Najtrudniej jest przekonać ludzi, że piosenki trafiające prosto do serca są zaplanowaną i przeprowadzoną na zimno, z niepięknymi zamiarami kampanią propagandową. To się w zasadzie nie udaje nigdy, a momentami sprawy mają się jeszcze gorzej, to znaczy piosenki te i całe aranżacje są sprzedawane wrogim lub tylko zawadzającym organizacjom, jak towar pierwszej klasy. Transakcje te przypominają sytuacje, kiedy to po wojnie Brytyjczycy sprzedawali niemieckie maszyny szyfrujące Enigma swoim sojusznikom w krajach afrykańskich i azjatyckich. Uzależniało to oczywiście cały tamtejszy obieg informacji niejawnych od służb brytyjskich. Tego już z całą pewnością nie zrozumie nikt, a na pewno księża rapujący w kościołach i ci, którzy uważają, że muzyka gitarowa, nie ważne jak wykonywana, przyciągnie ludzi na mszę.
Jak wszyscy wiedzą nie znam się na muzyce, nie wypowiadam się w tej kwestii i słabo rozróżniam dźwięki. Ciekawią mnie jednak okoliczności w jakich te dźwięki są emitowane.
Oto syn mój, którym ma 19 lat, odkrył niedawno istnienie duetu Simon&Garfunkel. Puścił mi na tę okoliczność fragment koncertu z roku 1971, który odbył się w Central Park. W roku 1971 miałem dwa lata, nieźle…a Simon i Garfunkel nadal żyją i koncertują. Warto dbać o zdrowie. Na nagraniu widać, jak zebrani w Central Park ludzie przeżywają wykonanie pieśni Sound of silence. Jak podnoszą się z miejsc, jak przytulają się do siebie i płaczą, patrząc w niebo, na którym nie widać gwiazd, albowiem zbyt intensywne są światła wielkiego miasta. Na scenie zaś stoi dwóch facetów, ubranych jak dziady, z najprostszym instrumentarium, którzy mają co prawda głosy, ale gdzież im tam do głosów operowych. I to wystarczy, by poruszyć ludzi. Wielu w to wierzy, nawet dzisiaj. Wierzą w to przede wszystkim ci kapłani Kościoła Katolickiego, którzy za pomocą podobnych aranżacji, chcieliby poruszyć serca wiernych. I nie rozumieją, kiedy każda ich inicjatywa kończy się nie klęską może, ale jakąś żenadą. Dlaczego tak jest?
Żeby zrozumieć dlaczego Simon i Garfunkel trafiają do serc ludzi, trzeba na scenę w Central Park spojrzeć z pewnego oddalenia. Dopiero wtedy widać całą machinę technologiczną, która służy temu, by ich piosenki trafiły prosto do serc milionów. Bez tej machiny obaj wykonawcy są nikim. Jakimiś pastuszkami z fujarką, których może zagłuszyć ryk krowy, albo silnik przejeżdżającego obok pastwiska samochodu. Bez technologii, głośników, telewizji, aranżacji, której obaj się podporządkowali, bez powiązań z polityką i filmem dystrybuowanym masowo, ich piosenki nigdy nie trafiłyby do żadnego serca. Nikt by na nie nie zwrócił uwagi, albowiem w obiegu byłoby tysiące innych piosenek utrzymanych w podobnym klimacie.
Jeśli ktoś uważa więc, że naśladując wykonanie i styl obydwu panów, także trafi do serc, nie milionów może, ale kilku dziesiątków wiernych zgromadzonych w katolickiej świątyni, powinien się trochę zastanowić. Oczywiście to jest niemożliwe, albowiem aktywność duetu Simon&Garfunkel uaktywniła także rzesze naśladowców, których zadaniem istotnym było przekonanie wszystkich dookoła, że można tak po prostu, zwyczajnie, ubrać się w koszulę, starą kamizelkę, wziąć gitarę do ręki i śpiewając podbijać wrażliwe serca. Wszyscy ci fleciści z Hammeln wykonali swoje zadanie perfekcyjnie i ja piszą powyższe jestem całkowicie pewien, że nikogo do tej wykładni nie przekonam. Będę jednak próbował.
Przed wynalezieniem aparatury nagłaśniającej, nikt w całym świecie, wliczając w to Irlandię i Rosję z Ukrainą, trzy kraje, gdzie powstaje muzyka trafiająca bezpośrednio do serca, nie pomyślał nawet, by tworzyć aranżacje podobne do tych, które święciły triumfy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a uwodzą wielu także dzisiaj. Koncert odbywał się w zamkniętej sali, trzeba było kupić bilet, siedzieć w skupieniu i nie przeszkadzać. Wykonawcy zaś grali repertuar, o którym można było powiedzieć wiele, ale nie to, że miał taką moc, jak piosenka Sound of silence. Muzyka istniała, owszem, nie miała właściwości narkotycznych. Jej funkcja oszałamiająca ograniczona była do pewnych specyficznych rodzajów przestrzeni. Wymienię je może po kolei – ognisko na stepie, gdzieś między Chersoniem, a przesmykiem Perekopskim, węgierska karczma w Puszcie, wieczór uświetniający promocję carskich junkrów, gdzieś w dużym, ale nie specjalnie odwiedzanym lokalu przy bocznej ulicy Petersburga. Owa oszałamiająca funkcja muzyki była wspomagana przez oszałamiającą funkcję alkoholu spożywanego w dużych ilościach. Bez wódki nikt by tej muzyki nie słuchał i nie kazał jej grać w nieskończoność. Kolejna ważna kwestia – kim byli wykonawcy? Czasem byli to uzdolnieni muzycznie pasterze, kozacy, przemytnicy, którzy grali już to na fujarce, już to na lirze korbowej, albo na jakimś innym instrumencie. Ich rola jednak, jak pamiętamy z literatury pięknej, nie była taka oczywista i nie ograniczała się tylko do wykonywania pieśni pod rozgwieżdżonym niebem. Zupełnie tak samo było z duetem Simon& Garfunkel. W miastach i na wsiach byli to Cyganie i Żydzi, którzy trudnili się graniem zawodowo. To oni produkowali muzykę trafiającą prosto do serca.
Z chwilą kiedy wymyślono nagłośnienie muzyka trafiająca prosto do serca zaczęła święcić prawdziwe triumfy. I wszyscy wierzyli, patrząc na wykonawców, że nie stoją oni na scenie w otoczeniu aparatury wartej dziesiątki tysięcy dolarów, ale siedzą przy ognisku i grają dla garstki wybrańców. Tego złudzenia nie sposób się pozbyć także dzisiaj.
Czy wobec tego taka muzyka nadaje się do kościoła? Oczywiście, że nie, albowiem nie ma ona nic wspólnego z tradycją muzyki kościelnej. Ta zaś została skutecznie unicestwiona przez opisane tu zjawiska. Nie miała i nie ma nadal szansy na to, by zaprezentować jakieś nowe aranżacje. Jako obszar aktywności twórczej kompozytorów, wykonawców, aranżerów, dyrygentów, została całkowicie zablokowana i unieważniona. Dlaczego? Powód jest taki oto: dlatego, że wielu duchownych uwierzyło iż wystarczy w przestrzeni kościoła, bardzo przecież specyficznej, wziąć do ręki gitarę, na której ledwo się potrafi grać i słabym bardzo dyszkantem zaśpiewać – Jezus nas kocha oooooooooo!!!!, na melodię Sound of silence. Reszta zaś zrobi się sama. Nie zrobi się, albowiem nikt nie rozumie rzeczy podstawowej – jeśli coś wygląda naturalnie i swobodnie, a także uwodzi naturalnością i swobodą, na pewno zostało przygotowane w pocie czoła z wielkim nakładem pracy, wyrzeczeń, kosztów, a czasem przy zaangażowaniu wielu wybitnych umysłów. Najgłupszą rzeczą zaś jaką można zrobić jest naśladownictwo tych wyczynów bez zrozumienia ich istoty. Dotyczy to wszystkich rodzajów aktywności człowieczej. U podstaw tej przemiany, jakże przecież fatalnej, leży brak wiary. I ja to chcę powiedzieć wprost – brak wiary w Kościele jest przyczyną tego, że nie da się słuchać żadnych muzycznych aranżacji wykonywanych w większości świątyń. Brak wiary w ludzi, którzy potrafią grać, utrzymując się w tradycji muzyki kościelnej, brak wiary w ludzi, którzy potrafią taką muzykę twórczo przekształcać i brak wiary w Boga, który może być temu dziełu przychylny. Zamiast tego mamy wiarę w coś, co nigdy nie istniało i jest ciężkim złudzeniem, być może najcięższym i obfitującym w najgorsze konsekwencje złudzeniem naszych czasów.
Czy to znaczy, że piosenki trafiające prosto do serca nie mogą mieć związku z religią i treściami które można by określić jako mistyczne? Dal wielu ludzi te piosenki są same w sobie mistyczne, ale mogą mieć one związek z religią, nawet bardzo wyraźny. Oto dowód, proszę bardzo:
No dobrze, ale Simon&Kolega to są artyści, klasa i wysoka jakość czy to szmaciarze i zdrajcy?
Pytam, żeby była jasność w tej kwestii.
Mistyczna funkcja chorału gregoriańskiego też wymagała milionowych nakładów choćby na Chartres. A zatem ta wiedza była. I pewnie jest nadal. Może właśnie PRZEZ tę wiedzę trzyma się chorał pod butem i buduje się „nowocześnie”?
Z drugiej strony Taize i inne, hmmm.. – „projekty” zavzynają używać akustyki do swoich mantr..
The Amazing Rabbis Singing Simon and Garfunkel!
Brak mi słów, to musi odleżeć…
Posoborowa desakralizacja polega m.in. na wprowadzeniu do sfery sacrum, czyli świątyni katolickiej, elementów asakralnych, do których należy m.in. muzyka religijna, np. piosenka pt. „Barka”. Zamienić kościół na salę teratralną, prezbiterium na estradę, ambonę na placyk standupera, a wiernych na widownię. Ofiarę zaś Mszy św. – na ucztę.
To jest lepsze: https://www.youtube.com/watch?v=r3yF2fSEXBI
Być może chodzi o to, by człowiek nie miał chwili wytchnienia i możliwości ucieczki od hałasu, który go otacza na co dzień w świecie, w którym żyje. Dawniej takim miejscem były właśnie kościoły. Teraz jest hałas już wszędzie – na ulicy, w pracy, w szkole, często także w domu, a gdy człowiek pójdzie do kościoła, również trafia na hałas.
Czy w takich warunkach można pozostać całkiem normalnym?
Sound of silence w sztuce i w naturze
Pamiętam, że kiedyś działała grupa, która nazywała się Zejman i Garkumpel.
Nic nie mogę poradzić na pańskie wewnętrzne ograniczenia, przykro mi
nieraz też to myślę oglądając fotkę, na której Msza św jest odprawiana na odwróconym dnie łodzi… jak daleko mieli do wiejskiego kościółka uczestnicy tego nabożeństwa, czy nie lepiej byłoby dołączyć z modlitwą do lokalsów … inny wydźwięk takiego wspólnego spotkania z Opatrznością… ale może jednak do kościoła było daleko i te kajaki, ktoś by musiał pilnować….
Być może
Na co brak panu słów?
Hałas jest przereklamowany
Mocne
Prawdopodobna jest druga wersja
Dla ciekawych: https://sklep.emmanuel.pl/nowa-piesn-dla-pana.html
Simon i Gurfunkel są z innej synagogi niż ci dwaj, ale widać, nie po raz pierwszy, że jeśli trzeba, to działają ponad podziałami.
Celna synteza.
Człowiek albo idzie ku Bogu, albo się od niego oddala. Sztuka powinna mu w tym pomagać, nie tylko ta szczególnie przeznaczona, sakralna, ale również świecka, w każdy razie nie powinna od Niego odwracać, zwodzić, kusić itd. Jak wobec tego umieści Pan ww. artystów „wysokiej klasy i jakości”?
Super wykonanie brodaczy.
Doskonały wybór Gabriela młodszego. W wieku 19 lat non stop grzałem Simon&Garfunkel, Dylana, Lynyrd Skynyrd i ZZ Top (z tego ostatniego kilka dni temu zmarł basista Dusty Hill), ta piosenka ich do mnie najbardziej przemawiała:
https://www.youtube.com/watch?v=JIrhcOIYfA8
A z S&G wolałem Mrs Robinson:
https://www.youtube.com/watch?v=9C1BCAgu2I8
Czyli wysoka jakość ale w szmaciarstwie?
A jak w szmaciarstwie to jednak szmaciarze.
zwłaszcza to arcydzieło z lewej strony – świetne
Do roku 1983 obwiązywał CIC z 1917 r. i wszyscy kapłani i biskupi podlegali w tym zakresie jego jurysdykcji. Proszę zatem skonfrontować swoje pytanie z opisem rozpoczynającym się na s. 291 i nn. niżej podanego opracowania ks. Zbigniewa Janczewskiego pt. Sprawowanie Eucharystii poza miejscem świętym” zamieszczonego w kwartalniku „Prawo kanoniczne”, 2009, 52/3-4: 291.
https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny-r2009-t52-n3_4/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny-r2009-t52-n3_4-s285-302/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny-r2009-t52-n3_4-s285-302.pdf
To moja ksyfka.
Ale – czyżby wzorem z Gazety Wyborczej? – pisana minuskułami. Tak więc tu ksyfka, a u mnie inicjały. Może zatem pozostać?
Myślę, że powinien poszukać pan pomocy u specjalisty. My tutaj nie rozwiążemy pańskich problemów
Moim zdaniem Simon & Garfunkel to antychrześcijańscy wyjcy.
Po zakończeniu wspólnej kariery Simon występował na animistycznych koncertach w Afryce z tubylczymi, pogańskimi zespołami.
Zapytam jeszcze o te sprawy Toyaha, ale moim zdaniem to lekko zamaskowany satanizm. Czyli specjalista rzeczywiście byłby w tej swprawie na rzeczy. A konkretnie: egzorcysta.
A może zająłby się Pan tutejszymi satanistami? Przecież wszyscy, którzy dobrowolnie noszą tzw. maseczki są satanistami, czyżby nie wiedział o tym?
Jeśli jednak pośle egzorcystę od S&G, to tu na miejscu też przecież nie brakuje takich, których należałoby, wg pańskiego kryterium satanizmu zamaskowane, wyegzorcyzmować, np. M. Rodowicz, nie mówiąc o tak jawnym przypadku, jak Nergal.
W ten sposób, być może, przysporzy więcej dobra niż egzorcyzmując jakichś podstarzałych, wyeksploatowanych parobków diabła.
no właśnie człowiek albo idzie do Boga albo sie od niego oddala ….
bardzo dziękuję za link, przeczytałam,
wynika z tego że miejsca święte są zdefiniowane i że pierwszym warunkiem jest szanowanie tego miejsca …. utwierdza mnie to w przekonaniu, że biwakowe/kajakowe nabożeństwa są trochę nadużyciem, ale może nawet wtedy człowiek jest w drodze do Boga, a Opatrzność bierze pod uwagę warunki sytuacyjne
może
Opatrzność boża (gr. pronoia) raczej niczego pod uwagę nie bierze, ponieważ w sensie ścisłym termin ten oznacza odwieczny plan Boga. Bóg zaś nie może planować niedoskonałości, błędu itd. Bóg niczego złego nie może uczynić, nawet piekła, to bowiem jest wyłącznym dziełem upadłych aniołów. To tytułem uściślenia; doktryna katolicka jest jedyną spójną, niesprzeczną i zgodną z rozumem doktryną religijną.
To były jednak poważne nadużycia, powtarzane wielokrotnie, wręcz notorycznie: żaden incydent, lecz stała praktyka. Warto dodać, że krzyż był ad hoc wykonywany z połączonych dwóch wioseł.
Opatrzność takie akty uwzględnia z pewnością, ponieważ Bóg z racji swej wszechwiedzy zna przyszłość, lecz nie są one Przezeń ani zaplanowane, ani wyrazem Jego woli.
Nie chcę egzorcyzmować muzyków, tylko słuchaczy, dla muzyków jest już za późno, słuchacze są, być moze, do uratowania.
Mini Coryllus przyniósł do domu S&G, co przyniesie jutro? AC/DC, Black Sabbath …. potem będzie i Nergal, przecież Duży Coryllus już pisał że jedyny skuteczny artysta to Nergal.
Tak właśnie myślałem, że do tego dojdziemy. Won
Postanowiłem, że będę zarządzać tym blogiem przez konflikt.
😉
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.