maj 032024
 

Będę dziś uprawiał rekreację, więc zostawiam Wam fragment pamiętników Niemcewicza. Bawcie się dobrze. Książkę wydamy, mam nadzieję jeszcze w maju.

Mocarstwa europejskie, widząc słabą, poniżoną pod względem politycznym Polskę, poddaną woli moskiewskiej carowej, nie trzymali u niej posłów. Francja, Hiszpania nie miały żadnego w Warszawie; Austria i Prusy, nie chcąc widzieć swych przedstawicieli przytłumionych przez dumnego posła moskiewskiego, miały tylko drobnych rezydentów. Takimi byli: Decachet – austriacki, Buchholtz – pruski. W tym ostatnim widziano tylko materializm, ledwie odrobinę ducha nieśmiertelnego. Uchodziło to póki strategią systemu dworu berlińskiego było nie sprzeciwiać się panowaniu Moskwy nad Polską. Lecz gdy wydarcie jej ze szponów moskiewskich stało się niepoślednim przedmiotem tego dworu, uległy Stackelbergowi przez długi nałóg Buchholtz w nowym systemie, przestał być właściwy. Herzberg rzucił okiem na margrabię Lucchesini. Wspomniałem już o nim, dodać tylko muszę, że był rodem z Lukki. Biegły w polityce, czynny, ruchawy do niewypowiedzenia, gotowy podjąć się wszystkiego, by dopiąć celu. I to tak dalece, że gdy szło o wybór arcybiskupa elektora mogunckiego, Lucchesini przebrany za kupca jubilera, kręcił się między kanonikami, i to darami, to obietnicami, otrzymał, że kandydat sprzyjający Prusom obranym został. Mam tę anegdotę od żony jego.

W opisywanym zdarzeniu już nie przebrany, ale wysłany w całej krasie posła przybył do niepodległego narodu. Nie dosyć na tym; ile Stackelberg, nie we wszystkim w obejściu swym Moskal, dumny i z brwią wyniosłą, tyle zręczny Włoch był grzecznym i zalecającym się. Zapewnił on sejmujących z oświadczeniem imieniem króla swego, iż monarcha ten szczerze chce pomyślności i niepodległości szlachetnego narodu polskiego i użyje silnych środków, by mu takowe zapewnić. Sądziliśmy w owym czasie, że interes jego zgadzał się z myślą podniesienia nas i wyrazy te były szczere. Niestety! W trzy lata potem chciwość zaborów zawiodła zaręczane obietnice, przytłumiła wszelki wstyd, pogwałciła dobrą wiarę w przymierzu.

Któż tę zdradę mógł na tamten czas przewidzieć, gdy i interes Wilhelma, i coraz nowe dowody życzliwych jego chęci szczerość tę zaręczały. Najmocniejszy dowód jego przychylności ku Polsce był ten, gdy oświadczył, iż przymierze zamierzał zawrzeć ze stanami. Dodał, aby na ów czas zniosły liberum veto i zagwarantowane im anarchiczne prawa. Mógł lepiej dobrze życzący ojczyźnie swej Polak do serc i umysłów przemawiać? Oświadczenie to przekonało wahających się jeszcze; z zapałem właściwym Polakom rzucono się do zniesienia gwarancji moskiewskiej, Rady Nieustającej i wszystkiego co nas gubiło, i w haniebnej podległości trzymało. Napróżno król drżący na samą myśl obrażenia carowej, przedkładał niebezpieczeństwo ściągnięcia jej gniewu. Napróżno Branicki, Szczęsny Potocki, Massalski, Gurowski w tenże sposób mówili. Napróżno sam poseł moskiewski, Stackelberg, groził gniewem swej pani; nic szlachetnego popędu wstrzymać nie mogło. Choć nieznaczną większością Rada Nieustająca, tak nienawistna krajowi, zniesioną została. Z podobnym zapałem uchwalono sto tysięcy wojska, dobrowolne składki i podatek dziesiątego grosza z dóbr ziemskich i duchownych, a połowę ze starostw. Gorący duch Polaków jak ognista raca wzbija się rączo w górę, jaśnieje żywym ogniem, lecz jak raca pęka i spada na ziemię. Złożono natychmiast kilkakroć dobrowolne ofiary. Sejmujący dali przykład, i ja mając naówczas 1 000 zł gotowych zaniosłem 500. Marjański, kowal warszawski, ofiarował dwa wozy amunicyjne. Podatek ze skór skarb nieco zasilił, lecz w przywiedzeniu do skutku podatku dziesiątego grosza wielkie znalazły się trudności i opóźnienia. Wstyd powiedzieć, że niewielka tylko liczba obywateli była co dochody swoje wiernie podała, większa nierównie zataiła.

Skoro zrzucono gwarancję moskiewską, nowy porządek rzeczy zaczęto wprowadzać. Najpierw Seweryn Rzewuski widząc, że o przywróceniu władzy hetmańskiej wzmianki nie było, bez tego uważając wszystko za stracone, rozdąsany wyjechał do Wiednia. Dotąd za prawego obywatela uważany Szczęsny Potocki, uniesiony w swej dumie, że stany rad jego słuchać nie chciały, w żarliwej mowie pożegnał Sejm. Oświadczył, że przewidując w nowym porządku zamach na wolność szlachecką, rozważa z dziesięciorgiem dzieci przenieść się do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Szalony nie wiedział, że przeniósłszy się tam i chcąc zostać obywatelem, sam szlachectwa swego zrzec by się musiał. Nie udał się jednak do Ameryki, lecz najprzód do Wiednia, gdzie wspólnie z niespełna rozumu Rzewuskim wszedł zaraz w praktyki z Razumowskim – posłem moskiewskim, względem wywrócenia dzieła Sejmu. Stamtąd do Targowicy dla zawiązania tam konfederacji pod moskiewską protekcją. Dalej do Petersburga, znów do Hamburga, gdzie gdy dla senatu tego miasta chciał obiad wydać, żaden z zaproszonych nie przyszedł. Wrócił na koniec do swych dóbr w Tulczynie, gdzie budując wystawne gmachy, tworząc i upiększając Sofijówkę, rozwodząc się i żeniąc, na próżno wyrzuty sumienia usiłował zagłuszyć. Robak ciężkich zarzutów nie przestał go toczyć, zmarł okryty niesławą; ofiara dumy i oszustw moskiewskich. Wystawił on wspaniały kościół z grobem dla siebie. Jak gdyby nieba ukarać go chciały za zbrodnie przeciw ojczyźnie, Moskale obrócili ten kościół na cerkiew. Wyrzucili jego ciało, a car Sofijówkę jego zabrał i żonie swej darował.

Na nieszczęście nasze nie wszyscy naczelnicy partii moskiewskiej oddalili się od Sejmu, najniebezpieczniejsi może zostali: Branicki i Kossakowski, biskup inflancki. Wspomniałem o pierwszym, jak od dawna znany carowej, spokrewniony z Potiomkinem, przewrotny, śmiały, popularny z kielichem, stawał się niebezpiecznym. Inny był w powierzchowności biskup Kossakowski. Bardzo rzadko odzywał się on w senacie, wszystko pokątnie i szeptami działając. Nigdy on wręcz i otwarcie nie sprzeciwiał się żadnemu projektowi, lecz nie umiał on lepiej wzniecać przeszkody, zwlekać dłużej, a nie mogąc całkiem odrzucić, przynajmniej go ile można zepsuć. Wszystko to czynił, żeby za wpływem moskiewskim otrzymać intratne biskupstwo wileńskie, cel gorących swych życzeń. Biskup Massalski, przez bojaźń Moskali i wadę ulegania, trzymał się tejże strony. Gurowski pobierał pensję. Poniński, Raczyński tak samo; wielu zyski lub trwoga związywały z nimi.

Pomnożenie wojska najmilszym było zajęciem sejmu. Zaczęto drobne dotąd pułki, a raczej ich zawiązki, do przyzwoitej liczby doprowadzać. Przywołano Polaków w obcych krajach służących. Przybyli z Austrii: książę Józef Poniatowski, Michał Wielhorski, Wieniawski; z Prus Grochowski; z Saksonii tak znany później Henryk Dąbrowski; z Francji Mokronowski i Michał Zabiełło. Wszystkim im wyższe zapewniono stopnie. Gdy przyszło do podziału wojska na rozmaite właściwe mu bronie, stanął mocno hetman Branicki za wystawieniem jak najliczniejszej kawalerii narodowej. Wiedzieć tu należy, że od dawnych czasów, czoło jazdy polskiej składało się z poważnych, jak je nazywano znaków; husarzy, pancernych, w Litwie petyhorców. Służyła w nich kiedyś majętna szlachta. Chorągwie, acz nieliczne, lecz zagrzane obywatelstwem i chęcią sławy, nie raz stanowiły zwycięstwa. Nie raz wrodzona w szlachcie polskiej skłonność do nieposłuszeństwa, pod pozorem zaległej płacy, prowadziła do rokoszów i konfederacji, ostatecznie dla ojczyzny zgubnych. Jak liczne są w dziejach dowody tego! Nie idąc daleko, patrz za Jana Kazimierza pamiętniki Paska i przed nim jeszcze Maszkiewicza za Zygmunta III w wyprawach na Moskwę. Na sejmie 1775 r., gdy nasze wojsko urządzano na nowo, zostawiono nieliczne chorągwie. Za taką to jazdą w rubasznej mowie obstawiał Branicki.

– Niewiele bym ja ufał – wykrzykiwał. – Tej z chłopstwa złożonej piechocie, lecz udowodnię, kiedy obróciwszy się do szlachty, do chorągwi poważnych, zawołam: Panie Piotrze, panie Pawle, hejże bracia za mną!

Wytknąłem te słowa w komedii Powrót posła, w 1791 r. pierwszy raz wystawianej. Gdy przyszło do ustanowienia etatu wojska, rynsztunku i płacy, zeszła na tym znaczna część długiego sejmu. Naówczas nie znano jeszcze komisji rozpatrującej projekt pod kątem prawa. Dopiero przy końcu sejmu wprowadzono ten tak potrzebny porządek. Pisarz koronny Kazimierz Rzewuski, znany z przeprowadzonych pojedynków, mało z odwagi przed nieprzyjacielem, niesłużący nigdy wojsku, ckliwymi uwagami najwięcej przyczynił się do straty drogiego czasu.

Nie mając ani materiałów, ani nawet notatek żadnych, sięgając starą znękaną pamięcią czasów blisko sprzed pół wieku, przedniejsze tylko perypetie sejmu tego pokrótce opisać mogę. Nie przestawał król pruski nakłaniać sejmujących do pośpiechu z poprawą zdrożnych ustaw; równie jak do pomnożenia sił zbrojnych królestwa. Ustąpił skarbowi za słuszną opłatą do 30 000 sztuk broni, wsparł silnie w Petersburgu naciski sejmu, aby wojska moskiewskie wyszły z Podola i Ukrainy. Wtedy kniaź Potiomkin, zamyślając wcześnie (jak to wszystkie jego kroki dowodzą) o polskiej koronie, doniósł stanom, że już wojska moskiewskie wyszły z granic polskich. On jako indygenat szlachectwa polskiego zaszczycony, pewną liczbę palnej strzelby ofiaruje Rzeczypospolitej. Ofiara ta dowodzi, że Potiomkin zamyślał o berle polskim, to jedno bowiem brakowało mu do żądz i zamysłów jego. Rozmyślał ponadto, co po śmierci Katarzyny go czeka, gdy srogi gniew jej następcy Pawła I, ściągnie na siebie.

Sejm zarzuciwszy gwarancję moskiewską, usunąwszy radę nienawistną krajowi, zaczął na zgliszczach wznosić fundamenty nowego porządku. Wyznaczono więc deputację dla ułożenia projektu względem nowej formy rządu. W jej skład wchodzili znakomici obywatele: Krasiński – biskup kamieniecki, Potocki – marszałek lit., Chreptowicz – podkanclerzy lit., Wawrzecki, Hugo Kołłątaj i Weyssenhoff – poseł inflancki; wprowadzili wkrótce do stanów projekt pod tytułem Zasady rządu. Zawierał tylko główne części tego, co miało się rozciągnąć w dalszym czasie. Postanowiono w nim zniesienie na zawsze liberum veto, poprawiwszy sposób elekcji królów, wezwanie króla saskiego, a po nim jego córki infantki do berła polskiego, opisanie rządzących komisji; wojskowej, skarbowej i edukacyjnej. Zasady te przeszły zgodnie.

Zwrócono uwagę na stan wiejski i miejski. Śliska jeszcze była wtedy kwestia ze szlachtą uważającą kmieci jak swą ziemską własność. Pamiętam, że i ja w żywych wyrazach, opisując sytuację wieśniaków, wstawiłem się za nimi. Głos mój tak niektórych oburzył, że po zakończonej sesji Walewski – wojewoda sieradzki, przystąpiwszy do mnie na pozór z miną rubasznie przyjacielską, którą wewnętrzny gniew źle pokrywał, rzecze:

– Wyrodku, i ty sam dawny szlachcic za chłopami odzywać się odważasz?

– Panie wojewodo – rzekłem – mam to sobie za zaszczyt i chrześcijańską powinność. On, silny nadzwyczaj, ściskając mnie za rękę tak, żem zakrzyczał: – Bez urazy – rzecze – bądź że u mnie wieczorem na ostrzygach.

Walewski był w konfederacji barskiej; Dumourier wspomina o nim, jak o odważnym mężu. Był on dość gorliwym obywatelem, kochał ojczyznę, lecz po swojemu. Książę Eustachy Sanguszko, sąsiad jego na Wołyniu, opowiadał o nim szczególną anegdotę. W roku 1795 już po ostatnim podziale Polski, gdy wojewoda był dużo słabszy, Sanguszko przyjechał go odwiedzić. Ucieszony tą wizytą Walewski, porwał się z łoża, wyprowadzić kazał się na ganek i podać im ulubionego starego węgrzyna. Podchmieliwszy już sobie dobrze, nalał nareszcie duży kielich i podnosząc go w niebo:

– Twoje zdrowie, o Boże – zawołał. – Wkrótce stanę przed Tobą, zapytam się Ciebie, dlaczego tak uporczywie prześladujesz Polskę i dzisiaj zgubiłeś ją na wieki, a jeżeli nie dasz mi dobrej rady, będziesz się musiał wybić ze mną.

Niech Bóg pijanemu odpuści to bluźnierstwo i świeci nad duszą jego. Stronnicy Moskwy nie przestawali szukać wszelkich sposobów, by w sejmie coraz to nowe wzniecać przeszkody i zwłoki. Wspomnę o dwóch znaczniejszych. Odkryto, że władyka na Wołyniu, namawiał pospólstwo wiejskie do wykonania przysięgi wierności carowej, jako najwyższej głowie kościoła dyzunickiego. Pobudzeni mowami chłopi, jęli się przeciw panom swoim buntować. Jeden z obywateli wołyńskich – Wieleżyński, został przez nich zabity. Władyka wzięty i osadzony w więzieniu w Warszawie.

Jeszcze więcej czasu zabrała wniesiona sprawa przeciwko Ponińskiemu – marszałkowi sejmu 1775 r. Nie mógł się usprawiedliwić, dlaczego widząc przemoc, dążącą do zagrabienia najlepszych prowincji naszych, przyjął ten urząd. Dano rok Ponińskiemu, by się stawił przed sąd sejmowy. Wówczas zjawił się człowiek z wielu względów współczesnym podobny. Urodzony w ubogim stanie, wyperswadował sobie, że był obdarzony przez Boga większym nad wszystkich ludzi światłem, geniuszem i umiejętnościami, i że jako takiemu wszelka władza, wszelkie dostojeństwa jemu jednemu się należą. Z rzadką bezczelnością powtarzał po innych, sięgał po wszystko. Że jednak zdolności nie odpowiadały pretensjom, grzecznie się go wszędy pozbywano. Chwycił się więc sprawy Ponińskiego, by wyjść na widok publiczny i otrzymał tytuł instygatora publicznego przy sądzie sejmowym. Jak łatwo, jak wymownie można było oskarżać tak wielkiego zbrodniarza, przecież mowa Turskiego, ckliwą bez związku była banialuką. Oskarżyciel dopiął swego celu; zażądał 1 000 cz. zł za fatygę i te otrzymał.

Poniński, dekretem sejmowym skazany na wieczne wygnanie, stratę urzędów, bojąc się nawet o życie ze strony oburzonego ludu, ratował się ucieczką do Prus. Jednak i tam dościgniony, schwytany, uwięziony aż do czasu opanowania stolicy przez Moskali w roku 1794.

Nie będzie od rzeczy powiedzieć jaki był koniec oskarżonego i oskarżyciela. Poniński urodzony w Wielkiej Polsce z miernym majątkiem, nie bez wrodzonych jednak talentów, rozwiązły i rozpasany, nieoglądający się na nic, byle tylko chuciom swoim dogodzić, bezwstydnie podejmował się wszystkiego, byle zapłacono hojnie. Acz z hańbą i krzywdą kraju wzbogacony na sejmie, którego był marszałkiem, gdy miary w marnotrawstwie swym nie znał, źle nabyte dostatki, przy początku sejmu wszystkie prawie utracił. Gdy w 1795 Warszawa dostała się Prusakom i on uwolniony został, żył w takiej nędzy, że wierny służący jego dostarczał mu żywności. Rozpacz uczyniła go pijakiem, obdarty chodził po ulicach, wstępując do każdej szynkowni i pijąc prostą gorzałkę. Zimą 1799 r. znaleziono go bez duszy leżącego pod murem. Godny koniec sprzedawcy ojczyzny swojej…

Nie brzydził się Wojciech Turski podobnymi jak Poniński zbrodniami. Nie można go oskarżać, jak o rozkiełznaną aż do szaleństwa próżność, żądzę pieniędzy, przerzucanie się z jednej strony na drugą, bez myślenia czy złej czy dobrej. Zaczął on być z początku nadskakiwaczem i zausznikiem brata królewskiego – księcia podkomorzego, który mu nawet szambelaństwo wyrobił u króla. Wkrótce coraz nowe roszczenia o zaszczyty, poróżniły go z jego mecenasem. Rzucił się do Rzewuskiego – hetmana kor. i stał się obrońcą władzy hetmańskiej, liberum veto i elekcji królów. Napisał książkę, dowodząc, że na tych trzech zasadach ugruntowała się pomyślność Polski. Gdy w roku 1792 Moskale z targowiczanami wkroczyli zbrojnie do Polski, znów Turski pokazał się na scenie. Udał się do rządu przysięgając na wszystko, co najświętsze, że ma sposób niezawodny z kilkuset danych ludzi zniszczyć wojsko nieprzyjacielskie. Pytano go, jaki to był sposób. Odpowiedział, że wyjawić go byłoby to całkiem zniszczyć. Żądał 2 000 cz. zł. Tylko nieograniczona żądza zgubienia zajadłego wroga zaślepić mogła rząd, że przyjął jego propozycję i żądaną sumę wypłacił.

W ciągu krótkiej wyprawy w 1792 r. wódz Józef Poniatowski, przy którego kwaterze czepiał się Turski, przypominał mu przyjęty przez niego obowiązek zniszczenia wojska moskiewskiego, ale ciągle otrzymywał odpowiedź, że jeszcze pora nie przyszła. Dopiero w Kurowie,  gdy dotarła wiadomość, że król konfederację targowicką podpisał i wojsku cofać się kazał, Turski zniknął, a w miesiąc później dowiedzieliśmy się, że był w Paryżu. Zapoznawszy się z wodzami jakobinów, Robespierre, Marat, S. Just i drugimi, nadał sobie tytuł reprezentanta narodu polskiego. Nazwał się Albert le Sarmate, otrzymał audiencję w konwencji narodowej, i miał tę zapalczywą jakobińską mowę, którą w dziennikach owej epoki czytać można.

Tymczasem, gdy po rozbiciu Polski generałowie Kniaziewicz, Zajączek, Dąbrowski, i wielu innych mieli szczęście unieść osoby, iskrę jakąś nadziei do obcej ziemi, gdy za ich staraniem uformowały się legie polskie. Turski wyrobił sobie mocny list od Barrasa do generała Kniaziewicza, aby jeden z tych pułków dał mu w przywództwo. Przymuszony generał tak uczynił. Wkrótce i tam pokazał się Albert Turski w swym właściwym świetle. Gdy korpus generała Moreau, którego części przywodził Kniaziewicz, ciągnął pod Hohen-Linden, Turski przystąpił do Kniaziewicza, mówiąc mu:

– Panie generale, pozwól bym się oddalił.

– Chcesz się oddalić w dzień bitwy? – z gniewem zawołał Kniaziewicz. – Precz od wojska i jeżeli jutro nie podasz się do dymisji, rozstrzelać cię każę!

Przerażony fanfaron złożył dymisję. Wrócił do Paryża, zaczął znów konszachty z rządem; otrzymał prywatną misję do Carogrodu oraz znaczną sumę na podróż. Nic nie zrobiwszy roztrwonił ją, narobił długów i został odwołany. Poznał nie młodą, nie piękną, lecz majętną Francuzkę i otrzymał jej rękę. Jaki był w małżeńskim pożyciu powiedzieć mi trudno. W 1812 r. w czasie wyprawy na Moskwę, niespodziewanie zjawił się w Warszawie z dawnymi pretensjami, lecz odgłos świeżych a pamięć dawnych jego czynów, nigdzie nie zjednały mu ufności. Roztrwoniwszy majątek żony, nie miał po co wrócić do Francji. Okryty niesławą, tyle razy bogaty i znów w nędzy, umarł gdzieś w Wielkiej Polsce.

Zbyt rozwlekle może zatrzymałem się nad Albertem Turskim, lecz widzę w nim doskonały obraz polskiego rewolucyjnego awanturnika. I tak bywa w rewolucjach; mianowicie w epoce, gdzie egzystencja narodu zniszczona zostaje, a najnieznośniejsze ze wszystkich jarzm, to jarzmo obcego despotyzmu, które przygniata bez nadziei. W taki czas, gdy już zniknie jedyny punkt centralny, do którego zmierzają uczucia naszych serc, gdy zniknie ojczyzna; człowiek zostawiony sam sobie, bez obowiązku, gdy go religia i prawidła uczciwości nie zatrzymają, podaje wolne wodze rozpaczy, chuciom swoim, samolubstwu. Niesprawiedliwy, nieuważny, rozjątrzony, że nie dostał tych korzyści, miota się, pryska zajadłością bez względu na prawdę. Podobny do wściekłego zwierzęcia, długo warczy, kąsa, pieni się i zdycha.

Czy widzielibyśmy takie obłąkania, gdyby ci co się im poddają, mieli własną ojczyznę, niepodległą od obcych, ustaloną bezpiecznie? W taki czas każdy na rodzinnej ziemi wśród krewnych, w zajęciach odpowiadających zdolności każdego, niedrażniony prześladowaniem, niezepsuty zagranicznymi przykładami, wznosiłby się w miarę zasług swoich, żył i umierał spokojnie. I któż przeszkodził, że tak nie jest? Bezbożni despoci co nas rozszarpali.

Niech darowane mi będą te ustawiczne dygresje, to zastanawianie się nad poszczególnymi osobami, ale jako naoczny świadek, pamiętając jak podobni awanturnicy szkodzili i szkodzą ojczyźnie. Wymieniam ich, aby podobni im wiedząc, że imiona ich i czyny odkryte będą przed światem, hamowali się w bezczelności swojej.

 

Jak zwykle zachęcam do zakupu nowej książki

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wojna-domowa-w-polsce/

  18 komentarzy do “Okoliczności, w których powstała Konstytucja 3 maja”

  1. W strasznym bałaganie wykuwa się ruska stal ! 🙂

  2. „Wymieniam ich, aby podobni im wiedząc, że imiona ich i czyny odkryte będą przed światem, hamowali się w bezczelności swojej.”
    Widać, że samo wymienianie nie wystarcza trzeba co tydzień na mszach i Internetach powtarzać 😉

  3. muszę zajrzeć do Zbyszewskiego, jeśli dobrze pamiętam to jego opis tamtych czasów nie był tak dramatyczny, dramatycznie był opisany wyjazd Kościuszki i Niemcewicza z twierdzy, kiedy to jak napisano sanie wiozące panów ku granicy, prawie się nie zatrzymywały… nie dziwię się

    a co do Ponińskiego to opis się zgadza

  4. Zbyszewski dokonał fabularyzacji tych pamiętników. Ich późniejsze wersje też są podkoloryzowane. Wiele szczegółów się nie zgadza z tą wersją, którą my wydamy – z roku 1848

  5. no właśnie i nowe nazwiska dodawać,

    w aktualnej sytuacji to by chyba chodziło o miejsce   przy stole weimarskim , gdzie zwieńczeniem kariery politycznej dla naszych,  byłoby zdaje się ,  zasiąść  do obrad razem z Kanclerzem i jednym Prezydentem, tych państw, które kiedyś lansowały  UE  dwu prędkości

  6. Czy Niemcewicz wspomniał w tym pamiętniku jak to było z tą jego komedią ” Powrót posła” ? Wszak ten sojusz z Prusami wynosił w niej pod niebiosa… wytłumaczył się z braku przenikliwości politycznej?

  7. Te pamiętniki wydane są pośmiertnie, jak Pani zapewne pamięta. Pisał je z głowy, bo papiery zostały spalone albo ukradzione. Wydał to stryjeczny brat. I tak dobrze, że pisze to co pisze. Potem wielu to poprawiało

  8. tego nie pamiętam, ale wtedy modne było lansować Prusy jako państwo opatrznościowe dla nas, ta marketingowa promocja prusactwa opisana jest przez  prof Zofię Zielińska, gdzie pani profesor prezentuje gorliwość starań Lelewela w tym zakresie.

  9. A skoro z głowy, to wszystko wyjaśnia…

  10. no tak, -wynosić Prusy pod niebiosa- dobre określenie dla działań Lelewela

  11. Niech się pani profesor Lelewelem nie zasłania, bo to był taki sam polityk jak ten Turski. Bo dziwnym trafem moda ta się pojawiła wraz z przybyciem tego nowego ambasadora z pochodzenia Włocha…  Ponieważ ten Turski mnie zainteresował, to sprawdziłam co też o nim wypisują nasze uczone głowy. Zdębiała, bo styl tych jego bełkotów analizują… za parę lat z takim samym zapałem będą analizować wystąpienia Palikota, Biedronia, ministry Bąk…

  12. Tak będzie, Turski jest prapoczątkiem postaw palikociarskich i wszelkiej prowokacji strojącej się na patriotyzm

  13. Zdębiałam

  14. Zgodnie z art. 66 ust. 2 KonstRP obywatel ma prawo do rekreacji i wypoczynku.

    Mój typ na dziś: huśtawka w ogrodzie, a na stoliku biały rum Bacardi z Puerto Rico rozcieńczony z colą.

    https://youtu.be/lgN2DggarkQ?si=rx1egOv8Y_WTyT-R

     

    http://www.pijodpowiedzialnie.pl

  15. Z którym z dzisiejszych bohaterów romansowała żona pana posła pruskiego i co z tego wynikło? Piękna Włoszka o promiennych oczach…

  16. Proszę dokończyć. To co tam było?…

  17. Coś tym szalonym, aczkolwiek szlachetnym zapałem pachnie też Powstanie Warszawskie i Pierwsza Solidarność

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.