gru 202019
 

Jak dobrze wiemy, mimo triumfu technologii, internet jest ciągle traktowany jako zasób wiedzy gorszego sortu. W odróżnieniu od publikacji papierowych. Dlaczego tak jest, właściwie nie wiadomo, bo przecież wszyscy z internetu korzystają i powoływanie się na znalezione tam informacje nie jest przecież czymś nagannym. Szczególnie, jeśli autor tekstu, na który powołać się należy, napracował się solidnie i wykonał jakieś kwerendy.

Niestety nie udało mi się kupić ostatniego numeru Do rzeczy, w którym stary Łysiak znów pisze coś o św. Stanisławie, a jakiś inny gamoń wysmarował wielki tekst o błaznach. Z całą pewnością zerżnięty od Betacoola. Jadę dziś na głęboką, wschodnią prowincję, więc może tam jeszcze ten numer dostanę, ale pewności nie mam. Wiem tylko, że teksty te tam są, ale nie wiem dokładnie co w nich jest. Zauważam tylko ową dziwną koincydencję, która zdarza się czasem, a dotyczy ciekawych tekstów publikowanych w naszym portalu, które potem są nietwórczo transponowane do papierowych wydawnictw. Bez podania źródła inspiracji rzecz jasna, bo przecież ukraść to za mało, trzeba ukraść i wyrazić lekceważenie, wtedy jest dobrze. Uważajcie, wy, którzy tak czynicie, bo nie znacie dnia ani godziny. Ja zaś pamiętam pewne rzeczy bardzo długo.

Dlaczego tak jest? Otóż dlatego, że – tak mnie ostatnio poinformowano, a zrobił to wierzcie mi nie byle kto – rynek treści został podzielony. Ten jest nowym Hemingwayem, tamten nowym Irzykowskim, a jeszcze inny nowym Zagajewskim, choć stary przecież jeszcze żyje. I na to przychodzimy my, z tym swoim zabawnym portalem i mówimy, że ten proponowany schemat nie pasuje do okoliczności. Niech go sobie zabiorą i gdzieś sprzedadzą u żyda, tak będzie najlepiej. Mało tego mamy swoje, lepsze propozycje, które są przez chamów traktowane jak darmowy zasób. Tak nie będzie. Ów podział, wykonany przez ludzi, określających siebie samych, jako godniejszych i bardziej nadających się do wyrażania pewnych kwestii, jest początkiem i praprzyczyną fikcji w jakiej musimy żyć, jaką musimy oddychać i jaką musimy traktować serio, żeby ta banda niedorobieńców mogła utrzymać się na swoich stołkach. Czy musimy? Nie musimy, ale utrzymanie się w tej kontrze jest bardzo trudne. Można otwarcie wskazywać na szaleństwo posłanki Jachiry, ale nikt jej przecież nie może zabronić wykonywania tych dziwnych ruchów. Poza tym fakt, że jest ona obecna w sejmie, wystarcza, by wiele osób zaczęło ją traktować poważnie. Jeśli zaś nie ją, to hipotetyczną przecież i nieznaną sytuację, która ją do sejmu wepchnęła, a także osoby, które ową sytuację zaaranżowały. Nie chodzi mi bynajmniej o wybory parlamentarne, ale o demonicznie udrapowane wpływy służb. Proszę Państwa, jeśli mamy do czynienia z próbą drastycznego obniżenia jakości polskiej polityki i ta próba się udaje, to cóż dopiero powiedzieć o próbie obniżenia jakości na rynku treści? Ten, który tę jakość obniża, uważa, że skoro udało się w sejmie, to uda się wszędzie. Ludzie są głupi i łykną każdy kit. Również Jachirę. Będą ją traktować serio w imię poprawności politycznej, zgrywy, czy innej jakiejś bzdury. Wreszcie dojdą do tego, że obrona Jachiry to kwestia obrony ich własnej godności. Tak się bowiem kończą sprawy, kiedy ktoś uważa, że można traktować lekko sprawy poważne – musi stawać w obronie jawnego nadużycia i ryzykować dla tej obrony wiele. Na szczęście my nie musimy tego robić. My możemy skonstatować, z pewnym zdziwieniem, że pani Jachira to aktorka z teatru lalek, która żyje z objazdowych przedstawień. Tak przynajmniej napisała w oświadczeniu majątkowym. Przypomnę tylko, że w czasach nie tak przecież dawnych aktorów chowano za murem cmentarnym, a o aktorach wystawiających przedstawienia typy „Pajac i żandarm” nikt chyba nawet nie myślał w kontekście pochówku. Dziś instaluje się ich w sejmie.

Dlaczego ja to łączę z tym, co było napisane w Do rzeczy. Czynię to ponieważ Jachira jest częścią spektaklu medialnego, podobnie jak Łysiak, ten co ukradł teksty o błaznach i sam naczelny tego periodyku Paweł Lisicki. To jest spektakl, a więc wszystko jest tam umowne, my zaś mamy udawać – bo tak naprawdę ciężar misji aktora został przerzucony na publiczność – że wszystko to dzieje się naprawdę. Po czym ja to poznaję? Po niezgodności deklaracji ze stanem faktycznym. W mojej ocenie nie może być tak, że rozwodnik wypowiada się autorytatywnie na temat zawiłości doktryny katolickiej. Nie może być tak, że człowiek, który uważa się za znawcę malarstwa nie odczytał przez całe swoje, długie życie, obcując przecież ze sztuką, poprawnie, napisu widocznego na obrazie przedstawiającym błazna Stańczyka. Nie może być tak, że ludzie ci swoim rzekomym autorytetem firmują złodzieja, a swoim rzekomym oburzeniem uwiarygadniają Jachirę. To się nie mieści w proponowanym przez nas tutaj schemacie, wśród dyskusji, które odbywają się naprawdę, z dużym zaangażowaniem. Dyskusji, które nie są sfingowane i nie są przedstawieniem dla ubogiej duchowo gawiedzi.

Ja oczywiście rozumiem, że zachowanie konsekwencji w słowach i czynach to jest jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Nie rozumiem jednak dlaczego tak bezczelne niekonsekwencje są nam podsuwane do wierzenia. I dlaczego mamy to wszystko traktować serio? Złudzeniem jest, że za pomocą narzędzi sieciowej kompromitacji, również sfingowanej jak wszystko, czyli takiego Ebenezera Rojta, uda się ten stan utrzymać i zablokować jakikolwiek autentyczny głos. Nie uda się, jestem tego pewien. No, ale próbujcie. Czekamy na kolejne wybory, które wniosą do sejmu jawnego ekshibicjonistę, przebierającego się za Jarosława Kaczyńskiego. Ponoć wczoraj w obronie sędziów gardłował jakiś były żołnierz mafii. O czym media doniosły z właściwą sobie emfazą i wzruszeniem. Oto były przestępca, zrozumiał swoje błędy i występuje w obronie sprawiedliwości. „Pęc” można ze śmiechu. No, ale wielu ludzi kupuje ten komunikat, podobnie jak kupują inne, równie wiarygodne i autentyczne. O tym, by przestawili sobie wajchę w mózgu i zrozumieli, że były bandzior broniący sędziów, broni po prostu swoich kolegów, nie może być nawet mowy.

Wyjeżdżam na trochę więc nie będę komentował.

  11 komentarzy do “O sfingowanych dyskusjach”

  1. mafioso może w ten sposób wyraża palestrze swoją wdzięczność, za to na przykład że
    ona  jest jaka jest,
    mafioso jest wdzięczny i dał temu wyraz 

  2. no a przeróbka artykułów doktorantów na swoje kopyto to co to jest…. tyle że robiona jest  lekka przeróbka… 
    kiedyś się profesorowi proponowało żeby rzucił uprzejmym okiem na artykuł i dopisał swoje… na dzisiejsze czasy takie dopuszczenie  do współautorstwa  jest zbyt subtelną formą relacji… rynek treści należy do tego co należy … nie musi się liczyć z prawdziwym autorem …. a z ewentualnie sądowego obrotu sprawy  …. sama palestra się  śmieje…    

  3. Poślica Jachira odgrywa życiową rolę, jako lalkarka nigdy by takiej widowni nie miała, a że z operatora pacynek stała się pacynką Schetyny to są już koszta transformacji ☺

  4. Czy mogę zapytać jaki widnieje napis na obrazie Stańczyk?

  5. Skoro kupili Latkowskiego z Wprost to kupia wszystko.

  6. Voila…
    … ta  POSLICA  odgrywa tylko  swoja  NAJWIEKSZA  ZYCIOWA  ROLE… to jest  „heroina”  wszystkich  POj**ow… li tylko  !!!

  7. Czy mogę zapytać jaki widnieje napis na obrazie Stańczyk?

    Chodzi o napis na liście leżącym na stole, obok którego siedzi Stańczyk. Można przeczytać na nim : Samogitia, A.D. MDXXXIII  tzn. Żmudź 1533
    Temat interpretacji napisu i treści opbrazu był (również tutaj) poruszany jakiś czas temu.

  8. Czysto teoretycznie, to rozwodnik może znać się bardzo dobrze na zawiłościach doktryny katolickiej, ponieważ wiedza nie idzie w parze z tym co nazywamy życiem, przynajmniej tak mi się wydaje, ale rozumiem co autor miał na myśli, chodzi chyba o brak korelacji pomiędzy głoszonymi ideałami a postępowaniem, ostatnio przydarzyła się mi ciekawa rzecz, a właściwie nie mi tylko znajomej, założyła ona bowiem na FB w 2016 roku grupę, nomen omen traktującą o Biblii, pracowała nad nią, publikowała, zapraszała znajomych, teraz w 2019 roku grupa została przejęta przez „prawdziwych katolików”, ich argumenty- grupa na FB nie jest własnością kogokolwiek, jest własnością użytkowników, grupę trzeba było przejąć, ponieważ była heretycka, założycielka miała romans(czy coś tam z brakiem ślubu). Tylko jak pogodzić kradzież grupy z ową prawdziwą katolickością? Przecież ktoś poświecił ładny kawał czasu na założenie i prowadzenie tego dziełka, o wymyśleniu konwencji i nazwy nie wspomnę.

  9. >Zauważam tylko ową dziwną koincydencję…
    Dziwaczna koincydencja z 1904 w Tokio

  10. Piłsudski, Dmowski, niejaki Mc Pherson …. dzieje się to w japonii, no to tylko Mc Arthura brakowało …
    podoba mi się ta schematyczność angielskiego paszportu,   

  11. Dávila, niezły chyba katolik, nie zgodziłby się chyba z tezą o rozwodnikach. Z MORALIZOWANIEM – zgoda, nie ma prawa się mądrzyć, ale „subtelności doktryny” ma prawo analizować do woli, bo to są osobne sfery.
    Dlaczego wspomniałem Dávilę? Bo w jednym ze swoich „scholiów” mówi, że jego, w odróżnieniu od wielu „dobrych chrześcijan”, zachwyca, gdy złodziej wyruszający do pracy przedtem się modli. Tak – kremówkowy katolicyzm jest dziecinnie prosty i słodki, ale czy aby on właśnie jest tym prawdziwym? Tamten zaś… ach jaj był złożony!

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.