mar 182021
 

Gdybyśmy byli poważni, tak zwane nauki humanistyczne, czyli wszystkie filologie, historię i jej pochodne oferowalibyśmy tylko tym studentom, którzy skończyli wcześniej jakiś kierunek ścisły, a najlepiej jakiś kierunek ścisły i prawo. Może być też ekonomia, choć jak napisał Stanisław Karpiński w swoich wspomnieniach, pisanie o ekonomii i mówienie o niej żadnego praktycznego znaczenia nie ma.

Dopiero po takim przygotowaniu ludzie powinni zabierać się za studia humanistyczne. Bez tego, wszystkie te kierunki są tylko zbiorem hagad, które przyjmuje się na wiarę. Z przyjęcia owej wiary niewiele potem wynika, ponadto, że prymusi utrwalają powielone wcześniej formuły, w każdym w zasadzie przypadku błędne. Jeśli zaś nie błędne to zamienione w zbiór idiotycznych anegdot. Najbardziej jaskrawym przykładem humanistycznych absurdów i niechęci humanistów do interesowania się czymkolwiek naprawdę, jest sprawa obrazu Jana Matejki, zatytułowanego Stańczyk, podniesiona przez betacoola. To jest wisienka na torcie i wskazówka jednocześnie, jak można zgłupieć. Dotyczy to wszystkich historyków sztuki. Nie lepiej jest z kwestiami dotyczącymi poruszanej tu często ostatnio kultury rycerskiej, która z całą pewnością nie była tym, czym się wydaje współczesnym jej apologetom. To jest już wyższa szkoła zidiocenia, bo każdemu popularyzatorowi wiedzy o rycerzach wydaje się, że jest rycerzem, a jego żona jest damą i to się oczywiście wiąże z jakimiś tam osobistymi uwikłaniami w domowe rytuały. Nie mam zamiaru w to wnikać, ale jest to dość czytelne. Do tego dochodzi Komuda i jego dwór kupiony w częściach na Aliexpress, a potem ustawiony na osiedlu domków jednorodzinnych.

Dlaczego ja w ogóle o tym piszę? Wczoraj dostałem do ręki Kronikę Królestwa Jerozolimskiego, Wilhelma z Tyru. Rzecz wydaną przez prywatnego wydawcę, przez niego przetłumaczoną i przez niego dystrybuowaną. To jest naprawdę niezwykłe. Mam jednakowoż pytanie: co robią w czasie kiedy Henryk Pietruszczak tłumaczy, podstawowe dla pewnym obszarów wiedzy, publikacje, profesorowie historii i pokrewnych dziedzin wiedzy, którzy zaczynali studia razem ze mną? To mnie interesuje, bo mam wrażenie, że poszli oni w tak zwane biznesy, a te nie dotyczą bynajmniej hurtowego handlu nawozami sztucznymi, ale organizacji dystrybucji treści. W tej zaś nie ma miejsca ani na Wilhelma z Tyru, ani na nasze swojskie Acta Tomiciana. Ja już nie pierwszy raz podejmuję ten temat i zawsze słyszę to samo: że studenci powinni się uczyć języków, w tym języków martwych, a potem czytać teksty. Ja się nie nauczyłem żadnego języka, a teksty tłumaczą za mnie ludzie do tego przygotowani. Płacę im za to, uważam, że nieźle i ciągle zgłaszają się nowi. Wczoraj, na przykład, zgłosił się pan, który jest tłumaczem czeskiego. Na razie nie mamy nad czym pracować, ale z całą pewnością coś się znajdzie. Ci zaś, którzy używają argumentów takich jak wyżej, że języki, lektura tekstów, ble, ble, ble…nie maja zamiaru nawet zaglądać do żadnego ważnego tekstu, a to z obawy, że piramida głupstwa, w której zrobili tę swoją karierę zawali się od jednego w nią puknięcia. Cała bowiem, a mam na myśli piramidę nauk humanistycznych, zbudowana jest według zasady wyłożonego w wierszu Tuwima – że dom, że Stasiek, że drzewo….Na straży tej konstrukcji stoją producenci ciekawostek historycznych, którzy zmieniani są na warcie przez belwederskich profesorów. Ludkowie ci nie zauważyli, że przez ten wsobny chów, któremu zostali poddani, odpuścili olbrzymie obszary aktywności literackiej i wydawniczej, które ja nazywam rynkiem. Więcej – oni nie zauważyli, że jak ktoś ma dwie ręce i głowę, może stworzyć dobrze prosperujący rynek ciekawych publikacji wokół siebie. I żaden autorytet nie będzie mu straszny. I to właśnie zrobił Henryk Pietruszczak, a także ja sam.

Tak się przy okazji składa, że działalność publicystyczna humanistów przyczynia się do dewastacji języka polskiego i jego dramatycznego zubożenia. Nie dość, że za państwowe pieniądze produkują oni nie czytane przez nikogo teksty, rozmijające się zarówno z doświadczeniem dnia codziennego, jak i z logiką faktów, przez te teksty przywoływanych, to jeszcze uważają, że tłumaczenie na polski dzieł ważnych nie ma sensu, bo student się nauczy języka i sam przeczyta. Nie chce mi się nawet pisać o tym, co to jest nauka jednego czy drugiego języka dzisiaj w Polsce i do czego nadają się ludzie, którzy potem po takim kursie próbują coś robić. Sam władowałem mnóstwo forsy w językową edukację dzieci, a wszystko to zrobiłem z bardzo praktyczną myślą, która już teraz przynosi owoce. Większości jednak studentów język obcy jest potrzebny do zamawiania piwa w odległych krajach, szczególnie jeśli są absolwentami tak zwanych nauk humanistycznych. I do niczego więcej. Nawet jeśli uda im się coś przeczytać, o przełożeniu tego na zrozumiały język polski nie ma mowy, albowiem wszystkie próby rozbiją się o metodę – że dom, że Stasiek, że drzewo. I szlus. Co z tego, że na liście, co go Stańczyk położył na stole napisane jest Samogitia 1533, skoro mędrcy mówią, że tam stoi jak byk Smoleńsk 1514. Tak ma być i koniec. A skoro tak, to cała reszta treści podawanych na przemądrych wykładach nadaje się do rzucania za psami. No, ale tę właśnie, nadającą się do rzucania za psami wiedzę sponsoruje hojnie nasze państwo, które uważa w dodatku, że jest ona jakimś ideologiczno-doktrynalnym fundamentem. W fundamencie tym, niczym pale wbite w muliste dno, tkwią postaci, godne naśladowania. Mityczni herosi niepodległości, czy czego tam jeszcze. A ja wczoraj zajrzałem, dość niespodziewanie do książki Ignacego Schipera Dzieje handlu żydowskiego na ziemiach polskich i znalazłem tam inne postaci, w mojej ocenie stokroć dla zrozumienia historii Polski ważniejsze niż taki na przykład Jan Zamoyski.

Weźmy pierwszego z brzegu – Izaak Brodawka dzierżawca myt i żup królewskich na Litwie, a także dzierżawca mennicy za Stefana Batorego, który handlował do spółki z pochodzącym z Tykocina Łazarzem Abramowiczem. Izaak Brodawka wymieniany jest zwykle z innymi hurtownikami żydowskimi, przeważnie z Poznania, takimi jak: Dr Marek Majer i jego zięć Abraham, obaj z Poznania. Schiper przy wielu nazwiskach kupców żydowskich konsekwentnie stawia literki Dr, przy czym pierwsza litera jest zawsze wielka. Czy jakiś uczony humanista, mógłby wyjaśnić dlaczego tak czyni? I jakie to doktoraty zdobyli poznańscy hurtownicy, współpracujący z kancelarią królewską Stefana Batorego? Oczywiście, że nie. Czy człowiek tak zasłużony dla Brześcia jak Izaak Brodawka, ma choć w tym Brześciu swoją ulicę? A skąd. A czy Łazarz Abramowicz ma swoją ulicę w Tykocinie? Rzecz jasna nie. A szkoda, bo to oni zapewne, dzierżawiąc myta, żupy i mennice dostarczyli Stefanowi Batoremu sporą część budżetu na wojnę z Moskwą. Jakby tego było mało głównym inżynierem wojskowym w armii Batorego był Mendel Izakowicz, który dzierżawił także litewskie dochody skarbowe. Towarzyszył on armii maszerującej na północ i nadzorował tam roboty inżynieryjne. Czy ktokolwiek z historyków zajął się tą postacią jakże przecież ważną dla zrozumienia kampanii Stefana Batorego? Oczywiście, że nie. Nie zajmują się tym nawet sprzedawcy ciekawostek historycznych, których ekscytuje, na przykład, sprawa takiego Saula Wahla, rzekomego jednodniowego króla Polski. Istnienie tego człowieka jest z jednej strony powodem do niewczesnych żartów, a z drugiej częścią mitologii żydowskiej kolportowanej w Polsce. Tymczasem jeden rzut oka na streszczenie przygód pana Saula, stawia nam wszystkie włosy na głowie o otwiera wszystkie czakramy w mózgu ( czy jak się tam te niezwykłe przestrzenie nazywają). Oto Mikołaj Radziwiłł Sierotka udaje się z pielgrzymką pokutną do Jerozolimy. Kiedy wraca, źli ludzie napadają go i pozostawiają bez pieniędzy. Nikt nie chce mu pomóc, jedynie główny rabin Wenecji pochyla się na jego niedolą. Nazywa się on  Samuel Judasz Katzenellenbogen. Z wdzięczności Radziwiłł zgodził się odszukać jego syna, Saula, który – o czym ojciec zapewne nie wiedział – uczył się w sławnej na cały żydowski świat jesziwie w Brześciu Litewskim. Domniemywać należy, że pod czujnym okiem Izaaka Brodawki. Kiedy Radziwiłł wrócił oczywiście odnalazł Saula i uczynił go dzierżawcą wszystkiego co tam w jego dobrach nadawało się do wydzierżawienia, potem zaś – w czasie bezkrólewia – zaproponował jego kandydaturę na jednodniowego czy też raczej jednonocnego króla. Historia ta ma charakter legendarny. Jeśli zaś ktoś doszukuje się w niej wątków autentycznych, to kierują nim po prostu złe intencje. Mnie naprawdę nie interesuje to, ile przywilejów Saul nadał gminom w czasie swojego krótkiego panowania. Ciekawy jestem tylko dlaczego nikt nie studiuje polityki domu radziwiłłowskiego po tych wypadkach, a także interesuje mnie kim byli ci rozbójnicy, którzy napadli Mikołaja Sierotkę pod Ankoną. No i rzecz jasna, jaka sława poprzedzała pielgrzymki polskich magnatów do Jerozolimy. Bo przypuszczam, że było tak – zwykle wszyscy jechali tam oficjalnie, z wielką pompą i po drodze załatwiali różne interesy, korzystne dla środowisk trzymających rzeczywistą władzę w ich dobrach. Jeden Sierotka, postanowił wybrać się do Ziemi Świętej w stroju pokutnym, tak by nikt go nie poznał. Okazało się jednak, że nie docenił swoich litewskich kontrahentów w biznesie i oni mu pokazali, że nie można tak po prostu jechać gdzie się chce i nie realizować różnych podjętych wcześniej zobowiązań. Tak sądzę, no ale każdy może mieć swoje zdanie na ten temat. Jeszcze….

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/dzieje-handlu-zydowskiego-na-ziemiach-polskich/

  14 komentarzy do “Komu są potrzebne nauki humanistyczne?”

  1. „Gdybyśmy byli poważni, tak zwane nauki humanistyczne, czyli wszystkie filologie, historię i jej pochodne oferowalibyśmy tylko tym studentom, którzy skończyli wcześniej jakiś kierunek ścisły, a najlepiej jakiś kierunek ścisły i prawo”

    Kupił mnie Pan tym:)

    Z resztą za wczesnego PRLu np Łódzka Filmówka przyjmowała tylko ludzi z dyplomem innej uczelni [nie żeby to jakoś ograniczyło patologie]

  2. No, ale tak to powinno wyglądać

  3. Dzień dobry. Dwie sprawy; uważam, że powinno się połączyć filologię polską z prawem, zbudować skondensowany kurs sensownego wypowiadania się i rozumienia rozmówców i dopiero takich absolwentów dopuszczać do dalszej edukacji kończonych szumnymi tytułami magistrów, etc. Naszym bowiem problemem jest brak w istocie wspólnego języka. Ludzie coś mówią, ale się naprawdę nawzajem nie rozumieją. Bo wspólnota kulturowa jest dziś wątła, pomiędzy, jak Pan zwykle to określa, etnosem mówiącym po polsku. Z tego samego względu jakiekolwiek porozumienie z ludźmi mówiącymi innymi językami to iluzja, nawet jeśli się te języki zna. I druga sprawa. Bardzo cenię Pana działalność, Panie Gabrielu, i Panu podobnych, ale nie mogę przy okazji dzisiejszego tekstu nie zacytować pewnego wybitnego a znanego humanisty, jednego z braci Marx. Bodajże w „Kaczej zupie” wrzasnął on; „Uwaga! mówię do was dzięki uprzejmości naszego wroga!” Ktoś powie, że u mnie to taka trauma po komuniźmie, ale dalej uważam, że jest dla nas tylko jedna droga; bojkot i konspiracja. Systemu nie przewrócimy. Musi upaść sam…

  4. Ja też i nie chcę go przewracać. Nie mam takiej mocy. A cytatu powyższego nie znałem, jest znakomity.

  5. „Cały przekaz jest w kulturze pop”. Kto też to tak zwykle mawia… 😉  ?

  6. Jestem obecnie absolwentem uczelni humanistycznej, dlatego pozwolę sobie zgodzić się z Gospodarzem całkowicie, ponieważ ma on rację całkowitą. W dodatku, gdy myślę o nas, tych absolwentach, zawsze pojawia mi się przed nosem Szwejk, wielokrotnie przywoływany. „nachalne te kurwy i zuchwałe”.

  7. >kim byli ci rozbójnicy

    „Tato nie wraca; ranki i wieczory

    We łzach go czekam i trwodze;

    Rozlały rzeki, pełne zwierza bory

    I pełno zbójców na drodze”.

    Na włoskich zbójców mniej działały modlitwy, a bardziej szacunek dla swoich sponsorów a także dla poetów i poezji. Taki Marco Sciarra uwolnił bez szkód poetę Torquato Tasso.

    Studia nad włoskimi bandytami warto rozpocząć od hasła Brigantaggio.

  8. Zgadzam się z Panem, a Kaczą Zupę uwielbiam, ale tego nie pamiętam:))))

  9. to dalej szło jakoś tak; „jesteśmy tu we czworo; trzech mężczyzn i jedna kobieta. Odbijcie nas albo przyślijcie jeszcze dwie kobiety!”

  10. To budujące, Panie Gabrielu, że widzi pan jeszcze jakieś wyjście dla „nauk” humanistycznych. Bo ja nie. To wszystko już zaszło za daleko. Przypuszczam, że nawet gdyby za murami akademii nie rozpanoszył się postmodernizm, też by było za późno na naprawę. Wydaje mi się, że najcelniejszą diagnozę wystawił humanistyce J. Brockman w książce „Trzecia kultura”:

    „Posługuje się ona swym własnym żargonem, jest coraz bardziej hermetyczna i skupiona wyłącznie na samej sobie. Tworzy głównie komentarze do komentarzy i krytykę krytyki, aż wreszcie spirala nakręca się do punktu, w którym kontakt z rzeczywistością ostatecznie się urywa.”

    Dodam jeszcze, że ponowne odnowienie kontaktu z rzeczywistością jest trudne nawet dla chcącego. A co dopiero dla nie chcącego 🙂

  11. Ja dziś doczekałem się na Wilhelma z Tyru. Przypomniałem sobie, że kiedyś od wydawnictwa Pana Henryka Pietruszczaka dorwałem Zdobycie Konstantynopola z 1204 roku  G. de Villehardouina.

    W sumie akademicy na uczelniach i tak skrytykują wydanie Historii Królestwa Jerozolimskiego, że wydane bez aparatu naukowego itd, itp.

  12. Niech sobie w d..ę wsadzą ten aparat, tam jest jego miejsce

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.