Żeby zrozumieć co my tu robimy i o czym myślimy, trzeba przywołać komentarz Ojca Wincentego z niedalekiej przeszłości, kiedy to napisał, że Kościół skazany jest na próby porozumienia z przeciwnikami, albowiem otwarta walka generuje koszta ekstremalne. To jest chyba istota misji – przekonać ich, zanim odetną nam głowę. Tak myślą i tak powinni myśleć duchowni, na których spoczywa największa odpowiedzialność i ciężar. My świeccy mamy trochę więcej swobody i możemy pokombinować. Żeby podjąć skuteczną walkę z kolonizacją trzeba przede wszystkim zrezygnować z używania języka kolonizatorów. Ja na przykład nie znam angielskiego i się tym szczycę. Kiedyś się trochę wstydziłem tej ułomności, ale dziś widzę, że było to głupie i sądzę, że jest to okoliczność nader szczęśliwa. Omijają mnie wszystkie formaty produkowane przez koronę na użytek jej sług czynnych w różnych częściach globu, sług które mają macerować mózgi podbitych ludów i wywracać je na nice. Nie ze mną te brunnery…Okoliczność ta powoduje, że ja nie muszę aspirować do tego, by bardzo poprawnie mówić w języku obcym, żeby nie wprawiać mojego rozmówcy w ambaras. On rozmawiając ze mną nie musi się zastanawiać, przybierając przy tym różne pozy, dlaczego ja tak fatalnie kładę akcenty i źle wymawiam poszczególne wyrazy. Sytuacja jest dla mnie wręcz komfortowa, to znaczy jeśli ktoś mówiący po angielsku ma do mnie jakiś interes musi się nieźle wysilić, żeby go przedstawić. Ja zaś żadnego interesu do Anglików nie mam, a jeśli będę miał to sobie wynajmę tłumacza. No, ale my nie o języku w znaczeniu lingwistycznym tu mówimy, ale o zatrutej mowie, która kształtuje świadomość mas i czyni im z mózgu sieczkę. Przejdźmy więc do konkretów. Jak wiecie to co tu piszę, od dziesięciu już prawie lat, nie koresponduje w ani jednym punkcie z narracją mediów i z narracją akademii. Jedna bowiem stwarza złudzenie ostrości, a druga złudzenie głębi. Porzućmy więc wszystkie pochodzące z tych dwóch obszarów pojęcia ( a przynajmniej większość z nich) i zajmijmy się opisem rzeczywistości, tak jak ją postrzegamy, odczuwamy i jak ona się nam odwzajemnia, przynosząc zyski i różne frajdy. Na jednym krańcu widma umieśćmy wyraz „koncepcja”, a na drugim „monopol”. W środku niech znajdzie się słowo „dystrybucja”. Jeśli przesuwać będziemy wskaźnik ku koncepcji dystrybucja będzie tracić znaczenie, jeśli zaś będziemy przesuwać ten wskaźnik ku monopolowi dystrybucja będzie na znaczeniu zyskiwać. To jest najprostszy opis mechanizmu kolonizacji. To co nazwaliśmy koncepcją mieści w sobie formaty i propagandę i przeznaczone jest, jako pasza niezbyt treściwa, dla ludów podbitych, którym przede wszystkim wmawia się, że koncepcja jest najważniejsza, a dystrybucja nie ma znaczenia. To co nazywamy monopolem jest celem kolonizacji i ma pozostać w ukryciu przed oczami profanów. Stąd cywilizacja wolności, w której żyjemy, kładzie tak poważny nacisk na koncepcje. A te są różne – naukowe na przykład, propagandowe, medialne, płytkie, głębokie, żenujące i inspirujące. Kwestia najważniejsza jest taka, by koncepcje tworzyły się w oparciu o ściśle wyselekcjonowane informacje, takie, które nie zagrażają monopolowi. Bo ten musi pozostać w rękach określonej grupy ludzi, która tworzy globalne hierarchie i umieszcza siebie samą na ich szczycie. Tak z miejsca, bez żadnych wstępów. Ponieważ jednak jej celem nie jest eksterminacja ludów podbitych, a monopol dystrybucyjny, nigdy nie inwestuje ona w środki zagłady. Obarcza tymi kosztami różnych idiotów. Idioci, służący monopolowi i nie mający pojęcia, że mu służą, zajmują się eksterminacją. Idioci tacy jak Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, albo ci drudzy – NSDAP. Narzędzia eksterminacji służą monopolowi, ale pośrednio. One mają za zadanie wywołać obniżenie kosztów produkcji lub kosztów pozyskania surowców. Innych funkcji terror nie ma, ale ponieważ należy on do sfery koncepcji, my głęboko wierzymy w to, że Stalin mordował Polaków, bo nienawidził ich z całej duszy. Koncepcja ta została nam narzucona, podobnie jak inne koncepcje, których jesteśmy niewolnikami. I teraz ze sfery rozważań ogólnych przechodzimy do rozważań szczegółowych. Dzisiaj przyjeżdża tu nakład kolejnego numeru Szkoły Nawigatorów, którzy przygotował dla nas niezrównany nasz rotmeister. Numer ten poświęcony jest relacjom polsko-brytyjskim, a okładkę zdobią głowy Josepha Conrada i Józia Rettingera. W środku zaś, pośród innych rewelacji znajduje się tekst, który ma już swoje lata, a który porusza sprawę wyprawy na Litwę hrabiego Derby, Henryka Lancaster. Porusza ją w taki sposób, że takiego Patlewicza mogłoby to zabić. Całe szczęście on tego nigdy nie przeczyta. Otóż wyprawa ta miała na celu wymuszenie na miastach pruskich monopolu dla kupców angielskich. Monopol ten zaczynał się w bardzo konkretnym miejscu – Anglicy domagali się, by pozwolono im w Prusiech prowadzić handel detaliczny, a nie tylko hurtowy. Kto kiedykolwiek cokolwiek sprzedawał ten wie, co znaczy jeśli gdzieś pojawia się dobrze zorganizowany gang, mający do dyspozycji środki transportu morskiego i poparcie własnego rządu, a do tego jeszcze posiada atrakcyjne towary, które może sprzedawać w detalu, co z kolei oznacza wprost narzucenie swoich cen. To oznacza koniec miejscowych gangów. Anglicy przyjeżdżają, opłacają tak zwane palowe miejscowemu kierownikowi i wyładowują swój towar. Jest to towar pierwszej potrzeby, czyli sukno. Ono ma dobrą jakość, bo w Anglii na tę okoliczność stworzono urząd probierczy. I sukno to nie jest sprzedawane miejscowym detalistom, którzy mogą się na tym bogacić, ale żenione na łokcie dystyngowanym, pruskim damom i ich rycerzom. Kiedy, jakiś niezorientowany głupek, podejmuje wojnę cenową z Anglikami, którzy mają od miejscowego kacyka pozwolenie na handel detaliczny, kiedy sprowadza sukno z innego źródła i sprzedaje je o dwa denary taniej na łokciu, Anglicy najpierw idą z tym do sądu. Tam domagają się sprawiedliwości. Sąd woła świadków, ci pokazują kwity, z których wynika, że przedstawiciele korony są uczciwi. Zapada wyrok na nieuczciwego handlowca, a jego własny książę wyrzeka się go i przepędza z kraju. Potem drugiego, trzeciego i piątego. Na koniec Anglicy zostają sam na sam z tym księciem i ziewnięciem dają mu znak, że jest już niepotrzebny, ziemia zaś, na której do tej pory sprawował władzę, należy od dziś do korony. Takie są mechanizmy handlu, a jak ktoś nie wierzy niech sobie uważnie raz jeszcze, a może nawet dwa razy, obejrzy film zatytułowany „Ojciec chrzestny II”. Tam jest pokazane, jak pewien sprytny Żyd, przekazał Kubę w zarząd komunistom, stwarzając wcześniej złudzenie, że zaprowadza na wyspie monopol amerykańskich gangów. Tym gangom zaś zdawało się, że mając władzę na Kubie będą mogły kreować prezydentów w USA. Jeśli nie wierzycie, że tak jest to pokazane w tym filmie, nic na to nie mogę poradzić, ale to prawda. Umowy monopolowe zostały zawarte gdzie indziej, a ci, których widzimy w filmie minus Michael Corleone pozostawali cały czas w sferze koncepcji. Przyznajmy, że bardzo atrakcyjnych, ale jednak tylko koncepcji. Te zaś, jak pamiętamy negują dystrybucję. No, ale wracajmy do naszych baranów, to jest, chciałem rzec Anglików. Dlaczego oni sobie tak dziarsko poczynali w XIV wieku w Prusiech i na Litwie? To jest ważny moment i właściwie powinny go poprzedzić fanfary. Czynili tak, albowiem Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego był od samego początku swojej obecności w Prusiech subwencjonowany corocznie dużą sumą pieniędzy przez koronę Anglii. Subwencja była wypłacana przez ponad 200 lat. Ta dam…..!!! Kurtyna w górę! Jeśli ktoś subwencjonuje organizację należącą do Hanzy, czyli Związku Kupców Cesarstwa, to znaczy, że połowa tej Hanzy jest sparaliżowana. No i prowadzi taką politykę, jaką chcę wypłacający subwencje suweren. To tak, jak w filmie „Psy” Władysława Pasikowskiego – towarzysze, nie po to tyle płacimy, żeby Jogaiła i Polacy zastawiali na nas pułapki. Musicie to jakoś rozwiązać. No i Krzyżacy próbowali rozwiązywać te sprawy tak, jak umieli. Teraz wystarczy jeszcze zadać pytanie, czy kiedy ci sami Krzyżacy próbowali zainstalować się w Siedmiogrodzie, też pobierali subwencje z Londynu? Ja tego nie wiem, ale jeśli tak było to mamy sprawę z grubsza wyklarowaną. Za pomocą narzędzia eksterminacyjnego Londyn najpierw próbował założyć monopol na surowce wydobywane w najbogatszej w rudy części Europy – w Siedmiogrodzie. Kiedy to się nie udało, próbował ten sam monopol założyć w ujściu wielkich rzek, którymi spławiano zboże z głębi lądu. Posłużył się w tym celu tą samą, eksterminacyjną organizacją. Ona zaś trwała i prosperowała w przywiązaniu do pewnej koncepcji, za nic mając dystrybucję, o czym wiemy na pewno śledząc spory miast pruskich z zakonem.
Ponieważ w polityce są pewne stałe, ale my o nich nie wiemy, bo koncepcje nam podsuwane negują ten moment, nie rozumiemy, że identyczna sytuacja miała miejsce w roku 1584 kiedy to Anglicy próbowali narzucić monopol Prusom i Polsce, której Prusy podlegały, monopolizując handel w Elblągu. Rozmowy w tej sprawie toczyć się miały w Lublinie, do którego przybył przedstawiciel polityczno-handlowy Prus i Hanzy nazwiskiem Jan Kochanowski. Nie znalazł w mieście dobrej atmosfery i zmarł nagle. Próbował porozumieć się z komisją, którą dla rozstrzygnięcia sprawy Elbląga powołał król Stefan Batory, komisją złożoną prawie w całości z rodziny Firlejów, której przekazywał wcześniej poważne sumy, ale nie zastał ich w mieście. Firlejowie bowiem przenieśli siedzibę komisji do Lubartowa i tam ustalali pomiędzy równymi sobie co i jak będzie grane. I tak Anglicy monopolu nie dostali, ale Hanza się wywróciła. Gdańsk za to zyskał na znaczeniu, a Kochanowski, jako niepotrzebny już pośrednik został zlikwidowany. Dwa lata później, król Stefan Batory, który za nic na świecie nie chciał zostać angielskim namiestnikiem w swoim własnym królestwie, zakończył życie w Grodnie, w okolicznościach zwanych potocznie tajemniczymi. To wszystko z kolei opisane jest w książce Adama Szelągowskiego zatytułowanej „Z dziejów współzawodnictwa Anglii i Niemiec, Rosji i Polski” oraz w książce Zdzisława Scheuringa „Czy królobójstwo”. Życzę Państwu miłego dnia i zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl. Na dziś to tyle.
A ludzie nadal nie rozumieją, że zbrojna interwencja to jedynie niewielka i rzadko występująca cześć wojny.
No tak, nikt rozsądny nie pozwoli sobie na pozostanie cudzym namiestnikiem w swoim powiedzmy „własnym królestwie”, kiedy zlikwidowano monarchie na rzecz republik, mamy demokrację sprawa z ustaleniem kto pozostanie cudzym namiestnikiem na danym obszarze staje się dużo prostsza (wybory), zwłaszcza kiedy się jeszcze rzuci okiem na przebieg granic. Układ granic np. w środkowej Europie w ostatnich dwustu latach – ho, ho – staje się znakomitą ilustracją do tego „wyznaczania cudzego namiestnika”.
Ale skupiając się na naszym terenie, i na sprawie usuwania osób co nie chciały ustąpić, bo były przekonane, że przecież zajmują wysokie miejsce w hierarchii zgodnie z procedurą/prawem tego terenu, bo są na swoim ternie prawowitymi zarządcami i są „w swoim królestwie” – no to ile mieliśmy tych „usunięć” w naszym powiedzmy królestwie. Mamy długi orszak ofiar …..
Anglia nie miala u nas czego szukac. Anglicy zawsze mieli problem z Polska i nie osiagneli tutaj sukcesow, dlatego czolowi politycy angielscy w XIX i XX wieku wyrazali sie o Polsce z rezygnacja, dodajac z niesmakiem, ze panstwo polskie sie nie sprawdzilo i nie ma racji bytu. W jezyku dyplomacji oznacza to przyznanie sie do porazki. Co ciekawe, powszechna u nas znajomosc angielskiego nie przeklada sie na wymiane mysli i kontakty z Wyspami. Polajanki i pouczenia w zwiazku z zabojstwem padre Adamowicza dostajemy od dziennikarzy z wielu krajow, ale najmniej od Anglikow.
Jezeli nie chcemy byc kolonia, musimy brac sprawy w swoje rece. Co to oznacza? Powinnismy sie zastanowic, czy zamach jest dla nas korzystny czy niekorzystny i jak wykorzystac ten incydent. Zamachy, trzesienia ziemi i inne nieszczescia zdarzaly sie i beda sie zdarzac, natomiast prawdziwy, ambitny polityk zawsze jest przygotowany na losowe zdarzenia i potrafi je obrocic na swoja korzysc. PiS tkwi w miejscu i przez to traci. Kaczynski nie ma na razie godnych nastepcow.
Dla przykladu: wdowa po prezydencie z lekkoscia baletnicy dokonala publicznie bilansu malzenstwa nazajutrz po pogrzebie, a my tkwimy z rozwazaniami gdzies pod Grunwaldem czy pod Malborkiem. Erudycja swoja droga, a refleks tez by sie przydal.
Jezus Maria, Gabriel czy polecani przez Ciebie autorzy to muszą być członkowie Ligi Narodowej
A od kiedy jesteśmy na ty?
„Czarne złoto”, „Miękkie złoto” Syberii i najkrótsza droga z Londynu do Chin.
O tej drodze kupcy Londynu i inni dowiedzieli się od kupców z Gotlandii i Nowogrodu z którymi handlowali…Droga wiedzie przez Morze Karskie do zatoki obskiej, rzeką Ob i rzeką Irtysz do Chin. Irtysz wypływa z chińskiej części Ałtaju…..
https://pl-static.z-dn.net/files/dcf/29cc42e38af01f40da5f310a8db3d99e.jpg
http://pl.maps-of-europe.com/maps/maps-of-russia/large-detailed-physical-map-of-russia-with-roads-and-cities.jpg
Nowogrodzianie za towary z zachodu i wschodu płacili przede wszystkim skórami soboli i innych futrzaków np. lisów…Ile warta była jedna skórka sobola ( nawet nie próbujcie zgadywać)…
Aby przedostać przez Ural do Archangielska, a następnie do Nowogrodu wykorzystywano tzw. szlak północny lądowy(jako bezpieczniejszy dla kupców) przez rzeki wpływające do Obu, Peczory, Mezen i Dwiny… Obszar nad Peczorą , na lewo od górnego Uralu to tzw. Jurga, którą republika Nowogrodu (św.Zofii) uważała za swoją własność.To stąd przede wszystkim czerpali z zasobów Syberii, ale nie tylko bo na południe od Jurgi jest słynna ziemia Permska…
Szlaki południowe były bardziej niebezpieczne dla kupców bo zamieszkałe…Różnym władcom trzeba było płacić trybut zwany jasykiem, oczywiście w postaci futer sobolowych . Słynny Kuczum swoją stolice Kaszłyk miał blisko Irtyszu. A Jermak zginał w wodach Irtyszu jak próbował przejąć karawanę kupców idącą prawdopodobnie z Chin…
Ob i Jenisej i ich dopływy – to są stare szlaki handlowe…
Z czasem wykryto kolejny obszar na północy Syberii obfitujący w zwierzęta futerkowe – to słynna Mangazeja. Tym razem na prawo od górnego Uralu miedzy rzekami Ob i Jenisej nad rzeką Taz.
https://www.wikiwand.com/pl/Mangazeja
Dorzucając do tego handlu futrami wiele innych towarów z Syberii i jeszcze handel niewolnikami przede wszystkim kobietami, to jawi się interes handlowy,który musiał działać na wyobraźnie kupców Angielskich. Holenderskich i Francuskich….
I tak dla przykładu, w roku 1630 handlarze zadeklarowali w urzędzie celnym w Mangazei 34 tysiące futer sobolich. A w roku 1641 w Irkucku 150 tysięcy futer.
Szacunkowa wartość futer zdobywanych na Syberii tylko w wieku XVII wynosiła rocznie ponad 330 milionów rubli…
A wiec było za co kupować broń choćby od Anglików…..
pike , a nie poke
Przeczyta, przeczyta ( myślę o panu Radosławie P.), a jeśli go o to zapytają to powie że to hiperbolizacja. A jeśli nie zapytają to poczeka, popatrzy, zainspiruje go to i może po paru przeróbkach wyda coś podobnego pod swoim szyldem. Powiedzieć, że pisze Pan kapitalne rzeczy to tak jakby nic nie powiedzieć. Sprawy związane z Bałtykiem,obszarem zajmowanym dawniej przez Zakon, Gdańskiem, Elblągiem i całym tym terenem są pasjonujące. Choćby taka tylko informacja o tym ile i u kogo zadłużył się miłościwie nam panujący(wybitny według niektórych) Kazimierz Jagiellończyk w czasie wojny 13-letniej i co z tego wynikało.Pamiętam jak napisał Pan o tym skąd brano cegłe na budowe tych wszystkich obiektów na Pomorzu,Warmii, itd. I też była masa głosów,(a jakżeby inaczej) cała masa polemiki, że niemożliwe i w ogóle skąd takie pomysły. I nikogo nie rusza że z tej cegły budowano mniej więcej do tego miejsca gdzie można było dopłynąć statkiem i dowieźć surowiec,czyli mniej więcej do wysokości Torunia. Podziwiam za cierpliwość i zapał ,mam nadzieje że starczy ich jeszcze na długo, ponieważ z tego co Pan robi staram się czerpać pełnymi garściami, z wielką przyjemnością zresztą. Na złość Karoniowi który odmawia człowiekowi czerpania frajdy z tego co robi.
Lingwistyka czyli kłopoty językoznawców
(wyjaśnienie tytułu tej ilustracji za kilkanaście minut)
Lingwistyka czyli kłopoty językoznawców
(wyjaśnienie tytułu tej ilustracji za kilkanaście minut)
Czasami jak Pana czytam to wydaje mi sie ze jestem w czarnej dziurze.
Z szacunkiem do Pana Gabriela.
Wielu historyków do niedawna sądziło, że Anglicy sprzedawali nie wykończone sukno do Flandrii, gdzie było wykańczane i barwione. Mogło w tym być sporo prawdy skoro od dawna kursowało powiedzenie, że Flamandowie kupują skórę lisa od Anglików za „groat” a sprzedają im ogon za guildera [60 groatów]. Ale nie do końca, bo okazuje się, ze poza region Holandii Anglicy sprzedawali tkaniny wykończone, a błędnie odczytano „pannus sine grano” jako nie barwione podczas, gdy chodziło o nie barwione kosztownym, sprowadzanym z Iberii czerwcem.
Nazwa sukna też wprowadzała często w błąd badaczy, a to dlatego, że zmieniała znaczenie w czasie i przestrzeni. Na załączonej ilustracji mamy podane słownikowe znaczenie sukna kersey (karazyja) jako grubego płótna, podczas gdy nazwa pochodzi od angielskiego miasteczka Kersey w hrabstwie Suffolk. Było to tanie wełniane sukno, które uczyniło to miasteczko na pewien czas wiodącym ośrodkiem sukienniczym w Anglii. Z wielkim prawdopodobieństwem przyczynili się do tego Flamandowie, których domy w Kersey zilustrowałem na załączonym zdjęciu.
Nawet amerykańscy encyklopedyści mieli problemy z Kersey, bo wydawało im się, że to przekręcona nazwa Jersey. Jeszcze gorzej jest z kaszmirem Kerseymere, którego nazwę wywodzono od strumienia w Kersey, od Kaszmiru, a nawet od imienia Casimir.
Co to jest ta hiperbolizacja, bo nie wiem…
Zeby nie bylo to jest komplement dla Pana Gabriela.
Coś, co Panu zarzucił Radosław P., mówiąc tym samym – „nic nie lozumiem”.
Tekstylia i ciężka praca tłumacza
Moja pierwsza ilustracja dotyczy średniowiecznych turniejów rycerskich. Biała tkanina może (ale nie musi) być suknem, które kiedyś nazywano szerokim pojęciem broadcloth. Także rajtuzy mogą być sukienne. W tym przypadku może to być sukno kersey, którego używano m.in. do wyrobu pończoch.
Druga ilustracja jest podpisana: „To ciało, futro i sukno mnie rozkłada”.
O handlu tekstyliami najlepiej świadczą ich nazwy. Anglia wniosła znacznie więcej niż ceniona do dziś „angielska wełna”. Wiele z nazw tekstyliów to nazwy angielskich miasteczek lub inne nazwy własne. Tłumacz może zaliczyć wpadkę jeśli „beaver” przetłumaczy jak „bóbr”, a nie sukno (wiki nie pomoże).
A teraz dwa słowa o historii w kontekście tekstyliów, na które Coryllus zwraca uwagę od wielu lat.
Wielkim rynkiem zbytu angielskiego sukna był Lewant. W roku 1598 Anglia sprzedała do Lewantu 180311 postaw kerseys i 750 broadcloths (pastav to 34 metry). Potem proporcja zmieniała się na korzyść broadcloth (co może być czysto formalnym celnym zaliczaniem sukna barwionego do różnych kategorii). W Turcji angielskie sukna znane były m.in jako ingiliz i karzija (kersey). Tekstyliom towarzyszyły towary strategiczne o znaczeniu wojennym. W 1579 roku Harborne korzystał z dwóch tras do Lewantu: przez Niemcy, Polskę i Mołdawię oraz przez Morze Śródziemne do Chios. We Lwowie Harborne uzyskał od Batorego zapewnienie ochrony angielskiego handlu. Trasa śródziemnomorska była problematyczna ze względu na Hiszpanię. Wielkie znaczenie dla Turcji miała Raguza, miasto-państwo, które lawirowało między różnymi (w zasadzie wrogimi) partnerami handlowymi (do czasu, aż nie pojawił się prawdziwy potwór Napoleon, który ją zniszczył). W roku 1621 senat wenecki zabronił Raguzanom zakupu zachodnich tkanin.
No tak, także i we Lwowie Angielczykowie mieli zgodę króla Stefana na handel, no ale nie lubili konkurencji, lubili wyłączność. W walce o wyłączność wszystkie chwyty uważali za dozwolone.
Jeszcze Betacool wspomina na Szkole Nawigatorów o zastanawiających koincydencjach w obszarze szybkiej umieralności ważnych osób w Europie, które to osoby nie umiały podjąć decyzji miłej Angielczykom.
Pike…
… Pana komentarz jest genialny !!!
Dziękuje uprzejmie
Ciekawe czy coś o tych szlakach handlowych i dochodach z tymi szlakami związanymi pisze Żółkiewski w swoim dziele „początek i progres wojny moskiewskiej”. Czy jest możliwość poznania tych treści.?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.