gru 112020
 

Wczoraj do późna czekałem na kierowcę, który miał przywieźć nakład. Ten nakład został wysłany we wtorek, ale w środę kierowca nie miał czasu mi go dostarczyć. Wczoraj także oświadczył, że nie przyjedzie, ale w końcu jednak przyjechał. Niezwykłe rzeczy proszę Państwa zaczynają się dziać w kraju, kiedy jest pandemia i spadnie trochę śniegu. Rządy w firmach spedycyjnych przejmują kierowcy, a w drukarniach introligatorzy, którzy nie wykonują na czas zleceń, bo nie mają flow. Jakie to szczęście być człowiekiem, który zawsze ma flow, któremu zawsze się chce i nie odkłada niczego na później. Uczyłem się tego bardzo długo, ale wreszcie osiągnąłem poziom mistrzowski i wczoraj, z zaciśniętymi zębami, czekałem na ten nakład, odebrałem go nie używając wyrazów powszechnie uznanych za obelżywe i pożegnawszy się grzecznie z panem kierowcą, zabrałem się za rozładunek.

Dziś przyjedzie kolejny nakład, a w przyszłym tygodniu jeszcze jeden. Wszystko to miało być w końcu listopada i na początku grudnia, ale się nie udało. Może jeszcze uda się Państwu coś zamówić przed świętami, a jeśli nie, to trudno.

Ponieważ irytacja nie opuszcza mnie od wczoraj ani na moment, napiszę dziś kilka słów o tym co się dzieje na rynku książki, bo to mnie zawsze uspokaja. Drukarnie przestały w ogóle drukować małe nakłady, tak jakby interes miał się zaraz zwijać i władzę w kraju miała przejąć junta arabskich oficerów. Duże nakłady zamawiają wydawnictwa dotowane, tak więc zysk jest pewny. Mali wydawcy zaś muszą sobie jakość radzić. Ja zawsze trzymam się jednej drukarni, jeśli już znajdę taką, która mi zagwarantuje dobrą jakość, staram się nie eksperymentować. No, ale przez te obsuwy postanowiłem poszukać czegoś lepszego, gdzieś na prowincji, żeby było taniej. Różnica w opłatach za druk pomiędzy moją starą drukarnią, a tą nową przy niewielkim bardzo nakładzie sięga 1400 zł na korzyść tej drukarni, z którą teraz współpracuję.

Wiele firm nie odpowiada w ogóle na pytania dotyczące współpracy. Albo się pozamykali na czas pandemii, albo zbankrutowali.

Jednocześnie dostaję sporo ofert dotyczących dystrybucji. Jakieś niszowe wydawnictwa, albo autorzy przesyłają mi swoje książki z prośbą o ocenę, albo z propozycją dystrybucji. To jest ciekawe, ale muszę wszystkich uprzedzić, że ja nie mam czasu ani czytać ani oceniać czyichś książek. Postaram się to zrobić, ale na pewno nic obiecać nie mogę. Rozumiem autorów, którzy chcą się poczuć docenieni, ale muszę ich odesłać do większych domów wydawniczych, gdzie być może, bo pewien tego nie jestem, siedzą redaktorzy, którzy rozsmakowują się w nowościach i korespondują z autorami wymieniając uwagi na temat tej czy innej frazy zastosowanej w nowej powieści czy eseju. Ja tak nie postępuję, bardzo mi przykro, albowiem jestem tu sam i mam na głowie mnóstwo obowiązków. Wczoraj na przykład okazało się, że zapomniałem zapłacić Bellonie za poprzednie, bardzo stare zamówienie. Oni zaś upomnieli się co prawda, ale w upomnieniu nie podali numeru konta. Faktura jest u księgowej, a ja nie mam tego numeru. No i chciałem zamówić książki prof. Kucharczyka, a oni milczą. Dopiero jak przeczytali na blogu, że ich zlikwidowałem, przysłali pełen oburzenia list z upomnieniem i numerem konta. Nie jest więc dobrze szydzić z czyichś lapsusów, bo one, jak się często okazuje, mają swoje drugie życie i mogą pełnić ważne funkcje w komunikacji pomiędzy ludźmi. Zadeklarowałem, że za partię książki Kucharczyka zapłacę z góry, ale znów milczą.

Przedwczoraj straciłem trochę czasu na przekonywanie hurtowni, że nie warto sprzedawać eleganckich i dobrze wydanych książek po niskiej cenie. Powiedzmy, że osiągnąłem połowiczne porozumienie. Wrzuciłem na rynek trzy tomy socjalizmu i Sacco di Roma, a także inne książki, które jakoś się tam rozchodzą. Niestety nie można sprzedać samemu wszystkiego, trzeba więc szukać w miarę pewnych pośredników. Z hurtowniami jest jeszcze lepiej niż z drukarniami, bo one w ogóle nie gadają z małymi wydawcami, poza jedną czyli firmą Motyle Książkowe. Reszta bierze na skład tylko tak zwane pewniaki. Jaki będzie los tych przedsiębiorstw? Jeśli nie otrzymają gwarancji państwa, taki sam jak los księgarni, które brały same pewniaki, reklamowane w mediach i omawiane przez specjalnych ludzi określanych wyrazem autorytety. Pewnie na to trochę poczekamy, ale nie może być inaczej, albowiem współcześni autorzy starzeją się niesłychanie szybko. Za najjaśniej świecącymi gwiazdami zaś, stoją przytupując z niepokoju, młodsi, którzy chcą już teraz, natychmiast, opowiedzieć całemu światu o swoich pryszczach na tyłku i innych problemach egzystencjalnych, jakże przecież ciekawych i ważnych dla całej niemal populacji. Żulczyk niebawem będzie już dziadem wydłubującym coś z kontenera po ciemku i liczącym na to, że jakiś wydawca da mu drugie życie i zatrudni znów w dziale literacko alkoholowym. W zasadzie czemu nie skoro Pilch się zawinął. Jedyny ratunek ludzie ci widzą w ucieczce do przodu. To jest jakieś wyjście, ale do biegu potrzebna jest kondycja. Nie wiem czy sobie poradzą. Poza tym mam całkowitą pewność, że ucieczka do przodu, jako narzędzie sprzedażowe jest już niemodna. Nadszedł czas odkrywania nowych, ciekawych zakątków treści, które ten zwariowany świat zostawia za sobą wcale się nimi nie interesując. Tak więc niech oni wszyscy lecą gdzieś na złamanie karku, a my sobie będziemy szli spacerkiem z tyłu, szukając różnych kwiatków. W przyszłym roku czeka nas kilka ciekawych premier, które mam nadzieję wzbudzą wiele emocji. Treści zaś, które będę tu upowszechniał, pochodzą z zakresów średnio zrozumiałych nawet dla bardzo wybitnych umysłów piszących teksty w Szkole Nawigatorów. Ja sam rozumiem z tego może 5 procent. Techniczni zrozumieją 30 procent, ale wszyscy będziemy z tym mieli wiele zabawy i będzie fajnie. Mam taką nadzieję. Gros tych niespodzianek przygotowuje dla nas pan Andrzej, tłumacz języka niemieckiego.

Właśnie zajechał samochód ze nakładem wznowionej książki 1000 lat naszej wspólnoty. Myślałem, że będzie tego mniej, bo to tylko dodruk, ale się pomyliłem. Cała paleta pudeł. Tak więc muszę zakasać rękawy i zabrać się za rozładunek. Nie można bowiem w żaden sposób oderwać się od konkretu. Szczególnie jeśli się jest wydawcą, autorem i sprzedawcą w jednym.

Na koniec zostawiam Wam zabawną piosenkę, pozornie bez związku z dzisiejszym tekstem.

https://www.youtube.com/watch?v=b6njNLFhha0&feature=youtu.be

  9 komentarzy do “O niemożności oderwania się od konkretu”

  1. W Biedronce -50% zniżki na drugą książkę.

    Rabat naliczany jest przy kasie od tańszej książki ☺

  2. Niedługo będzie sprzedaż wiązana, z flaszką denaturatu

  3. Dzień dobry. Fajna piosenka. Trochę się ubawiłem, ale tylko na początku. No to w rewanżu klasyk, przy piątku. Jeśli ktoś nie rozumie, warto sobie wyguglać tłumaczenie;

    https://www.youtube.com/watch?v=B3luwAOJKzU

    A swoją drogą jak to jest, że ci biedni Ruscy, z których tak lubimy dworować, co to nie potrafią żyć inaczej jak tylko pod butem jakiegoś satrapy, potrafią robić takie rzeczy. Ktoś powie – to robota sponsora. Tak, z pewnością. A my co? Ano sponsorujemy Wojtka.

  4. A czy drukarnia Libra Print w Lomzy byla testowana? Bo z tego co sie wzglednie niedawno dowiedzialem maja wolne moce przerobowe i chetnie przyjeliby zamowienia. Swoja droga to wlasnie tam drukowano Koniec swiata Lutoslawskuch.

  5. ciekawe kiedy się zorientowali skąd im nogi wyrastają , myślę że dopiero po obniżeniu ceny baryłki na rynkach do nieprzyzwoicie niskiego poziomu ?????

    raczej zawsze wydawali się hardzi i nam pokazywali, gdzie nasze miejsce w szeregu, aż tu nagle zobaczyli gremliny i te tam z ogonkiem … lepiej późno niż wcale

    opamiętanie czyli zgruntowanie realu ważne jest

  6. ale na obrazku: śnieg, zima, panowie piją grog (?) i jest dziewczyna z zapałkami – czy tak ?

    a co z konkretem ( tytuł tekstu) ?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.