sierpnia koledzy Jarosław i Maciej przygotowywali do druku książkę Bitwa o Warszawę 1944. Na prywatne zlecenie, za prywatne pieniądze, wykonali tytaniczną pracę. Tak, jak już nadmieniłem, książka ta ukazała się raz jeden w homeopatycznym nakładzie i nie została zassana przez system dystrybucji, choć jej wydaniem i próbą kolportażu, zajęła się córka autora, jak najbardziej autentyczna uczestniczka walk w Warszawie, jak najbardziej prawdziwa patriotka, która – sama jedna – podjęła próbę uporządkowania notatek ojca i stworzenia z nich tego niezwykłego dzieła. Książka majora Zbigniewa Sujkowskiego nie jest zbiorem wspomnień. To jest analiza Powstania jako zjawiska w czasie i przestrzeni. Oparta na relacjach i dokumentach, nie na wrażeniach i emocjach. Sujkowski, kiedy spotkał się ze swoją córką w Londynie, już po wojnie, kiedy pokazał jej te zapiski, wypowiedział znamienne bardzo zdanie – nie wiedziałem kiedy skończyć. Co to oznacza? Otóż tyle, że na temat Powstania Warszawskiego, można by jeszcze napisać sześć podobnych książek, na podstawie nie opublikowanych dokumentów i wszystkie one szczerze by zaskoczyły tak wybitnych specjalistów jak Davies i Zychowicz. To jest pewne całkowicie i absolutnie, albowiem – jak mawia Leszek Żebrowski – im dalej jesteśmy od Powstania tym więcej przybywa powstańców, którzy mają coś do powiedzenia na temat walk w Warszawie i swojego w nich udziału. Ubywa tylko dokumentów i znikają ludzie, którzy rzeczywiście tam byli. Pani Danuta Francki, córka majora Sujkowskiego, bardzo chciała wydać tę książkę, zanim ponownie spotka się ze swoim ojcem. W tym roku kończy ona 97 lat i wybiera się w sierpniu do Warszawy. Może uda nam się spotkać i porozmawiać.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

  17 komentarzy do “Jak Żwirek (Zychowicz) i Muchomorek (Davies) kanałami ze Starówki wychodzili”

  1. Dzień dobry. Ano tak to jest i każdy kto tu bywa wie to od jakiegoś czasu. Pozostaje kwestia jak w danych okolicznościach się zachować, bo niezwykle skuteczna strategia zamilczania Pana i Panu podobnych sprawia, że rzeczy warte przeczytania i zaistnienia w tzw. dyskursie publicznym pozostają ciekawostką dla miłośników historii alternatywnej. Ja oczywiście nie wiem, a i boję się zostać posądzony o to, że próbuję Panu doradzać – Boże broń – ale tak na swoje potrzeby myślę o tych rzeczach i oto co wymyśliłem. Pisanie „Baśni”, wydawanie majora Sujkowskiego, to – jak mówią teoretycy sprzedaży – strategia pozytywna. Ona się opiera na wartości własnego dzieła i wobec tego szansach na pokonanie głupiej propagandy przez samo położenie obok. Jak to działa? Ano jak widać. A może czas na strategię negatywną wobec tego. Na napisanie książki z dobrym tytułem – czyli zawierającym słowo „albo”. Np tak; „Norman Davies kłamie, bo jest wrogiem Polski albo jest niedoinformowanym głupkiem”. I przejechać się po tym całym Bożym Igrzysku, umieszczając ile się da odniesień do dokumentów, opracowań, itp. W najlepszym przypadku jakaś ichniejsza ADL wytoczy Panu proces i koszta promocji przerzucone na przeciwnika…

  2. O Powstaniu akurat za mało wiem, żeby takie akcje podejmować, ale w innych zakresach coś planuję…:-)

  3. – czekamy zatem. Niech Pan się zemści na nich za te pokolenia zatrute angielską propagandą i ślepe na rzeczywistość.

  4. Nie jest tak źle. Wczoraj w tureckiej gazecie przeczytałam, że Stalin chodził do jezuickiej szkoły…  tam nie ma nawet komu sprostować, bo to ponoć oficjalny organ Sułtana.

  5. Ja pierniczę….to tak, któż może być dla Turków symbolem większego zła…

  6. Ta gazeta to „Daily Sabah”. Usta Sułtana tłumaczą ludowi skomplikowane stosunki między Turkami, Ormianami i Żydami.

  7. No cóż – pytanie Gospodarza „[…] dlaczego stan taki, stan w którym ustalenie czegoś ponad wszelką wątpliwość jest w pogardzie, a produkowanie memów propagandowych rozpieprzających mózgi uchodzi za zajęcie godne i szlachetne, dominuje w Polsce?” nurtował (w cokolwiek innym sformułowaniu) już 100 lat temu myślących rodaków. „[…] nie zdołaliśmy jeszcze podnieść naszego przemysłu do stanu przedwojennego. Tak jest – ja to przyznaję, ale czy oni zastanawiali się i zapytali dlaczego? Przecież nasze społeczeństwo nie siedziało kiedyś w wygodnych fotelach urzędowych, ale musiało ciężko pracować i walczyć o byt. Społeczeństwo nasze, jak już mówiłem, jest do pracy zahartowane, chce i umie pracować. Przecież nasi pracownicy zagranicą wszędzie są wyróżniani i bardzo cenieni.” (Pękosławski, J. „Dla potomności”)

  8. We wrześniu 1939 przed pałacykiem Branickich /dziś kawałek urzędu Wojewody od ochrony zabytków/ Nowy Świat róg Smolnej – przez wiele dni stali ludzie i czekali na info od ambasadora że pomoże nam spod tej niewoli niemiecko radzieckiej się wyzwolić, dziś korzystałam z przystanku obok . Pomyślałam, że po 80 latach mamy zmiany, w Londynie zamiast premiera w za małym meloniku na głowie jest premier z tłustą plamą na krawacie i nie odwiedzający fryzjera. a my w konflikcie ewentualnym przesunęliśmy się na miejsce nieco dalsze

  9. pałacyk Branickich był siedzibą ambasadora Wlk.  Brytanii,  stąd tłum warszawiaków pamiętający zawarte w tymże 1939 roku porozumienie brytyjsko – polskie , że nie oddamy ani guzika  …. biegło pod ten adres oczekując pomocy

  10. Z tych przez Pana tutaj opisanych powodów lubię czasami wrócić do pewnej przepięknej wręcz sytuacji, kiedy Zychowicz zaprosił na promocję swojej książki Skazy na pancerzach  – o zbrodniach wyklętych,  kilku ekspertów. W tym Pana Leszka Żebrowskiego właśnie. Jakiż był jego szok i niedowierzanie, kiedy Pan Leszek przez jakieś pół godziny,  punkt po punkcie  obnażał przekłamania i bzdury w tej książeczce. Z grzeczności chyba tylko, posądzając autora o brak zaznajomienia się że źródłami, na które sam się w tej książce powoływał (choć raczej intencji,  a nie ignorancji bym się tu doszukiwał)

    To była taka właśnie konfrontacja z prawdą. Wspaniała chwila.  Każdemu kto nie widział polecam sobie to odtworzyć na YouTube.

    Na więcej nie liczę. Pan Zychowicz zapewne teraz bardziej starannie dobiera prelegentów do promowania swojej twórczości.

  11. teraz uprawia dialogi z Bartosiakiem, dziś dostałam na komórkę dwie części ich rozmów o tym czy Niemcy będą hegemonem Europy i kolejna rozmowa czy Putin rozpęta wojnę. Bartosiak z dużą odpowiedzialnością za każde słowo wypowiada się  dość wyczerpująco i z uzasadnieniem a Zychowicz leci jak chmura burzowa ze słowami demaskatorskimi typu  przegrał, nie dokończył, pominął, nie udało mu się  /np o Piłsudskim i nie zagarnięciu Mińska Litewskiego itp/

    nie jestem historykiem ale lektura choćby Nadberezyńców mocno mnie dystansuje do tego tygla narodowościowego jakim była ta ziemia /mińszczyzna chyba była podobna/  ,taki prelegent jak Zychowicz powinien sobie zdawać  sprawę z tego , że słuchają go ludzie którzy czytają książki i akurat wiedzą że na tamtych ziemiach społeczność była tragicznie pomieszana i nieprzyjazna wobec wszystkich z zewnątrz , także sama wobec siebie.

  12. no zapewne zdawano sobie wtedy sprawę że z resocjalizacją starowierów, prawosławnych i to  różnych odłamów, komunizujących, ateizujących, koniokradów, bandyterką różnego rodzaju — świeżo odbudowywana ojczyzna może sobie nie poradzić, że może to być zarzewie różnych społecznych stanów zapalnych …. no historyk musi być wyważony w swoich opiniach,  bo nie ma spraw prostych … o czym świadczą treści choćby te dwie rozmowy  Zychowicza z  Bartosiakiem powyżej podałam tytuły

  13. Na innych obszarach ówczesnej Polski sytuacja też była trudna. Zostawiliśmy po drugiej stronie 300 tysięcy Polaków.

  14. powinna być akcja przesiedleńcza dla tych co czuli się Polakami, choć też nie wiem jak to można by było wtedy zorganizować, ale druga strona budowała raj na ziemi i nie miałą zamiaru oddawać tkanki społecznej a tuż przed IIwojną wyprawiła tamtych nadberezyńskich Polaków do nieba, obawiając się aby nie była dla radzieckich V kolumną, jakoś tak to było… budujący komunizm nie byli partnerem do rozmów

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.