maj 232024
 

Nie uwierzycie czego się wczoraj dowiedziałem. Oto okazuje się, że jest jakiś nieformalny środowiskowy zakaz, przez który moi dawni znajomi, obecnie pracujący na wyższych uczelniach lub w instytucjach państwowych zajmujących się kulturą, nie mogą wchodzić w żadne interakcje z wydawnictwem Klinika Języka. Zrozumiałem, że ze mną osobiście także nie, a na pewno nie publicznie.

Istota tego żartu polega na tym, że ja nic nie mogę. Nie mam na nic wpływu i o niczym poza programem własnych działań nie decyduję. Oni zaś, teoretycznie przynajmniej, dostali powyższe aktywności w pakiecie, który im wręczono kiedy objęli swoje stanowiska. O czymś decydują, mają na coś wpływ i mogą, w ograniczonym zakresie rzecz jasna, prowadzić jakieś własne programy badawcze, pod warunkiem, że przyklepie je jakiś sanhedryn. Upewniłem się, czy nie chodzi o jakieś dawne, osobiste animozje. Okazuje się, że nie, poza tym jakie animozje z lat młodzieńczych można pielęgnować po pięćdziesiątce, kiedy większość jest już po kolonoskopii? To raczej czas refleksji i oprzytomnienia.

W związku z tym poczułem się niczym drzewo wiadomości złego i dobrego, z którego przebywającym w raju nie można zrywać owoców, żeby czasem nie rozpoznali gdzie dobro, a gdzie zło, gdzie zdrada, a gdzie uczciwość, gdzie piękno, a gdzie brzydota. Przyznam, że wolałbym, żeby chodziło o sprawy osobiste. Mógłbym wtedy pokajać się, przeprosić i atmosfera by się oczyściła. No, ale w zaistniałej sytuacji, cóż ja mogę? Mogę im co najwyżej pomachać zza szklanej szyby. No i mieć nadzieję, że ten nieformalny, środowiskowy zakaz rzeczywiście przynosi im jakieś korzyści i daje wiele satysfakcji.

Drugi żart jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Dawno, dawno temu Betacool, polecił mi książkę, którą natychmiast kupiłem i której do wczoraj nawet nie otworzyłem. Ponieważ jednak piszę książkę o krzyżakach, którą już zilustrował Rafał musiałem po nią sięgnąć. Przeczytałem pół strony i zamarłem. No, ale od zacznijmy od początku. Książkę napisał Wiktor Szymaniak, a nosi ona tytuł „Rola dworu polskiego w polityce zagranicznej Prus Książęcych”. Jak widzimy już sam tytuł jest zaskakujący. Sugeruje bowiem, że to Prusy Książęce, lennik korony, prowadzą jakąś politykę zagraniczną, a dwór w Krakowie jest tylko jedną z jej funkcji. W dodatku, jak się możemy domyślać, nie najważniejszą. Kiedy zaczynamy czytać tę książkę robi się naprawdę dziwnie. Autor bowiem opisuje na pierwszych stronach powstanie chłopów w Sambii, co interpretowane jest przez historyków, jako „odprysk” wojny chłopskiej w Niemczech. Napisaliśmy tu dużo o wojnie chłopskiej, o tym czym była naprawdę i czemu oraz komu służyła. I dla każdego czytelnika bloga było jasne, że rzekome powstanie chłopów w Sambii nie ma z nią nic wspólnego. No chyba, że za część wspólną obydwu zjawisk przyjmiemy intrygę Hohenzollernów, która wywołała te dwie ruchawki. Przywódca bowiem chłopów sambijskich, który był w istocie nie wiadomo kim, a miał na imię Kacper, występował w imieniu księcia, przeciwko panom uciskającym chłopów. Powstanie wybuchło w roku 1525, pół roku po hołdzie pruskim. Jedynym wyzyskiwaczem na ziemi pruskiej i jedynym poborcą było państwo, a nie żadna szlachta, która cienko tam piszczała i miała chyba jeszcze mniej do powiedzenia niż mieszczanie. No, ale ponoć na wezwanie Kacpra zebrało się 4 tysiące ludzi. Nikt nie pisze o żadnych starciach. Ot, powstanie zostało stłumione po miesiącu. Czym więc było? Odpowiedzi na tę kwestię udziela właśnie Wiktor Szymaniak. Oto książę Albrecht poprosił swojego „opiekuna” króla Zygmunta o oddział 1000 zbrojnych do tłumienia rebelii. Człowiek, który do niedawna toczył wojnę z Polską, werbował najemników po całej Europie, wysyłał posłów do Londynu i Paryża, nagle potrzebuje 1000 zbrojnych do walki z wystąpieniem chłopów? Myślę, że nie doceniamy skali zakłamania jakie przeniosła w nasze czasy korespondencja dyplomatyczna. I traktując wszystko co napisane jest w listach serio, nie dostrzegamy powagi i istoty zjawisk. Albrecht i jego powstanie, a także rzekome zagrożenie ze strony Kawalerów Mieczowych i Krzyżaków z Niemiec, którym nie spodobała się sekularyzacja Prus, były sfingowaną operacją, mającą odwrócić uwagę króla i dworu od Węgier i planowanej inwazji, której Hohenzollernowie byli integralną częścią. Nie wiem, co jest dalej w tej książce, ale już wiem, że będę musiał napisać fabularyzowaną biografię księcia Albrechta. W przyszłym roku jest okrągła rocznica Hołdu Pruskiego, w kolejnym rocznica bitwy pod Mohaczem, a w następnym – Sacco. Trzeba to jakoś uczcić, więc wracamy na stare śmieci. Nie od razu, ale powoli zaczynam kręcić kołem sterowym. Na razie będzie książka z obrazkami o krzyżakach.

No, ale gdzie żart zapytacie? Oto okazuje się, że Wiktor Szymaniak nie ma nawet marnej notki w wiki, a jest – prócz wspomnianej – także autorem następujących publikacji:

Mikołaj Nipszyc, agent księcia Albrechta Hohenzollerna na dworze króla Zygmunta Starego: z działalności pierwszego, stałego przedstawiciela obcego władcy na dworze króla polskiego. Toruń 1977

Polscy i litewscy korespondenci księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna w latach 1523 – 1548. Toruń 1993

Filip Melanchton i jego kontakty z polską młodzieżą studencką w Wittemberdze. Bydgoszcz 1975

Przyznacie, że robi to wrażenie. Jeśli Wam się zdaje, że poza wymienioną wcześniej książką, coś z tych rzeczy można dostać na allegro, to jesteście w błędzie. Jakby tego było mało prace o Melanchtonie i Nipszycu wymienione są w katalogu jako prace magisterskie, które autor napisał na UMK. Rozumiem, że to pomyłka, bo niby po co miałby pisać dwie prace magisterskie? Jeszcze lepiej jest z pracą doktorską Wiktora Szymaniaka. Jest ona dostępna jedynie w rękopisie i nosi tytuł Służba dyplomatyczna księcia Albrechta Hohenzollerna na dworze Zygmunta Starego w latach 1525-1548: studium z dziejów polskiej polityki księcia pruskiego Albrechta.

Liczy sobie ona 836 stron. Rozumiem, że jej treść jest rozproszona po innych publikacjach. No, ale idźmy dalej. Mimo podanych dat i miejsc wydania książek, żadna z nich poza „Rolą dworu polskiego w polityce zagranicznej Prus Książęcych” nie jest dostępna drukiem. Leżą one bibliotece uniwersyteckiej w Toruniu, ponoć w maszynopisach, a ja zaś w swojej nieopisanej naiwności, poprosiłem kogoś, by je dla mnie z tej biblioteki wyjął. Okazało się, że dostęp do tych prac jest reglamentowany. Trzeba mieć zgodę rektora i można z nich korzystać tylko na miejscu, w lektorium. Wszystko to w trosce o prawa autorskie nieżyjącego od 1996 roku Wiktora Szymaniaka. Poza tym, ktoś mógłby – po wyniesieniu tych prac na zewnątrz – dokonać plagiatu. Argumenty te są więcej niż idiotyczne. Cóż bowiem przeszkadza w wydaniu drukiem prac Szymaniaka? Każdy musiałby się na nie powoływać i nie byłoby problemu. Nie wiadomo także co ze spadkobiercami tych praw? Co prawda szef gdańskiego IPN i niedawny członek komisji do spraw badania wpływów rosyjskich, nazywa się Szymaniak, a nawet jest trochę podobny do księcia Albrechta, ale pewności czy jest synem Wiktora nie mamy. No i on chyba także nie jest zainteresowany wydaniem tych prac. Trochę, przyznam, szkoda.

Uspokajano mnie wczoraj, bym nie popadał w paranoję, albowiem podobna praktyka ochrony rękopisów wdrożona jest także na innych uniwersytetach. No, ale mimo wszystko rodzi się pytanie – przed kim te rękopisy są chronione? Czy pracownikom UMK i rektorowi zdaje się, że wynosząc książki Szymaniaka i drukując je pokątnie, ktoś zarobi na tym miliony? I dlaczego miałby dokonywać jakichś plagiatów? To jest – w mojej ocenie – dalszy ciąg polityki pruskiej wobec dworu polskiego i nic więcej. Tradycja ta nie umarła, a przeciwnie, rozwija się w najlepsze. Tym bardziej jestem tego pewien, że książki prof. Małłka, rocznik 1937, promotora Szymaniaka dostępne są w sieci w formacie pdf i nikt się nie martwi w tym przypadku ewentualnymi plagiatorami oraz ich podstępnymi działaniami.

Na koniec jeszcze jeden żart. Oto w dniach 17-20 września tego roku odbędzie się zjazd historyków polskich w Białymstoku. Będzie to impreza huczna i połączona z targami książki. Jako, że brałem już raz w takiej imprezie udział – odbywała się w Lublinie – wiem, że historycy nie kupują książek historycznych. I w ogóle książki słabo ich interesują, no chyba, że chodzi o ich własne publikacje, które usiłują komuś wcisnąć. Tak więc ja się tam nie wybieram. No, ale wśród wykładów znalazłem taki oto: Paradoksy otwartości. Wyzwania w udostępnianiu materiałów archiwalnych. To jest poważne ostrzeżenie. Myślę, że powoli, w perspektywie kilku lat, będziemy musieli przesunąć się do segmentu poradników i literatury SF. Bo nie będzie już dostępu do niczego. Poza oczywiście książkami Leszczyńskiego i Małłka.

Przypominam, że jutro o 18.00 spotykamy się w Łęczycy. Mam nadzieję, że pogoda dopisze, bo na razie nie wygląda to dobrze. Do 22.00 na zamku trwać będzie noc muzeów. My jednak skończymy trochę wcześniej, bo trzeba wrócić do domu, a rano jechać na konferencję organizowaną przez Fundację im. Jana Olszewskiego.

Od dziś zaczyna wprowadzać nową politykę promocyjną i sprzedażową. Ściągam książki i nawigatory z rynku, tak więc może pojawić się kilka niespodzianek, których tu dawno nie było. Okazuje się, że i tak ja mam najlepsze wyniki sprzedaży, a zaraz za mną plasuje się Michał. Nie zrezygnujemy jednak z pośredników, ale musimy nieco zmienić schemat współpracy z nimi.

Mamy na fejsie kilka stron leżących odłogiem. Będą tam publikowane zdjęcia z naszej działalności i teksty z dawniejszych książek. Nie wiem, jak to ogarnę, ale jakoś muszę, bo trzeba reaktywować sprzedaż.

Dziś ściągnąłem z rynku „Pająki”, tak więc znów są w sprzedaży.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pajaki-czarne-bloto/

Pamiętajcie też o naszych nowych książkach

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/porwanie-krolewicza-jana-kazimierza-gabriel-maciejewski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wojna-domowa-w-polsce/

No i na koniec macie jeszcze, wykonaną przez Rafała scenkę, gdzie widać jak nasz ulubiony księciunio „namawia” się na kogoś z Marcinem Lutrem.

  22 komentarze do “Kilka naprawdę zabawnych żartów”

  1. Ten sanhedryn to paranoja – to tylko lokalny kahał rządzi 😉

  2. Plus „pobożne i wpływowe niewiasty” namówione przez Żydów

  3. Pulkownik Piotr Wronski chwali sie, bo nie wiadomo, czy to prawda, ze MSW kontrolowalo 99% tzw. drugiego obiegu, czyli wydawnictw nielegalnych. Nadawal sie do tego, bo jest magistrem filologii polskiej. MSWiA pelni role ministerstwa kultury, przynajmniej jezeli chodzi o rynek ksiazki, wiec nie widze niczego zaskakujacego w tych rewelacjach. Rynek tresci musi byc kontrolowany, bo inaczej panowalaby anarchia i stale wybuchalyby jakies powstania chlopskie.

  4. w 2017 roku była premiera filmu  -Habit i zbroja- reżyserii Pawła Pitery męża tej Julii Pitery, tej  co agresywniej wbijała się w politykę,  niż jej mąż do świata reżyserki , stąd ona była bardziej znana niż jej mąż

    oglądałam ten film ale dawno, jedynie co pamiętam to pokazana była duża ilość zamków krzyżackich a trochę je rozróżniam … trochę

  5. Rozwiązanie: trzeba mieć znajomych w tej inkwizycji.

    https://youtu.be/QqreRufrkxM?si=UOH8q4kZxYcEv5_3

  6. Film pod honorowym nadzorem pani z biura informacji i propagandy Armii Krajowej. AK tez klamalo, tzn. byla cenzura i propaganda.

    Kiedy byla wolnosc prasy, wypowiedzi??…

  7. Tresci sa duzo staranniej kontrolowane, niz jakosc zywnosci i lekow na rynku, bo nieodpowiednie tresci moglyby nam zaszkodzic. Uzasadnienie i ilustracja znajduje sie w notce.

  8. Dzień dobry. Cóż, sam sobie Pan odpowiedział na pytanie. Moje doświadczenie z życia w Polsce nadal ludowej mówi mi, że jeśli czegoś nie wolno, to znaczy że wolno… czasem i nie każdemu. I to jest zapewne źródło dochodów owych podobno „naukowych” kahałów, które wydeptały sobie u okupanta dzierżawę tych żup, nie solnych bynajmniej. Proceder nie nowy, vide spółka Estreichera i Himmelblaua. Jakże oni mogliby się interesować książkami czy historią? To dobre dla jakichś Coryllusów. Oni są ludźmi biznesu, a konkretnie gangsterami niższego szczebla, korzystającymi z okazji, bo okupacja takiego sporego kraju siłami dość słabymi pod każdym względem wymaga kolaboracji z lokalnymi bandziorkami, chętnie wysługującymi się za jakieś srebrniki. Smutne to i bolesne, ale najważniejsze, że wiemy gdzie jesteśmy.

  9. Ale lepiej byc pisarzem wykletym, jak Tomasz Gryguc, niz niezauwazonym.

  10. „Nie mogą wchodzić w żadne interakcje z wydawnictwem Klinika Języka” ciśnienie mnie się podniosło. Za dużo prawdy niewygodnej publikuje Klinika w dobrej jakości bez wodospadów gadulstwa. Treści przy których trzeba myśleć. Więc zbanować, nakazać zakazać. W wyższych uczelniach już nikt nie myśli wykonuje tylko nakazy. Jak kultura ma się rozwijać? Nijak. I zostają puste rozmowy dlaczego kultura upada.

  11. Niech pan przestanie sie mazac, mlody czlowieku!

  12. @”jest jakiś nieformalny środowiskowy zakaz, przez który moi dawni znajomi, obecnie pracujący na wyższych uczelniach lub w instytucjach państwowych zajmujących się kulturą, nie mogą wchodzić w żadne interakcje z wydawnictwem Klinika Języka” – na normalnych ludzi taki „zakazany owoc” działa lepiej niż reklama. A przynajmniej tak było kiedyś… 

  13. Sukces jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy zacząć wydawać po rosyjsku albo przynajmniej po białorusku, ale rozumiem, że honor wymawiany przez dźwięczne „h” stałby na przeszkodzie.

    https://youtu.be/eSGgHHdYrrc?si=NbkyAdkUUROHqCR4

  14. W ogóle nie należy tego brać do tak zwanej bani…

  15. jeśli dobrze pamiętam to film Pitery był dofinansowany przez Niemców – więc był to dobry film, bo niemcy jako naród gospodarny nie wydaje kasy na pierdoły,

  16. To sie nigdy nie skonczy 🙁

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.