Wczoraj dowiedziałem się o istnieniu pisarki działającej pod pseudonimem Pizgacz, która w ciągu roku 2022 sprzedała ponad 140 tysięcy egzemplarzy swoich książek. Te książki mają nic nie mówiące tytuły, a poprzez treść sklasyfikowane być mogą w tym samym obszarze, co książki Leo Belmonta w dwudziestoleciu międzywojennym.
Co stanowi treść prozy osoby o ksywce Pizgacz? To proste – przeżycia nastolatek, które są wyjątkowe, ale nikt o tym nie wie. Dopiero pojawienie się tajemniczego kolegi o czarnych oczach, który zmienia wszystko w ich życiu ujawnia te moce. Ów kolega nie jest przez nikogo akceptowany, a najmniej przez matkę głównej bohaterki. Ta zaś ma za sobą burmistrza i policję. Wszystko, rzecz jasna, rozgrywa się w USA, w dzielnicy bogaczy, czy też w jakiejś rezydencji, w której mieszka bohaterka. Chadza ona do elitarnej szkoły, co oczywiste i tam spotyka się z innymi, podobnymi sobie istotami.
Ktoś zapyta – jak to możliwe, że takie rzeczy ciągle działają? To proste – emocje w okresie dojrzewania są takie same, konsekwencją ich są rozczarowania, które wywołują typowe emocje wieku późniejszego. Te z kolei przekształcają się w nowe rozczarowania i gorycz, nieuchronnie przychodzącą na wielu ludzi po czterdziestce, a potem jest już z górki – albo olśnienia natury religijnej albo ezoterycznej i tak aż do pierwszych kłopotów ze zdrowiem, kiedy to człowiek sięga już tylko po literaturę paramedyczną. Wszystkie wskazane obszary zagospodarowują stosowne grupy pisarzy, ustawione w znanych nam dobrze hierarchiach. I nie ma takiej sytuacji, której by nie opisali, czyniąc z niej niespełnienie pobudzające sprzedaż. Czy akurat aż do 140 tysięcy egzemplarzy rocznie? No nie wiem…Już tłumaczyłem tu kiedyś, jak to jest z Bartosiakiem i jego 200 tysiącami egzemplarzy sprzedanych przez dwa miesiące. Jeśli mamy w Polsce 388 salonów empik i w każdym salonie leży 10 egzemplarzy jednego tytułu, wliczając to także tytuły pani Pizgacz, to mamy 3880 egzemplarzy jednego tytułu. Tych tytułów jest sześć. Czyli – przeciętnie – w Empikach leży około 25 tysięcy egzemplarzy książki pani Pizgacz. Są one też dostępne na allegro, załóżmy, że jest tam 600 ofert, bo mamy 6 stron i na każdej około setki egzemplarzy. Niech za każdą ofertą kryje się 10 egzemplarzy. To wychodzi 6 tysięcy egzemplarzy plus 25 tysięcy, czyli 31 tysięcy. Niech to będzie nawet 35 tysięcy. To ciągle nie jest 140 tysięcy. Oczywiście to jest wielki sukces sprzedać 35 tysięcy egzemplarzy w rok, zwłaszcza, że zestawy książek pani Pizgacz kosztują ponad 200 zł. I ludzie to kupują, mimo iż cały cykl nazywa się Hell, co po angielsku znaczy ponoć piekło. Matki i ojcowie wydają po 200 złotych, żeby ich dorastające córki mogły poczytać o fascynacji nastolatki tajemniczym, czarnookim młodzieńcem, który normalnie nie wiadomo kim jest… Takie to buty.
Życzę tym wszystkim tym osobom wielu wychowawczych sukcesów, tym większych im większe w nich samych narasta zainteresowanie literaturą z przedostatniego wskazanego przeze mnie działu czyli literatury ezoterycznej.
Ktoś może powiedzieć, że to niezwykłe. Otóż nie. To są właśnie realia. Jak napisał kiedyś wielki, polski poeta Jarosław Marek Rymkiewicz, byty są zawsze autotematyczne. Dlatego tak istotną rolę pełnią rewolucje, które przede wszystkim zmieniają spojrzenie bytów na nie same. Pani Pizgacz zaś jest rewolucjonistką pełną gębą, albowiem mówi młodym, aspirującym osobom, że w odpowiednich okolicznościach mogą być tym kim chcą.
Co na to kontrrewolucja? Jak zwykle pieprzy coś trzy po trzy, odwołuje się do faktów, często z odległej przeszłości, próbuje te fakty łączyć w jakieś sekwencje, wskazuje, że może za tym stoi jakaś logika, albo siła sprawcza. Namawia do zapamiętywania czegoś, albo kojarzenia…a po co? Realia są takie, że przyjmuje się lepszą ofertę. Taką, która daje człowiekowi więcej możliwości. I nic poza emocjami nie jest do tego potrzebne. Czy wobec tego pani Pizgacz jest wysłanniczką szatana? Co to to nie, jej się może tak zdawać, podobnie jak jej czytelniczkom. Ona ma tylko sprofilować odpowiednio dużą grupę młodych ludzi, którzy następnie będą kupowali produkty ze wskazanych wyżej segmentów. Całość zaś koordynowana jest przez portal i aplikację https://www.wattpad.com/stories/pizgacz która kreuje trendy. Są to, podkreślam, takie same trendy, jak 100 lat temu, ale w innych kostiumach. Wtedy jednak kreowali je wydawcy Leo Belmonta, a dziś takie platformy. Tu macie link do entuzjastycznego artykułu o pani Pizgacz https://kultura.onet.pl/ksiazki/pizgacz-zaczynala-jako-15-latka-skad-wzial-sie-jej-fenomen/tr3zkee w którym jedna z krytyczek literaturki mówi o tym, że ludzie czytają książki eskapistycznie, to znaczy utożsamiając się w bohaterami. Już nie pamiętam, który to z wielkich literatury krytykował eskapizm, o czym tu zresztą dyskutowaliśmy…
W dyskusję wdał się również niezrównany Mariusz Szczygieł, który stwierdził, że jeśli za 20 lat nastolatki będą czytać książki, to tylko dzięki pani Pizgacz. Ja zaś sądzę, że jeśli za pięć lat nastolatki będą w ogóle kojarzyć jakąś Pizgacz, to będzie cud. Nie po to się bowiem kreuje literaturę eskapistyczną i pokoleniową, żeby inwestować w jednego autora. Szczygieł to wie, albowiem z jego bohaterami nikt się nie utożsamia. Wielu za to amatorów jego książek utożsamia się z nim samym.
Pani Pizgacz wyznaje, że w swojej twórczości inspirowała się Szekspirem, a szczególnie sztuką „Romeo i Julia”. I wiele wątków z tej sztuki pojawia się w jej twórczości. Czy my w ogóle musimy o tym rozmawiać? Z kilku powodów tak. Po pierwsze widzimy czym jest w istocie krytyka literacka i badania literatury. To są próby podtrzymania trendów sprzedażowych, do momentu kiedy się to może jeszcze opłacać w minimalnym choćby stopniu. Potem kramik się zamyka. Czasem otwiera się go ponownie jeśli okoliczności na to pozwalają, ale chyba nikt nie wierzy, że ktokolwiek powróci kiedyś do twórczości pani Pizgacz, bo – na przykład – zmieni się sytuacja polityczna. Takie rzeczy odbywają się tylko w segmentach obsługiwanych przez państwo i w jakiś sposób dla państwa istotnych. Dlatego mamy te narodowe czytania książek, które nikogo już nie interesują i wszystkie te instytuty stojące na straży niepamięci. Poza tym segmentem hulają Szczygły i Pizgacze i nawet w największą zimę próbują przekonać biednych czytelników, że jest wiosna.
Kolejny powód dla którego o tym piszę jest bardziej osobisty. Próbowałem, kilka razy, przekonać ludzi na targach do tego, że książka Pawła Zycha „Dobre czasy” jest świetna. Udawało się tylko czasem. Może gdybym zaczął od Szekspira i pochodzących odeń wątków ukrytych w tym dziele, poszło by mi lepiej. Myślę, że to wszystko przez eskapizm, trudno bowiem czytelnikowi utożsamiać się z ciężko pracującymi ludźmi, którzy żyli w średniowieczu. Nadzieje zaś na spotkanie czarnookiego młodzieńca, który zmieni czytelniczce całe życie ożywia się znacznie łatwiej.
To już wampiry przestały być modne?
Wampiry to prehistoria
Z takim nazwiskiem musiało jej się udać .Jak jeszcze młodzież przejdzie przez zaawansowane kursy masturbacji zaordynowane przez działaczy SLD to znajdą kogoś o głębszym nazwisku np ,,Kloaka,,.To będzie głębia
Rozdają te książki do bibliotek przez DKK, kwalifikują jako dla dorosłych. Może stąd ta ilość sprzedanych egzemplarzy?
Dzień dobry. Jakoś, nie wiem czemu, skojarzyło mi się to z niejakim Żeleńskim i całą jego tfurczością, z tłumaczeniami bodaj z francuskiego włącznie. Otóż leżało to po witrynach, nikt nie kupował ani nie czytał, no i…fajnie ;]. Wnosząc po tym myślę, że Pani o dźwięcznej 18+ksywce jednak jest wysłanniczką szatana a co najmniej jest u takich na żołdzie, świadomie lub nie. Stawiam na to drugie, kiedy bowiem ktoś koncentruje się na przeżyciach nastolatek sam nie będąc już nastolatkiem, ani nawet panem czytającym paramedycznie, to znaczy, że nie rozliczył/ła się z tym okresem własnego życia, czyli generalnie – ze świadomością u niego/niej kiepsko.
Tak, Aleksander Słapa wyznał we wspomnieniach, że Boy zaczął zarabiać na swoich książkach około roku 1935
No chyba, że jest przymus kupowania przez biblioteki
Kloaka to jest zbyt subtelne, Dupa po prostu
Przymusu nie ma, ale zachęta tak.
moja mama miała ucznia o nazwisku Kierdel, ponieważ klasa przezywała go w sposób straszny (jak na ówczesne czasy) , moja mama odczytując listę obecności zawsze odczytywała tego ucznia po imieniu,. żeby reszta uczniów nie zdążyła z przezwiskami.
niby Kierdel to „oddział” owiec, ale w gdyńskiej szkole w robotniczej dzielnicy dla dzieci portowców, to był z tego wynika jedyny sposób na aprecjację własnej osoby.
pani Pizgacz ma nerwy ze stali… , no i kultura młodzieżowa zeszła do poziomu ….. trudno opisać, chyba poniżej dopuszczalnego
No a jak skomentujemy 1,2 mln egzemplarzy książki Jana Pawła II „Pamięć i tożsamość” sprzedanych (!) w ciągu jednego roku od daty pierwszego wydania? Też powiemy, że to marketingowa bzdura albo efekt niecnych machinacji i odgórnych prikazów dla nabywców instytucjonalnych? Prawda, że było to w nieco innej atmosferze, ale w końcu mniej niż 20 lat temu. Potencjał rynkowy pozostał prawdopodobnie na tym samym poziomie, a zmieniło się co najwyżej zapotrzebowanie na konkretne gatunki i autorów.
no mieć ksywkę Pizgacz – to dopraszanie się o….
Nieprawda, nie rozumie pan jest dobrymi punktami sprzedaży są parafie. I jaką moc miał papież. Poza tym nie było jeszcze tylu publikacji jego autorstwa i o nim samym. Były też księgarnie stacjonarne, których dziś nie ma
Istnieje ogromny rynek dla tzw. młodych dorosłych i, proszę sobie wyobrazić, tego typu grafomanię czytają nie tylko pretensjonalne panny, ale i kawalerowie. Przypadkiem wiem, jaką tematykę podejmuje się w tym gatunku. Generalnie są trzy najważniejsze tematy: 1) tajemnicza pierwsza miłość koniecznie z wątkiem seksualnym (żadne tam trzymanie się za ręce i patrzenie sobie w oczy; to raczej instrukcja tego typu, że Michalina Wisłocka niech się chowa); 2) „tęczowy” romans, co współcześni 18-latkowie uważają za coś naturalnego, co zdarza się każdemu po sąsiedzku; 3) powieść fantasy typu Piróg, z nieudolnym naśladowaniem Tolkiena lub Sapkowskiego. Wszyscy bohaterowie muszą wyglądem przypominać postaci z japońskiej mangi (młodzi ilustratorzy obecnie nawet nie próbują stworzyć własnego stylu, tylko kopiują gotowe wzorce, okropnie infantylne moim zdaniem), koniecznie są weganami i ekoaktywistami.
Na szczęście z tego typu pisaniną będzie tak, jak z wszystkimi jednorazowymi idolami. Jeszcze nie tak dawno gówniarzeria zachwycała się grupą internetowych odpowiedników Big Brothera znanych jako „Ekipa”. Z czego znanych? Z tego, że żyli ponad stan, szastali forsą, rozbijali się drogimi samochodami i zrzucali lodówkę z dachu 10-piętrowego bloku. Aha, wypuścili też serię lodów pod swoją marką. Dzieciaki kupowały na allegro papierki po tych lodach, żeby móc szpanować przed kumplami. Same lody kosztowały niewiarygodnie drogo. Widziałam artykuły, w których poważni profesorowie socjologii i psychologii zachwycali się tą grupą idoli i analizowali wartości płynące z ich sposobu życia. No i kto dziś pamięta o „Ekipie”? Zeszłego lata widziałam ich lody w zamrażarce w jakimś supermarkecie. Sprzedawali 10 sztuk za 2,50.
Zachęcam do zapoznania się z historią wprowadzania do obiegu książek JK Rowling: autorka napisała i wydała w Wielkiej Brytanii pierwszą książkę o młodzieżowym czarodzieju i pies z kulawą nogą się tym nie interesował. Autorka weszła do księgarni, zdjęła jeden egzemplarz swojej książki z półki, z radości że udało się doprowadzić do wydania złożyła autograf i odłożyła na półkę.
Prawa do brytyjskich książek są automatycznie kupowane przez wydawnictwa amerykańskie, w jednym z nich recenzent wewnętrzny przeczytał tekst i przyszedł z opinią do szefa działu, który bez podnoszenia wzroku znad papierów zapytał go, czy książka podobała mu się wystarczająco by ją wydać i zainwestować w 1000 dolarów w marketing. Recenzent odpowiedział twierdząco, więc kierownik zapytał go (ciągle nie podnosząc wzroku znad papierzysk) czy może podobała mu się wystarczająco by zainwestować 10 tysięcy dolarów w marketing. Recenzent znowu odpowiedział twierdząco.
Kierownik podniósł wtedy wzrok i uważnie przyglądając się recenzentowi zapytał czy książka podobała mu się tak bardzo, że uznałby za zasadną inwestycję marketingową o wielkości 100 tysięcy dolarów.
Recenzent rozważył to pytanie w swoim sercu i umyśle i po chwili odpowiedział, że książka podobała mu się wystarczająco, by rekomendować inwestycję marketingową w wysokości 100 tysięcy dolarów.
Machina ruszyła i wiemy jaka była jej siła.
Podpisany egzemplarz brytyjski nigdy nie wypłynął na rynku wtórnym, mimo że jego wartość kolekcjonerską można szacować w milionach (Rowling jest słynna z niepodpisywania egzemplarzy swoich książek). Być może zapleśniał w magazynie. Albo został przemielony przed pojawieniem się potrzeby zrobienia dodruku brytyjskiego.
Ależ Ekipa do komentowania się tu zebrała 😉
Jaka nieprawda? Że sprzedano 1,2 mln? To jedyne zdanie w moim komentarzu które można ocenić w kategoriach prawda/fałsz. Może rozeszło się w znacznej części przez sklepiki parafialne, chociaż nie jest to kanał dystrybucji typowy dla tego wydawcy („Znak”). Nie mam danych, by to zweryfikować. Natomiast moc papieża, zwłaszcza w atmosferze zbliżającego się nieuchronnie końca pewnej epoki, na pewno zrobiła swoje.
Oczywiście, że księgarń stacjonarnych jest dużo mniej, ale Pan nie docenia innych, wówczas dużo mniej rozwiniętych kanałów sprzedaży. Wrzuciłem w Ceneo pierwszy lepszy tytuł pani (raczej panny) „Pizgacz” i jest ona dostępna w 34 księgarniach online.
Opowieść o romansie panny Victorii z nieco demonicznym młodzianem („W panu jest tyle demona, ile trucizny w zapałce…” – to ze szkolnej lektury) na tle Ameryki z dziewczęcego snu należy do literatury różnie określanej na przestrzeni dziejów czytelnictwa masowego: powieści jarmarczne, groszowe, pulp fiction, literatura wagonowa… To ostatnie świetnie oddaje istotę rzeczy. Kupuje się taką książkę na dworcu, czyta w przedziale, a potem pozostawia na siedzeniu dla innego pasażera lub ekipy sprzątającej skład. Takie książki powinno zaliczać się nie do literatury sensu stricto, a do FMCG, czyli dóbr konsumenckich. Z natury rzeczy nie wchodzą one w żaden dialog z literackim czy ogólnie duchowym uniwersum, nawet w granicach własnej galaktyki, a są na bieżąco konsumowane przez osoby, które ten rodzaj głodu czytelniczego odczuwają. I nie ma w tym nic złego.
Piknie. Urody tej literaturze dodaje fakt, że autorka była nagrodzona razem z Tokarczuk przez tę samą firmę i w tym samym roku.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.