Nazwisko naszego ulubionego pisarza wykorzystałem, jako wabik, który ma przyciągnąć ludzi zainteresowanych krytyką literacką. Zestawiłem zaś je z morzem celowo, bo był widoczny absurd. Nie tylko absurd tego zestawienia, ale absurd założeń promujących książki i autorów. To taki sam zabieg jak użycie wyrazu epifania obok nazwiska Trzaska, w tytule książki, która opowiada o kuszeniu. Nie wiem tylko, czy jest to zestawienie na tyle dobre jakościowo, by zainteresować prawdziwych wielbicieli literatury.
Nie wiem też, kto wpadł na pomysł, żeby nakazać Twardochowi wygłaszanie kwestii związanych z morzem. Sam przeczytałem je niedawno, przy okazji jakiegoś artykułu o operze zagranej do libretta Twardocha. Nie wiem co to za libretto i czego dotyczy historia. On tam jednak mówi wyraźnie, że odbył kilka rejsów i będzie wracał na morze, bo odnajduje tam sens życia. To jest właśnie dla mniej najbardziej zaskakujące. Że pisarze muszą odnajdywać sens życia akurat tam, gdzie już wcześniej odnaleźli go inni pisarze i wielokrotnie ten sens przeżuli. Widocznie osadzenie promocji takiego autora jak Twardoch na innych torach groziłoby wykolejeniem projektu.
Pewnie już o tym pisałem, bo po 11 latach zaczynam się trochę powtarzać, ale pewien mój kolega przepłynął Bałtyk w małej łódce; ze Szwecji, gdzie tę łódkę kupił, do Gdyni. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale on to zrobił w styczniu. Ja bym się bał wyjść w styczniu na nabrzeże, a co dopiero wsiadać do łódki. No, ale każdy ma swoje jakieś upodobania. Ten sam kolega przepłynął Atlantyk, ale już latem i nie sam. Mówi, że to są cholerne nudy, bo wszystko idzie według wskazówek GPS, nogi człowiekowi chudną i robią się jak patyki, bo nie porusza nimi wcale i wiele frajdy z tego nie ma. Ostatni zaś raz kiedy się widzieliśmy, a było to parę lat temu, wyznał, że żeglarstwo, które pochłonęło mu pewnie z dekadę życia, nie jest już przygodą. Jest kanałem sprzedaży sprzętu i gadżetów.
W rzeczywistości może, ale nie na rynku literackim. Tam bowiem żeglarstwo to sposób na przekonanie młodego czytelnika, że pisarz parający się żeglarstwem, nawet z amatorska to ktoś naprawdę wyjątkowy. Problem w tym, że co niektórzy mają jakąś tam pamięć, może nie za dobrą, ale jednak, i wiedzą że problem żeglarstwa w literaturze powraca i jest nieodmiennie związany z Josephem Conradem. To jak pamiętamy był i jest nadal autor, do którego można dokleić wyraz wytrych. Conradem bowiem otwiera się wszystkie drzwi. Nigdy nie zapomnę jak do Polski zjechał z Monachium Zdzisław Najder i zaczął swoje występy w telewizji, zmierzające do uwiarygodnienia go i uczynienia kimś ważnym w polskiej polityce, od wyznania iż jest conradystą. Potem tych conradystów zaczęło przybywać, a potem, przez jakiś czas, niezbyt długi, wszyscy oni mówili w telewizorze o problematyce moralnej w literaturze. Złudzeniami co do Conrada żyliśmy wszyscy, w tym ja, z tym że mi nie udało się nigdy w całym życiu przeczytać ani jednej jego książki. Czym, przyznam mogę się szczycić. Po omówieniu zaś sprawy związanej z jego ucieczką z Galicji i spotkaniem w Krakowie z Rettingerem, które zaowocowało napisaniem sztuki, dziś zaginionej, o rewolucji, mającej wybuchnąć w nie wymienionym z nazwy kraju Ameryki Łacińskiej, nie warto chyba już nawet o Conradzie wspominać. I jakby tych conradystów zrobiło się mniej. No, ale zostało morze, jako żywioł i inni pisarze z morzem kojarzeni. Na przykład Hemingway. A niech to! Znowu kulą w płot, już w 2014 napisałem tu przecież, że Hemingway był agentem KGB, a potem, w trzy lata później, ktoś zrobił z tego wielkie odkrycie i cały internet huczał. Myślę więc, że można w ciemno założyć, że każdy autor, który próbuje się lansować na morzu to agent lub propagandysta. Tyle, że ci, którzy próbują go w ten sposób uwiarygodnić, jak zwykle grzeszą pychą. To znaczy wpatrzeni w tej swoje instrukcje, zalatani za tymi pieniędzmi, zabiegani, nie rozumieją, że metody też mają swój termin przydatności do użycia. Metoda lansu morskiego zużyła się już dawno temu. No, ale to, co będzie rozwijać się przed naszymi oczami, czyli serie zdjęć, reportaży, filmów, na których widać będzie Twardocha, jak męskim głosem wydaje komendy i jak biega boso w płóciennych portkach po pokładzie, a wieczorem przy zachodzącym słońcu opowiada wprost do kamery o sensie życia, który właśnie odnalazł, to wszystko może przynieść nam trochę frajdy. A na pewno też może stać się pożywką dla dalszych rozważań na temat promocji autorów.
Jasno widać jakie świadectwo wystawiają sobie ci ludzie. Pozostaje wierzyć, że oni po prostu przeszli do reklamy i wysyłają Twardocha na morze, żeby potem sprzedawać w ten sposób wódkę i papierosy. To istotny moment, w którym dotykamy sfery pogańskiej sakralizacji. Jak wiadomo bowiem wódkę i papierosy można sprzedawać normalnie, spod palta, na każdym bazarku. I morze, a także unoszący się na jego falach Twardoch nie mają tu nic do rzeczy. Nie mają, jeśli sprzedajemy to klientowi zainteresowanemu konsumpcją, czyli piciem i paleniem. Tu jest inaczej. Albowiem cała zgrywa polega w tych transakcjach na tym, by markować swoje rzeczywiste potrzeby i wprowadzać czytelnika, odbiorcę w ogóle, w gąszcz znaczeń w zasadzie nieistniejących. Jeśli bowiem Twardoch jest pisarzem, a nie jest w stanie mówić o swoich książkach, one same zaś przez się nie wywołują w czytelniku żadnego entuzjazmu, to znaczy, że ktoś zaprasza nas do jakichś innych drzwi. Jak wiemy książka dziś to za mało. Każdy może napisać i wydać książkę, nawet Patlewicz. Żeby więc podkreślić jak wyśmienity warsztat ma nasz autor, trzeba zrobić na podstawie jego tekstu operę, a także serial. To jednak za mało. Na każdym płocie, na każdym skrawku papieru unoszącym się w przestrzeni, trzeba napisać Szczepan Twardoch król polskiej literatury. Po co? Bo zachodzi obawa, że sprzeda się za mało wódki i papierosów i sponsorzy będą stratni. Nie można więc zostawić klientowi wyboru. Na tym właśnie polega ta promocja. Klient nie może mieć żadnej możliwości wyboru, a wszystkie otwierające się przed nim drzwi prowadzą ku kolejnym niespodziankom. Czy to czasem nie jest cenzura – zapyta ktoś z głupia frant. A i owszem, ale na razie miękka. Myślę jednak, że dojdziemy ze Szczepanem i do takiej zwykłej cenzury. Niech no tylko sprzedaż zacznie spadać. Wracajmy jednak do tych drzwi. Za jednymi na przykład rozpościera się morze i kołyszą się na nim żaglówki. Z daleka już jednak widać burzową chmurę, której widok wyzwala niepokój w sercach czytelników. Zaraz się jednak okazuje, że to tylko pic na wodę, fotomontaż, bo gdzieś z boku otwierają się drzwi kolejne. A co jest za nimi? Tego jeszcze nie wiemy, ale przypuszczam, że może ta cała epifania wikarego Trzaski.
Nic nie jest tym czym się wydaje i na czytelnika czekają ciągle nowe niespodzianki. Po co je mnożyć spyta ktoś? Przecież to pisarz, człowiek z istoty obdarzony wyobraźnią, talentem do opowiadania, poczuciem humoru. Po co mu serial, morze i opera? Po to samo co wszystkim – żeby czytelnik nie daj Boże nie zwrócił uwagi na książkę i nie zaczął się w nią zagłębiać. Mógłby wtedy porównać ją z innymi książkami, ziewnąć, a może też – O Boże nie! – zasnąć smacznie. Jego odruchy zaś nerwowe wykształcone jak u psów Pawłowa, przez literaturę poruszającą problemy moralne i przez Conrada, mogłyby od tego czytania zamrzeć zupełnie.
Ci którzy przeżuli – Żulczyk, Twardoch ☺
Dzień dobry. Istotnie, wszystko to dość schematyczny marketing, mniejsza o produkt, ten dziś nie może się obronić sam, bo wszystkie produkty są takie same i pozostawienie klienta sam na sam z wyborem prowadzić może do nieprzewidzianych skutków, a nie o to przecież chodzi. Kręci się zatem reklamówki, akurat te z żaglówkami na ciepłych morzach, kołyszącymi się na nich dziewczynami, włosami rozwianymi bryzą i tak dalej – należą do tych przyjemniejszych, niech więc sobie będą. Reklamowanego produktu raczej się nie zapamiętuje, bo w sumie przeszkadza w konsumpcji takich utworków…
W życiu tego gościa na oczy nie widziałem, ale wiem już o nim więcej, niż o Marcinie Świetlickim. Nie wiem jeszcze tylko, czy to dobrze, czy źle.
W profesorze Cenckiewiczu Szczepan wzbudzał entuzjazm w zasadzie codziennie. Więc musiałem go wyłączyć na Twitterze.
znasz się na świetlickim, to co wolisz zgniłość czy najprzyjemniejszych …
🙂
Wódka lepsza
Sam nie wiem
On chyba jakiś grant dostał na tego Twardocha
Poniekąd się zgadzam, jednak nie można jej stosować w nieskończoność… :]
Jakieś 30 lat temu, z niezrozumiałych wówczas dla mnie powodów przestałem czytać powieści. Po prostu mnie, wcześniejszego pożeracza tego typu literatury, zupełnie od nich odrzuciło. Pamiętam nawet ten przełomowy moment, było to nieudane podejście do reklamowanej wówczas jako skończone arcydzieło powieści Myśliwskiego „Kamień na kamieniu”. Nie tylko nie mogłem jej skończyć (a właściwie porządnie napocząć), ale i zrozumieć co takiego w niej jest, skąd te zachwyty. No a potem to już poszło z górki, choć kilkakrotnie próbowałem się jeszcze odchamić, np. za pomocą Wahadła Foucaulta, które odłożyłem gdy zorientowałem się, że zupełnie nie ciekawi mnie, jak się ta zagmatwana do granic absurdu historia zakończy. Być może zresztą nie wszystko stracone, zamieszczony tu kiedyś fragment powieści Radoryskiego wygląda zachęcająco. Wydaje mi się, że – poza tym wszystkim o czym gospodarz tu wielokrotnie pisze – produkcja literacka jest tak ustawiana, by trafiała do młodzieży, kobiet i osób z różnego rodzaju zaburzeniami. No i trafia. Cel jest jasny i się na naszych oczach realizuje.
Ja Myśliwskiego przeczytałem, ale mnie to nie urzekło. Nie rozumiem zachwytów nad nim. Powieść to kanał transmisyjny propagandy. Trzeba przestawić mechanizm, żeby treści płynęły w drugą stronę
Podobne zjawisko zaobserwowałem u siebie (odrzucenie od beletrystyki, literatury pięknej, czy jak to tam zwał) z tym, że miało to miejsce jakieś 10 lat temu. Dodatkowo, identycznie przedstawia się sprawa z filmem, a nawet, zgrozo moja, z muzyką.
Jeśli chodzi o moje wnioski, to po prostu uważam, że mój magazyn się zapełnił. Ile razy można oglądać zestawienia tych samych schematów? Jeden z moich ulubionych cytatów z Herberta: „na takiej monotonii nie można budować dramatu”.
Trochę niepokoi, czy też niepokoiło mnie to, że moi znajomi dalej to łupią, wciąż i wciąż, coraz to nowe-stare pozycje, książki, filmy, opowiadania, filmy… Być może moja pojemność jest trochę mniejsza, niż przeciętna.
Aż tak bardzo się nie znam, trochę lepiej orientuję się w dorobku Szczepana Twardocha…
ps. tak poważnie, to tylko Zgniłość znam. Niestety, muszę przyznać, że jest ok.
W pełni się zgadzam, tylko gdzie jest ukryta ta wajcha ? Na razie jedyna odnaleziona przez oficjalnych archeologów (bo wszelka nauka dzieli się na oficjalną i nieoficjalną) znajduje się w jakiejś fabryce gumofilców za Uralem. Można sobie przy niej poćwiczyć ciągnąc wte i wewte: guma, filc, guma, filc 🙂 A tak na poważnie, podziwiam Pańskie wysiłki w tym kierunku i im szczerze kibicuję.
To już „siły sprawcze”, mające pieczę nad Twardochem, wyekspediowały go na morze? Ja pierdziuu. Jeszcze 2 lata temu pływał po jakimś bajorku, w towarzystwie niejakiego Orbitowskiego i plączącym się językiem (okrutna – krótka) groził, że zdobędzie świat. Widocznie misja się rozpoczęła.
https://www.facebook.com/bekazliteraturypolskiej/posts/2043893825668262
Ja wysiadłem już w końcowych latach 80-ch na Gombrowiczu.
Czy Conrad zajmował się kontabandą?
Ja też nie czytuję beletrystyki, ze względów praktycznych. Mam ograniczoną ilość czasu na czytanie i wybieram książki o interesujących mnie sprawach, jak np. Baśnie. Fabułę mogę sobie darować, zwłaszcza, że jest to przeważnie powielanie wzorów niejednokrotnie antycznych jeszcze. Co innego, jeśli stoi za książką jakaś rekomendacja, jak w przypadku p.Radoryskiego. Nienackiego vs. Dickensa pewnie można było napisać jako traktat porównawczy, ale autor wybrał akurat konwencję powieści i ja to odczytuję jako zabieg zmierzający do poszerzenia grona czytelników o takich, co to traktatu raczej do ręki nie wezmą, a szkoda ich zostawiać samopas. Książka nie jest przez konwencję pozbawiona treści, która była główną intencją Autora.
Oczywiście „kontrabandą”.
Jakieś dziesięć lat temu zacząłem czytać dwutomową biografię Conrada pióra wspomnianego Najdera. Utknąłem na 241 stronie tomu drugiego , jak dotąd o kontrabandzie nic nie było. Korzeniowski cały czas boryka się z brakiem pieniędzy, okazuje się że oni w tej Anglii swoim marynarzom i pisarzom płacą marne grosze z których nie da się przeżyć. Cały czas wspomagał go stryj z Ukrainy. Tak na marginesie to muszę oddać tę książkę szwagierce bo chyba nie skończę.
Es blinkt ein einsam Segel
no nie wiem, jest taki awangardowy i depresyjny , no więc awangardowy czyli idący w stronę nowych rozwiązań, a paradoksalnie po przeczytaniu tych linijek, nie chce się z domu wychodzić bo niby po co
taka awangarda tłumiona przez depresję, no ale podobać się może
Dla czytelników, którzy nie znają języka NRD podaję Katajewa w języku słowiańskim:„Белеет парус одинокий“. A znak zakazu, który dokleiłem z własnej fotografii oznacza, że nie wolno moczyć się w kabinie jachtu.
co tam szczepcio twardoch, na salonie 24, ktoś na poważnie napisał tekst pt. manuela gretkowska nadzieją polskiej inteligencji,
myślałam, że to szydera, ale z treści wynika, że wg autora -to je to-,
odradzam czytanie tegoż
jeśli tak niskie były dochody marynarki brytyjskiej, jak powyżej piszą, to zapewne w bilans marynarskich zysków i strat, wkalkulowane były obrywy z kontrabandy
A dzisiaj? Wystarczy jakaś jednostka pływająca i dolarki lecą i jeszcze chodzi się w glorii „obrońcy praw człowieków”.
” Po prostu mnie, wcześniejszego pożeracza tego typu literatury, zupełnie od nich odrzuciło.” i o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Ten Orbitowski który wypisywał (wypisuje?) na ostatniej stronie „Fantastyki” analizy co durniejszych horrorów?
Ten sam. Ja mam do niego słabość za pisany wspólnie z Urbaniakiem cykl opowiadań „Pies i klecha”, ale to dekadę temu z okładem było…
Znając trochę osobę Orbitowskiego i sfery, w których się porusza, to stawiam, że to ten sam. Były horrory, była fantastyka, były wywiady z faminazistkami, a teraz czekamy na zew krwi (bo genów i krwi nie oszukasz) i zacznie suflować frankizm i muzykę klezmerską. Jeszcze do niedawna docent wiki podawał pochodzenie Orbitowskiego, jednak przezornie ukryli pochodzenie kosmopolityczne pisarza.
Mnie się wydaje, że jest to raczej depresja tłumiona przez awangardę …
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.