Pomieszczam na tym blogu od czasu do czasu teksty łączące się w cykl zatytułowany „Historie amerykańskie”. Są to opowieści z pierwszych, pionierskich stuleci Ameryki Północnej, kiedy obecność białych na kontynencie nie zaznaczała się jeszcze zbyt silnie, a także historie tyczące tych fragmentów dziejów USA, które mnie osobiście fascynują i urzekają. Uważam, także że historia tego dziwnego i tak ostatnimi czasy odmienionego kraju powinna być obowiązkowym przedmiotem nauczanym w szkołach. Tak, jak niegdyś była nim historia klasyczna. Tylko tam – w Ameryce – bowiem realnie i prawdziwie ludzie upomnieli się o swoje prawa naturalne i tylko tam te prawa uzyskali.
Moja, dość powierzchowna przyznam, fascynacja tymi sprawami, wypływa po części z młodzieńczej lektury, a po części z filmów kowbojskich zwanych westernami, które oglądałem w telewizji, jako dziecko. Uwielbiałem te filmy, a John Wayne i Clint Eastwood pozostali do dziś moimi ulubionymi aktorami. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych Kevin Costner nakręcił film pod tytułem „Tańczący z wilkami” ucieszyłem się, jak dziecko, bo film ten opowiadał przecież tak dobrze mi znaną mi z książek historię. Opowiadał ją w sposób nowy, może niezbyt oryginalny, ale na pewno barwny i zajmujący. W filmie tym jest przejmująca scena, kiedy to wioska Indian Lakota w której mieszka Costner przygotowuje się do odparcia najazdu Indian ze szczepu Pawenee, zwanych po polski Paunisami. Szanse na sukces są marne, bo prawie wszyscy mężczyźni wyruszyli na polowanie. W wiosce są jedynie dzieci, kobiety i starcy. Szykuje się rzeź. Jest jednak jeszcze z nimi Costner, który przypomina sobie, że w nieodległej placówce, gdzie pełnił służbę leżą zakopane w ziemi karabiny. Bardzo dużo karabinów. On i jeden z dorastających chłopców ruszają deszczową nocą po ową broń. Muszą zdążyć przed świtem. W wiosce nie ma jednomyślności co do sposobu obrony przed plemieniem Pawenee. Jeden ze starszych mężczyzn sugeruje by po prostu oddać Paunisom stada to sobie pójdą precz i nie będą nikogo niepokoić. Na te słowa podnosi się jednak wojownik imieniem Kamienna Łydka i mówi bardzo znaczące słowa – Paunisi nie chcą naszych koni….
Tutaj przerwijmy na chwilę i wprost z wielkich równin przenieśmy się na teren katastrofy pod Smoleńskiem. Oto usłyszeliśmy dziś po raz kolejny, że w kabinie pilotów znajdowały się inne osoby, w dodatku dwie. Usłyszeliśmy także, że nie dowiemy się na razie kto to był, bo nie. Dowiemy się tego później. Wcześniej, po przewiezieniu do Polski szczątek, bo nie ciał przecież, pilotów, usłyszeliśmy, że jakiś miejscowy świadek widział w kabinie pięć ciał. Aż pięć ciał w kabinie, której nie sposób było zlokalizować, bo była doszczętnie zdruzgotana! Informacja, jakoby ktoś przebywał w tej nieszczęsnej kabinie pojawiła się, a potem została zdementowana. Teraz mamy ją znowu. Dlaczego tak się dzieje nikt nie potrafi nam wyjaśnić. Czy ludzie odsłuchujący czarne skrzynki są głusi i nie rejestrują wszystkiego, czy może są jakieś inne powody, dla który wersje dotyczące nagrań zmieniają się tak często? Nie wiem i szczerze mówiąc nie interesuje mnie to. Sporą część życia spędziłem w Polsce zwanej ludową i dobrze wiem, że słuchanie tego co mówi rząd, a szczególnie rząd deklarujący wolę współpracy z rządem rosyjskim, jest przedsięwzięciem zubażającym i niepotrzebnym. Cała istota komunikatu dotyczącego katastrofy została nam już bowiem przekazana dawno. Wiemy o tym, bo pewne wektory w naszej części kontynentu nie odwracają się nigdy. Wiedza ta, niezależnie od tego czy katastrofa była wypadkiem czy działaniem celowym, jest jawna i leży przed nami. Wszystkie dementi i płynące z mediów dezinformacje, wszyscy świadkowie widzący pięć ciał, wszystkie deklaracje o współpracy i pojednaniu nad trumnami mówią nam o istocie tej sprawy aż nadto dobitne. Da się ta wiedza sprowadzić do tego co powiedział wojownik Kamienna Łydka na radzie wojennej, w której uczestniczyli tylko starcy kobiety i dzieci. „Paniusi nie chcą naszych koni. Chcą naszej krwi”.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.