Nie uwierzycie czego się wczoraj dowiedziałem. Oto okazuje się, że jest jakiś nieformalny środowiskowy zakaz, przez który moi dawni znajomi, obecnie pracujący na wyższych uczelniach lub w instytucjach państwowych zajmujących się kulturą, nie mogą wchodzić w żadne interakcje z wydawnictwem Klinika Języka. Zrozumiałem, że ze mną osobiście także nie, a na pewno nie publicznie.
Istota tego żartu polega na tym, że ja nic nie mogę. Nie mam na nic wpływu i o niczym poza programem własnych działań nie decyduję. Oni zaś, teoretycznie przynajmniej, dostali powyższe aktywności w pakiecie, który im wręczono kiedy objęli swoje stanowiska. O czymś decydują, mają na coś wpływ i mogą, w ograniczonym zakresie rzecz jasna, prowadzić jakieś własne programy badawcze, pod warunkiem, że przyklepie je jakiś sanhedryn. Upewniłem się, czy nie chodzi o jakieś dawne, osobiste animozje. Okazuje się, że nie, poza tym jakie animozje z lat młodzieńczych można pielęgnować po pięćdziesiątce, kiedy większość jest już po kolonoskopii? To raczej czas refleksji i oprzytomnienia.
W związku z tym poczułem się niczym drzewo wiadomości złego i dobrego, z którego przebywającym w raju nie można zrywać owoców, żeby czasem nie rozpoznali gdzie dobro, a gdzie zło, gdzie zdrada, a gdzie uczciwość, gdzie piękno, a gdzie brzydota. Przyznam, że wolałbym, żeby chodziło o sprawy osobiste. Mógłbym wtedy pokajać się, przeprosić i atmosfera by się oczyściła. No, ale w zaistniałej sytuacji, cóż ja mogę? Mogę im co najwyżej pomachać zza szklanej szyby. No i mieć nadzieję, że ten nieformalny, środowiskowy zakaz rzeczywiście przynosi im jakieś korzyści i daje wiele satysfakcji.
Drugi żart jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Dawno, dawno temu Betacool, polecił mi książkę, którą natychmiast kupiłem i której do wczoraj nawet nie otworzyłem. Ponieważ jednak piszę książkę o krzyżakach, którą już zilustrował Rafał musiałem po nią sięgnąć. Przeczytałem pół strony i zamarłem. No, ale od zacznijmy od początku. Książkę napisał Wiktor Szymaniak, a nosi ona tytuł „Rola dworu polskiego w polityce zagranicznej Prus Książęcych”. Jak widzimy już sam tytuł jest zaskakujący. Sugeruje bowiem, że to Prusy Książęce, lennik korony, prowadzą jakąś politykę zagraniczną, a dwór w Krakowie jest tylko jedną z jej funkcji. W dodatku, jak się możemy domyślać, nie najważniejszą. Kiedy zaczynamy czytać tę książkę robi się naprawdę dziwnie. Autor bowiem opisuje na pierwszych stronach powstanie chłopów w Sambii, co interpretowane jest przez historyków, jako „odprysk” wojny chłopskiej w Niemczech. Napisaliśmy tu dużo o wojnie chłopskiej, o tym czym była naprawdę i czemu oraz komu służyła. I dla każdego czytelnika bloga było jasne, że rzekome powstanie chłopów w Sambii nie ma z nią nic wspólnego. No chyba, że za część wspólną obydwu zjawisk przyjmiemy intrygę Hohenzollernów, która wywołała te dwie ruchawki. Przywódca bowiem chłopów sambijskich, który był w istocie nie wiadomo kim, a miał na imię Kacper, występował w imieniu księcia, przeciwko panom uciskającym chłopów. Powstanie wybuchło w roku 1525, pół roku po hołdzie pruskim. Jedynym wyzyskiwaczem na ziemi pruskiej i jedynym poborcą było państwo, a nie żadna szlachta, która cienko tam piszczała i miała chyba jeszcze mniej do powiedzenia niż mieszczanie. No, ale ponoć na wezwanie Kacpra zebrało się 4 tysiące ludzi. Nikt nie pisze o żadnych starciach. Ot, powstanie zostało stłumione po miesiącu. Czym więc było? Odpowiedzi na tę kwestię udziela właśnie Wiktor Szymaniak. Oto książę Albrecht poprosił swojego „opiekuna” króla Zygmunta o oddział 1000 zbrojnych do tłumienia rebelii. Człowiek, który do niedawna toczył wojnę z Polską, werbował najemników po całej Europie, wysyłał posłów do Londynu i Paryża, nagle potrzebuje 1000 zbrojnych do walki z wystąpieniem chłopów? Myślę, że nie doceniamy skali zakłamania jakie przeniosła w nasze czasy korespondencja dyplomatyczna. I traktując wszystko co napisane jest w listach serio, nie dostrzegamy powagi i istoty zjawisk. Albrecht i jego powstanie, a także rzekome zagrożenie ze strony Kawalerów Mieczowych i Krzyżaków z Niemiec, którym nie spodobała się sekularyzacja Prus, były sfingowaną operacją, mającą odwrócić uwagę króla i dworu od Węgier i planowanej inwazji, której Hohenzollernowie byli integralną częścią. Nie wiem, co jest dalej w tej książce, ale już wiem, że będę musiał napisać fabularyzowaną biografię księcia Albrechta. W przyszłym roku jest okrągła rocznica Hołdu Pruskiego, w kolejnym rocznica bitwy pod Mohaczem, a w następnym – Sacco. Trzeba to jakoś uczcić, więc wracamy na stare śmieci. Nie od razu, ale powoli zaczynam kręcić kołem sterowym. Na razie będzie książka z obrazkami o krzyżakach.
No, ale gdzie żart zapytacie? Oto okazuje się, że Wiktor Szymaniak nie ma nawet marnej notki w wiki, a jest – prócz wspomnianej – także autorem następujących publikacji:
Mikołaj Nipszyc, agent księcia Albrechta Hohenzollerna na dworze króla Zygmunta Starego: z działalności pierwszego, stałego przedstawiciela obcego władcy na dworze króla polskiego. Toruń 1977
Polscy i litewscy korespondenci księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna w latach 1523 – 1548. Toruń 1993
Filip Melanchton i jego kontakty z polską młodzieżą studencką w Wittemberdze. Bydgoszcz 1975
Przyznacie, że robi to wrażenie. Jeśli Wam się zdaje, że poza wymienioną wcześniej książką, coś z tych rzeczy można dostać na allegro, to jesteście w błędzie. Jakby tego było mało prace o Melanchtonie i Nipszycu wymienione są w katalogu jako prace magisterskie, które autor napisał na UMK. Rozumiem, że to pomyłka, bo niby po co miałby pisać dwie prace magisterskie? Jeszcze lepiej jest z pracą doktorską Wiktora Szymaniaka. Jest ona dostępna jedynie w rękopisie i nosi tytuł Służba dyplomatyczna księcia Albrechta Hohenzollerna na dworze Zygmunta Starego w latach 1525-1548: studium z dziejów polskiej polityki księcia pruskiego Albrechta.
Liczy sobie ona 836 stron. Rozumiem, że jej treść jest rozproszona po innych publikacjach. No, ale idźmy dalej. Mimo podanych dat i miejsc wydania książek, żadna z nich poza „Rolą dworu polskiego w polityce zagranicznej Prus Książęcych” nie jest dostępna drukiem. Leżą one bibliotece uniwersyteckiej w Toruniu, ponoć w maszynopisach, a ja zaś w swojej nieopisanej naiwności, poprosiłem kogoś, by je dla mnie z tej biblioteki wyjął. Okazało się, że dostęp do tych prac jest reglamentowany. Trzeba mieć zgodę rektora i można z nich korzystać tylko na miejscu, w lektorium. Wszystko to w trosce o prawa autorskie nieżyjącego od 1996 roku Wiktora Szymaniaka. Poza tym, ktoś mógłby – po wyniesieniu tych prac na zewnątrz – dokonać plagiatu. Argumenty te są więcej niż idiotyczne. Cóż bowiem przeszkadza w wydaniu drukiem prac Szymaniaka? Każdy musiałby się na nie powoływać i nie byłoby problemu. Nie wiadomo także co ze spadkobiercami tych praw? Co prawda szef gdańskiego IPN i niedawny członek komisji do spraw badania wpływów rosyjskich, nazywa się Szymaniak, a nawet jest trochę podobny do księcia Albrechta, ale pewności czy jest synem Wiktora nie mamy. No i on chyba także nie jest zainteresowany wydaniem tych prac. Trochę, przyznam, szkoda.
Uspokajano mnie wczoraj, bym nie popadał w paranoję, albowiem podobna praktyka ochrony rękopisów wdrożona jest także na innych uniwersytetach. No, ale mimo wszystko rodzi się pytanie – przed kim te rękopisy są chronione? Czy pracownikom UMK i rektorowi zdaje się, że wynosząc książki Szymaniaka i drukując je pokątnie, ktoś zarobi na tym miliony? I dlaczego miałby dokonywać jakichś plagiatów? To jest – w mojej ocenie – dalszy ciąg polityki pruskiej wobec dworu polskiego i nic więcej. Tradycja ta nie umarła, a przeciwnie, rozwija się w najlepsze. Tym bardziej jestem tego pewien, że książki prof. Małłka, rocznik 1937, promotora Szymaniaka dostępne są w sieci w formacie pdf i nikt się nie martwi w tym przypadku ewentualnymi plagiatorami oraz ich podstępnymi działaniami.
Na koniec jeszcze jeden żart. Oto w dniach 17-20 września tego roku odbędzie się zjazd historyków polskich w Białymstoku. Będzie to impreza huczna i połączona z targami książki. Jako, że brałem już raz w takiej imprezie udział – odbywała się w Lublinie – wiem, że historycy nie kupują książek historycznych. I w ogóle książki słabo ich interesują, no chyba, że chodzi o ich własne publikacje, które usiłują komuś wcisnąć. Tak więc ja się tam nie wybieram. No, ale wśród wykładów znalazłem taki oto: Paradoksy otwartości. Wyzwania w udostępnianiu materiałów archiwalnych. To jest poważne ostrzeżenie. Myślę, że powoli, w perspektywie kilku lat, będziemy musieli przesunąć się do segmentu poradników i literatury SF. Bo nie będzie już dostępu do niczego. Poza oczywiście książkami Leszczyńskiego i Małłka.
Przypominam, że jutro o 18.00 spotykamy się w Łęczycy. Mam nadzieję, że pogoda dopisze, bo na razie nie wygląda to dobrze. Do 22.00 na zamku trwać będzie noc muzeów. My jednak skończymy trochę wcześniej, bo trzeba wrócić do domu, a rano jechać na konferencję organizowaną przez Fundację im. Jana Olszewskiego.
Od dziś zaczyna wprowadzać nową politykę promocyjną i sprzedażową. Ściągam książki i nawigatory z rynku, tak więc może pojawić się kilka niespodzianek, których tu dawno nie było. Okazuje się, że i tak ja mam najlepsze wyniki sprzedaży, a zaraz za mną plasuje się Michał. Nie zrezygnujemy jednak z pośredników, ale musimy nieco zmienić schemat współpracy z nimi.
Mamy na fejsie kilka stron leżących odłogiem. Będą tam publikowane zdjęcia z naszej działalności i teksty z dawniejszych książek. Nie wiem, jak to ogarnę, ale jakoś muszę, bo trzeba reaktywować sprzedaż.
Dziś ściągnąłem z rynku „Pająki”, tak więc znów są w sprzedaży.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pajaki-czarne-bloto/
Pamiętajcie też o naszych nowych książkach
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/porwanie-krolewicza-jana-kazimierza-gabriel-maciejewski/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wojna-domowa-w-polsce/
No i na koniec macie jeszcze, wykonaną przez Rafała scenkę, gdzie widać jak nasz ulubiony księciunio „namawia” się na kogoś z Marcinem Lutrem.
Ten sanhedryn to paranoja – to tylko lokalny kahał rządzi 😉
Plus „pobożne i wpływowe niewiasty” namówione przez Żydów
Pulkownik Piotr Wronski chwali sie, bo nie wiadomo, czy to prawda, ze MSW kontrolowalo 99% tzw. drugiego obiegu, czyli wydawnictw nielegalnych. Nadawal sie do tego, bo jest magistrem filologii polskiej. MSWiA pelni role ministerstwa kultury, przynajmniej jezeli chodzi o rynek ksiazki, wiec nie widze niczego zaskakujacego w tych rewelacjach. Rynek tresci musi byc kontrolowany, bo inaczej panowalaby anarchia i stale wybuchalyby jakies powstania chlopskie.
w 2017 roku była premiera filmu -Habit i zbroja- reżyserii Pawła Pitery męża tej Julii Pitery, tej co agresywniej wbijała się w politykę, niż jej mąż do świata reżyserki , stąd ona była bardziej znana niż jej mąż
oglądałam ten film ale dawno, jedynie co pamiętam to pokazana była duża ilość zamków krzyżackich a trochę je rozróżniam … trochę
Rozwiązanie: trzeba mieć znajomych w tej inkwizycji.
https://youtu.be/QqreRufrkxM?si=UOH8q4kZxYcEv5_3
Film pod honorowym nadzorem pani z biura informacji i propagandy Armii Krajowej. AK tez klamalo, tzn. byla cenzura i propaganda.
Kiedy byla wolnosc prasy, wypowiedzi??…
To jakieś pierdoły pewnie były
Tresci sa duzo staranniej kontrolowane, niz jakosc zywnosci i lekow na rynku, bo nieodpowiednie tresci moglyby nam zaszkodzic. Uzasadnienie i ilustracja znajduje sie w notce.
Dzień dobry. Cóż, sam sobie Pan odpowiedział na pytanie. Moje doświadczenie z życia w Polsce nadal ludowej mówi mi, że jeśli czegoś nie wolno, to znaczy że wolno… czasem i nie każdemu. I to jest zapewne źródło dochodów owych podobno „naukowych” kahałów, które wydeptały sobie u okupanta dzierżawę tych żup, nie solnych bynajmniej. Proceder nie nowy, vide spółka Estreichera i Himmelblaua. Jakże oni mogliby się interesować książkami czy historią? To dobre dla jakichś Coryllusów. Oni są ludźmi biznesu, a konkretnie gangsterami niższego szczebla, korzystającymi z okazji, bo okupacja takiego sporego kraju siłami dość słabymi pod każdym względem wymaga kolaboracji z lokalnymi bandziorkami, chętnie wysługującymi się za jakieś srebrniki. Smutne to i bolesne, ale najważniejsze, że wiemy gdzie jesteśmy.
Ale lepiej byc pisarzem wykletym, jak Tomasz Gryguc, niz niezauwazonym.
„Nie mogą wchodzić w żadne interakcje z wydawnictwem Klinika Języka” ciśnienie mnie się podniosło. Za dużo prawdy niewygodnej publikuje Klinika w dobrej jakości bez wodospadów gadulstwa. Treści przy których trzeba myśleć. Więc zbanować, nakazać zakazać. W wyższych uczelniach już nikt nie myśli wykonuje tylko nakazy. Jak kultura ma się rozwijać? Nijak. I zostają puste rozmowy dlaczego kultura upada.
Niech pan przestanie sie mazac, mlody czlowieku!
@”jest jakiś nieformalny środowiskowy zakaz, przez który moi dawni znajomi, obecnie pracujący na wyższych uczelniach lub w instytucjach państwowych zajmujących się kulturą, nie mogą wchodzić w żadne interakcje z wydawnictwem Klinika Języka” – na normalnych ludzi taki „zakazany owoc” działa lepiej niż reklama. A przynajmniej tak było kiedyś…
Sukces jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy zacząć wydawać po rosyjsku albo przynajmniej po białorusku, ale rozumiem, że honor wymawiany przez dźwięczne „h” stałby na przeszkodzie.
https://youtu.be/eSGgHHdYrrc?si=NbkyAdkUUROHqCR4
Cказка как медведь.
https://youtube.com/shorts/EvvrVEAfIm8?si=jUl9We2AFUnwEMsK
Tak, to krzepiące
Ktoś wyklął Grygucia? Może prymas?
W ogóle nie należy tego brać do tak zwanej bani…
W sumie działa….
jeśli dobrze pamiętam to film Pitery był dofinansowany przez Niemców – więc był to dobry film, bo niemcy jako naród gospodarny nie wydaje kasy na pierdoły,
https://youtu.be/_qqf0U29MDk?si=FsPaMRUlEEfT80C_
To sie nigdy nie skonczy 🙁
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.