sie 182019
 

Aspiracje w ogóle są głupie i złe, albowiem ich genezą są postawy wyemancypowanych z diaspory i zorganizowanych w gangi żydów, którzy chcieli naśladować życie i styl arystokracji. Być może postawy te, plus chęć obłowienia się, były jedynym motorem napędzającym rewolucję. Reszta zaś to propaganda. Być może – powiadam, bo z całą pewnością stwierdzić tego nie podobna. Ponieważ aspiracje te stały się w pewnym momencie globalną normą napędzającą rynki i sprzedaż masową, my nie możemy w żaden sposób rozpoznać i opisać rzeczywistości sprzed ich triumfu i możemy odnosić się tylko do nich oraz do sposobów w jaki zmieniły one świat. Możemy jednak próbować je demaskować, co nie jest trudne, bo aspiracje te są ciągle żywe i zauważalne, ale nie dotyczą już sznytu arystokratycznego. Skąd jak wiem, że taki mechanizm istnieje? Zaraz opowiem. Najpierw dodam tylko, że aspiracje te funkcjonują w rzeczywistości stworzonej przez strukturalistów i w tych charakterystycznych dla tego nurtu opisach. Chodzi mi o oderwanie przedmiotu aspiracji od kontekstu historycznego i nadanie mu – absurdalnych i bezsensownych, ale aktualnie dla aspirującego przydatnych nowych znaczeń. Można to nazwać trochę bardziej wyrafinowanym kultem cargo.

Teraz przejdźmy do tego skąd mi się taka myśl w głowie zalęgła. Oto sięgnąłem na półkę z książkami, gdzie stały także moje książki z dzieciństwa, w tym znana wielu, ale przeważnie nieczytana książeczka „O czym szumią wierzby”. Kiedyś na jej podstawie nakręcono bardzo ciekawy, animowany serial z doskonałymi, pieczołowicie wykonanymi lalkami. Nastrój jednak tej bajki był taki, że dzieci płakały kiedy na ekranie pojawiał się kret i ropuch. Ponura atmosfera nadbrzeżnych zarośli o jesienniej, szarej godzinie, bo w takim klimacie była utrzymana ta bajka, nie dawała dzieciakom przyzwyczajonym do Bolka i Lolka, żadnych szans. Ponoć rodzice pisali listy do telewizji, a były to lata osiemdziesiąte, żeby ten serial zdjąć z anteny, a był on emitowany w niedzielę o 19.00. Ponoć się udało. Nie śledziłem tego dokładnie, bo już wtedy nie oglądałem wieczorynek. Zastrzegę teraz, że ja już o tym pisałem, ale dawno, co nie znaczy, że się powtarzam. Czasem tak czynię, ale nader rzadko. Oto wiele lat po wyemitowaniu tego serialu w Gazecie Wyborczej ukazał się tekst, nie pamiętam już przez kogo napisany i chyba dziś już raczej nie do odnalezienia, poruszający kwestie antysemityzmu zawartego w książeczce „O czym szumią wierzby”. Chodzi o to, że kret i reszta są to antysemici, którzy sekują towarzysko ropucha, bo ten jest właśnie aspirującym do środowisk arystokratycznych, bogatym żydem. Tak właśnie. Pomyślałem sobie, przeczytawszy ten obszerny materiał, że kogoś nieźle pokręciło, no ale czemu się dziwić, przecież to gazownia. I od razu zacząłem się zastanawiać, dlaczego ten ropuch, skoro się wzbogacił i jest najprawdopodobniej żydowskim gangsterem, dlaczego on – aspirując do świata arystokratów brytyjskich – usiłuje tak nachalnie zaistnieć w niższej klasie średniej? Czy on czegoś od nich potrzebuje? Pewnie tak, inaczej nie zawracałby im głowy. Ten pan czy też pani, bo nie pamiętam kto był autorem tekstu, pochyla się rzecz jasna ze zrozumieniem nad rozterkami towarzysko odrzuconego ropucha. Mnie jednak od razu przypomina się fragment wspomnień Mieczysława Jałowieckiego, z tomu „Requiem dla ziemiaństwa”, w którym opisany jest właściciel majątku sąsiadującego z Kamieniem – majątkiem żony Jałowieckiego – pan Dojczman. Był on znany z tego, że źle opłacał pracowników, był także znany z innych, niepięknych wcale nawyków. I rzecz jasna znajdował się na towarzyskim aucie. Okoliczni ziemianie nie przyjaźnili się z nim i nie należał on do związku ziemian. Czy to w ogóle pana Dojczmana obchodziło? Można uznać, że tak, bo czasem zaczepiał on swoich sąsiadów w jakichś sprawach, zupełnie jak ten ropuch z książki dla dzieci. Tak naprawdę jednak miał on w nosie sąsiadów, albowiem stałymi jego gośćmi byli dygnitarze państwowi z prezydentem Ignacym Mościckim na czele. Nie musiał więc tak naprawdę przejmować się niczym i nikim, i zapewne liczne podatki, którymi II RP gnębiła ziemian, nie spędzały mu snu z powiek. Należał bowiem, jak ropuch, do innego porządku. Miał jednak jakiś interes do załatwienia wśród tych, którzy go otaczali i którymi szczerze pogardzał. Jaki? Zapewne związany z tymi podatkami i z ziemią. To znaczy -przypuszczam, bo nie wiem tego na pewno – że pan Dojczman śledził uważnie tarapaty sąsiadów, bliższych i dalszych i spokojnie czekał, na to który – wskutek złej gospodarki lub podatków – pierwszy się przewróci. Kontakty ze sferami rządowymi na pewno mu wiele ułatwiały. Nie o panu Dojczmanie jednak i nie o ropuchu miałem zamiar pisać. A o kim? O profesorze Janie Hartmanie. On właśnie jest współczesnym ucieleśnieniem ropucha i Dojczmana, albowiem w sposób nachalny, oderwany od kontekstu, próbuje lansować siebie na aspiracjach. Tymi aspiracjami chce zarazić najpierw nas, albowiem szczerze nami pogardza. Niestety nie rozumie, że człowiek może się uodpornić na aspiracje, szczególnie takie, które nie niosą za sobą żadnej korzyści, a oferta – całkowicie fałszywa – Jana Hartmana takich korzyści nie niesie. Ona może mieć znaczenie tylko dla niego i tylko dla tych, którzy traktują go serio. Ludzi takich jest jednak coraz mniej, o czym wiem na pewno. Jan Hartman i jego świat powoli zapada się w nicość. To zaś co on z siebie emituje może być tylko przedmiotem szyderstwa. Oto zaproponował nam Jan Hartman, zupełnie na wyrost zwany profesorem, byśmy zamiast od narodzin Chrystusa odliczali lata od narodzin Leonarda da Vinci. Widać wyraźnie do czego aspiruje Hartman. No, ale skoro tak, niech może spróbuje narysować kotka. To nie wystarczy mili moi, tak rzucić sobie – od narodzin Leonarda – bo niby dlaczego od niego, a nie od narodzin Witruwiusza na przykład, albo od narodzin Michała Anioła? Dlaczego Leonardo? No jak to? Bo był największy, Hartmanowi powiedzieli o tym w szkole i on w to uwierzył. I teraz – stawiając taką propozycję – zupełnie jak ropuch, czyni największym siebie. Dlaczego? Bo pierwszy na to wpadł. Czy jakiś chrześcijanin wpadłby na pomysł, by sugerować iż on – poprzez jakieś czyny czy słowa – może się porównywać z Chrystusem? Nie sądzę, ale jeśli by to zrobił, zostałby natychmiast potępiony. Co innego jeśli mamy do czynienia z Leonardem – do niego można się porównywać bez lęku, albowiem był on nie tylko malarzem, nie tylko inżynierem, ale także filozofem i myślicielem. A co to znaczy w języku Jana Hartmana? No jak kto – oznacza to, że można nic nie umieć, niczym się nie zajmować, nie rysować kotka, nie tworzyć niczego realnego, tylko tak pierniczyć te dyrdymały po gazetach, a kiedy ktoś spróbuje je zdemaskować zasłonić się tytułem profesorskim. Leonardo jest wygodny dla aspirujących żydów z tytułami naukowymi, bo on ich usprawiedliwia i tłumaczy z niemożności wykreowania czegokolwiek, a czegoś oryginalnego w szczególności. Demaskuje jednak pewną brzydką cechę tych aspiracji, tę mianowicie, że próbują one podporządkować doraźnym swoim planom, bynajmniej nie demonicznym, ale idiotycznym, wszystko, co może się przeciętnemu człowiekowi kojarzyć z jakością. To jest paradoks tylko z pozoru. Żeby zamaskować impotencję twórczą trzeba wziąć na sztandar człowieka, który tworzył poprzez samo tylko pojawienie się w jakiejś przestrzeni – trzeba go zawłaszczyć. Żeby zamaskować brak oryginalności, trzeba zrobić to samo, żeby ukryć złodziejstwo, trzeba się zasłonić jakimś świętym, na przykład św. Franciszkiem, co rozdał wszystko ubogim. Taki jest istotny sens omawianych tu aspiracji i istotny sens gawęd Hartmana. To jest niby proste do zrozumienia i zauważania, ale ja mam wrażenie, że nikt póki co nie próbował tego wyjaśnić dokładnie. No więc ja wziąłem na siebie ten ciężki obowiązek i oto mamy cały materiał do przemyśleń. Usprawiedliwiając tę hecę, zwolennicy Hartmana mogą rzec, że to o czym piszę, jest charakterystycznym dla narodu żydowskiego zamiłowaniem do czystej spekulacji, oderwanej od spraw przyziemnych…aha, rzeczywiście…i co jeszcze? Niech Hartman lepiej narysuje kotka, albo ropuchę…to będzie dla niego sprawdzian. Tylko niech nie próbuje przy tym kopiować szkiców Leonarda.

I jeszcze słowo o kontekstach. Nie wiem jak by było z tym Leonardem i liczeniem czasu od jego narodzin, Leonardem, jawnym agentem Francuzów w Italii, który przygotowywał dla króla Franciszka jakieś piekielne machiny, które miały być wypróbowane na wojnie z cesarzem. Zainteresowani kontekstami historycznymi Niemcy mogliby się na to trochę krzywić.

Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl do sklepu FOTO MAG i do księgarni Przy Agorze.

Zapraszam też na portal www.prawygornyrog.pl i ponawiam znaną już prośbę

Tak się niestety składa, że dynamika rynku (a nie mówiłem, a nie mówiłem) w związku z okrągłymi rocznicami politycznych sukcesów Polski, jest tak słaba jak nigdy chyba do tej pory. Mamy wielkie plany dotyczące tłumaczeń, które od kilku lat są realizowane z budżetów, generowanych bieżącą sprzedażą. Niestety budżety te nijak nie pokryją dalszych, będących w trakcie realizacji projektów. Jeśli więc ktoś ma taki kaprys, żeby wspomóc mnie w tym dziele i nie będzie to dla niego kłopotem podaję numer konta. Ten sam co zwykle

 

47 1240 6348 1111 0010 5853 0024

i pay pal gabrielmaciejewski@wp.pl

Jestem tą koniecznością trochę skrępowany, ale ponieważ widzę, że wielu mniej ode mnie dynamicznych autorów nie ma cienia zahamowań przed urządzeniem zbiórek na wszystko, od pisania książek, do produkowania filmów włącznie, staram się odrzucić skrupuły. Jak nic się nie zbierze trudno, jakoś sobie poradzę…

  20 komentarzy do “O żydowskich aspiracjach”

  1. tak mi się przypomniała sytuacja z wprowadzeniem kalendarza gregoriańskiego i z opisaną przez J. Besalę w „Stefan Batory” awanturą w Inflantach. Ludziska się zdenerwowali, złościli  bo mieli mieć „nie zapłacone” za 10 dni pracy. Zmianę kalendarzy z juliańskiego na gregoriański  odebrali  jako wyłącznie krzywdzącą ich decyzję. Nie pamiętam chyba obecność króla uspokoiła Inflanty.

    No a za co mogłoby być nie zapłacone, po zainstalowaniu opisanego powyżej pomysłu autorstwa profesora „aspirującego do ilorazu”. Nic mi nie przychodzi do głowy ale ja nie aspiruję do tworzenia zmian w kalendarzu.

  2. Panska definicja aspiracji – po prostu  wy-mia-ta  !!!

    Dalsza tresc Panskiego wpisu rowniez – jak zawsze – kapitalna… a nt.  tego  ropucha hartmana – specjalnie przez male „h” – nie chce sie w ogole wypisywac… i – tym samym – psuc sobie piekna niedziele  !!!

  3. Dziwi mnie, że to właśnie gazownia, a nie jacyś okropni antysemici, porównała Ropucha do aspirującego, bogatego Żyda. Całkiem niedawno czytałam młodszemu dziecku „O czym szumią wierzby”. Uderzyło mnie wtedy, że główny bohater książki Ropuch, jest postacią nie tylko mało sympatyczną, ale na wskroś niemoralną. Kradnie, oszukuje, jest butny i zarozumiały. Co więcej jest sprawcą licznych wypadków drogowych i swego zachowania wcale nie żałuje.

  4. Nie wiedziałam o tych protestach rodziców, ale to musi być prawda, ja uciekałam z krzykiem sprzed telewizora w czasie emisji tej bajki, szczególnie obrzydliwy był ropuch i jakiś szczur chyba. Dodatkowo tonacja jakaś szaro-buro-błotna. Do tej pory nie lubię filmów „lalkowych”, może przez tą traumę

  5. ….  wg autora o filozofie i myślicielu opisanym powyżej: „można nic nie umieć niczym się nie zajmować, nie umieć narysować kotka, nie tworzyć niczego realnego tylko dyrdymały publikować w gazetach ”

    o przepraszam „ja nic nie robię ?”  (J.H. obrażony jak „Leń”  Jana Brzechwy)?

    a kto konfliktuje, a kto podjudza, nie rysuję kotka ale rysuję podziały (społeczne), nie tworzę nic realnego, jak to?  a moje opinie zmyślone od deski do deski drukowane z GW na cały świat – to jest dopiero tworzenie realu (vide to kłamstwo co powtórzone kilka razy staje się prawdą). Robię real gazetowy ale real, czyli jak wydrukowali to jest to prawda.

  6. O czym szumią wierzby

    Włoski mediewalista Alessandro Barbero pozostawił mnie kiedyś w osłupieniu, gdy w programie telewizyjnym z właściwą mu dezynwolturą wyjaśnił, że Leonardo da Vinci nie wymyślił żadnej z maszyn (rysunki czerpał innych ksiąg), niczego nie zbudował, kłamał w swym CV, że był inżynierem wojskowym, jego eksperymenty z farbą były nieudane, co spowodowało wielkie problemy z konserwacją „Ostatniej Wieczerzy”. Jedyne co usprawiedliwia profesora Barbero to fakt, że powiedział to wszystko we wprowadzeniu do filmu dokumentalnego o Leonardo da Vinci, a trudno sobie wyobrazić lepszy wstęp dla zainteresowania widza.

  7. Jan Hartman jest „ofiarą” niezbyt aktualnej już strategii , której elementem jest także Gross – udowodnienia polskiego antysemityzmu na wyższym tj. akademickim poziomie. ( Gross – miał udowodnić antysemityzm plebsu a Hartman – elit ).  Dwoi się i troi wygadując bzdury albo urządzając happeningi antykościelne. Liczy na to, że go wyrzucą  z UJ a tu tymczasem nic. Gdyby go wyrzucono no to wtedy można byłoby rozwinąć narrację a la getto ławkowe przed wojną itp. w mediach światowych co w efekcie ma doprowadzić do płacenia za mienie bezspadkowe.  Wyrzucenie Hartmana mogłoby uruchomić elity akademickie w USA ,które mozolnie dobierały się przez dziesiątki lat na zasadzie nepotyzmu plemiennego o czym przekonał się Norman Davies bo zbyt dobrze przedstawił Polaków w kontekście historycznym. Etat uniwersytecki to ciepła posadka na całe życie szczególnie  w naukach „humanistyczno-socjologicznych” czyli nic konkretnego. Dlatego większość uniwersytetów amerykańskich jest lewackich i głosi ideologię LGBT.  Jak wiadomo „absolwenci LGBT” mają słabą reprodukcję naturalną i z pewnością nie zagrożą w przyszłości aktualnym „elitom” i ich progeniturze.

  8. a moze jest to przejawem Tikkun olam https://en.wikipedia.org/wiki/Tikkun_olam . Mozna to robic za pomoca obrony ropuch, mozna zmieniac kalendarze, mozna robic wiele innych rzeczy.

    Co to Tikkun olam? Tikkun olam to idea, zgodnie z którą Żydzi ponoszą odpowiedzialność nie tylko za własne dobro moralne, duchowe i materialne, ale także za dobrobyt społeczeństwa  Dla wielu współczesnych pluralistycznych rabinów termin ten odnosi się do „żydowskiej sprawiedliwości społecznej” lub „ustanowienia cech Bożych na całym świecie”

  9. Nic mnie nie usprawiedliwia za fakt umieszczenia ilustracji ropuchy obok szkicu autoportretu Leonarda oprócz wielkiego historyka sztuki Giorgio Vasari (1511-1574), który wspomina, że na ponaglenia przeora klasztoru, który domagał się w końcu ukończenia „Ostatniej wieczerzy”, Leonardo powiedział sponsorowi Ludovico Sforza, że ma problem z twarzą Judasza, ale może zainspirować się przeorem.

  10. Ależ ten Leonardo pyskaty był, wśród wyrozumiałych ludzi żył. Ten przeor sprzed wieków po prostu ludzki był ..

    Spróbował by ktoś w 4 wieki później, indagowany np. przez Feliksa D. udzielić mu podobnej  opryskliwej odpowiedzi, to nic by temu śmiertelnikowi nie pomogło, nie przeżyłby, samej  wymiany zdań. Tacy nerwowi byli ludzie w czasach Felka D..

  11. Panie Coryllus, Pan tu cały czas opowiada, jak cienko idzie to, czy tamto. Jak to jest pod wiatr, albo pod inną górkę ze sprzedażą książek. A ja myślę, że Pan się nie stara, żeby swoją sprzedaż jakoś poprawić. Pan sam sobie obcina rynek działając wedłóg „starego schematu”.  Napisałem Panu już jakieś pół roku temu, że w tych czasach, trzeba być „w internecie” .Olał mnie Pan wtedy i dalej nie widzę żadnej możliwości zamówienia  czegokolwiek do miejsca, gdzie mieszkam. Tak, że proszę  przestać łkać na blogu, a zrobić coś ze swoją ze swej strony.

    Zby

  12. Książki można kupić w internecie na stronie Kliniki Języka. Kupowałam kilka razy spoza Unii Europejskiej.  Jedyny mankament takich zakupów, to konieczność zapłacenia podatku VAT po raz drugi.

  13. Może ja wyautowany z mediów głównego nurtu (coraz więcej takich ludzi spotykam) i dlatego nie widzę sensu pisać o Prof Hartmanie – tylko mu Pan robi marketing. To debil i wszyscy o tym wiedza od czasu gdy promował kazirodztwo etc. Nie sadze żeby ktokolwiek dyskutował o tym co ono mówi. Dziwie się tez, ze ktoś go pokazuje drukuje… – no ale skoro media są dotowane i nie muszą już mieć wyników sprzedaży czyli dbać o pozyskanie klienta – to takich debili się w mediach znajduje. Wszystko w socjalizmie stoi na głowie…

  14. To, że ma Pan kłopot ze sprzedażą, to nic dziwnego. Ja wiele razy u Pana kupowałem książki, a wkrótce okazywało się, że sa one w promocji. Chyba wszystkie „Baśnie jak …”. Straciłem sporo kasy. W końcu powiedziałem sobie, nie kupuję u gościa, bo zaraz jak kupię zacznie sprzedawać taniej.

  15. Ktos zablokowal Gabriela za pisanie o Zydach.

  16. Przymusu nie ma, fakt, ale szkoda jednak. Dobrze Pan pisze.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.