maj 012017
 

W absolutnie niezwykłej i do rozszyfrowywania różnych szarad z przełomu XIX i XX stulecia koniecznej książce Claude Levi-Straussa zatytułowanej „Smutek tropików” znajdujemy taki passus:

Nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym okresem nie rzuciwszy przyjaznego spojrzenia na inny świat, z którym spotkałem się przelotnie dzięki Wiktorowi Margueritte (to on wprowadził mnie do ambasady brazylijskiej). Zachował on przyjaźń dla mnie po krótkim okresie, kiedy pełniłem funkcje jego sekretarza w ostatnich latach studiów. Moja rola polegała na rozprowadzeniu jednej z jego książek, pt. Ojczyzna ludzkości, przy pomocy odwiedzenia około setki osobistości paryskich i wręczenia im egzemplarza, który Mistrz – zależało mu na tym tytule – im zadedykował. Miałem również redagować wzmianki i rzekome echa, podsuwając krytykom odpowiednie komentarze. Wiktor Margueritte pozostał mi w pamięci nie tylko z powodu delikatności, z jaką mnie zawsze traktował, lecz również (jak to bywa zawsze ze wszystkim, co mnie trwale interesuje) ze względu na przeciwieństwo pomiędzy człowiekiem i jego dziełem. Dzieło wydaje się naiwne i chropowate pomimo szlachetności, lecz człowiek zasługuje na trwałą pamięć. Jego rysy miały wdzięk i trochę kobiecą delikatność gotyckiego anioła, a całe zachowanie było przepojone szlachetnością tak naturalną, że wady, z których próżność nie była najmniejsza, nie mogły razić ani irytować, gdyż wydawały się dodatkową oznaką przywileju rasy lub umysłu. Zajmował w XVII okręgu duży apartament, mieszczański i staroświecki, gdzie żył już prawie ślepy, otoczony troskliwą opieką żony; wiek (wyłączający pomieszanie możliwe jedynie w młodości cech fizycznych i moralnych) przemienił u niej w brzydotę i żywość to, co prawdopodobnie podziwiano niegdyś jako „pikantne.” Przyjmował bardzo mało, nie tylko dlatego, że uważał się za zapoznanego przez młode pokolenie, a koła oficjalne go odepchnęły, lecz przede wszystkim dlatego, że umieścił siebie samego na tak wysokim piedestale, iż trudno mu było znaleźć odpowiednie towarzystwo. Spontanicznie czy też w sposób przemyślany – nigdy się tego nie dowiedziałem – przyczynił się wraz z kilku innymi do założenia międzynarodowej konfraterni nadludzi, do której należało pięć lub sześć osób: on sam, Keyserling, Władysław Reymont, Romain Rolland i – jak mi się zdaje – przez pewien czas Einstein. Podstawą systemu była, że za każdym razem kiedy jeden z członków wydawał książkę, pozostali, rozproszeni po świecie, skwapliwie witali ją jako jedno z najwyższych objawień ludzkiego geniuszu.

Wiktor Margueritte jest dziś całkowicie zapomnianym autorem. Mam wrażenie, że słusznie, zajmował się on bowiem wywoływaniem skandali na masową skalę oraz obniżaniem rangi nagród państwowych. Odbywało się to w trybie następującym – pan Wiktor pisał skandalizującą powieść, a akademia odbierała mu legię honorową. Traciła na tym akademia nie on, bo on wbijał się w taką pychę i dumę, stawał się takim mocarzem myśli, że – jak sami przeczytaliście – mierzyć się z nim mogli jedynie Reymont i Einstein. Ja oczywiście szydzę, ale czynię to ponieważ czas wreszcie nazwać rzeczy po imieniu i powiedzieć czym była literatura, szczególnie ta wielka i szczególnie we Francji na przełomie XIX i XX wieku. Pan Wiktor zasłynął napisaniem książki „Chłopczyca”, za nią to właśnie odebrano mu legię honorową. Napisał także inne książki, jedna miała na przykład tytuł „Prostytutka”, a inna „Młode kobiety”. Ponieważ jestem już ciut starawy i mogę na różne sprawy patrzeć z pewnym dystansem dostrzegam w prozie pana Wiktora pewien rys nieszczerości. To znaczy, on w tych powieściach ujawnił, to co zdeprawowane do cna społeczeństwo III republiki wiedziało, ujawnił to, co my dziś także wiemy i uczynił z tego wielkie halo oraz demaskację. Uczynił to jak mniemam, bo czytał go przecież nie będę, z charakterystyczną dla demaskatorów szlachetnością, ujawniając przy tym same wzniosłe intencje. Celem były rzecz jasna emocje młodych kobiet. Zostawmy go jednak o wiele ciekawszy z naszego punktu widzenia jest Reymont, którego pan Wiktor zapakował do tej całej konfraterni istot niezwykłych o ponadprzeciętnym ilorazie. Dla Claude Levi Straussa nie jest to może oczywiste, ale dla nas jest, że to nie pan Wiktor organizował ten klub. On nie miał takich możliwości, był jedynie nośnikiem treści, człowiekiem, który zapalał zapałkę i przykładał płomień do lontu petardy. Kiedy następowała eksplozja objawiała się kolejna demaskująca kołtuńskie społeczeństwo powieść. Pisał ją Romain Roland we Francji, albo Reymont w Polsce. Opisywały ją gazety, które nie należały przecież do pana Wiktora i dyskutowano o niej w kawiarniach, których nie był on właścicielem.

O wizytach Reymonta we Francji najciekawiej pisze cytowany tu już Jan Lorentowicz. Są to frazy prawdziwie niezwykłe. Reymont bywał w Paryżu często. Zdradzał chorobliwe wprost objawy fascynacji Francją, tak pisze nam Lorentowicz. Kłamie rzecz jasna, bo zaraz dodaje, że Reymont nigdy nie nauczył się francuskiego, nie potrafił nawet czytać francuskich gazet, przebywając zaś w Paryżu jako kawaler, mieszkał u Lorentowicza i zajmował się w zasadzie tylko studiowaniem ogłoszeń w przysyłanych z Polski gazetach. Reymont nie miał pojęcia o niczym. Lorentowicz nazywa go samorodnym talentem, a my zaczynamy się zastanawiać jak to jest możliwe, że człowiek który skończył zaledwie podstawową, wiejską szkołę, został nagle literatem, a potem noblistą. Jedyną rzeczą, którą Reymont robił sprawnie była naprawa ubrań. Był w tym perfekcyjny. Szył, łatał, cerował z wprawą mistrza. Na pytanie gdzie się tego nauczył? Odpowiadał, ze w teatrze, bo tam każdy musiał umieć wszystko. Co Reymont robił w teatrze? Ponoć grał. Nie była to z całą pewnością prawda, bo nie miał on za grosz talentu aktorskiego. Był to konfabulant i miglanc, który dzięki swojej krótkowzroczności mógł pozować na intelektualistę, bo nosił okulary. Ponoć z teatru odszedł bo miał zbyt słaby wzrok właśnie i przewracał dekoracje na scenie. Pozwolę sobie w to zwątpić. O wiele ciekawsze jest bowiem po co Reymont do teatru przyszedł. W mojej ocenie po to, by napisać powieść „Komediantka”. O wiele też ciekawsze jest skąd on tam przywędrował, bo przecież nie ze szkoły powszechnej gdzieś na wsi w guberni piotrkowskiej. Otóż Reymont został w 14 roku życia oddany przez rodziców zmęczonych jego trudnym charakterem do terminu u krawca. To jest naprawdę niezwykłe proszę Państwa. Wiejski dzieciak zostaje oddany do terminu w korporacji, która nie toleruje obcych. Ile za to trzeba było zapłacić i jaki był rzeczywisty cel tego posunięcia? Ktoś się będzie tu zaraz ze mnie śmiał, ale ja to zniosę mężnie. Chciałbym tylko prosić kolegów, którzy zawsze się takimi sprawami zajmują, by sprawdzili czy są jakieś statystyki dotyczące krawców gojów czynnych w guberni piotrkowskiej w latach, kiedy Reymont miał czternaście lat. Nie twierdzę, że takich nie było, ale jeśli byli to tkwili w cechu krawieckim niczym białe migdały w ciemnym cieście czekoladowym. Nie mogło być inaczej. Od tego krawca, który musiał dać Władziowi niezłą szkołę, bo chłopak potrafił przerobić na garnitur roboczy fartuch i z kawałka szmaty uszyć gustowny kapelusz, trafił Reymont do teatru. W wiki piszą, że Reymont kończył szkołę rzemieślniczą w Warszawie i tam trafił do terminu, nie należy się jednak przesadnie przywiązywać do tych informacji, podobnie jak nie należy wierzyć w to, że jego prawdziwe nazwisko brzmiało Rejment, a potem zostało przerobione na bardziej szlachetnie brzmiące Reymont. W Paryżu pan Władysław opowiadał Lorentowiczowi, że jego nazwisko pochodzi wprost ze Skandynawii on sam zaś jest potomkiem wikingów. W tych samych latach mniej więcej, podobne bzdury, tyle, że nie w Paryżu, ale w Rouen opowiadał Flaubert, a możemy o tym przeczytać w dzienniku Goncourtów. Był to więc wśród literatów nowej epoki pewien stały zaśpiew.

W rzeczywistości człowiek, którego burzliwy życiorys tu omawiamy nie nazywał się ani Reymont, ani Rejment, tylko Balcerek. Jego ojciec zaczął się podpisywać Balcerek-Rejment, potem tylko Rejment, a on zmienił sobie, sam z siebie, czy też pod wpływem wydawców, nazwisko na Reymont. I tak już zostało. Reymont był absolutnie głuchy na to co nazywamy kulturą. Nie miał żadnego wykształcenia, a swoje pierwsze duże pieniądze zarobił oszukując komisję kolejową wypłacającą odszkodowania. Miał wypadek w Lipcach, kiedy pracował jako dróżnik. Trafił do szpitala z połamanymi dwoma żebrami. Tam jednak jeden z lekarzy, w wiki piszą, że był to doktor Jan Roch Raum, sfałszował zaświadczenie i napisał w nim, że Reymont ma 12 złamanych żeber oraz obrażenia głowy i nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie zdolny do pracy umysłowej. Pan pisarz dostał w wyniku tej operacji 38 500 rubli. Była to suma astronomiczna. My zaś dzięki opisowi tej przygody dowiadujemy się, ze za cara, w czasach dzikiego kapitalizmu, opisywanego przez tegoż Balcerka-Rejmenta-Reymonta w powieści „Ziemia obiecana” prosty kanciarz, który obiecał działkę medykowi, mógł stać się bogaczem. O tym co ile kosztowało z rzeczy potrzebnych do życia przeczytacie sobie w nowej Baśni. Kwota wyłudzona przez Reymonta pozwoliłby mu na wyjazd do Ameryki i urządzenie się tam w dowolnym mieście. Spróbujcie wy dziś wyłudzić coś z ZUS-u, albo choć zagarnąć jedną emeryturę w wysokości 1000 złotych po zmarłej babce. Marny wasz los. Socjalizm pokonał kapitalizm i postaci tak świetlane i wielkie jak Karol Borowiecki, Max Baum i Moryc Welt odeszły w przeszłość. Triumfuje Władysław Stanisław Balcerek vel Rejment alias Reymont. On już doskonale wiedział jak i gdzie trzeba uszczelnić system, żeby żaden prawdziwie poszkodowany robotnik nie dostał od ludowego państwa ani grosza. Drugim biznesowym posunięciem pana Władysława był ożenek. Wybrał on na małżonkę Aurelię Szabłowską z domu Schatzschnejderpodaję za wiki. Rozumiem, że była to wdowa z pieniędzmi. Kolegów proszę o odnalezienie różnych szczegółów na jej temat. Po takich operacjach Rejment mógł jeździć gdzie chciał, nocować gdzie chciał i kupować co mu przyszło do głowy.

Wróćmy teraz do tego stowarzyszenia umarłych poetów założonego przez Wiktora Margueritte. Była to hucpa co się zowie, głównie ze względu na Balcerka-Rejmenta, który nie miał po prostu pojęcia o niczym. Swoją edukację w zakresie szkoły średniej i wyższej uzupełniał słuchając w kawiarniach bredzenia Zenona Przesmyckiego Miriama, z którym pił i jadał. Miriam wygłaszał długie monologi na temat książek i postaci historycznych, a Reymont to łykał i popisywał się tym potem przed innymi ludźmi. Kiedyś chciał pokazać jakiemuś Polakowi jeden z cudów Paryża – Saint Chapelle, ponieważ jednak był absolutnie niewrażliwy na sztukę w ogóle nie wiedział o co chodzi z tymi zachwytami nad pięknem, zaprowadził gościa do piwnicy kaplicy i tam opowiadał mu z emfazą oszusta to, co kiedyś usłyszał w kawiarni od Miriama czy Lorentowicza. Gość zorientował się, że ma do czynienia z osobnikiem w najlepszym razie zaburzonym, ale potraktował go łagodnie i po prostu wyprowadził z piwnicy na główny poziom Saint Chapelle by Rejment zobaczył jak wygląda architektura gotycka. On się trochę zdziwił, ale nie przejął za bardzo ani tym niezwykłym pięknem, ani swoją kompromitacją.

Balcerek-Rejment ma bardzo dobrą prasę u tak zwanych polskich konserwatystów. Mnie to zawsze najbardziej śmieszy – polscy konserwatyści zapatrzeni we wzory osobowe z przełomów dwóch ubiegłych wieków. Ma on tę dobrą prasę, bo należał do Ligi Narodowej przed rokiem 1914. Ja tylko przypomnę, że przed tym sławnym rokiem do Ligi Narodowej należała prawie cała rodzina Natansonów i Wacław Kostek Biernacki na dokładkę.

Najlepsze są jednak okoliczności w jakich Reymont dostał Nobla. Ta nagroda była szykowana dla Żeromskiego. Przygotowywano ją przez ładnych parę lat przekupując i goszcząc na koszt ambasady różnych szwedzkich akademików. Okazało się jednak, że jeden z głównych rozgrywających przeczytał „Wiatr od morza” i oskarżył Żeromskiego o antygermańskość, co w Szwecji nie było nigdy dobrze widziane. Wydrukowano też po szwedzku „Chłopów”, ale tylko pierwszy tom, bo rzecz w ogóle nie szła. Reymont nie miał żadnych szans. Okazało się jednak, że nagrodę dostał, a to za sprawą interwencji rządu Witosa i polskich konserwatystów, a konkretnie Grabskiego, który uważał Balcerka Rejmenta Reymonta za endeka, Żeromskiego zaś za socjalistę piłsudczyka.

To jeszcze nie koniec. Balcerek-Rejment alias Reymont zmarł 5 grudnia 1925 roku, ponoć był bardzo chory, a miał ledwie 58 lat. Nie wiadomo na co chorował. Najzabawniejszą wzmiankę o jego śmierci możemy przeczytać w „Alfabecie wspomnień” Antoniego Słonimskiego pod hasłem „Czeszer Mec”. Jest tam treść następująca – Czeszer Mec. Pierwszy Izraelita, który otrzymał literacką nagrodę Nobla. Ożenił się z wdową po Reymoncie.

Nosił wilk razy kilka chciałoby się rzec. Ja zaś na koniec przypomnę jeszcze tylko, że serce Balcerka wmurowano w filar kościoła św. Krzyża w Warszawie, a Sejm III RP ogłosił rok 2000 rokiem Reymontowskim.

I jeszcze jedno. Na tym przykładzie, podobnie jak na przykładzie Wiktora Margueritte dobrze widać do czego służą pisarze realiści. Do zakłamywania obrazu rzeczywistości. Do łgania w żywe oczy na temat prowadzenia się wiejskich i miejskich dziewczyn oraz tego jak wyglądała praca w fabryce i dziki kapitalizm. No, ale jak ktoś wyłudził prawie 40 tysięcy rubli to co mu można było zrobić? Bogatemu, jak to mawiają, nikt nie zabroni. Dziękuję Państwu za uwagę. Niech się święci Pierwszy Maja.

Nasze książki dostępne będą w Słupsku, w sklepie Hydro-Gaz przy ul. Słowackiego 46, wejście od ul. Jaracza

Na papug.pl wisi mój kolejny tekst.

http://papug.pl/cudowne-nawrocenia-celebrytow/

Zapraszam do księgarni Przy Agorze, do księgarni Tarabuk w Warszawie, do sklepu FOTO MAG, do antykwariatu Tradovium w Krakowie i do sklepu Gufuś w Bielsku Białej.

Przypominam, że mamy już nowy numer Szkoły nawigatorów, przypominam także o naszym indeksie zawierającym biogramy osób występujących w moich książkach

http://www.natusiewicz.pl/coryllus/

  264 komentarze do “O ludziach, którzy nie są tym kim się wydają”

  1. Bum. Kolejna głowa leci. Czyli potrzebny będzie autentycznej polskiej szkole nowy, niezafałszowany program szkolny. Jak widzimy, już nie z jednego, ale z dwóch przedmiotów: język polski i historia. Może nie bierz się za matematykę, bo ze szkoły, jaką znamy, kamień na kamieniu, nic nie zostanie.

  2. Ja nie mogę się wziąć za matematykę, bo miałem z nią kłopoty

  3. Znajdź coś jeszcze na Orzeszkową, a będę miał pewność swojego literackiego gustu!

  4. matematykę biorę na siebie

  5. Akurat matematyka, podobnie jak fizyka czy chemia, jest nieco mniej podatna na manipulacje: nawet socjalista nie chce, zeby samolot zaryl w ziemie albo zeby most sie zawalil, wiec psuja literature, historie, filozofie – ale tak oblakani, zeby manipulowac przy naukach scislych, nie byli nawet Sowieci. Sa wyjatki, w rodzaju wyczynow Lysenki, ale jednak calosciowo patrzac, w naukach scislych czy inzynieryjnych manipulacji socjalistycznych i inszych jest duzo duzo mniej niz w humanistycznych.

  6. Ale z ciebie naiwniak Konrad…:-)

  7. Trudniej też zmanipulować coś, co łatwo da się policzyć. Aczkolwiek Oko.press próbuje codziennie.

  8. Powyrzucam was jak rozpoczniecie tu dyskusję o matematyce

  9. Sorki. Już przestaję!

  10. Niech się świeci pierwszy maja! Pogoda dopisuje.

    Historia niczym opowiastka wyjęta żywcem z pitawala. Demaskacje takich tuzów nie spowodują zubożenia w naszej literaturze? Oczywiście, żartuje. Zaskoczył Pan dziś.

  11. W paru kwestiach moze (sam napisales, ze nie ma 100pct realistow 🙂 ale akurat matematyke studiowalem i cos na ten temat powiedziec moge. Oczywiscie, ze bylo w historii mnostwo przypadkow kradziezy wynikow (promowany politycznie balwan przywlaszczyl sobie osiagi kogos nieslusznego etc), ale same wyniki wytrzymaly probe czasu duzo lepiej niz historycznie lansowane teorie socjologiczne, literackie etc.

    Zeby bylo jasne: ja sie nie wypowiadam na temat calosci nauki w wersji popularyzowanej tylko czysto branzowo. Zarabiam na zycie statystyka od pietnastu prawie lat i moge z cala pewnoscia powiedziec, ze ludzie moga przestac uzywac algorytmu, ktory kiedys uzywany byl wszedzie – ale nie dzieje sie to z powodu znalezienia bledow tylko jest np. za wolny do wspolczesnie przerzucanych ilosci danych. Bardzo pomaga u mnie w dzialce jedna rzecz: jesli ktos opublikuje wyniki ale nie poda danych zrodlowych (i chociaz czesciowego kodu) pozwalajacego na odtworzenie wynikow, momentalnie traktuje sie takiego delikwenta jako podejrzanego.

    A ze czasem sa takie perelki jak 'Bill Nye the science guy’ lansowany jako autorytet naukowy (nawet ma wlasny serial na Netfliksie), a facet jest slabiej wyksztalcony od Dolpha Lundgrena (ktory zarabial na zycie praniem ludzi w filmach, a jest magistrem chemii), to osobna kwestia.

  12. Oj, ja wlasnie odpowiedzialem…

  13. A doniesienia o zimnej fuzji Ponsa i Fleishmanna? Ciekawe, ile ci chłopcy wyciągnęli z państwowej kasy. Zapewne nie oddali ani marnego centa i nie gniją w więzieniu. Najlepsze w tym jest, że inni też potwierdzali to zjawisko po przeprowadzeniu badania w różnych laboratoriach świata. Przy krytycznym podejściu do sprawy nie udało sie tego powtórzyć i pozostaje stwierdzenie, że wtedy zapewne nad ich laboratoium przeleciała kometa lub chocby rejsowy Boeing albo co bardziej prawdopodobne ktoś z możnych USA zamówił taki event.

  14. Ta suma podana w rublach wygląda kompletnie nierealnie…

  15. Jest to suma olbrzymia. Wnoszę stąd, że chodziło o poważne wyłudzenie i Balcerek był jedynie jednym z udziałowców, szeregowym członkiem gangu, słupem i pretekstem. Ktoś kiedyś powinien napisać taką pracę „Historia wyłudzeń, malwersacji i korupcji aparatu policyjno urzędniczego w schyłkowym okresie istnienia Imperium Romanowych”.

  16. No co jest? Miało nie być o matematyce i nie jest, a mechanizm podobny do patentu Balcerka, czyli mamona za nic.
    Namawiałem kiedyś do krytycznej oceny naszych pisarzy i ich książek, bo zafascynowała mnie notka o Sienkiewiczu i Trylogii oraz kilkanaście już wrzutek na temat Naszych Wielkich, bo Bondy, Pilchy, Wenzle, Kuczoki i Twardochy możemy sobie podarować, bo każdy trzeźwy widzi jak z nimi jest.
    Jest już tego sporo, tyko trzeba by zatrudnić jakiegoś zbieracza, a potem tylko słowołączące i będzie bestseller.

  17. Ja mam poważniejszy problem,Ojcze 🙂 Czy dzisiejsze święto to święto kościelne nakazane?Nałożono na 1 maja św. Józefa Robotnika ale czy przez to jest tej wagi co niedziela???

  18. Ja napiszę taką książkę, spox, może zacznę na jesieni.

  19. No oczywiste, że to było wyłudzenie, ale na jakiej w ogóle zasadzie zasądzono taką sumę? To już było po reformie waluty, rubel miał pokrycie w złocie, tak na szybko poszukałem, że pensja robotnika na początku XX wieku to było 15-20 rubli MIESIĘCZNIE!

  20. To znaczy że musiał się podzielić forsą.Ciekawe,ile przytulił?No i co ważniejsze: kto mu tych „Chłopów” napisał?

  21. Szczególnie smakowicie brzmi międzynarodowa konfraternia nadludzi – to bardzo dobrze odpowiada herezji socjalistycznej. Oto pan pisarz, a jednocześnie nadludź, poucza o rzeczywistości nieszczęsnych ludzi niedorastających do poziomu pana pisarza. Podobni panowie pisarze robią sobie nawzajem klakę, bo inaczej nikt by po ich książczyzny nie sięgnął?

  22. To tak jakby dziś dostać milion złotych odszkodowania za wypadek…

  23. Victor Margueritte byl w czasie wojny kolaborantem. To chyba z klucza komunistycznego (do czerwca 1941)

  24. Budżet, żadne tam wyłudzenie.

  25. Nikt mam wrażenie nie mówi prawdy w kwestii płac i cen u początków XX wieku. Myślę, że sporo świadczeń było w naturze i stąd te ogromne różnice w płacach. 3 ruble na tydzień miała zarabiać szwaczka. Według Żeromskiego 18 rubli na rok zarabiał parobek w guberni kieleckiej. No, ale on miał mieszkanie, wikt, opierunek i opał za darmo. Aha, jeszcze gorzałkę i tytoń do tego…

  26. To żadne święto kościelne! W liturgii jest to dzień zwykły.

  27. No 'Chlopow’ to faktycznie nie zmeczylem, choc podchodzilem pare razy – ale na przyklad 'Ziemie obiecana’ czytalo mi sie swietnie. Nie wiem czy odebralem przeslanie tak jak chcial tego autor, ale napisane jest to znakomicie.

  28. Coś mi tu nie gra zupełnie – kto wypłacił taką sumę? Kolej Warszawsko – Wiedeńska niskiej rangi funkcjonariuszowi, zapewne z pensją max 30 rubli miesięcznie?

  29. Myślisz, że wydawnictwo w Niepokalanowie będzie dziś czynne? Maksymilian się skończył…

  30. kto mu tych „Chłopów” napisał?

    Aż się bałam zadać to pytanie. „Chłopami” siebie i czytelników zanudził.   Ale  „Ziemia obiecana”? Może z niego taka zdolna bestia była. Samorodny talent.

  31. Nie takie rzeczy się zdarzały. Jeśli pojawiała się okazja do zarobku na lewo wszyscy urzędnicy najjaśniejszego pana gotowi byli do współpracy i wszelkich ułatwień.

  32. Ta Ziemia wcale nie jest taka dobra. Ja myślę, że to jest praca zbiorowa, taki patchwork…

  33. Zalezy z czym porownujemy – jesli ze srednia jakoscia tego, co wydawali z siebie pozostali pozytywisci to moim zdaniem literacko swietnie: jest fabula, sa bohaterowie, sa dialogi (i nie morduja nas przez 100 stron glebia wewnetrzna bohatera). W porownaniu z 'Faraonem’ czy 'Lalka’ – faktycznie slabiej, Prus zdecydowanie lepiej wladal piorem i panowal nad jezykiem.

  34. 1 mają 1776 powstał zakon illuminati

    .

  35. Niekoniecznie jest tak, że wszystkie ich książki nie nadają się do czytania. Wzajemne pochwalanie się jest zrozumiałe, o ile nie wykracza poza racjonalne ramy. Ale jeśli jacyś panowie uważają się za nadludzi, coś mocno nie gra, nawet jeśli napisali oni książki na dobrym poziomie.

  36. W każdym razie ciekawa sprawa. W dziennik.pl piszą, że można za to było kupić kilkanaście warszawskich kamienic i starczyło to Reymontowi na kilka lat spokojnego życia (sic!). Najlepsze, że podobno odnaleziono kilka lat temu dokumenty potwierdzające tą historię w szufladzie obecnego dyrektora szpitala praskiego.

    http://kultura.dziennik.pl/artykuly/190836,reymont-wyludzil-odszkodowanie-od-zaborcy.html

  37. Prus pojawił się zanim zaczęto formatować rynek. Podobnie Sienkiewicz

  38. Weź Krzysio tę chłopczycę przeczytaj w oryginale, dobra….

  39. Czyli faktycznie Coryllus ma rację, pieniądze poszły do gangu, a Reymont dostał z tego maksymalnie kilka tysięcy.

  40. Cymes notka.

  41. Moze to byc znany motyw: facetowi starczylo talentu / energii na jedna dobra ksiazke, zasmakowal sukcesu, chcialby wiecej – a w glowie pustka, wiec trzeba szukac innych sposobow na utrzymanie nowego stylu zycia.

  42. To są idioci, oni w ogóle nie kumają o co chodziło. Oczywiście, że dostał te pieniądze, ale dla niego z tego zostało może z 500 rubli. Musiał wziąć dyrektor szpitala, lekarz orzecznik, urzędnicy z komisji, no i gang, który Reymonta wystawiał.

  43. Nie dostał kilku tysięcy. Doktor Judym zarabiał rocznie w uzdrowisku Cisy 600 rubli i to było wielkie halo…

  44. Jesli mialby powiedziec w jednym zdaniu za co jestem Ci jako autorowi tego bloga wdzieczny, to wlasnie za otwarcie mi oczu na taki sposob spojrzenia na odlegle od siebie zagadnienia: haslo 'kanaly dystrybucji’ jako wspolny mianownik dla handlu wolami, herezji katarskiej i literatury w XIX wieku.

  45. W grę wchodził może i sponsoring, bo często zmieniał szkoły i zawody, a zanim zdobył pozycję jako pisarz to dużo jeździł po Polsce i Europie. Jaką funkcję w tym czasie pełnił? Rzekome odszkodowanie od kolei byłoby dobrą przykrywką, jak niedawno seryjne wygrane w totolotka. 🙂
    Biorąc za punkt wyjścia dzisiejszą notkę to nie mógł ładować pisarskich akumulatorów, bo był nieczuły na piękno otoczenia i raczej podkradał opowiastki innych niż sam tworzył.
    Może on był najzwyklejszy szpion, albo socyalista?
    A przy okazji trzeba by nasłać J. Siedlecką na Conrada, bo on chyba też zatrudniał ghostwritera, jak ten od malowanego.

  46. Nie, nie, nie….żaden sponsoring. Wyłudzenia i rabunki dokonywane były po to, by pan gubernator i pan rewirowy mogli podreperować swoje domowe budżety. Jeden robił skon na sklep monopolowy i działkował się z panem rewirowym, a drugi na pociąg z pieniędzmi i dzielił się z panem gubernatorem. To samo były z odszkodowaniami.

  47. Siedlecka się nie nadaje. Nie rozśmieszaj mnie….

  48. Tę przepływy pieniędzy zawsze potrzebowały jakiegoś słupa.  Przeczytałam monografię Huty Bankowa i tam widać wyraźnie mechanizm obdarowani majątkiem Huty..kogoś. .bo przecież nie tych dwu carskich generałów.  Trzeci, Polak, wycofał się.  A pozostali dzierzawili Hutę Francuzom,  którzy ledwie po kilkudziesięciu latach ja mogli wykupić.

    Nie znalazłam, do kogo szły pieniądze z dzierżawy. ..ale mechanizm czytelny przecież.

    .

  49. Bohaterka uprawia wolną miłość z kolegami i koleżankami, również grupowo. Książką wszelako została potępiona przez postępaków za to, że autor pomięszał walkę o równość polityczną z wyuzdaniem seksualnym i narkotyzowaniem się. No, no, nie dość, że Wiktor potępiony został przez prawaków, to i od lewaków nie gorzej oberwał. Prezio czeciejeref Millerand odebrał autorowi Legię Honorową za tę książkę. Grubo, jak to mówią.

  50. Z wyliczeniami też jest różnie ,zależnie od sytuacji. Coś co na podstawie wyliczeń się nie da po np : zmianie właściciela i nowszych wyliczeń już się da.

  51. Znaczy się Wiktor nie połapał o co chodzi….czy może wziął pieniądz z Londynu raczej….

  52. Mam kalendarz ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich i tam 1 maja na czerwono,jak niedziela.Strach popaść w grzech ciężki.Bóg zapłać za wyjaśnienie.

  53. Lekką ręką wypłacili 38 500 rubli, nie dziwota, że to w Rosji carskiej wybuchły rewolucje.

  54. Możliwe. Przejrzę tę rzecz.

  55. Witam,

    Przepraszam, że nie na temat ale szukam numeru Nawigatora z artykułem o edukacji domowej.

    I dodatkowe jeśli już tu jestem to chciałbym zadać pytanie związane z drugą wojną światową.

    Dlaczego Corrylus uważa, że Niemcy zostali zdradzeni przez USA?

  56. Ciekawe, czy gdzieś jest do dostania publikacja z dokładnymi danymi na temat płac(oczywiście z podaniem wszystkiego co dostawał pracownik oprócz wypłaty) i cen nie tylko na początku XX w., ale też w wieku XIX. Sądze, że jeśli takie coś istnieje to jest głęboko schowane w bibliotece jakiejś uczelni z zastrzeżeniem „tylko dla pracowników uczelni”.

    E. Woyniłłowicz w swoich wspomnieniach pięknie opisał ten „socjalistyczny dobrobyt II RP” podając informacje o tym ile dostawali robotnicy i ile kosztował bochenek chleba w poszczególnych latach.

  57. Według Józefa Bachórza, piszącego posłowie do jednego z wydań Chłopów,
    Rejment-Rejmont, to trzy razy lądował na tej robocie na kolei, po różnych wojażach.
    Za każdym razem z coraz gorszą pensją.
    Najpierw zarabiał 16 rubli na miesiąc, za trzecim razem już tylko 12.
    To wycyganione odszkodowanie, to ok. 2500 razy więcej niż jego miesięczna wypłata.
    Na dzisiejsze pieniądze tak gdzieś 3,5 mln.  To ciekawe ile odpalił temu lekarzowi?

    W Lipcach, Krosnowie, Rogowie i Przyłęku, gdzie wynajmował mieszkania, to go ludzie długo wspominali. Nawet ja, jak przez parę lat mieszkałem niedaleko tych miejscowości,
    to słyszałem różne takie opowieści.
    W Przyłęku jest stara lipa, teraz jest na niej tabliczka, że tam Reymont przy niej odpoczywał
    i pisał.  Ale ludzie starzy, tam mieszkający, to mówili, że po prostu spał, gdzie popadło,
    jak się porządnie napił w karczmie. On w ogóle był tam pamiętany, jako drobny cwaniaczek
    i chachment i ludzie bardzo się dziwili, że został sławny.
    Miał w Lipcach pożyczyć od miejscowego chłopa 500 rubli,
    których nigdy nie oddał, nawet jak już był krezusem. Ten chłop nazywał się Boryna.
    No i że niby dlatego Reymont tak nazwał jednego z bohaterów Chłopów, żeby się jakoś odwdzięczyć za tą nieoddaną pożyczkę. Dobre!
    Ciekawe jest to, pisze o tym Bachórz, że w karczmie w Rogowie poznał niejakiego Puszowa vel Puschowa, objazdowego spirytystę i kombinatora i że Puszow rozpoznał w Reymoncie silne medium. No i że razem wybrali się podobno do Paryża i Londynu i tam zarabiali pieniądze na seansach spirytystycznych.

    Ale nie zarobili dużo i Reymont znowu wrócił na kolej.

  58. ten mechanizm działa do dziś;- figuranci od mld zł dostali tylko po parę mln i kilka lat pierdla a reszta kasy poooszła w dobre i wprawne ręce

  59. schemat wyłudzeń został ograniczony do zarządzania wyłudzeniami wsród podmiotów nie państwowych, dla obrabiania sektora państwowego tworzyło i tworzy się inne mechanizmy: figuranci, podmioty, rezydenci, etc; tzw. wyspecjalizowane juz od momentu tworzenia ustaw/rozporządzeń/..

  60. Szok !!!     Szok !!!…  i jeszcze raz   SZOK !!!

  61. Gdyby to wszystko razem zebrać do kupy byłby scenariusz na świetny film.

  62. Dzień dobry

    bardzo ciekawe, a co szanowny autor sądzi o Myśliwskim

  63. Był jakiś wywiad z jakąś prawnuczką z rodziny Borynów i w tym wywiadzie ta pani się śmiała, że Reymont był winien Maciejowi Borynie ileś rubli za przewiezienie furmanką aż do Warszawy z bagażami. Że „dostał nagrodę Nobla a rubli nie zwrócił”.To jakiś poważny tygodnik zamieścił.

    Wywiad został z sieci wyczyszczony, została tylko wzmianka w artykule pani Doroty Ryst pt. Na sierpień Lipce” jak następuje: „…W Lipcach i okolicy znalazł Reymont krajobrazy, które opisał w powieści, typy ludzkie, badacze wytropili nawet, że niejakiemu Borynie winien był pieniądze. Dalsze poszukiwania pierwowzoru Boryny pokazały, że żonę miał jedną i o żadnym skandalu, jak ten powieściowy z Jagną, nie było mowy….”. Z tego, co pamiętam z wywiadu, Maciej Boryna był bardzo porządnym chłopem i szczęśliwym w rodzinie. Miał trzech lub czterech synów i JEDNĄ żonę Agnieszkę. Synowie Boryny żyli jeszcze długo po wojnie i cała rodzina dobrze gospodarowała i dobrze się prowadziła.  Ale nie we wsi Lipce zwane „Reymontowskimi”, gdzie powstało nawet jakieś „towarzystwo’, które z braku „mogiły Boryny” w 1958 wyrychtowało „symboliczny grób Boryny”. Powieść „Chłopi” pełniła rolę podobną do roli powieści „Malowany Ptak”- jeśli coś nie było prawdą to „powinno być”.
    Reymont zwykł przesiadywać w karczmie i pić a jak się nachlał, to szedł spać u stolarza, a miejscowa legenda głosi, że zdarzało mu się spać w nowej trumnie:)))
    Ilość linków dotyczących powieści „Chłopi” idzie w tysiące, większość to pomoc dla zgnębionych uczniów i maturzystów, którzy dostają takie tematy jak: „Maciej Boryna jako symbol polskiego chłopa” a nawet katolickie gazety dały się nabrać na tę „prawdę czasu, prawdę ekranu”.

    Ta prawnuczka wprost mówiła, że Reymont bardzo  zaszkodził rodzinie Borynów tą powieścią, używając prawdziwego nazwiska i szkalując jej Pradziadka i Dziadków. No ale co mogli zrobić. Siedzieli cicho. Podawano imiona jego synów, jeden z pewnością miał na imię Jan.

    http://salonliteracki.pl/new/literatura/muzea-literackie/229-na-sierpien-lipce

  64. To jest dobre: <i>” że tam Reymont przy niej odpoczywał i pisał.”</i>. Nie wiedziałem, że leżenie w ciężkim upojeniu pod krzakiem tak można literacko określić, no po prostu odpoczywał bo zmęczony był. 🙂

  65. Czyli Balcerek to byl taki Pilch.

  66. Robotnik rolny zarabiał rocznie 22 ruble. Mylę się?

  67. Z notki na wiki wynika, że jemu ten wypadek wydarzył się jak już nie pracował na kolei, i zajmował się działalnością literacką, a sam wypadek zdarzył mu się jak był pasażerem kolejowym.

  68. Już dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że Boryna był gospodarzem
    w Krosnowie. Kilkanaście lat temu jakiś potomek Boryny był dyrektorem szkoły podstawowej w Lipcach. W ogóle z autentycznych Lipiec w powieści jest niewiele. kompletnie nie pasuje topografia.

    Tak, to prawda, Reymont zaszkodził nie tylko rodzinie Borynów. On się specjalnie nie wysilał. Większość nazwisk, które istnieją w Chłopach, to są autentyczne nazwiska chłopów mieszkających w Lipcach, Krosnowie, Przyłęku, Wólce Krosnowskiej i pobliskich wsiach, zresztą niektórzy mieszkają tam aż do dziś. Po kilku latach od wydania powieści ludzie ci zobaczyli siebie w rolach jakie nadał im Reymont. I podobnie jak wnuczka prawdziwego Boryny byli mocno zdegustowani.

    Właściwie to od niedawna i trochę z musu obecni mieszkańcy tych wsi ,,szczycą” się Reymontem. Poza Lipcami Reymontowskimi, bo tam już od lat 60 ubiegłego wieku istnieje zespół ludowy odgrywający tzw. ,,wesele Boryny”.

  69. Starzy bywalcy pamietaja pewno, jak opisywalem i pokazywalem cmentarz w Canterbury, tutaj obok mnie, gdzie lezy Conrad. Bylem tym niesłychanie podekscytowany, w tamtym czasie, czyli niespelna pare lat temu,  gdy skontatowalem, ze on tutaj prawie cale swoje zycie w Anglii spedzil. Ale potem, to już bylo z górki i widzę teraz tego biednego człowieka takim, jakim z pewnością był w realu. Kilkakrotnie w ciężkiej depresji i w piekle, po prostu. Bo slabi tak tutaj mają i tak to dziala.

    I przypomnialem sobie również, jak będąc w Manchesterse wybrałem sie do Liverpoolu i trafilem do miejsca, gdzie „The Beatles” zaczęli swój „światowy szoł”. Byla podobna ekscytacja, bo toż to przeciez byla ikona ci Beatlesi. A ja tam bylem, zobaczyłem i … pojechalem nad morze. A jakzesz bylem rozczarowqny, ze go nie widziałem. Byl odplyw. I to byl dla mnie największy wstrząs. Morze jest, a czasem go nie ma, bo odplywa. Dla bywalca nadbaltyckich plaż, to był szok 🙂

    A tak tutaj obchodzi sie 1 maja, czyli z pogańska tradycja, jak otwartym tekstem pod zdjeciem z parady jest napisane

    https://ichef-1.bbci.co.uk/news/590/cpsprodpb/F04B/production/_95851516_daily-telegraph.jpg

  70. Tak jak napisał Coryllus na wsi było trochę inaczej, wikt, mieszkanie za darmo. Ale na początku wieku pensja w mieście to kilkanaście rubli na miesiąc. Pamiętam też ze „Sprawy pułkownika Miasojedowa” że rubel wtedy to było coś, przedewszystkim jedzenia można było kupić za rubla do oporu.

  71. No…. bardzo ciekawe byłoby wygrzebać gdzieś dla porównania sumy wypłacanych ubezpieczeń w tamtych czasach żeby mieć pogląd na tą gigantyczną kwotę 38 tys. rubli.

  72. Paris, niech się święci pierwszy maja. Konwalie dla ciebie.

    https://st.depositphotos.com/1000348/2731/i/450/depositphotos_27319639-stock-photo-fresh-lilies-of-the-valley.jpg

    Po górach dolinach rozlega się śpiew…

    Ave, ave, ave Maryja.

    Zdrowaś, Zdrowaś, Zdrowaś Maryja

  73. To jest po prostu straszne, bo Reymont nakłamał w tej powieści nie gorzej niż Kosiński w „Malowanym Ptaku” a przeszedł do historii literatury jako „twórca powieści realistycznej”. Miejscowi chłopi są raczej do dzisiaj zdegustowani, bo kiedy zjeżdżają do wsi „Lipce Reymontowskie” dziennikarze, to „nikt niczego nie pamięta” i rzeczywiście Lipce tzw. reymontowskie zupełnie nie odpowiadają tzw. realistycznym opisom pana Reymonta. Za to ktoś przytomnie napisał, że on te wszystkie „erotyczne brewerie” opisywał z własnych doświadczeń, bowiem na tej Kolei Warszawsko Wiedeńskiej kochał się bardzo w żonie miejscowego naczelnika stacyjki i nawet próbował samobójstwa.

    Zabawne jest to, że w okolicy nie zostały po nim żadne ślady, bowiem on żył na poziomie włóczęgi i pijaczka, notorycznie zadłużonego. Najprawdopodobniej stateczni gospodarze go lekceważyli i on im się odpowiednio „odwdzięczył”. A zapotrzebowanie na „portret katolickiego chłopa” jako „dzikiego Siouxa” było w protestanckim i eugenicznym świecie – wielkie, więc im się „produkt” Balcerka-Reymonta – bardzo przydał do nagrody Nobla. Poza tym Witos und kolegen” też mieli zapotrzebowanie na „wesele Boryny”.

    Pozostaje tylko pytanie, KTO naprawdę napisał te wszystkie powieści, skoro autor miał z trudem ukończoną podstawówkę.

  74. Czy to rodzina z publicysta, dziennikarzem, etc.  Bernarde’m Margueritte’m  zamieszkalym w Polsce?

  75. Pyszne!!! Rewelacja!

    Już kwiczę z radości co do książki o lytratach. Ale będzie! A przecież z Hansem z Czarnolasu się zaczęło, co już do strawienia nie było pośród gloryfikujących życie literackie.

  76. Myślę, że gorzej. Pilchowi nikt by nie powierzył 38 tysięcy rubli

  77. Balcerek – wezwanie na leczenie odwykowe. Balcerek od Chłopów też za kołnierz nie wylewał.

    https://youtu.be/Dss8ex7nXy0 2:17

  78. No właśnie, jaki realizm? Oprócz autentycznych nazwisk, to prawie wszystko, jeśli chodzi
    o oddanie realiów jest nieprawdziwe. Tyle lat tam przemieszkiwał, ale albo nie chciał, albo nie umiał oddać choćby chłopskiej powagi wobec świętości i wiary. A już dziwi ta jego szczególna zawziętość, żeby odmalować lipieckiego księdza w jak najgorszych barwach. Sam przecież, skorzystał z tego, że stryj jego matki był księdzem i znacznie pomógł rodzinie w podniesieniu statusu materialnego.

  79. Tak czytam i zastanawiam się dlaczego Reymont przypomina mi Bolka, może z powodu Nobla, a może z powodu ostrej konfabulacji?. 😉

  80. Jedyna strategia, zeby sobie pierdami Balcerka glowy nie nabic, to przejsc szkole na ledwo trojach i zaczas sie szkolic po zmarnowanych kollatajowskich godzinach. Balcerek zostal uksztaltowany przez szkole u krawca. Wtedy zapadla decyzja, ze sie nada do teatru, na pisarza i przewalcowanie kasy z ubezpieczenia.

    To zreszta jest staly fragment gry do dzisiaj. Przenioslo sie to z ubezpieczenia na zycie i zdrowie do ubezpieczen komunikacyjnych, gdzie kase sie wyciaga masowo. Moze w mniejszych kwotach niz uszczerbek na zdrowiu Balcerka, ale za to codziennie w setkach spraw.

  81. U nas jest dzień roboczy. Jedynie katecheci nie uczą ale to nie od nich zależy ale od systemu kołłątajowsko-stalinowskiego.

  82. „Wybrał on na małżonkę Aurelię Szabłowską z domu Schatzschnejder – podaję za wiki. Rozumiem, że była to wdowa z pieniędzmi. Kolegów proszę o odnalezienie różnych szczegółów na jej temat.”

    zacznijmy od

    http://www.szukajwarchiwach.pl/29/331/0/2/109/skan/full/Osqm06d8406BhU-8i1qknA

  83. Być może na czerwono jest dlatego, że jest to państwowy dzień wolny od pracy.

  84. Kurcze, właśnie! Taki Bolek przełomu wieków. To jest podobny sznyt, taka cwaniackość, kombinowanie, kłamstwa, pogarda wobec autentycznych ludzi, wśród których żył. Naszego Bolka też ludzie raczej nie chcą pamiętać we wsi, w której żył. A ci, co pamiętają, nie chcą nawet wspominać.

  85. Zawziętość jest w modzie: z okazji 1 maja w PR 24 wywiadowano niejakiego Ikonowicza od czerwonych koszul i ten w pierwszych słowach swojego listu przykopał jakiemuś księdzu, który nie płaci kościelnemu, i tym kościelnym opiekuje się właśnie Ikonowicz w czerwonej koszuli.

    Czyli jednak i stale: wszystkie ręce na pokład i walka o socjalizm nie ustaje.

  86. No proszę Cię, masz opisany bezczelny gang jak na dłoni! No ale, po prawdzie, nieliczny. Musieli więc mieć potężne wsparcie. A to już jest jakiś trop. Co do ruszania z posad bryły świata, z przeproszeniem.

  87. Ślub był w Krakowie, ale danych rodzinnych panny  młodej odcyfrować nie potrafię

  88. O, proszę. To powiem mojemu proboszczowi, żeby się nie martwił, bo jakby co, to Ikonowicz dołoży do pensji naszemu kościelnemu, a raczej kościelnej, bo u nas jest nią pani Halinka.

    Ja i tak czekam na dzień, w którym siostra tego obrońcy uciśnionych zrobi kuchenną rewolucję na plebanii u ks. Sowy.

  89. pierwszy ślub młodej z krakowskiego ślubu (w krakowskim istotny świadek)znajdujemy m.in. tu:

    http://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=1&zs=0161d&sy=1893b&kt=2&plik=194-195.jpg#zoom=1&x=409&y=1584

    niestety, z dostępem do umów przedmałżeńskich w warszawskim archiwum jest problem, więc linkiem nie służę (a na pewno warto poznać intercyzę)

    akt urodzenia/chrztu:

    http://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=1&zs=0161d&sy=1871&kt=1&plik=530-533.jpg#zoom=1.25&x=290&y=2078

    dostępny (i ciekawy ze względu na dopiski) akt małżeństwa brata młodej (czyli szwagra Władysława):

    http://metryki.genealodzy.pl/metryka.php?ar=8&zs=9264d&sy=335&kt=1&skan=016.jpg#zoom=1&x=95&y=256

  90. Ho, ho, tak, tak

    http://kronikatalikowskich.com/pl/34

    Moja siostra cioteczna Aurelka, wyszła pierwszy raz za mąż za Teodora Szabłowskiego, literata, redaktora „Niwy”. Rozeszła się z nim wkrótce dla Reymonta, którego poznała i spotykała w redakcji „Niwy” przy ulicy Widok 20. Uzyskała w Rzymie unieważnienie małżeństwa z Szabłowskim. Kosztowało to wujostwa masę pieniędzy, a biedna ciocia namęczyła się nad proszonymi obiadami dla różnych prałatów, z których jeden pijał tylko angielski porter, a dla drugiego trzeba było zdobywać jakieś pasztety strasburgskie czy inne frykasy. Fakt, że węzeł małżeński jej córki został zgodnie z katolickim sumieniem cioci – rozwiązany.

    Aurelka albo Niuta, jak ją nazywali rodzice, była bardzo przystojną blondynką, nadzwyczaj zgrabną i elegancką, a przede wszystkim doskonale wychowaną. Znała kilka obcych języków, tłumaczyła z angielskiego nowele drukowane następnie w „Świecie”.

    Ślub Reymontów odbył się w Krakowie 15 lipca 1900 [1] roku. Tego dnia miasto uroczyście święciło grunwaldzką rocznicę. Z Warszawy z rodziny przyjechali: wujostwo Schatzschnejder [2] z synem Leonem, Jakimowiczowie i moi rodzice – goście zatrzymali się w hotelu Krakowskim. Ślub odbył się o godzinie 13-ej w kościele Karmelitów na Piasku, którego proboszczem był przyjaciel Reymonta. Zaproszeni goście przejechali następnie wynajętymi powozami do Hotelu Polskiego, gdzie odbywało się przyjęcie. Między licznymi młodymi literatami, malarzami i krytykami, obecni byli: Włodzimierz i Kazimierz Tetmajerowie, Wyspiański, Kopera, Feldman i inni. Lolek /Schatzschneider [2] – przp. red./ siedział przy stole obok Wyspiańskiego, który wypytywał go o stosunki szkolne i ruch młodzieżowy w Królestwie. Po przyjęciu goście pojechali do parku Jordana, gdzie w związku z uroczystościami grunwaldzkimi odbywała się zabawa. Na tej właśnie zabawie do zgromadzonych tłumów przemawiali działacze ludowi i socjalistyczni. Ojciec opowiadał, że w drodze do parku Jordana, w powozie, częstował Wyspiańskiego papierosem. Wyspiański wymówił się. Ktoś z jadących zauważył „ale to rosyjski” – „jak rosyjski” powiada Wyspiański – „to spalić go” i zapalił papierosa.

    Po ślubie państwo młodzi zamieszkali w Krakowie. Reymont do teścia zwracał się per „proszę pana”, do teściowej natomiast mówił zawsze „mamo”.

    Nie będę tu opisywał szczegółów wyprocesowanego przez adwokata Reymonta odszkodowania za wypadek kolejowy. Odszkodowanie to, w postaci kilkudziesięciu tysięcy rubli, dało Reymontowi podstawę materialną umożliwiającą wyjazd do Paryża i na zawsze usunęło troskę o chleb codzienny.

    Wujostwo mieszkali wówczas na Kanoni pod nr 8 w domu, w którym ongiś Staszic założył Towarzystwo Naukowe. Była to dwupiętrowa kamienica z gankami od strony Wisły.

    Któreś z dzieci u nas zachorowało i trzeba było resztę izolować, ja mieszkałem wówczas na Kanonii. Pamiętam Reymontowie przysłali wujostwu z Włoch skrzynkę mandarynek. Ach, jaka ta ciocia była dla mnie dobra – a skrzynka wyjątkowo mała.

    W ogóle z Kanonią wiąże się wiele wspomnień mego dzieciństwa: ileż to razy biegaliśmy po tych drewnianych gankach od strony Wisły, albo bawili się na placyku pod oknami dziadka Wojciecha. Naprzeciw wujostwa, przez schody, mieszkał szambelan Badowski.

    Przypominam sobie ołtarz, ustawiony w jego mieszkaniu, dębowy, gotycki. W tym samym pokoju fruwały swobodnie kanarki, które uwiły sobie gniazdko na gzymsie firanki.

    Reymontowie z Krakowa wyjechali za granicę. W ogóle przez całe życie lubili podróżować i zmieniać mieszkania, a już, co najmniej przestawiać meble. W Paryżu mieszkali z przerwami szereg lat, prowadzili tam dom, przywieźli sobie nawet służącą z Warszawy – Tosię. Pamiętam tylko te mieszkania, w których bywałem, a więc w domu Roeslera na Krakowskim, na Zgoda 12 w domu Gebethnera, na Górnośląskiej 16, wreszcie ostatnio, już po śmierci Reymonta, na Marszałkowskiej 17 nie licząc rezydencji wiejskich jak Charłupie Wielkie, Kołaczkowo, czy Broszków.

    O Reymoncie trzeba przede wszystkim powiedzieć, że był człowiekiem w całym tego słowa znaczeniu dobrym, o złotym czułym sercu. To była cecha dominująca jego charakteru. Żywo interesował się i utrzymywał bliski kontakt ze swymi siostrami Konstantową Jakimowiczową /Kasią/, Heleną Załęską /Helcią/, żoną fabrykanta, wreszcie Markiewiczową. Swoich siostrzeńców i siostrzenice popierał i protegował gdzie mógł. Kochający i bez reszty oddany żonie, nazywanej przezeń Lili, cały swój majątek zapisał jej.

    Dalej pod w/w linkiem

  91. „W 1880–84 uczeń krawiecki w Warszawie (u swego szwagra, K. Jakimowicza), wyzwolony na czeladnika. W 1883 uzyskał jedyne znane świadectwo ukończenia III klasy Warszawskiej Szkoły Niedzielno-Rzemieślniczej. W 1884(?)–1887 aktor w wędrownych trupach teatralnych pod pseudonimem Urbański. W 1888–93 robotnik na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (Rogów, Krosowa, Lipce, ob. Lipce Reymontowskie). Około 1890 w Częstochowie nawiązał kontakty ze spirytystami, które wywarły silny wpływ na jego życie psychiczne i twórczość.”

    http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Reymont-Wladyslaw-Stanislaw;3967530.html

  92. Przypomniałem sobie niegdysiejszą notkę o Żeromskim i Dziejach grzechu, a przy tej okoliczności korespondencję między Orzeszkową i Reymontem. Orzeszkowa publicznie wyraziła się o Reymoncie, kiedy ten publikował już IV część Chłopów w Tygodniku Ilustrowanym, że ma już swojego następcę i może spokojnie odejść. To oświadczenie spotkało się z gorącym przyjęciem ze strony chwalonego i pomimo różniącego ich ćwierćwiecza Reymont pozwolił sobie na skreślenie przytoczonych słów:

    „Uwierzy Pani, ale mi często przychodzi gorzkawa żałość do serca, dlaczego poznałem Panią tak późno? Przecież mogłem znać Panią w pierwszych latach swoich poczynań literackich. Mogłem i byłbym bogatszym o całe dziesięciolecie znania i wielbienia jednej prawdziwie człowieczej duszy”.

    Pisywali do siebie dłuższy czas i można było imputować, że niezbyt wykształconemu Reymontowi ktoś pisał owe listy, aby pisarka nie odkryła braku talentu, ale w końcu doszło do odwiedzin u Orzeszkowej w Grodnie i tam musiał przecież z nią rozmawiać osobiście. Spotkał się jeszcze raz z Orzeszkową we Florianowie latem, na rok przed jej śmiercią. Pojechał tam razem z żoną.

    Może Władysław Reymont to taki „Dr. Jackyll & Mr. Hyde„?

  93. No ja właśnie nie jestem pewna, czy Ikonowicz dołoży z własnych pani Halince, czy dołoży księdzu proboszczowi , jak to ma we krwi. Raczej to drugie, bo bezkosztowe…

  94. Zostaniemy bez literatów 🙁

  95. Reymont robil za medium slynnego niemieckiego spirytysty

  96. Tam wszystko jest dwuznaczne.

  97. Nie wiem, tez tak pomyslalem. sprobuje to sprawdzic

  98. Cyt.: „Rewolucja oczami Władysława Reymonta

    (…)

    W ostatnich brzaskach dnia Lesznem, od okopów, płyną zwarte i karne kohorty ludu roboczego, na przedzie czerwienią się sztandary; idą mocno, aż ziemia dudni pod stopami i dumny, hartowny w bojach śpiew grzmi niebosiężny:

    Nasz sztandar płynie ponad trony…

    Bije orkan potężnych głosów, a każda strofka jak brzęk pękających kajdan, a każdy rytm jak huk kilofów w granity, jak piorun gniewu i jak słodki hejnał o świtaniu wiośnianym; idą bladzi, wynędzniali a dumni, w łachmanach walki, idą wpatrzeni w sztandar jak w zorze świtu, idą niezmożonym świętym hufem trudu i walki…

    A z drugiej strony, naprzeciw, nadciąga innych pochód, tysiączna rzesza zwarta w szeregi, a nad głowami, na amarantach biały orzeł rozwija władcze skrzydła, królewski ptak wiedzie, jak wiódł ojców i pradziadów, a pod nim ramię przy ramieniu mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy kupią się jak pod puklerzem z nieśmiertelną pieśnią Legionów na ustach:

    Marsz, marsz Dąbrowski!
    Z ziemi włoskiej do polskiej!

    Hej! Jakby zafurkotały ułańskie chorągiewki, lśnią się kaski, chwieją się kity, szczękają kopyta o kamieniste progi Pirenejów, wiara wali czwórkami w świat obcy i wrogi, niejeden łzę ociera i daje głos tej strasznej, nieutulonej tęsknocie za ojczyzną daleką, za ojczyzną w niewoli.

    Pochody się spotykają, sztandary się chylą, łączą się dłonie!
    Niech żyje wolność! Niech żyje Polska!
    Długo huczą echa w omroczałych, pomilkłych ulicach.

    (…)

    Źródło: Władysław Reymont, Z konstytucyjnych dni, w: Dzieła wybrane, tom III: Nowele. Kraków 1957. s. 23-24.”.

    http://rewolucja1905.blogspot.com/2013/12/rewolucja-oczami-wadysawa-reymonta.html

  99. popularny archetyp… zbieżność nazwisk zupełnie przypadkowa  Alternatywy – Balcerek 

  100. Pod koniec lat 70, mlodziez „aspirujaca” , ze sparafrazuje Sz. Gospodarza, czytala „Bunt” Reymonta, uwazany za pierwowzor „Folwarku zwierzecego” Orwella. Ksiazka wydana chyba w podziemiu.

  101. Będzie długo, ale to dlatego, że amicus Plato, sed magis amica veritas.

    1. Krawiectwa uczył się Władysław Stanisław u swego szwagra (męża starszej siostry Katarzyny), Konstantego Jakimowicza w Warszawie i to dzięki jego wstawiennictwu dostał 2.01.1884 r.papiery czeladnicze za „doskonale uszyty frak”. Przez 2 lata chodził wówczas do Warszawskiej Niedzielnej Szkoły Rzemiosła, ale edukację zakończył na trzeciej klasie. To zresztą nie było wyjątkiem wśród pisarzy, wymieniając choćby Sergiusza Piaseckiego, Marka Hłaskę, a ze starszych Józefa Mackiewicza, którego świadectwa maturalnego nikt nie widział (ale przez jakiś czas studiował nauki przyrodnicze, to fakt), czy Marię Rodziewiczównę, która musiała przerwać naukę po kilku klasach gimnazjalnych. No i Aleksandra Głowackiego…

    2. Biografowie pisarza przyznają, że był konfabulantem (co w przypadku tego zawodu nie jest raczej zarzutem) i że zwłaszcza jego życie w okresie 1884 – 1888 (17 – 21 lat) jest trudne do precyzyjnego odtworzenia. Wiadomo, że popełnił już pierwsze próby literackie i nawiązał kontakt ze spirytystami (miał być doskonałym medium, czyli pewnie taki Kelly przy Johnie Dee). Przez pewien czas promotorem Reymonta był nawet Ignacy Matuszewski, ojciec „tego” Ignacego.

    3. Teraz cytat: „Dn. 13 VIII w katastrofie kolejowej pod Wiochami uległ on poważnym obrażeniom a doznany szok wywołaj Uporczywą nerwicę pourazową. Po kilkunastodniowym pobycie w szpitalu praskim R. wyjechał pod opieką Antoniego Langego na kurację do Wenecji (na koszt Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej), później przebywał w klinikach Wiednia (u Richarda Krafft-Ebinga), Krakowa i Berlina. W lutym 1901, w wyniku sprawy sądowej przeciw zarządowi Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, prowadzonej przez adwokata Cezarego Hirszbanda (Jellentę) otrzymał jednorazowe odszkodowanie 38 500 rb. (z kwoty tej pożyczył K. Jakimowiczowi 25 tys. rb., zabezpieczając później swą należność na hipotece jego domu, i odtąd pobierał od niego jako procent 1 800 rb. rocznie)„. Cytat z notki biograficznej w PSB pozostawiam to bez komentarza…

    4. Informacja o wyłudzeniu odszkodowania pochodzi ze wspomnień Jadwigi Wejss-Czubkowej o Janie Rochu Raumie, dyrektorze szpitala praskiego (wówczas miejski szpital Przemienienia Pańskiego):  Wejss-Czubkowa J., Wspomnienie o Naczelnym Lekarzu szpitala Przemienienia Pańskiego na Pradze Drze Janie Rochu Raumie, Teki Konopki 504/16.

    Tu można przeczytać co nieco o drze Raumie: http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/jan-roch-raum

    5. Szanowna małżonka, pani Szabłowska, de domo Schatzschneider, to była prawdziwa modliszka, która po śmierci Reymonta niemal natychmiast wyszła za mąż za swojego doradcę prawno – finansowego, mecenasa Leona Czeszera (Czeszer Mec, to po prostu mecenas Czeszer). I to jej nowego męża dotyczy złośliwa uwaga Słonimskiego o pierwszym Izraelicie, który otrzymał Nobla. Wszystko dlatego, że Reymont nie zdążył nacieszyć się nagrodą, za to pani żona oraz jej nowy mąż, a i owszem:

    (Reymont) zmarł 5 grudnia 1925 roku. A pani Aurelia niebawem poślubiła swego doradcę finansowego, adwokata Czeszera, Żyda. Sprzedała Kołaczkowo, którego nie lubiła, zbudowała wspaniałą willę na Żoliborzu, wszystko układało się po jej myśli. Ale… Wybuch wojny w roku 1939, okupacja niemiecka, zagłada Żydów. Pani Aurelia szybko rozwiodła się z niefortunnym małżonkiem. Zginął w getcie. Może rozglądała się za następnym mężem, ale nie zdążyła zdobyć takowego. Zmarła w swojej willi podczas niemieckiego bombardowania Warszawy” (Maria Ziółkowska, Wybitni ludzie też ludzie. Ich dziwactwa, kaprysy, nałogi i odchylenia, Wydawnictwo ANTYK, Kęty 2004, s. 259)

    O charakterze p. Aurelii tak pisze inna sprytna kobieta, czyli Monika Żeromska: „Haneczka Mickiewiczowa mieszkała w Milanówku z rodzicami i mężem (…). Haneczka opowiadała, że mieszka u nich teraz pan mecenas Leon Czeszer, ostatni mąż pani Lili Reymontowej. Pan Czeszer był radcą prawnym pani Lili, która ubóstwiała interesy i miała do tych rzeczy fantastyczne zdolności. Pamiętam, jak pani Hala Skoczylasowa jeszcze przed wojną dzwoniła do mamy i zawiadamiała ją, że Lila właśnie sprzedała z zyskiem majątek ziemski, a kupiła cukrownię i hodowlę owiec, a po niedługim czasie już nie miała cukrowni, tylko kamienice w centrum Warszawy, co potem zamieniała na młyny parowe. Adwokat był do tych spraw bezustannie potrzebny, więc pani Lila wyszła za mąż za mecenasa Czeszera, zresztą przystojnego i eleganckiego pana. Wszyscy go lubili, chociaż troszkę to małżeństwo ludzi zdziwiło. (…) z wybuchem wojny pani Lila przypomniała sobie, że mecenas Czeszer jest Żydem. Wystąpiła wobec tego do Sądu Arcybiskupiego przy Kurii Warszawskiej o unieważnienie małżeństwa. Jako powód podała, że małżeństwo to było „non consumatum”, a na świadka podała panią Halę Skoczylasową. Pani Hala przyszła do nas z rozprawy w Sądzie Arcybiskupim trzęsąc się ze wściekłości. „Na co ta Lila mnie naraża, ja, starsza osoba, mam odpowiadać przed sześcioma klechami, czy Lila z Czeszerem «consumatum» czy nie! Para starych ludzi, już to małżeństwo było komiczne, a co dopiero, czy «consumatum»!” Rzeczywiście było to wszystko dość niesmaczne, zwłaszcza z uwagi na czas i okoliczności.
    Pani Lila przywiozła Szczepkowskim chorującego Czeszera i, o ile wiem, nie odwiedzała go zbyt często, dając mu czasem w prezencie słoik powideł czy butelkę soku” (Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy, Czytelnik, Warszawa 2007, s. 82-83)

    Żeby było śmieszniej, to p. Lila jest pochowana na Powązkach u boku swego drugiego męża, noblisty Reymonta…

    6. Władysław Stanisław nie należał (choć „sympatyzował”) do Ligi Narodowej. Na kilka miesięcy przed śmiercią wstąpił za to do PSL Piast. Legitymację odebrał z rąk Witosa w Kołaczkowie (200 hektarowej posiadłości w Wielkopolsce) w czerwcu 1925 roku.

    7. Do literackiej nagrody Nobla Reymonta zgłaszano kilkakrotnie, m. in. w 1918 Akademia Umiejętności w Krakowie.

    8. Ślub Reymonta i Szabłowskiej był w 1902 r., a nie w 1900: „Dn. 15 VII 1902, po uzyskaniu przez Szabłowską unieważnienia małżeństwa, R. zawarł z nią ślub. w Krakowie (uczestniczyło w nim całe , młode środowisko literackie miasta), po czym wyjechał do Beg-Meil (Bretania)„. To też cytat z PSB.

    Więcej mi się nie chce pisać;-).

  102. Schajbler należał do grupy najbogatszych ludzi ówczesnej Europy.  Poza fabryka mi w Łodzi miał wraz z rodziną największą bodaj kopalnię węgla : Saturn,  dodatkowo Jowisz,  Mars, i okolokopalniane  ,,przemysły  ,,.

    Mam gdzieś książkę z tabela płac w Saturnie.

    Współwłaściciela S.A. Saturn,  jego córka,  wyszła ponadto za mąż za drugiego bogacza von Kramsta.

    Obaj byli określanie jako śląscy rotsxyldowie.

    Historia Kramsta i jak mu  ,,urosło,, baardxooo ciekawa.

    .

    Nawiasem,  do dziś prosperują z np Katowicach.  Widzę KRS firmy…

    .

  103. Zgubiłam słowo. .

    ,,jak Kramstowi przybyło ,, von, przed nazwiskiem.

    .

  104. http://klubzaglebiowski.pl/?p=62

    .

    Jakby ktoś przy okazji chciał poczytać,  gugliel pokaże więcej.

    Już nie offtopuję..

    .

  105. No niezłe to wszystko naprawdę…

    Smarzowski wymyśla jakieś „oczyszczające” głupoty na „zwykłegopolaka” a tu scenariusz na mocny film o „niebylekim” życie samo napisało.

    Dywagowanie na temat wybitności, odwagi, i szczerości intencji tych wszystkich kreatur co to się „pokazywaniem prawdy” (za grubą kasę) zajmują, to urąganie inteligencji porządnego człowieka.

  106. Nie martw się 🙂

    Byłam wychowana w kulcie pisarzy – to, poza kanonem polskim w domu, była narracja szkolna w PRLu. W klasach, obok dwóch łysoli Gomułki i Cyrankiewicza, wisiał Stefek i ta dziwna /dla dzieci/ Dąbrowska. Reymont takoż. Czasem Sienkiewicz. Że o Broniewskim nie wspomnę. Literaci to byli bowiem „inżynierowie dusz”, jak wiadomo.  No i jak dowiedziałam się po jakimś czasie, że taki Broniewski, na zwoływanych ku jego czci akademiach po fabrykach i innych domach kultury, potrafił wleźć na mównicę i wyrzygać się – ot tak, z nadmiaru wódy, to nabrałam dystansu do tego towarzystwa. Naturalnie potem jeszcze czytało się „Zapis” i łowiło wieści o niepokornych /???/ pisarzach, no ale dokazywanie ich szefa, Iwaszkiewicza, już tę niepokorność jakoś unieważniało. No a potem ruszyła lawina informacji o tych „niepokornych” i innych /np. Siedlecka/, oraz ich osobiste kompromitacje. Taki np. Szczypiorski publikował /o ile pomnę/ w „Zapisie” – nazwa pisma od zapisu cenzury – ale potem to, co o facecie wyszło to zwalało z nóg i powodowało prawdziwe lytrackie womity.

    Efekt? Cudownie uwolnienie z mentalnych więzów lytrackich 🙂 NAPRAWDĘ!

    Każdy, najbardziej nawet wzniosły, tekst lytracki powoduje natychmiastowe włączenie myślenia. Takiego podszytego zdrową podejrzliwością i odniesieniem do realiów. Bo przecież nie posiadamy wszystkich, koniecznych informacji. Przesłanki czasem wystarczają.

    Mnie szalenie zainteresował problem, który poruszył Coryllus – czyli problem prozy realistycznej, w którym to problemie buszował Reymont:

     Na tym przykładzie, podobnie jak na przykładzie Wiktora Margueritte dobrze widać do czego służą pisarze realiści. Do zakłamywania obrazu rzeczywistości. Do łgania w żywe oczy na temat prowadzenia się wiejskich i miejskich dziewczyn oraz tego jak wyglądała praca w fabryce i dziki kapitalizm.

    Ja ten problem znam /z przekazów/ od strony ziemian i ekscytowania wsi do rewolucji i roszczeń, na końcu których były pegeery, nędza strukturalna i kradzież wymuszona /robotnicy pegeerów kradli wszystko, żeby było cokolwiek/. No i dyrektor pegeeru, natuhalmą… Patologia tych tworów rolniczych pod zarządem państwowych funków jest pewnie do opisania jeszcze. Jak dotąd – mieliśmy opis filmowy dokumentalny pozostałości po pegeerach; film miał tytuł od jakiegoś jabola, sprzedawanego i pitego tamże. Arizona czy jakoś tak. (Ziemia popegerowska poszła natychmiast w prywatne ręce, tudzież pod zarząd państwowej agencji /tam nazwa się zmieniała co kilka lat – tej agencji/. Taka to rewolucja jest…)

  107. Świetna robota, dzięki

  108. Elegancka synteza/geneza rzeczywistości socjalistycznej… najbardziej zakłamanej i szkodliwej doktryny jaką człowiek (opętany) kiedykolwiek wymyślił

    Oto socrealizmi jego „proza z życia” w pełnej (o)krasie… i sporo kaciej roboty do wykoania, bo łbów (koronowanych i zadartych) na tej hydrze do ucięcia co niemiara

  109. Czy Wyspiańskiemu też się dostanie?

  110. Mecenas (mec.) Józef Czeszer.

    Adwokat , znaczy.

  111. Teraz trzeba wyjaśnić dwie kwestie: kim był adwokat, który wyprocesował odszkodowanie i skąd wziął się ten cały Czeszer Mec.

  112. może komuś w druku przestawił się „przecinek”, zatem nie było to trzydzieści parę tysięcy, a np. trzy tysiące.

  113. Wszystko jasne, zmylił mnie Słonimski, który napisał to tak, jakby było imieniem i nazwiskiem.

  114. Za trzy tysiące nie uzyskałby życiowej stabilizacji

  115. To teraz jeszcze jak się nazywał adwokat, który prowadził jego sprawę o odszkodowanie.

  116. Okay, nie zauważyłem jego nazwiska…

  117. Na temat rodziny Balcerków Rejmentów i jej pochodzenia pisze we wspomnieniach pani Ewa Aleksandra Rejment: https://blog.myheritage.pl/2010/08/historia-uzytkownika-rejment-reyment-reymont-czy-rejmont/

    Jeśli chodzi zaś o „Chłopów”, to niezależnie od tego, jak traktować posłużenie się istniejącymi w rzeczywistości nazwiskami i nazwami, według mojego gustu i rozeznania jest to jedna z dwóch najlepszych powieści społecznych. Drugą jest w moim przekonaniu „Lalka” Prusa. Naturalnie, odnoszę się do powieści, nie do filmu, który jest przekazem i zubożonym, i w znacznym stopniu deformującym przesłanie literackiego oryginału. Podobnie rzecz się ma w wypadku „Ziemi obiecanej”. Przekaz i wymowa filmu Wajdy daleko odbiega od tego, co napisał Reymont.

    Co do tego, że literatura, a szczególnie powieść pełniła określone zadania w dziedzinie „inżynierii dusz”, nie ma wątpliwości. Podobnie jak co do faktu, że na swobodę doboru tematów i tym bardziej sposób ich interpretacji mogli sobie pozwolić pisarze dysponujący własnym majątkiem i umiejący ograniczyć swoje ambicje w dążeniu do zdobycia popularności. Czy, jak i dlaczego Reymont dostał to olbrzymie odszkodowanie – to rzeczywiście zagadka i podejrzenia są w pełni uzasadnione, bo teza, że je dostał za złamane żebra, w moim przekonaniu nie da się utrzymać.

  118. taka dygresja ze wspomnianym Claude Levi-Strauss’em i jego „Smutkiem tropików” mi się nasunęła.

    Odsługując w połowie lat 70-tych ub. wieku patriotyczny obowiązek  w 34 Budziszyńskim Pułku Desantowym, który stacjonował w Słupsku, zajrzałem onegdaj do biblioteki pułkowej, gdzie siedziała znudzona pani bibliotekarka. Byłem zaskoczony wielkością oraz zróżnicowanym i bogatym asortymentem książek w tej bibliotece, z której mało kto przecież korzystał. Nie pamiętam już, czy przypadkiem, czy celowo natrafiłem na wspomnianą publikację   francuskiego antropologa. A ze słyszałem o niej coi nieco, to „wziłaem i wypożyczyłem”. Pani bibliotekarka poinformowała mnie, ze jestem piewrwszym i jak dotychczas jedynym czytelnikiem, który zainteresował się ta książką od momentu, jak się ona pojawiła w bibliotece. Czyli wówczas już gdzieś od jakichś 12 lat.

  119. nie upieram się

  120. A teza o jego niezwykłej inteligencji i uczestnictwie w grupie geniuszy prowadzonej przez pana Wiktora Margueritte razem a Einsteinem da się według Pani utrzymać? I co to znaczy „jedna z najlepszych powieści społecznych”? Co to jest ta powieść społeczna?

  121. Akurat Ziemię obiecaną czytałem. To jest bieda z nędzą w porównaniu z filmem Wajdy, a końcówka jest wręcz żałosna. Używa Pani bardzo steranych już schematów, który my tu próbujemy właśnie łamać. Powieść „Chłopi” zaczął pisać Reymont na polecenie Bronisława Natansona i trudno przypuścić, by nie otrzymał od niego jakichś sugestii. Natanson to jest ten pan co wywindował honoraria z setki rubli za tom do tysiąca. Nie przypuszczam, by jego rozmowa z Balcerkiem-Reymentem wyglądała tak: mistrzu, niech mistrz napisze, co mistrzowi w duszy gra. Natanson umarł przed skończeniem powieści, być może śmiercią naturalną, ale ja bym się przy tej akurat wersji nie upierał.

  122. Niech sie swieci caly maj… Maryjny maj…

    … a konwalii nie mam.  Kazdego roku jest coraz mniej konwalii… sasiadka mi mowila w sobote, ze gdzies widziala po 5€ za jedna tizke !!!… strasznie sie wkurzyla i nie kupila. Powiedzialam jej, ze dobrze zrobila, bo tez bym nie kupila za te pieniadze.

    Za konwalie pieknie dziekuje… jednak mnie konwalia zawsze kojarzy sie tylko z dniem matki w Polsce… no i ten zapach… UNIKAT… ale te francuskie nie pachna tak jak nasze polskie… nasze rodzime z ogrodkow sa grube, dorodne, a te francuskie sztucznie pedzone… cienizna i nedza.

  123. Rzeczywiscie…

    … to byl by… strzal w 10… i bezapelacyjny sukces !!!

  124. Zauważyłem. To był krezus ten Balcerek i bogacz….no, ale nie rozumiał dlaczego trzeba podziwiać Saint Chapelle. Myślał, że z powodu piwnic.

  125. Księgarnia to nie salon, ale serdecznie witam. 🙂

    Tropiciel w punkcie trzecim pisze o nerwicy pourazowej i wyjeździe na koszt kolei na kurację do Wenecji. Skoro do Wenecji i w towarzystwie p. Langego to ktoś z kolei chciał, aby koszty były wysokie, więc chyba jakiś wysoki czynnik był w to zamieszany.
    Nasz kochany ZUS, jeśli człowiek wczołga się na komisję rzężac to usłyszy, że dostanie tylko III grupę inwalidztwa, bo uwaga, np. po raz pierwszy leży przed komisji orzekającą, a wtedy Wenecja + osoba do towarzystwa.

  126. No tak. Też przepływałam lekką ręką przez lektury szkolne, specjalnie się nimi nie ekscytując. Swoją drogą Żeromski w swoich Dziennikach chwali bardzo Rodziewiczównę. Wręcz zazdrości jej łatwości pisania i stylu. Chodziło chyba o „Między ustami a brzegiem pucharu”. Tak zostanie więc ona i może Zofia Kossak… no ale fabuła „Ziemi obiecanej” nie jest taka zła – uważam…

  127. To było wyłudzenie, nie ma o czym gadać.

  128. Szczególnie te leśne, o matko…jak one pachną!

  129. U Wajdy zakończenie też nieszczególne, dołatane i w stylu Maćka na śmietnisku pośród wiszącego prania lub naiwaniania szablą po lufie „tygrysa”. Członkowie pewnej organizacji na stałe mieli wdrukowaną inklinację do skrótów myślowych politrukowej proweniencji.

  130. W 1939 roku mieszkał w Warszawie przy Marszałkowskiej 17 („Czeszer Leon, adwokat”) pod numerem telefonu 8 14 02 (http://kompromitacje.blogspot.com/2012/11/czeszermec.html)

  131. Życzliwy Czytelnik uprzejmie powiadomił mnie, że pewne informacje o pożyciu małżeńskim wdowy po Reymoncie i mecenasa Czeszera podaje Maria Ziółkowska w książce Wybitni ludzie też ludzie. Nie są to informacje krzepiące. Jak się zdaje, Aurelia Szacsznajder wszystkich swoich mężów trzymała krótko i Leon Czeszer nie był tu wyjątkiem.
    „[Reymont] zmarł 5 grudnia 1925 roku. A pani Aurelia niebawem poślubiła swego doradcę finansowego, adwokata Czeszera, Żyda. Sprzedała Kołaczkowo, którego nie lubiła, zbudowała wspaniałą willę na Żoliborzu, wszystko układało się po jej myśli. Ale… Wybuch wojny w roku 1939, okupacja niemiecka, zagłada Żydów. Pani Aurelia szybko rozwiodła się z niefortunnym małżonkiem. Zginął w getcie. Może rozglądała się za następnym mężem, ale nie zdążyła zdobyć takowego. Zmarła w swojej willi podczas niemieckiego bombardowania Warszawy” (Maria Ziółkowska, Wybitni ludzie też ludzie. Ich dziwactwa, kaprysy, nałogi i odchylenia, Wydawnictwo ANTYK, Kęty 2004, s. 259).
    Książka Ziółkowskiej, zbiór powynajdywanych nie wiadomo gdzie ciekawostek biograficznych, to wprawdzie marne źródło, ale podobnie o wojennych losach Leona Czeszera i jego przejściach z żoną pisze również w swoich wspomnieniach Monika Żeromska.
    „Haneczka Mickiewiczowa mieszkała w Milanówku z rodzicami i mężem, Adamem Mickiewiczem. […]
    Haneczka opowiadała, że mieszka u nich teraz pan mecenas Leon Czeszer, ostatni mąż pani Lili Reymontowej. Pan Czeszer był radcą prawnym pani Lili, która ubóstwiała interesy i miała do tych rzeczy fantastyczne zdolności. Pamiętam, jak pani Hala Skoczylasowa jeszcze przed wojną dzwoniła do mamy i zawiadamiała ją, że Lila właśnie sprzedała z zyskiem majątek ziemski, a kupiła cukrownię i hodowlę owiec, a po niedługim czasie już nie miała cukrowni, tylko kamienice w centrum Warszawy, co potem zamieniała na młyny parowe. Adwokat był do tych spraw bezustannie potrzebny, więc pani Lila wyszła za mąż za mecenasa Czeszera, zresztą przystojnego i eleganckiego pana. Wszyscy go lubili, chociaż troszkę to małżeństwo ludzi zdziwiło.
    Ale w końcu nie każdy zaraz musi być narodową wdową do końca życia. Tyle tylko, że z wybuchem wojny pani Lila przypomniała sobie, że mecenas Czeszer jest Żydem. Wystąpiła wobec tego do Sądu Arcybiskupiego przy Kurii Warszawskiej o unieważnienie małżeństwa. Jako powód podała, że małżeństwo to było „non consumatum”, a na świadka podała panią Halę Skoczylasową. Pani Hala przyszła do nas z rozprawy w Sądzie Arcybiskupim trzęsąc się ze wściekłości. „Na co ta Lila mnie naraża, ja, starsza osoba, mam odpowiadać przed sześcioma klechami, czy Lila z Czeszerem «consumatum» czy nie! Para starych ludzi, już to małżeństwo było komiczne, a co dopiero, czy «consumatum»!” Rzeczywiście było to wszystko dość niesmaczne, zwłaszcza z uwagi na czas i okoliczności.
    Pani Lila przywiozła Szczepkowskim chorującego Czeszera i, o ile wiem, nie odwiedzała go zbyt często, dając mu czasem w prezencie słoik powideł czy butelkę soku” (Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy, Czytelnik, Warszawa 2007, s. 82-83).
    Tak więc wbrew anegdocie Słonimskiego, nie ma czego „Czeszerowi Mecowi” zazdrościć: Nobla po Reymoncie nawet nie powąchał.
    Nb. przedsiębiorcza Aurelia Szacsznajder – to właśnie jej, Lilly, zadedykowana została Ziemia obiecana! – po śmierci (29 września 1944) wróciła do Reymonta. Leży teraz w jego grobie na Starych Powązkach.
    (http://kompromitacje.blogspot.com/2012/11/czeszermec.html)

  132. Ale numer ,cytaty z Rojta w Księgani!

  133. Jeden pan wrzucił do siedzi następujące drzewko genealogiczne noblisty Władysława Reymonta: tatko Władysław Rejment (1833-1904) i mamusia Anna Antonina z domu Kupczyńska (1838-1890), dziadek noblisty nazywał się Walenty Rejment (1807- 1882 w Gidlach, Radomsko) a babcia Gertruda z Augustowskich vel Nowodzińskich (1810-1892 Gidle). Pradziadek czyli ojciec Walentego Rejmenta to Grzegorz Rejment vel Bańcerek (nie-Balcerek?) ur.1783-1836 Gidle, żonaty z Franciszką Rejment z domu Kaniowską (rodzice zmienili nazwisko z Kania) 1792-1835, a z kolei ojciec Grzegorza Bańcerka to Szymon REGIMENT vel Bańcerek (1737- 1813) mąż dla Zofii z Bąków.Synowie Szymona Regimenta zapisywali swoje nazwiska różnie: Grzegorz Rejment vel Bańcerek, Filip Reyment  vel Bańcerek i Józef Reymet vel Bańcerek . I na końcu mamy „założyciela rodu”- Walentyna Rejmenta Vel Bańcerka , który miał żonę Mariannę nieznanego pochodzenia. Po prostu kalejdoskop nazwisk . Drzewko genealogiczne opracował pan Andrzej Hennel.

    https://www.geni.com/people/Grzegorz-Rejment-vel-Ba%C5%84cerek/6000000015030617495

    https://www.geni.com/people/Szymon-Regiment-vel-Ba%C5%84cerek/6000000023088162106

  134. Myślę, że znacznie ciekawsza jest postać owego dra Rauma, który z jakiegoś powodu postanawia uczynić z Reymonta ciężko rannego: „Poturbowanego Reymonta ze złamanymi żebrami przewieziono do Szpitala Praskiego. I to zaczyna się coś co zdaniem niektórych wskazuje na wyłudzenie odszkodowania od kolei. Władysławem Reymontem zajmuje się osobiście dyrektor Szpitala Praskiego dr Jan Roch Raum – wierny czytelnik „Ziemii obiecanej”. Lekarz  traktuje Reymonta jak mocno poszkodowanego – poleca ściśle unieruchomić pacjenta bandażami.W dokumentach Szpitala Praskiego odkryto zapiski świadczące o sfałszowaniu dokumentacji medycznej i wydaniu przez dr Rauma zaświadczenia, że Reymont doznał połamania 12 żeber. Sam Reymonta w swoich listach wspomina tylko o jednym złamanym żebrze.

    http://wio.waw.pl/artykul/13-lipca–przelomowy-dzien-w-zyciu-reymonta-w-warszawie/22213

    Za czasów Rauma szpital praski został mocno rozbudowany, a on sam prowadził tam różne eksperymenty medyczne. Ale też leczył i ukrywał bojowców PPS-u: http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/jan-roch-raum

  135. „To było wyłudzenie, nie ma o czym gadać.”

    wyłudzenie, które szybko stało się tajemnicą poliszynela

    odszkodowanie, wygrana na loterii

    pewnie tak, ale transfery miewają różną postać

  136. Wartość trzydziestu kamienic w Warszawie.

  137. Powieść społeczna to taka, która ma ambicje przedstawić obraz społeczeństwa w całości albo w jakimś jego fragmencie. Wątki romantyczne czy przygodowe mają ubarwić albo wręcz umożliwić ukazanie warunków i obyczajowości opisywanego społeczeństwa. Postaci bohaterów nie muszą być szczególnie pogłębione, w przeciwieństwie do bohaterów powieści psychologicznej, a doznawane przez nich przygody stają się pretekstem do ukazywania różniących się i często odległych środowisk, inaczej niż w powieści przygodowej. Tak to mniej więcej rozumiem.

    Co do niezwykłej inteligencji nie mogę się wypowiedzieć, bo też i nie wiem, jak tę niezwykłość oceniać. Być może też Natanson nie tylko podpowiedział temat, ale i sposób jego przedstawienia Reymontowi, a może i wprowadził do tekstu uwagi i poprawki. To możliwe, jak najbardziej, niemniej uważam tę książkę za jedną z najlepszych powieści, a wątek Jagny i Antka nie wyczerpuje obrazu życia chłopów, którzy w tej powieści po raz pierwszy zostali przedstawieni jako pełnowartościowe i wiodące swoje niezależne życie osoby, a nie jedynie jako funkcje statusu społecznego  – „pracujący ponad siły, wyzyskiwany i rozpijany element życia dworu krwiopijcy”. Niezależnie od intencji kogokolwiek, kto stał za napisaniem i spopularyzowaniem tej książki, uważam to za jej istotną i zasadniczą wartość.

  138. Stąpający twardo po ziemi człowiek wie, że nikt nikomu za darmo nie robi prezentów i przeczuwa, że taki Bioferm, czy Amber Gold to sprawa cuchnąca, a w sprawie Biofermu to nawet dosłownie. Ale są tacy, którym się wydaje, że im się uda. Co robi w tej sprawie państwo i jego organa? Ano wkracza do akcji, gdy organizatorzy się ulotnili lub dokonali transferów pieniędzy, a jeśli ktoś ze znacznych brał w tym udział, to ukręca się sprawie tzw. łeb. Wystarczy wspomnieć FOZZ, gdzie były ofiary w ludziach próbujących nie dopuścić do kantu lub gotowych do zidentyfikowania sprawców. Symptomatyczne, że nasz były prezydent Komorowski wszedł w parabank, jak w ciemno. 🙂

  139. Ps. Też uważam, że „Ziemia obiecana” Wajdy jest lepsza warsztatowo niż książka, co nie zmienia faktu, że wymowa i przesłanie tych dwóch „Ziem” różni się zasadniczo.

  140. przy pierwszym małżeństwie (także z literatem) była intercyza

    przy drugim – z Reymontem – argumenty za umową przedślubną powinny być większe

    stąd moja uwaga, zaznaczenie faktu spisania intercyzy przy pierwszym. O drugiej nie wiemy. Czyste spekulacje, może być trudna do odnalezienia (niekoniecznie musiała być w Warszawie, wszak ślub w Krakowie). Nie wiem czym się skończyło postępowanie spadkowe po Reymoncie, 38 500 rs zabezpieczone na nieruchomości to majątek przedślubny. Zdaje się, że rodzeństwo wg kodeksu napoeleońskiego miało do niego prawo -niezależnie jaką formę przyjęły do 1925 te pieniądze. To hipoteza, ale tą drogą bym szedł.

    kilka kamienic to nie było, w 1900 nawet jednej porządnej by nie kupił

    Sporo informacji jest, rodzina dalsza, znajomi, „fani”, „zawistnicy”, ale o tym cisza.

  141. ten Józef (B’nai B’rith) może był synem Leona, albo jakims krewnym.  A był jeszcze Edwin Czeszer, ale w Wiedniu (oczywiście również  barrister i również B’B”).

  142. ten sam poziom wykształcenia

  143. Vis maior 😉

  144. Powieść społeczna to taka powieść, w której autor udowadnia, że obszarnik i ksiądz są źli i wsteczni oraz że chłoporobotnik robi z nimi porządek i wprowadza szlachetny, postępowy ustrój socjalistyczny. A my zostaliśmy obłożeni obowiązkiem przeczytania takich powieści i napawania się niedolą chłoporobotnika. Ale jeszcze lepsza od powieści jest poezja społeczna w rodzaju Wolnego najmity.

  145. Dziś niby można z tej literatury naśmiewać się, ale najgorsze, że wszystkie pomieszczone w niej programy polityczne zostały zrealizowane. Powieść XIX-wieczna jako rewolucyjna ideacja, narzędzie przygotowywania nieszczęsnych odbiorców na nieuchronnie zwycięską wielką rewolucję socjalistyczną.

  146. Ten adwokat Hirszband brzmi jak herszt bandy

  147. Ten „problem prozy realistycznej w ktorej buszowal Reymont”… potem przyklad Victora Margueritte’a… wreszcie look’nelam sobie na samego Claude’a od „smutku tropikow” do Wiki – to sa wprost rzeczy  PORAZAJACE !!!

    No i ta  HORRENDALNA  PATOLOGIA w tych zlodziejskich tworach typu agencje rolne, gdzie okreslone biurwy pilnuja resztek „na czarna godzine” dla siebie i swojego pomiotu… to naprawde pojecie ludzkie przechodzi !!!

  148. Hirschband to dosłownie „złapany jeleń” Schwytany, uwiązany, itp.

  149. 🙂 Tak sie tylko sluchowo zabawilam.

  150. Nie, chyba tak należałoby nazwać jego klienta. 🙂

  151. Bezcenne… dla całokształtu pisarzy realistów…

    Zimna wódka +!

  152. No tak. On sam to raczej „łowca jeleni”

  153. Tak…

    … porownywalam kiedys zapachy i jednak te lesne pachna ladniej… ale za to sa drobniejsze od tych ogrodowych.

  154. PS. Odwrotnie- w niem główny rzeczownik stoi na końcu.

    Band – pasmo, powróz, taśma.

    Hirsch – jeleń.

    Więc Hirschbank to taśma na jelenia, albo – jelenia(niowa) taśma.

  155. Pasmo, powróz? A może chodzi o wnyki?

  156. A oto nasz Hirszband Jellenta:

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Cezary_Jellenta

    Bracia adwokaci dumni sa z niego, jak wynika z lektury tego artykulu (skadinad ciekawego)

    http://palestra.pl/old/index.php?go=artykul&id=1810

  157. Socjalizm to przecież istne opium dla ludu /z przeproszeniem/. Poza dopuszczonym dla ludu niewielkim rabunkiem, oraz rzeczywiście – sporą sztuką katowską- chodzi o zmianę właścicieli, o własność. To jest sedno socjalizmu. Ogarnięcie własności przez nowych właścicieli. Dawni bowiem nie byli kontrolowalni dostatecznie, a więc byli niezależni. Nowi, z nadania ciemnych sił – są kontrolowalni. Jak któryś tam się wyonaczy i nadmiernie przywiąże do tej podarowanej własności, to żyje krótko i gwałtownie opuszcza ten padół. Co dyscyplinuje innych. Tych więc nowych właścicieli zarządzający mogą w każdej chwili zmienić, bo każdemu życie miłe. Jakoś tak właśnie rysuje mi się przyszłość naszego pięknego kraju. Zmiana własności na sicher. Przecież po coś ten socjalismus wymyślono. I KTOSIE jakieś to wymyśliły.

    Najprostszy dowód, pierwszy z brzegu na faktyczną  pozorność  socjalizmu dla tzw. ludu: „święte zdobycze klasy robotniczej”: czas pracy do iluś tam lat. Bez mrugnięcia okiem przedłużone o kolejne 5 lat.

  158. a może wnyki?

  159. Nie, bo to chyba Schlinge.

    Ale zmusiłaś mnie do poszukania – i wygląda, że Hirsch to po niemiecku nazwa na przełomie XIX/XXw na czeladnika czy raczej pomocnika krawca!

    Który szykował warsztat mistrzowi – w sensie maszyny i narzędzia na których mistrz miał pracować. Zatrudniony za „wikt i opierunek” (Lohn und Brot).

    Więc może Hirschband to była nazwa na rodzaj zobowiązania takiego Hirsch wobec swojego mistrza krawieckiego?

  160. To dlatego sie przechrzcil na Jellenta..

  161. Zdradzisz nam, kto o tym zwiedzaniu Saint Chapelle pisał? Bo jeśli to łażenie po podziemiach (przecież nie piwnicach) jest prawdą, mógł Reymont występować w charakterze takiego Dana Browna. Jako miłośnik spirytyzmu, okultyzmu i wiedzy tajemnej… Ducha czasów szukał, a nie gry świateł i piękna witraży.

  162. Z kolei encyklopedia Gutenberga mówi o pseudonimie(!) Cezary Jellenta tak:

    HIRSCHBAND Napoleon (pseud. Cezary Jellenta),

    pisarz polski, * 1861, wydał oddzielnie m. i. „Studja i szkice filozoficzne“ (1890), „Wszechpoemat i najnowsze jego dzieje“ (1894, studjum literackie), „Galerja ostatnich dni“ (1897), „Nurty“ (1899). „Juljusz Słowacki dzisiaj“ (1900), „Dante Alighieri“ (1900), „Orfan“ (1902, dramat), „Kraswa“ (1902, dramat), „Grający szczyt“ (1912, studja literackie), „Druid Juljusz Słowacki“ (1911), „Cyprjan Norwid“, „Linje Hofera“ (1908, powieść). „Baletnik“ (1922, dramat), „Jasny Hubert“ (1922, powieść), „Książę o turkusowych oczach“ (1929, powieść) i i. Wydawał czasopisma: „Ateneum“, „Rydwan“ i in.
     

  163. Niestety, większość ludzi jest do głębi przeorana przez prawie już dwustuletnią propagandę socjalistów. Najbardziej przejawia się to w bezmyślnym klepaniu o „dzikim, krwiożerczym XIX-wiecznym kapitalizmie”. Tymczasem, pogląd ten jest swoistym kłamstwem założycielskim, na które złożyły się przede wszystkim szeroko rozpropagowane „ustalenia” tzw. Komisji Sadlera z 1832 r.:

    https://en.wikipedia.org/wiki/Sadler_report

    Dlaczego raport Komisji Sadlera był oszustwem łatwo jest w sieci znaleźć.

  164. A jak chcecie więcej o tym Jellencie – jest http://www.eduteka.pl/doc/jellenta-cezary-nazwisko-pierwotne-napoleon-hirschband – zwracam uwagę na publicysta polit. związany z PPS. 

    „JELLENTA CEZARYnazwisko pierwotne Napoleon Hirschband, ur. 13 IV 1861 w Warszawie, zm. 31 VIII 1935 w Otwocku, krytyk, publicysta, prozaik, dramaturg, poeta. Ukończył prawo na ros. UW 1884, prowadził kancelarię do 1905. Debiutował artykułami w „Prawdzie” i Tygodniku Ilustr.” 1883; red. —» „Ateneum„, —» „Rydwanu” i pisma teatr.-muz. „Biały Paw” (1923-27). Związany z lewicową inteligencją, musiał 1906 uchodzić z Warszawy do Niemiec, a nast. do Galicji, gdzie przebywał do wybuchu 1 wojny świat.; po powrocie mieszkał w Warszawie, był członkiem red. „Kuriera Porannego”. Jako krytyk i teoretyk sztuki zapoczątkował działalność Studiami i szkicami filozoficznymi (1891) oraz współautorstwem Forpoczt (1895, wraz z M. Komornicką i W. Nałkowskim, w których pisząc o Cieplarni bezducha atakował pozytywist. krytykę lit. i analizował premodernist. prozę konfesyjną (I. Dąbrowski Śmierć, H. Sienkiewicz Bez dogmatu). Opowiadał się za ideą prometeizmu sformułowaną na gruncie studiów nad romant. poezją eur. (G.G. Byron, J.W. Goethe, H. Heine, P.B. Shelley) i pol. (MickiewiczSłowacki). W tomie Ideał wszechludzki w poezji współczesnej (1894, wyd. 2 Wszechpoemat i najnowsze jego dzieje 1895) postulował postawę prometejską, będącą buntem jednostki wyprzedzającej ewolucję przeciw złu w imię moralnych potrzeb społeczności. Wydawał studia monogr. i rozprawy lit., będące przejawem subiektywizmu w krytyce: Galeria ostatnich dni (1897), Dante Alighieri (1900), Cyprian Norwid. Szkic syntezy (1909), Druid Juliusz Słowacki (1911), Grający szczyt (1912), Powtórne ścięcie Samuela Zborowskiego i innych (1927). Obok wielu drobniejszych prac kryt., w których syntetyzował różnorodne problemy filozofii, literatury, plastyki, muzyki i teatru, zabierał głos jako publicysta polit. związany z PPS. Przez wiele lat wygłaszał w kraju i za granicą odczyty o literaturze i kulturze polskiej. Twórczość prozatorska J. przed I wojną świat, obejmuje tom nowel W przesileniu (1894) i powieść Linie Hofera (1908), podejmującą modernist. problem relacji artysta-społeczeńs-two. W okresie 20-lecia wydał nowele Wizja Madonny (1931) i cykl powieściowy Krwawe lilie (1924-29). J. jest też autorem utworów dram. Nurty (1896), Kraswa (1902) i in.”

  165. Nie, no z tą piwnicą to chyba licentia poetica. Jak byłam pierwszy raz w Chapelle, gdzie przez przez dobrą chwilę byłam sama, to też się zdziwiłam, o co to halo, bo witraże jak witraże, lepsze w niejednym kościele w Paryżu, i wtedy weszli jacyś ludzie, a następnie gdzieś w rogu zniknęli, podeszłam bliżej, a tam były schodki a górę. I okazało się, że to tam, na górze, jest to, co się podziwia. Miałam wrażenie, że stoję w środku bańki mydlanej. Szczęście, że ci ludzie się pojawili, bo mogłam i ja, jak Reymont, nie zorientować się, że trzeba wejść wyżej.

  166. Wspominany wyżej przeze mnie sponsoring Reymonta w Paryżu nie dawał mi spokoju i pogrzebałem w wiki. Ojcem braci Paula i Victora Margueritte był francuski generał, bohater wojny 1870 roku, który po ranach odniesionych pod Sedanem zmarł. Wiktor, jako syn oficera był szykowany do kariery wojskowej. W wieku 30 lat wystąpił z wojska i poświęcił się pisaniu. Brat również pisał, ale utrzymywał się z posady urzędnika w ministerstwie oświaty.Victor współpracował z komunizującymi gazetami.
    I teraz najciekawsze, a mianowicie ten zagorzały pacyfista podejmuje współpracę z Rzeszą w czasie II WŚ. Historycy odkryli w dokumentach niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych kwity opiewające na spore sumy związane z zakupem dzieł Victora. Ponadto Niemcy sponsorowali owe pacyfistyczne czasopisma, aby były rentowne i zapewniały stosowną propagandę.
    Idąc dalej należy przyjąć, że skandalizujące powieści miały demoralizować społeczeństwo francuskie, a w szczególności mężczyzn. I nie wiem czy nie będzie to nadużyciem, ale Victor Margueritte wydaje się, że był agentem wpływu strony niemieckiej i z takim oto środowiskiem zadawał się nasz noblista w czasie pobytu w Paryżu.
    I tu następne przypuszczenie, że być może Nobel dla Reymonta był gratyfikacją za jakieś zasługi, tak jak obecnie w przypadku Ala Gore. Pewną poszlakę stanowi powód odrzucenia kandydatury do nagrody Stafana Żeromskiego za jego antygermańskość.

  167. Ciekawe. Jakoś te elementy komunizujące z faszyzującymi się wciąż splatają. Nie tylko we Francji, ale też i w Szwecji czy Norwegii, gdzie Noble przyznają.

  168. To jest niesamowite, jak oni przeinaczali ówczesne wydarzenia – późniejsi komuniści mogliby wprawy pozazdrościć. Wiadomo bowiem, iż najczęstszym celem bojowców z PPS były sklepy z wódką oraz znajdująca się w nich kasa, oczywiście.

  169. Chyba zawsze Nobel literacki byl gratyfikacja za „zaslugi”.

    W zalinkowanym powyzej artykule z Palestry duzo ciekawostek. Tak pisza o poczatkach oszalamiajacej kariery:

    „Do dziś nie ma zgody, czy nauczyciel gimnazjum w Częstochowie, bez którego trudno sobie wyobrazić narodziny Reymonta-pisarza, nazywał się Pusch. Bo może Puszow. A gdyby tak jeszcze teraz zrobić porządną kwerendę…?

    Z początkiem roku 1890 dwudziestotrzyletni Reymont, który żył burzliwie a biednie i nie bardzo wiedział, co dalej, będąc przejazdem w Częstochowie, odwiedził znajomego nauczyciela – nazwijmy go panem P. Pisał nazajutrz do brata: „nie zastałem go w domu, lecz natychmiast zaprowadzono mnie tam, gdzie był: u niejakich Rosickich. Wchodzę – salon obszerny, osób ze trzydzieści kilka, wszyscy z jakimiś dziwnie nastrojonymi twarzami mnie przyjmują, powstając z miejsc. Pan P. zbliża się do mnie i, schylając głowę, szepcze «Bądź pozdrowiony». Jestem zdumiony i mówię kilka słów usprawiedliwienia do pana P., ten usuwa się w głąb salonu i całe zgromadzone towarzystwo przechodzi przede mną, chyląc głowy i szepcząc: «Bądź pozdrowiony». Wyobraź sobie moje zdziwienie. Dopiero po jakimś czasie dowiaduję się, że znalazłem się w kółku tak zwanych spirytualistów i widzę przed sobą najwybitniejszych przedstawicieli tej mrzonki czy nauki w Europie. Z najznakomitszych: dr Lombroso z Bolonii… Wszyscy otaczają mnie w milczeniu. Pan P. zaczyna mi rozjaśniać, że wszyscy, których widzę, zgromadzili się umyślnie, aby mnie poznać; na takie dictum zrozumiesz, że musiałem zgłupieć do reszty. Jak to? Mnie? mnie? (…) Wytłumaczono mi, że mieli powiedziane w swoich seansach spirytualistycznych, że aby na dzień 10 II 90 na godzinę siódmą po południu zebrali się w Częstochowie tu a tu i oczekiwali przyjścia. Tu pokazali mi opis mojej osoby w najdrobniejszych szczegółach”.

    Powiedzieli mu, że został „wybrany do głoszenia i zwyciężenia głosem materii”. On na to – że jest dekadentem i nie ma środków do spełniania duchowej misji. Obecni, „porozumiawszy się ze sobą, zapewnili całodzienne utrzymanie, pomoc naukową itd. Franku – kończył list do brata – nie jestem pod wpływem halucynacji (…), gdy sobie pomyślę o tym, co mnie spotkało, o kierunku, w jakim życie moje popłynie, boję się o siebie, boję się wprost zwariować”.

    Odtąd, już jako członek Warszawskiego Towarzystwa Psychologicznego, do którego celów należało „przeciwdziałanie kierunkowi materialistycznemu za pomocą rozkrzewiania idei spirytystycznych”, Reymont wybrał się – jako medium – do Wrocławia, Berlina i do Wiednia. W grupie ezoteryków znalazł się wybitny krytyk, redaktor „Tygodnika Ilustrowanego”, Ignacy Matuszewski.

    Reymont został wybrany. Od tej pory wszystko potoczyło się szybko – pracowitość utalentowanego pisarza przekonała szlachetnych, że właściwemu człowiekowi wytyczają drogę kariery. Jego przyszłość rysowała się świetnie: entuzjastyczne głosy krytyki i czytelników po ukazaniu się niezwykłej „Pielgrzymki do Jasnej Góry”, nad wyraz osobistego reportażu z pielgrzymki w roku 1894, w setną rocznicę Insurekcji Kościuszkowskiej: tego jeszcze nie było: ostrość obserwacji i jakiż sugestywny koloryt opisów! Niebawem kolejny sukces: przejmująca powieść z życia aktorów „Komediantka” (realia z autopsji: autor za młodu uciekał z domu, jako aktor pędził żywot w trupach wędrujących po kraju). I w niej, i w następnej powieści „Fermenty” pokazał, że ludzie sztuki w grupie niewiele się różnią od zwykłych śmiertelników: tak samo są tam wykorzystywani – i wyzyskiwacze.

    Książki Reymonta stawiano w rzędzie tuzów: Orzeszkowej, Zapolskiej, Karola Huberta Rostworowskiego. Rozpoczęła się rywalizacja między nim a młodszym odeń o rok Żeromskim.

    Do pozazdroszczenia: przebierał w ofertach wydawców. Imponujące zaliczki; nic, tylko siadać i pisać. Tak, ale te wyjazdy: zapoczątkowane w 1894 r. podróżą do Londynu na zjazd The Theosophical Society. On, z przeraźliwymi lukami w wykształceniu, przez przypadek czeladnik krawiecki, niedoszły organista etc, etc… I taki świat!”

  170. One są nierozłączne zawsze i wszędzie. Komuniści i faszyści kłócą się o różnicę łajdactwa, a dążą w tym samym kierunku rewolucyjnym.

  171. Bojowcy PPS to ludzie, którzy dzielili się z urzędnikami carskimi zrabowanym państwu rosyjskiemu pieniądzem. Jeśli się nie chcieli dzielić wieszano ich na stokach cytadeli. Taka była procedura

  172. Nie ma żadnej powieści społecznej, wszystkie one są aspołeczne

  173. Aaa…, jak tak na to patrzeć, to tak. 🙂

  174. Ja myślę, że to jest głębsze, i to z dwóch  (co najmniej) powodów. Słonimski ironizuje, wspominając wdowę po Rejmencie-Balcerku, że to „Czeszer Mec” był; umiejętnie podsunięty krawcom cechowym, jako długie ucho jego mocodawców. A Wałek-Bolek, umiejętnie podsunięty elektrykom stoczniowym, by się tam wywiadywał i dowiadywał, to „Lejbuś Kohne”, tylko Słonimski nieszczęśliwie odszedł był już, i nie napisał.

    Osobliwa paralela, to say the least.

    To jeszcze nie wszystko, zawijas ze zmianą nazwisk, ukrywający faktycznie zupełnie inne, trzecie nazwisko, to jeszcze daleko nie wszystko. Dochodzi funkcja quasi magnetofonu, jaką obaj niewątpliwie posiadali i gęsto korzystali z odgrywania ról. Grali tak skutecznie, że współcześni, przynajmniej częściowo, się na gady udające kogo innego – tytuł tej notki – nabierali.

    Magnetofoniarze są wśród mężczyzn niesłychanie rzadkim  fenomenem: jeden na 1000, lub jeszcze rzadziej, taki gagatek-odgrywaczek się trafia. Psychologia kliniczna mówi o tej własności, że jest ona raczej cechą, spotykaną u kobiet. Mężczyzna „gracz” ma faktycznie konstrukcję psychiczną kobiety. Taki czuje to oczywiście, stąd kompulsywne podrywanie, chwalenie się na fejsbuku „moim hobby są kobiety”, energiczne „udowadnianie męskości” sobie i innym (Rejment romansiarz, Wałek posuwacz wszystkiego, co się rusza i chwalipięta do tego, jaki to ogier z niego, tłuścioszka o kobiecym ciałku krótkonóżkowym, pulchnym, krótkołapkowym) i generalnie próby udowodnienia środowisku i sobie, że jest mężczyzną, podczas gdy jest karykaturą mężczyzny.

     

    Teraz opowiem to, co ważne, a kto wie, czy nie najważniejsze. Rejment i Wałek być może — tu by trzeba klinicystę spytać, bo ja diagnoz zdalnych nie stawiam, niezależnie od tego, co w człowieku widzę — a więc być może obaj cierpieli na syndrom borderline, czyli na rozedrganie osobowości pomiędzy neurotycznym a psychotycznym zachowaniem. Takie typy czują się niepewnie, żyją w strachu, a ów wewnętrzny strach ukrywają pod maską „wykładowcy, który wie”, przy czym żadnej wiedzy przekazać nie potrafią, co świetnie opisał nasz Gospodarz u Balcerka, a co u Bolka zwyczajnie widać.

    Za ten szalony strach, za ten ukrywany (ale trzeźwia takiemu szarpiący) strach taki typek nieustannie się mści, co ukrywa, przez co powstaje spirala obłędu. Czasami borderliner chleje (Rejment), lub się po kryjomu chlasta (Bolek?), ale wielu kontroluje siebie na tyle, że nie złapiesz takiego za rękę. Tylko ten oscylator napięć, to nieustanne wahanie, to szamotanie się między robieniem porządku i przepraszaniem otoczenia z podlizywaniem się obietnicami, niemożliwymi do spełnienia (neuroza) a robieniem otoczeniu psychotycznych zarzutów i zmienianie zdania co chwila (psychoza) widać po nich.

     

    Komu te dwie rzeczy nie wystarczą (nam wystarczą?) to tu jest jeszcze trzecia: obaj łyknęli po Noblu; grubej gotówki z Noblem wręczanej nie dali na ŻADEN społeczny cel. W ogóle nie wiadomo, na co oba cwaj, Lejbuś i ten drugi, tę górę kasy, wręczanej publicznie noblistom, wydali.

  175. Ach, to tak było z Czeszerem. Proszę, skreśl w myśli odnośny fragm. z kom. powyżej. Mój błąd.

  176. Ja pierniczę, „Chłopi” Władysława Rejmenta-Balcerka noblisty. Rej + ment (rej mentów)= jak to dumnie brzmi. Biedacio senior Balcerek nie znał staropolskiej literatury, bo to już Goślicki czy sam Pasek używał tej frazy „menty społeczne”, to pojęcie już jest w staropolszczyźnie. „Chłopi”, ma się rozumieć, tylko i wyłącznie uwłaszczeni.

    Wbrew pozorom dużo miłosierdzia w tym biogramie Balcerka-Reja-mentów. Szyderstwo zdaje się bezlitosne. Ale co tu szydzić, szydło po prostu ordynarnie wyłazi jak słoma z butów. Wiele miłosierdzia, bo prawda, to miłosierdzie okazane potencjalnym ofiarom literackiej wyobraźni pana Balcerka-Remanenta. Jeszcze bym zaczął czytać kiedyś z braku innych zajęć na emeryturze.

    Nadto, Balcerek chyba gdzieś tam w czeluściach czyśćcowych, w nagrodę za ulegnięcie otruciu przez starozakonnego. Można modlić się za jego duszę. Starozakonni zaś po prostu wyegzekwowali odsetki za terminowanie u koszernego mistrza krawieckiego. A pan Balcerek myślał, że tanim kosztem się opędzi, naiwny.

  177. O, to Kolega mocno poleciał w portrety mentalne.

    Ja tylko myślę głośno, że skoro Reymont zadawał się w Paryżu z niemieckim agentem wpływu, i jeśli lobby niemieckie wytoczyło przeciwko Żeromskiemu argument antygermańskości i go utrąciło, to nasz przyszły noblista mógł być w jakiś sposób użyteczny dla Niemców, więc skoro jednego mogli utrącić to drugiego mogli wypromować. A co do zdolności magnetofonowego zapisu to Reymont praktykował jako aktor, więc zapamiętanie dłuższych kwestii raczej nie powinno mu sprawiać trudności. Nie chcę rozwijać, ale kilkukrotnie Gospodarz zwracał uwagę na różnego typu indywidua płci obojga, które były fałszywymi mediami i były wykorzystywane w pracach agenturalnych.
    Zastanawiająca jest ruchliwość Reymonta przy skromnych środkach finansowych, ale jestnadzieja (21:43) rzuca pewne światło i na tę stronę działalności naszego bohatera.

  178. Wolny najmita nie jest taki zły, bo przynajmniej ilustruje, metodą „krowie na rowie”, skutki uwłaszczenia.

  179. Ten Sołtysik jest niezły, ja go cytuję w pierwszym tomie też. I cała ta palestra też jest niezła

  180. Wolny najmita to gawęda o menedżerach średniego szczebla pracujących w korporacjach

  181. o karbowych, znaczy

  182. Nie, zawód karbowego został moim zdaniem unieważniony. Są tylko tajnie dziedziczący dziedzice i wolni najmici

  183. Jeżeli „Band” można poczytać jako „wieniec”, to tak w gwarze myśliwskiej  /o ile wiem???/ mówi się na rogi zwierza.

  184. Socjopatyczne. Socjopatia – subtelna odmiana psychopatii.

  185. Kronika 1 majowa. Ale jutro jest drugi maja

    http://www.all4party.pl/wp-content/uploads/2013/09/plh-0077-si.jpg ok 2 min

  186. Rejment-Bańcerek, jeszcze lepiej.

  187. Ten Balcerek tak pisze o tyj rewolucyjej , jakbym słyszała wiersze Broniewskiego, normalnie :))) Czy tam innych o Stalinie. Czapką nisko kłaniał się rewolucji.

  188. Psia kość. To miało być.

    https://youtu.be/FYmVUNiZNLY „Nasza piosenka” 1:56

  189. Pocieszasz. Mnie się zdaje, że to o doktorantach, którzy uwierzyli, że wyżywią rodzinę jak będą się pilnie uczyć ze swojej kolejnej murzyńskiej czytanki.

    Ale nie prowokuj, bo jeszcze narysuję gawędę w obrazku.

  190. Słownik mówi Hirschgeweih, ale ci cholerni myśliwi mają turzycę, trzeszcze, brok, farbę, łyżkę i wielu naszych nie wie co to znaczy, to pewnie ichniejsi odpowiednicy w Niemczech też dziwnie szwargoczą. 🙂

  191. Ale jaja, ale jaja, ale jaja! I mamy uwierzyć, że z trzydzieści „wyłącznie egzaltowanych” osób zrobiło zrzutę na jakiegoś nieopierzonego gostka, celem wyekspediowania go do stolic europejskich?

  192. A gdzie tam tajnie. Wszystko widać jak na patelni, czasem nawet w telewizorze, żeby najmici wytrzeszczyli gały, wściekli się i zaczęli tłuc swoje żony i dzieci. Przy okazji będzie kolejny pretekst, żeby ich wziąć krótko za pysk.

  193. Ponieważ się dzisiaj głęboko z Tobą nie zgadzam, to sobie dla równowagi poczytałam Grzymałę – Siedleckiego i przy jego opinìi o Reymoncie pozostanę. Przez Lorentowicza zazdrość przemawia.

  194. Abstrahując od nazwy, gangsterzy szczególnie potrzebują zaufanego lekarza. Zwłaszcza chirurga.

  195. Bez przesiądnięcia fałdów i porządnej kwerendy będziemy sie kręcić bez efektu. Tak mi się widzi, że mamy na tapecie duo egzotyczne Margueritte – Reymont, nie za bardzo nam znane, a inne duo Conrad – Retinger podziałało efektywnie i w tworze tego ostatniego tkwimy jako brzydka panna, co nie powinna sie odzywać.

  196. Roztarłem na podniebieniu to nazwisko Bańcerek i pomyślałem, kurcze co to za nazwisko, to już Balcerek jest znacznie normalniejsze, to prawie jak Żółtko albo Maślanka. Wściekle zacząłem walić w klawiaturę tego komputra, ale wyniki mnie ostudził, jak chłodny wiatr ze lodowców ze szwedzkich gór. Owoż i wynik, rajtar Balzer:

    https://blog.myheritage.pl/2010/08/historia-uzytkownika-rejment-reyment-reymont-czy-rejmont/

    „Rejment, Reyment, Reymont czy Rejmont, a nawet Balcerek lub Bańcerek – to nazwiska osób mających te same korzenie, tę samą kroplę rejmentowskiej krwi. Powtarzając za nieżyjącą już dr nauk biologicznych Zofią Załęską – siostrzenicą Stanisława Władysława Reymonta – nie ma „obcych” wśród osób noszących nazwisko Rejment w różnym kolorycie jego pisowni. Wszyscy oni są zespoleni ze sobą tajemnym, biologicznym kodem podobieństwa. Wszyscy tworzą wielki Ród Rejmentów, są nasieniem z jednego źródła, z tego samego domu.

    Ich świat, ich gniazdo – to ziemie na krańcach Jury Krakowsko-Częstochowskiej – nad rzeką Wartą i Pilicą, ziemie gminy Gidle. Tu ci najstarsi o nazwiskach Balcerek, a potem Bańcerek rodzili się i umierali. Z Gidel migrowali w inne zakątki kraju i świata. To w Gidlach właśnie zaczyna się historia Rejmentów alias Bańcerków. Pierwsze wzmianki o Rejmentach vel Balcerkach, pisanych również Bańcerek, można odnotować od schyłku XVII wieku. Wówczas to po zwycięskim odparciu Szwedów spod Jasnej Góry, ojcowie paulini przekazali do klasztoru ojców dominikanów w Gidlach pewnego rajtara Balzera, zdobytego w bitwie jeńca szwedzkiego. W Gidlach szybko spolszczono imię Balzera. Mieszkańcy nazwali go Balcerkiem. Osiadł on na stałe w Gidlach, założył rodzinę.

     

    Z tego rodu, który pewnie musiał się jakoś wyróżniać, dominikanie gidelscy mieli obyczaj dobierania sobie ekonomów i podstarościch do zarządzania majątkiem ziemskim klasztoru. Balcerkowie vel Bańcerkowie zajmowali poczytne miejsce w gidelskiej społeczności. Byli to ludzie światli, prężni, potrafiący się zająć swoim albo powierzonym im majątkiem.

    W połowie XVIII wieku notuje się, iż do nazwiska Balcerek vel Bańcerek przywiera nazwa Rejment i już w 1835 roku, a nawet kilka lat wcześniej odnotowano w kościelnych metrykach nazwisko Bańcerek vel Rejment. Potem często Bańcerek „odpada”, pozostaje zaś samo Rejment, które w pierwotnym znaczeniu miało charakter przezwiska. Przykładem tutaj niech będzie dokument Parafii Rzymskokatolickiej w Gidlach. W aktach zmarłych 1826-1835, poz. 17.”

    Dalej też jest ciekawie. Wychodzie na to że nawet w najlepszej rodzinie trafi się jakiś Reymont.

  197. No właśnie 🙂 Poroże to chyba my, profani, mówimy. a myśliwcy – wieniec. Niech to Gabriel rozsądzi.

    (A talerz to chyba dupsko – to jasne – takiej łani czy tam sarny.)

  198. Poprzez lekturę zalinkowanego niżej tekstu (od połowy strony 7 do 10 włącznie) każdy kto zechce może wykonać na sobie test – na zasadzie: zgadzam się lub nie, którego wynik odpowie na pytanie: „na ile została(e)m ukąszona(y) przez socjalizm?”:

    http://www.filozofia.uw.edu.pl/skfm/publikacje/labriola04.pdf

    Przytaczam fragment (przepraszam za jego długość, lecz jest istotny w całości), który być może pozwoli komuś uzmysłowić sobie skąd bierze się walka z „umowami śmieciowymi” – rzekomo w interesie pracowników – i dokąd zwycięstwo w niej ma nas doprowadzić.

    Cyt.: „Prawo do pracy wyraża coś dokładnie przeciwstawnego w stosunku do zasady swobodnej umowy, na której opiera się obecny ustrój społeczny, toteż nie da się ono zrealizować bez zmiany podstawowych warunków życia gospodarczego. (…) Mentalność robotników i ludzi pracy w ogólności, wyrobiona przez współzawodnictwo, wyostrzona przez szybki postęp techniczny, stała się w krajach o wyższej cywilizacji mentalnością ludzi wolnych, wnoszących w walkę o byt żywe poczucie godności osobistej i szlachetną ambicję niepoddawania się żadnemu nowemu jarzmu.

    Ale tu zachodzi pewna specyficzna sprzeczność: O ile wolno każdemu jako robotnikowi zaoferować własną pracę, to natomiast, w wyniku tychże samych zasad wolnej konkurencji, nie ma takiego wytwórcy, przedsiębiorcy, kapitalisty czy handlowca, który miałby obowiązek pracę tę nabyć. Praca ma swój własny rynek, a konkurencja, obniżając jej wartość, sprowadza ją do rangi towaru – towaru ludzkiego, co daje początek nowemu niewolnictwu. Szczupły zespół wielkich właścicieli i kapitalistów panoszy się pewnie i niezachwianie, pod złudnym tytułem wolności, w świecie politycznym i społecznym. W porozumieniu z nimi poczynają też sobie mniejsi kapitaliści i właściciele, powodowani chęcią wspięcia się wyżej drogą ucisku i wyzysku robotników. (…)

    Przeciwko zasadzie swobodnej umowy występuje socjalistyczne pojęcie prawa do pracy, dążące do wyeliminowania konkurencji, zniesienia wytwórczości prywatnej i zastąpienia konkurencji zasadą interesu powszechnego, a wytwórczości prywatnej – wytwórczością przedsiębiorstw kolektywnych; do uczynienia robotników członkami jednej wielkiej rodziny, w której los każdego z nich jest zagwarantowany interesem wspólnym. Protestując przeciwko chaosowi swobodnej umowy, socjaliści głoszą się reorganizatorami życia społecznego.

    Tylko w społeczeństwie socjalistycznym możliwe będzie wynagrodzenie każdego według jego zasługi i włożonej przez niego pracy. Obecnie masa wytworzonych towarów zostaje rozdzielona pomiędzy właściciela gruntów – tytułem renty, przedsiębiorcę – tytułem zysku, posiadacza kapitału – tytułem procentu, władze państwowe – tytułem podatków i opłat, oraz na koniec – pomiędzy robotników tytułem wynagrodzenia za pracę. Oni, wytwórcy tego wszystkiego, otrzymują nie równowartość swego produktu, ale minimum
    egzystencji, i nawet to nie zawsze, gdyż przyciśnięci nędzą, padają nieświadomą ofiarą ślepego i nieubłaganego mechanizmu walki o byt.

    W przyszłej organizacji społeczeństwa całość wyprodukowanej masy towarowej dzielona będzie na dwie tylko części: na fundusz publiczny przeznaczony na zaspokajanie potrzeb ogólnych oraz fundusz wynagrodzeń – każdemu ściśle według wykonanej przez niego pracy.

    Wolność, którą legitymuje się nasz obecny ustrój społeczny, jest wolnością negatywną. Treść jej jest następująca: wszystkim wam wolno szukać pracy, a zadowolicie się taką płacą, jaką uda wam się uzyskać. Pozytywna będzie natomiast wolność socjalistyczna: wszyscy obowiązani są pracować, oprócz tych, którzy podpadają pod opiekę społeczną; wynagrodzenie obejmie większą część tego, co obecnie pochłaniają renta, zysk i procenty od kapitału.

    Oto uzupełnienie ekonomiczne i uwieńczenie moralne swobód politycznych!”.

    (pogrubienia i kursywa – moje)

  199. Czyli pieniędzy nie oddał, a za pracę podziękował plując w twarz nie tylko dobrodziejowi czy całej rodzinie, nawet nie całej wsi tylko plwając na polskie chłopstwo jako takie  – coś mi ten rodzaj uprzejmości przypomina…

  200. Przejrzałem kilka początkowych stron Chłopczycy i zauważyłem intrygujące rzeczy: oto główna bohaterka Monika na kilku stronach dorasta i gdy dochodzi do lat 14, porzuca Kościół katolicki na rzecz racjonalistycznego materializmu i mistycyzmu, nienawidzi kłamstwa i na sposób religijny wielbi sprawiedliwość. A jej przyjaciółka Elżbieta, czyli Zabeth, Meere przeflancowuje się z luterskiej herezji na syjonizm.

    Cytacik z dalszej części w wolnym przekładzie:

    Monika ma siedemnaście lat (…) Idea polegająca na tym, że jedna część ludzkości wykrwawia się, podczas gdy druga bawi się i bogaci, Monikę bulwersuje. Wielkie słowa, poruszywszy ją szczególnie jak flagi: „Porządek, Prawo, Sprawiedliwość!”, kończą umacniać w Monice rodzący się bunt przeciwko kłamstwu społecznemu.

    Kilo kitu.

  201. Może i nas mają za brzydką pannę, co to nie powinna się odzywać, no ale, Tadziu, wiesz, że nasza ulubioną zabawą jest wrzucanie granatów do szamba. Co wczoraj zgodnie i w porozumieniu ustaliliśmy podczas nieobecności Gospodarza 😉

    Naturalnie, w wielu wypadkach bazujemy na przesłankach, nielogicznościach i jajach. Jak dzisiaj. No ale Gospodarz „się zaczął” :)))

  202. Najbardziej chodzi im o właścicieli, w tym właścicieli gruntów. Reszta to dla nich w istocie mierzwa. Wyżej o tym pisałam.

  203. Szwedzki rajtar. Niezłe:))) Wszystko w tym życiorysie domniemanym jest rewelacyjne: wykształcenie noblisty, drzewko genealogiczne, spirytyści londyńscy, odszkodowania powypadkowe, kółka spirytystyczne, bankierzy i kochanki, anulowania małżeństw. No i te „realistyczne powieści”. Świetnie wykreowany „projekt”.

  204. To są jaja nie z tej ziemi. Sorry, śmieszne to wszystko niesamowicie.

  205. Ustrój sprawiedliwości społecznej trzeba gdzieś fizycznie (na jakimś obszarze) posadowić. Marks „wykazał”, że wszelka prywatna własność stanowiąca środek produkcji jest narzędziem ucisku i wyzysku.

  206. Ktos musial za to zaplacic, nie wiem kto, bo sie boje w te ezoteryczne towarzystwa zaglebiac.

  207. Rozumiem, że dopiero kiedy wyprowadziłby Ci z portfela 500 zł uwierzyłabyś? Bo przy stówce miałabyś jeszcze wahania…? Daj spokój.

  208. W szkole kazali mówić poroże. Wieniec też, ale poroże jest nazwą właściwą. W każdym razie nie rogi

  209. No popatrz i ten facet namaścił Rejmenta, a Tropiciel ma wątpliwości…

  210. i @Tropiciel

    Wartość pracy zespołowej. Dopracowanie szczegółów jest ważne dla nas, niewolników z wyższym wykształceniem. Bo albo Balcerek albo Bańcerek, a tu się okazuje, że jedno i drugie. Albo cech krawiecki upomniał się o odsetki albo profesjonalna czarna wdowa „zaopiekowała się” kolejnym kasiastym naiwniakiem. Jak mówi poeta, „zaopiekuj się mną … nawet gdy nie będę chciał”. W sumie z waszej „polemiki” wyszedł całkiem niezły biogram, rozdział „Historii postępowej literatury dotowanej”, 2 tom, bo pierwszy to powinien być „Historia wstecznej literatury niedotowanej”.

  211. I to jak namaścił wielce nieświętymi olejami. Zwyczajny sowieciarz, co to napisał powieść pt. Bydło ludzkie.

  212. Czy jest gdzies podane  kiedy on tego Margueritte’a poznal? Chcialabym sobie to poukladac.

    Bo ze zaczynal od okultystow (189o, spotkanie w Czestochowie, wstapienie do Towarzystwa Psychologicznego) to juz wiemy..Mnie troche tez zastanawia, ze ten jego wyjazd na spotkanie teozofow (1894) z homeopata Drzewieckim ( w innych zrodlach pisza , ze tez z I.Matuszewskim, krytykiem literackim, spirytysta) nastapil dokladnie w tym samym roku kiedy napisal swietnie przyjety reportaz o pielgrzymce na Jasna Gore.  Takie byly poczatki. Na bazie tego wyjazdu do Londynu, Berlina i Paryza napisal potem skrajnie inna w tresci ksiazke „Wampir”. No, coz, tak to jest, jak sie dusze odda nie temu komu trzeba.

    Ten Ignacy Matuszewski pojawil sie rowniez tam gdzie trzeba w stosownej chwili:m „Nadbiegł ocalały pasażer Ignacy Matuszewski, kolega po piórze. Pomagał, zwołał ludzi.”

    (cytat z linkowanego dwa razy artykulu z Palestry, zawierajacego fragmenty relacji zamieszczanej w „Czasie” w lipcu 1900 przez kilka dni – poczywszy od 13 lipca)

  213. I jeszcze taki, ciekawy dosc, watek:

    Katastrofa zmieniła tor życia Reymonta. Mówił wprawdzie o cudzie ocalenia, ale… jechał do swojej wielkiej miłości (Szczukowej – przyp.moj).. i nigdy już tam nie dojechał. Unieruchomiony w Szpitalu Praskim, nazajutrz był świadkiem kolejnej śmierci: Mayer Wolanowski, przemysłowiec, przywieziony z tej katastrofy z pogruchotaną golenią, ale przytomny, nim skonał wskutek obrażeń wewnętrznych, zdołał podyktować ostatnią wolę, w której mieściła się m.in. potężna suma 50 000 rubli na cele dobroczynne.

    W głowie stały szum, przed oczami przewijająca się makabra. Katastrofa rozbiła to, co sobie Reymont budował, mając serdecznie dość przewlekłego narzeczeństwa z Szabłowską. Tylko po uzyskaniu przez nią rozwodu kościelnego (sprawa już ruszona w konsystorzu, lecz koszty!) mogliby się połączyć, a tymczasem trzeba było przed ludźmi kryć ten szczególny związek. W obliczu jednak nowej miłości wiedział, że tylko u boku Wandy Szczukowej pragnie spędzić resztę życia.

    Lecz teraz cóż… przedmiot jego „błyskawicowej miłości”, pani Szczukowa, utraciwszy dostęp do Reymonta (dowiedziała się o narzeczeństwie), posławszy kwiaty rannemu, wraz z dziećmi opuściła kraj. „W Nicei – pisze Jodełka-Burzecki – nabyła piękną willę, która wcześniej należała do królowej angielskiej Wiktorii, i założyła w niej pensjonat o wymownej nazwie «Polonia»”. Adwokat Napoleon Hirszband – syn Hermana Hirszbanda, urzędnika bankowego – był pełnomocnikiem prawnym Reymonta w procesie o odszkodowanie, który powieściopisarz wytoczył zarządowi kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. (Prywatnie Hirszband był kolegą Reymonta i publikował pod pseudonimem Cezary Jellenta.) Tymczasem sam poszkodowany – na koszt kolei i pod przyjacielską opieką literata Antoniego Langego – udał się na kurację do Wenecji. Poruszał się z trudem, ponieważ „pokazało się, że w stawach kolan porobiły się jakieś wysiękowe historie”. Lekarze skierowali go do kliniki Richarda Krafft-Ebinga w Wiedniu. Stamtąd już blisko do Krakowa: oto jak w kawiarni Schmidta znalazł Reymonta, pacjenta kliniki dr. Gwiazdomorskiego, młody Alfred Wysocki („Sprzed pół wieku”, Kraków 1958): „pewnego poobiedzia zjawił się tam, prowadzony przez pielęgniarza pod rękę, jakiś młody, bladawy lecz dobrze ubrany pan. Z miną lorda zamówił kawę mrożoną uchodzącą w naszych oczach za szczyt rozrzutności i pudełko «egipskich»”.

    Młodzi z kręgu Przybyszewskiego dowiedzieli się, że to Reymont i że się leczy w oczekiwaniu na konsultację w Berlinie. W ich imieniu relacjonuje Wysocki: „więc gdy przybył znów nazajutrz, powitaliśmy go hałaśliwie i serdecznie. (…) Reymont na razie leczył się zapamiętale – na koszt dyrekcji kolei – w sanatorium nie pił i nie palił, za to u Schmidta stawiał sobie i nam gęste kolejki i opowiadał o swym życiu”.

    Cały Reymont: pół żartem, pół serio. Rzeczywistość jednak ma swoje granice: wyrokiem sądu w lutym 1901 r. (a więc tempo błyskawiczne, chapeau bas dla mecenasa Hirszbanda!) pisarz z żądanej kwoty 50 tysięcy rubli srebrem otrzymał na rękę tytułem odszkodowania 38 500 r.sr. Po uregulowaniu zobowiązań i zaspokojeniu wierzycieli sporą część pozostałej kwoty złożył na procent od hipoteki, dzięki czemu będzie osiągać 1 800 r.sr. rocznie. Znany do niedawna z „hec z kobietami”, musiał się ustatkować, schorowany i wciąż się kurujący, w rozdrażnieniu wypatrywał wieści z Rzymu od księdza Jaworskiego, który załatwiał rozwód narzeczonej; na spółkę z przyszłym szwagrem pisarz wyłożył na ten cel 10 tysięcy rubli. Stało się, 7 lipca papież Leon XIII udzielił dyspensy i małżeństwo Aurelii zostało unieważnione. Ślub natychmiast; lecz żeby nie zapeszyć (niedziela wypadała 13 VII, w rocznicę katastrofy), odbył się on w Krakowie 15 lipca, w dzień powszedni. Nowożeńcy wychodzili z kościoła prosto na ucztę w Hotelu Saskim, z udziałem m.in. Wyspiańskiego, Rydla, Włodzimierza Tetmajera i Wilhelma Feldmana. Nie musieli zachować incognito: nikt nie zwracał uwagi na skromny orszak, Kraków żył bowiem hucznymi obchodami rocznicy zwycięstwa pod Grunwaldem.

    Jakos ta suma zapisana przed smiercia”na cele dobroczynne” przez Mayera Wolanowskiego (zmarlego wskutej tej kolejowej katastrofy) i ta – zazadana przez Reymonta (zasuflowana przez lekarza) -dziwnie sie pokrywaja…

    Przypadek?

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Majer_Wolanowski

  214. Zapomnialam o cudzyslowiu, pardon!

    Od slow „Katastrofa zmienila tor zycia Reymonta” do slow: „Kraków żył bowiem hucznymi obchodami rocznicy zwycięstwa pod Grunwaldem” – tekst pochodzi z portalu Palestra

  215. W notce o Majerze Wolanowskim jest link do tego artykulu Soltysika (Palestra) o ostatnich latach zycia Reymonta i wypadku z udzialem rowniez Wolanowskiego, jednak po kliknieciu ukazuje sie  strona adwokatura z informacja, ze usunieto. W samym zas zyciorysie Wolanowskiego nie ma informacji o przeznaczonej przez niego sumie 50 tys rubli „na cele dobroczynne”. Skad Soltysik ma te dane? Czy ta katastrofa to byl skok na kase Wolanowskiego i wstrzymanie dzialalnosci jego dobrze prosperujacego biznesu? Czy za daleko ide w mysleniu spiskowym? :)))

  216. Się czepiasz niesłusznie, bo nawet jak niektórym „wyprowadzał kasę” z kieszeni, to się potem na nim lansowali. Zresztą były to raczej pożyczki, tyle że z prolongatą. A już bzdurą są te plotki o setkach rubli nie oddanych chłopom z Lipiec. Coś tam pożyczał, ale liczone w pojedynczych rublach. Okazuje się też, że już przed II wojną nie tylko nie było żadnego Boryny w Lipcach, ale najstarsi ludzie tego nazwiska tam nie pamiętali (stąd pewnie te trudności w odnalezieniu jego grobu w opowieści „wnuczki”). Że jednak w czasach drużnikowania Reymonta musiał istnieć, okazało się dzięki dziennikom pisarza (nie przeznaczonych do druku i nie wiem, czy wydanych), w których A. Grzymała – Siedlecki znalazł zapis o 3 rublach (słownie: trzech) do oddania właśnie jakiemuś Borynie, o którym w międzyczasie świat zdążył zapomnieć. Same Lipce to zresztą była wieś specyficzna, bo należała do Księstwa Łowickiego i już przed rozbiorami chłopi byli oczynszowani, więc carski ukaz znoszący pańszczyznę, ich nie dotyczył. Przeważali tam bogaci gospodarze, z ambicjami. Pretensji do pisarza o „szarganie szacownych nazwisk” wówczas nie mieli, a wręcz z dumą oprowadzali turystów po okolicy, udowadniając zgodność topografii rzeczywistej, z opisami w „Chłopach”. Nawet się tłumaczyli z konieczności zasypania dużego fragmentu wiejskiego stawu (jako wylęgarni komarów), co zmieniło nieco krajobraz w stosunku do tego z powieści.

    Reymont miał pamięć fotograficzną i wspominany przez wielu niezwykły dar opowiadania. Konfabulacji zresztą też, ale ponieważ o tym wszyscy wiedzieli, więc traktowali te sensacyjne opowieści z przymrużeniem oka. Denerwowały one za to stateczną i sieriozną małżonkę. A najciekawsze, że również opowieść o szwedzkim rajtarze kładli między bajki, tymczasem Adam Grzymała Siedlecki twierdzi, że akurat ona okazała się prawdą i wyglądała mniej więcej jak w którymś z powyższych komentarzy.

    Co do Lorentowicza, którego już sama gęba na myśl przywodzi Migalskiego, to mój poprzedni zarzut zazdrości marnego krytyka z aspiracjami, o sukcesy „biednego Stacha organiściaka”, którego się kiedyś z góry traktowało, jeszcze się umocnił.

    A tu b. ciekawy tekst o wpływie katastrofy we Włochach na życie Reymonta, z cytatami z listów, artykułów prasowych, wspomnień. Okazuje się, że Reymont jechał w przedziale z red. naczelnym Gazety Polskiej, Janem Gadomskim i jego siostrą Teofilą. Przedział został całkowicie zmiażdżony. Reymont i Gadomski przeżyli, bo siła uderzenia wyrzuciła ich na zewnątrz, ale panna Teofila zginęła zmiażdżona szczątkami wagonu, co dla obu panów było straszliwą traumą, zwłaszcza, że bezskutecznie próbowali ją wydobyć.

    Jest tam też cała historia walki o odszkodowanie, wspieranej po cichu przez samego Stanisława Kronnenberga (były to czasy stopniowego przejmowania przez władze carskie z rąk Kronnenbergów własności Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej). Polecam lekturę: http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1974-t65-n1/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1974-t65-n1-s185-201/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1974-t65-n1-s185-201.pdf

    Co ciekawe, Reymont został bezpośrednio po katastrofie przewieziony nie do szpitala praskiego (wówczas pw. Przemienienia Pańskiego), ale do szpitala św. Ducha: „13 lipca 1900 roku Reymont wyjechał z Warszawy pociągiem osobowym nr 17 zdążającym do Skierniewic. Razem z nim w przedziale II klasy jechał redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, Jan Gadomski, z siostrą panną Teofilą Gadomską, współpracowniczką tejże gazety. Około godziny 12, kiedy pociąg warszawski znajdował się na 7 wiorście, w pobliżu przedmieść Czyste-Włochy, na skutek wadliwego działania aparatu centralizacji zwrotnic, pociąg ten wjechał na niewłaściwy tor i nastąpiło zderzenie z pociągiem nr 74 idącym ze Skierniewic. W następstwie tego zderzenia 5 wagonów warszawskiego pociągu uległo całkowitemu zgruchotaniu, podobnie jak 3 wagony pociągu skierniewickiego. 5 osób zostało zabitych, 17 ciężko rannych.
    Sprawozdawca „Gazety Polskiej” w tych słowach relacjonował katastrofę: „…obaj panowie podrzuceni zostali w górę tak silnie, że wyrzuciło ich ponad zdruzgotany dach wagonu, przy tym pan Gadomski spadł z dość wysokiego w tym miejscu nasypu do rowu, pan Reymont odurzony na chwilę podrzuceniem i ogłuszony walącymi się nań szczątkami wagonu nie stracił przytomności. W jego oczach skonała nasza koleżanka, z którą jeszcze wczoraj spędziliśmy czas przy pracy…”. „Panna Gadomska zginęła ściśnięta w okropny sposób pomiędzy odłamkami zgniecionego wagonu. Ratunek, który redaktor po dojściu do przytomności i p. Reymont sam ciężko zniemożony, dać jej usiłował, był już niestety spóźniony”.
    (…)Po kilku dniach wzmianka prasowa dotycząca Reymonta brzmiała uspokajająco:
    „Znany powieściopisarz p. Władysław Reymont odwieziony został przez pogotowie do szpitala św. Ducha.”  cytat stąd: http://genealodzy.pl/PNphpBB2-printview-t-22158-start-0.phtml
    Więcej mi się nie chce ani szukać, ani pisać, ale mój psi nos Tropiciela sugeruje, że po takiej dekonstrukcji (jakiej dokonałeś) właściwego obrazu się z tych puzzli nie ułoży.

    Tym bardziej, że ten cały Margueritte był tylko rok starszy od Reymonta, a pierwszą powieść wydał dopiero w 1907 roku, wcześniej (w l. 1896 -1908), wg Wiki, sygnował swoim nazwiskiem powieści brata. Levi Strauss nie pisze kiedy Margueritte poznał Reymonta, ale on sam miał do czynienia z Margueritte’m chyba tuż przed II wojną, skoro Wiktorek uchodził za starca (rocznik 1866). Czyli grubo po śmierci Reymonta. A te opowieści o „kółku nadludzi” pochodziły z jego wspomnień. Może dopieszczał swoje ego, podkreślając ważność dawnych kontaktów. Bo akurat wszyscy trzej panowie byli laureatami nagrody Nobla (R. Rolland literackiej w 1915, A. Einstein z fizyki w 1921, no i Reymont też literackiej w 1925). A czyż można wątpić w wyjątkowość i nadludzkość noblistów? No chyba, że pociągniesz temat wylansowania także Rollanda i Einsteina…

    Teraz już naprawdę kończę, pozostając w nieustającym zachwycie nad talentem literackim Władysława Stanisława, tak wspaniale objawionym zwłaszcza w „Chłopach” (przeczytana z ogromną przyjemnością jeszcze w liceum, ze wszystkimi opisami przyrody!) i „Ziemi Obiecanej”, znacznie ciekawszej i bardziej spójnej, niż film Wajdy. I nie tyle antykapitalistycznej, co raczej antymonopolistycznej (może być: antyżydowskiej).

    De gustibus non est disputandum. CBDU;-)))

  217. Te wątpliwości skutecznie chronią mnie dotąd przed świadkami Jehowy (i innymi mniej namolnymi sektami), wszelką propagandą polityczną, oraz lansowaną wokół mierzwą literacką, w typie Tokarczuk, Bondy, czy innych Stasiuko – Twardochów, nie mówiąc o miłośniku S-M, Stefanie Ż. Reklama i wyszczekanie różnych przedstawicieli handlowych też na mnie nie działają. I niech tak pozostanie;-)

  218. Nie wiem czy zerkalas juz do tamtego artykulu Soltysika, on rowniez obszernie cytuje owczesne artykuly prasowe (glownie z „Czasu”) z przebiegu katastrofy (W Pamietniku Literackim, zalinkowanym przez Ciebie, sa fragmenty relacji z innych czasopism, nie mam czasu sie w to wgryzac.) Pojawia sie tam postac Majera Wolanowskiego, Ignacy Matuszewski -krytyk, tez tam sie znalazl.

    Pewnie wiele zalezy od tego jak wydarzenia zostaly przedstawiane w owczesnych zrodlach- jaka i czyja gazeta, co pisala. Skoro we wszystkich innych przypadkach bierzemy to pod uwage, to w przypadku Reymonta tez chyba trzeba.

    Mnie sie wydaje, ze dyskusja tutaj nie dotyczy gustow literackich i dziel bohatera notki, tylko dziwnych kart w zyciorysie Reymonta

  219. Zgadzam się z moim przedmówcą. Talent talentem, gusta gustami, ale ile było talentów lepszych od Reymonta-Rejenta którzy musieli użerać się z lichwiarzami o byle grosz albo zostali zbankrutowani i nie zechcieli wchodzić bez wazeliny socjalistom na dotacjach.

  220. Ja już przestałem się naśmiewać, bo ta propaganda ma niestety fatalne skutki w kreowaniu postrzegania rzeczywistości przez młode umysły… a końca tej hucpy nie widać.

    Kilkanaście szkolnych lat wtłaczania tej „wiedzy o społeczeństwie”, oraz jej bezwzględnego egzekwowania (żeby uzyskać „promocję”) z klucza, robi taką wodę z mózgu że człowiek długo nie może się od tego uwolnić, i patrzy potem na świat oczami zakłamanych „autorytetów”.

    A spróbuj powiedzieć w takim wykształconym i oczytanym towarzystwie że bredzą farmazony bo się głupot naczytali, to patrzą na ciebie dokładnie tak jak to nie raz coryllus pisał – jak na pozbawionego empatii chama, albo świnię jaką co to ludzkich uczuć za grosz nie posiada.

    Dlatego każda władza która promuje ten szajs, i pod przymusem wtłacza dzieciakom tego rodzaju „wiedzę” zasługuje co najwyżej na pogardę.

  221. Podaję fakty i źródła. Nie wiem o jakim kocie mówisz?

  222. Widzi Pani… tę rzeczywistość w sumie każdy prędzej czy później będzie musiał sobie uzmysłowić. Wystarczy że przyjdą do niego nocą, kolbami w drzwi załomocą a potem powiedzą dawaj. Wnet oprzytomnieje.

    Problem polega na tym że na miejsce takiego zawróconego wchodzi natychmiast kolejne pokolenie. Zakochane w Reymoncie, Orzeszkowej, Stefanie Ż. tudzież Gombrowiczu, przekonane o świętości owych zdobyczy i dające się za nie pokroić. Mało tego – aspirujące żeby aktywnie w tym „społecznictwie” uczestniczyć, w ich mniemaniu DOBRU.

    Niech Bóg strzeże i sprzyja „misji” gospodarza, oraz wszystkim ludziom dobrej woli którzy mu pomagają odczarować ten syf.

  223. Margueritte’a Reymont poznal, byc moze, przez Teodora Wyzewskiego, vel Théodore’a de Wyzewa, propagatora Reymonta we Fr.  W wydaniu Reymonta w Paryzu maczal tez palce Thadée Nathanson…

    Niewydany dziennik Wyzewskiego (rekopis w francuskiej Bibliotece Narodowej) , zawiera prawdopodobnie info na ten temat

  224. Jeden z tych co nie wszedł w układy z socjal-krzywizną: Bł. Edmund Bojanowski – „W latach 1836-1838 kontynuował studia w Berlinie, korzystając także z wykładów z historii sztuki, muzyki, psychologii, poezji i logiki. Największą jego pasją stała się wówczas literatura: pisał między innymi artykuły o polskich zabytkach, przetłumaczył na język polski wiersze liryczne, pieśni serbskie i czeskie, a także „Manfreda” George’a Byrona.”

  225. Jeszcze nie. Tu nie chodzi nawet o samą katastrofę, która była faktem bezspornym, podobnie jak liczba ofiar i śmierć współpasażerki Reymonta. Chodzi o przedstawienie, opartej na źródłach (w tym korespondencji adwokata, opinii lekarzy) historii walki o odszkodowanie od Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej, nie tylko pisarza zresztą. Bo wczoraj odbył się lincz, a sprawa rzekomego wyłudzenia nie jest taka oczywista i opiera się na jednym  tylko (chyba powojennym?), wczoraj linkowanym przeze mnie tekście. Co ciekawe, dotyczy dyrektora szpitala praskiego, a jak się okazuje Reymont trafił po katastrofie do szpitala św. Ducha. Jak się więc znalazł w szpitalu praskim i gdzie odnaleziono zapiski dra Rauma, świadczące o przekręcie (z jego przecież najistotniejszym udziałem)? Bo przecież nie w biurku dra (jak podaje jakiś idiota w jednym z pierwszych wczoraj linkowanych tekstów), skoro cała dokumentacja medyczna szpitala spłonęła podczas bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 r…

    Podobnie jest z nazwiskiem. Nie widzę w tych zmianach ani nic zdrożnego, ani nic śmiesznego. Mieszkam na wsi i wiem, jak ważne są przydomki dla rozróżnienia noszących to samo nazwisko mieszkańców, zwłaszcza tzw. pniaków. Zresztą Adam Grzymała- Siedlecki w opowieści o Reymoncie (Fantastyka żywotu Reymontowego w: Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, WL Kraków 1974, s.254 – 255) podając rodowód pisarza, pisze też, że w XVIII w. jeden z Balcerków (już mocno rozrodzonej w Gildiach familii, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę dziesięcioro rodzeństwa WSR) miał ulubione powiedzonko: A niech was rejment (regiment) diabłów porwie. Wkrótce dostał więc przydomek Balcerek – Rejment (górale to znają najlepiej). Jego przodkowie używali potem podwójnego nazwiska, dopóki mieszkali w Gildiach, bo to ułatwiało orientację. Z czasem przezwisko stało się samodzielnym nazwiskiem i ta gałąź Balcerków została Rejmentami. A nazwisko Reymont było pseudonimem Stanisława, kiedy wysłał do galicyjskiej prasy swoje opowiadanie o powstaniu styczniowym. Podpisał się tam Władysław Reymont, żeby nie robić ojcu trudności u władz carskich.

    O moim guście literackim jest dopiero na końcu, takie małe wyzwanie;-)

  226. Tylko dodam, ze jak już przyjdą nocą, to jest za późno. Poza tym, póki co, zmienili chwilowo metodę na „państwo prawa” /co z wielką namiętnością lansował Michnik od 1989 roku./

  227. Nie wydany dziennik? Ile kosztuje jego wydobycie…?

  228. Tak to się historia toczy że „my” są zawsze spóźnieni… Problem w tym że „ktoś” nam ciągle wciska kit że to Antek a nie żaden Milewski czy Woyniłowicz

    ma odwagę rzucić dziedzicowi w twarz słowa krytyki panów za to, że „Za polskich czasów [panowie] tyle jeno dbali o naród, żeby go batem popędzać i ciemiężyć, a sami se tak balowali, jaże i przebalowali cały naród, że tera wszystko trza zaczynać od początku, na nowo”

    …przeciwko Panom jak najbardziej można (patrz „złodziejska reprywatyzacja”), ale żeby przeciwko „narodowi” rękę podnieść?… tego państwo prawa tolerować nie będzie i jak to klasyk powiada każda taka ręka zostanie ucięta (żeby było „zabawniej” wcale nie przez Michnika)

  229. Bo nie zasłużył na ukamienowanie. I lubię jego powieści. Nawet w opisie rozdwojenia jaźni bardzo realistyczne.

    Coś Ci zacytuję : „Zanim zasiadł do swego Roku 1794 – przez długie miesiące w bibliotekach publicznych wyszukiwał w gazetach XVIII w. wiadomości – o czym? o ówczesnych cenach rynkowych, o cenie korca żyta, o cenie funta mięsa czy masła, łokcia płótna itd. „Bez dokładnej tego znajomości nie mogę sobie odtworzyć powszedniego dnia bohaterów swojej powieści; muszę wiedzieć, jakimi dochodami mogli rozporządzać, ile mogli wydać, z jakiego materiału strój sobie sprawić, ile bez zrujnowania się w karty przegrać, do jakiej klasy traktierni zajść mogli, gdy ze wsi do Warszawy zajeżdżali – bez tego w ekonomicznej abstrakcji będą mi wisiały moje postaci.” (to też z Grzymały – Siedleckiego)

    Był samoukiem, człowiekiem z awansu, ale nie szują, jak Stefan. Miał, jak każdy, swoje fanaberie, w tym tę niesamowitą potrzebę konfabulacji, z której treścią w pewnych wypadkach zaczynał się utożsamiać, miał jakieś tam baby, jak wielu wówczas, ale nie zmieniał wyznania, żeby się z Aurelią ożenić, tylko cierpliwie czekał na unieważnienie małżeństwa, finansując proces, bo Szabłowską rodzina wyklęła. Umarł jako katolik, biskup prowadził pogrzeb, a że miał cechy, nadane przez siebie samego Stachowi organiściakowi z Ziemi Obiecanej? Wyszedł z biedy i znał wartość pieniądza, a te opowieści o rozrzutności, to trochę złośliwe, albo naciągane, pisane z pozycji tych, co mogą po latach swoje ego dopieścić plotkami o nieukach, co karierę zrobili, w przeciwieństwie do pamiętnikarzy.

    No i w porównaniu z obłudnikiem Stefanem, był naprawdę dobrym pisarzem. Bebechami nie musiał epatować. A rewolucję 1905 uważał za wielkie zło, bo rękami różnych zakulisowych polityków – lalkarzy popchnęła masy przed lufy karabinów, podczas gdy oni wyciągali z ognia kartofle…

  230. Wzmianki z Pamietnika Literackiego mowia o szpitalu praskim, kroniki Talikowskich cytuja „Gazete Polska”, ktora mowi o szpitalu sw.Ducha.  I badz tu czlowieku madry.

  231. A obsmarowanie całego środowiska polskiej wsi(bo nie chodzi tu o konkretną miejscowość i konkretne osoby przecież) od księdza proboszcza poczynając a kończąc na poszczególnych chłopach to ma być ta niewinna „skłonność do konfabulacji”? Rozumiem, że jesteśmy przewrażliwieni?

  232. Jakie obsmarowanie?! O czym Waść piszesz?!

  233. Tu sobie można obejrzeć, jak żegnali Reymonta „ci obsmarowani”: http://kronikatalikowskich.com/pl/136#poczatek

  234. Tak jak napisałem, nie chodzi o konkretne osoby. W tej powieści jest przedstawiony fałszywy, negatywny obraz ówczesnej  polskiej wsi.

  235. Państwo samo podnosi rękę /sejmową/ przeciwko narodowi.

    Klasyk to był Cyrankiewicz i mówił o tej ręce podniesionej na partię – o ile pamiętam.

  236. Cyrankiewicz to tylko nazwisko/etap… Klasykiem są wszyscy zaczadzeni socjalizmussem, nazywający siebie bezczelnie „narodem” bo mają policję/skarbówkę, tajne służby i wojsko… A Balcerek, Stefan Ż i jemu podobni urabiają dla nich kolejne pokolenia „chłopów społeczników” robiąc z nich nową „arystokrację” za kradzione/wyłudzone… To jest aparat gangsterski. Zwany państwem tylko z racji propagandy legalizmu której służą całe tabuny pisarzy powieści i tzw. „prawa” (dla świadomych z racji zinstytucjonalizowanej przemocy)

  237. Jeszcze coś o powieści Chłopczyca Victora Margueritte’a. Została ona przetłumaczona na dwanaście języków i była jednym z największych bestsellerów w okresie międzywojennym, bo w okresie pięciu lat od premiery sprzedaż przekroczyła milion egzempalrzy, w czym pomogło niemieckie ministerdtwo spraw zagranicznych, jak pisałem wyżej.

  238. Naturalnie, że to aparat gangsterski. Rewolucyjny.

  239. Nie jestem w temacie, ale przeglądałam kiedyś stronę Weroniki Roth, pisarki, autorki tzw. bestsellerowej trylogii Divergent, na podstawie której zrobili serię filmów s-f (https://en.wikipedia.org/wiki/Veronica_Roth). Ona na swoim blogu przedstawiła dziwny wykres nt. procesu pisania książki, a w którym to procesie odgrywają główną rolę jacyś producenci czy też wydawcy, recenzenci, i po wielu poprawkach powstaje produkt końcowy czyli ten niby hit. Tak sobie myślę, nie znając tematu, że może pisanie takiej książki wygląda jak produkcja filmów, gdzie nad fabułą rozmyśla sztab ludzi.

  240. Właśnie na I programie leci audycja o Rejmencie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.