Każdy kiedyś zetknął się z taką kobietą, no może prawie każdy, chodzi mi o ten typ, który młodzież snująca się po blokowiskach określa słowami „zimna sucz”. Jest to osoba zbliżona charakterologicznie do bohaterki zapomnianego już filmu „Polowanie na muchy” granej przez Małgorzatę Braunek. „Zimna sucz” lub, jak kto woli „zimna dupa” wypowiada jakąś kwestię, która ma początek i koniec i tak się składa za każdym razem, że ten początek z końcem pogodzić się nijak nie da. A ona jednak to mówi, uśmiecha się przy tym i domaga oklasków oraz tego by przyjąć jej bełkot za prawdę objawioną. Jeśli tego nie zrobimy gotowa jest do różnych ekstrawagancji, które w gwarze rozwodników nazywane są eufemistycznie „sztuczkami”. Może na przykład rozorać sobie paznokciami brzuch, a następnie pobiec do zaprzyjaźnionego lekarza po obdukcję. Z nią zaś to już wprost do sądu lub na policję. Tam zezna, że została pokaleczona przez męża furiata i zwyrodnialca, który nie szanuje istot wrażliwych i delikatnych.
Czynię ten, makabryczny dość wstęp, po to by powiedzieć, że zrozumiałem wreszcie kim naprawdę jest Olga Tokarczuk. Stało się to gdy przeczytałem wywiad, którego udzieliła tygodnikowi „Wysokie obcasy”. Do dziś uważałem Olgę Tokarczuk za irytującą, ale nieszkodliwą grafomankę, która wykorzystując swoje osobiste znajomości wciska swoje książki do kanonu lektur i załatwia sobie nagrody literackie. Takie rozbudzone ego bez złych zamiarów. Ot, ambicje. W tym nieszczęsnym wywiadzie jednak znalazłem kilka informacji wskazujących zgoła na coś innego. Oto Olga Tokarczuk wyznaje, że poczuła się wykluczona z przeżywania żałoby po prezydencie. Dziwne prawda? Ja, gdybym kogoś jednoznacznie nie szanował, albo gdyby ten ktoś był mi całkowicie i zupełnie obojętny, nie zaprzątałbym sobie głowy żałobą po nim. A Tokarczukowa sobie zaprząta. Twierdzi w dodatku, że ktoś ją wykluczył.
Owo wykluczenie polegało na tym, że całe uroczystości żałobne przebiegały według rytu katolickiego i pod dyktando kościoła. Olga Tokarczuk zaś nie jest katoliczką i chciałby, żeby znalazł się w tych uroczystościach jakiś inny, zaznaczający także jej osobisty ból, akcent. Nie precyzuje niestety pani Olga co to by mogło być, koncentruje się jedynie na wyrażeniu żalu, że tego nie było.
Zawsze mi się wydawało, że najważniejszą osobą na pogrzebie jest nieboszczyk. Nie wiem czy wszyscy tragicznie zmarli, ale przypuszczam, że znakomita większość pochowani zostali w obrządku katolickim i nie ma w tym niczego dziwnego. Dlaczego rodziny miałby robić jakieś ustępstwa na rzecz Olgi Tokarczuk i jej poglądów tego nie wiem, ale ona się czuje źle z tego powodu, że ustępstw owych nie było. Żałoba została zawłaszczona. Olga Tokarczuk mówiła o tym nie tylko w „Wysokich obcasach”, ale także w NYT i innych zachodnich gazetach. Dlaczego ją akurat się tam zaprasza? Tego nie zgadnę nigdy.
Nie owa chęć uczestnictwa w żałobie na swoich, a nie bolejących po stracie rodzin, warunkach jest jednak najciekawsza w wypowiedzi pani Tokarczuk. Oto w jednym akapicie mówi nam pisarka o tym, że religia jest dla niej sprawą osobistą i intymną wręcz, a jednym z kolejnych oznajmia ze spokojem, że pytała tych zadeklarowanych katolików czy oni wierzą w niepokalane poczęcie, w zmartwychwstanie ciał i przemienienie chleba w ciało Chrystusa w czasie mszy. Oni jej odpowiedzieli, że nie wierzą, że uważają to wszystko za pewne symbole.
Po przeczytaniu tych dwóch akapitów mnie olśniło i już wiedziałem kim jest pani Tokarczuk. Ja, nawet gdyby mi za to płacono, nie zapytałbym człowieka wierzącego czy on tak naprawdę wierzy w to wszystko co mu tam ci szamani w sutannach, jarmułkach lub turbanach mówią, czy tylko traktuje to jako taką symbolikę, a całą religię, jak jakiś folklor. Nie zadałbym takiego pytania, bo jest to pytanie intymne, a religia jest – jak słusznie zauważyła wcześniej pani Tokarczuk – sprawą intymną, do której nie wolno mieszać się nikomu. Nawet Oldze Tokarczuk.
Skoro jednak pani Tokarczuk się miesza, skoro interesuje ją co tam kto w sercu chowa i jakiego Boga tam nosi, to może moje intuicje i przeczucia są prawdziwe. Może pani Tokarczuk nie jest miłującą pokój i tolerancję pisareczką co boryka się z trudnym życiem w górach. Może jest dociekliwym inkwizytorem, który chce za pomocą drobnych ustępstw wymuszanych niewinnymi pytaniami zadawanymi przy wieczornym ognisku na stoku, zmusić ludzi do wyjawienia tego co dla nich ważne i co chowają przed obcymi. Po co inaczej interesowałby się tym wszystkim?
Wspomina jeszcze Olga Tokarczuk w tym wywiadzie o tym, że „jej osobisty radar” informuje ją, że takich jak ona jest coraz więcej, że Polacy są różni i to w dodatku jest właśnie ta różnica – oni są różni w ten sam sposób, jak ona. Po co Tokarczukowej Polacy? To już cała ludzkość bez podziałów na narody nie wystarczy? Zacząłem się zastanawiać i doszedłem do tego, że ona musi mieć Polaków i to takich jak ona, bo inaczej przecież nie sprzeda żadnej książki. Kreuje ich więc w tych swoich wywiadach i przekonuje, samą siebie i Miładę Jedrysik, że oni istnieją. Tacy właśnie, jak ona chce. Tacy co nie zawłaszczają żałoby tylko dla siebie, ale dzielą się nią ze swoimi ulubionymi pisarkami. Być może oni rzeczywiście istnieją, ale ciągle jest ich zbyt mało, by dało się wyżyć li tylko ze sprzedaży książek pani Olgo.
Marzy mi się coś takiego – umawiam się na wywiad z Tokarczuk. Ona wita się ze mną i na początek mówi – wie pan co? Opowiem panu kawał! No i opowiada, a ja siedzę z rozdziawioną gębą i słucham. – Ale baba – myślę sobie – tak to jeszcze nikt ze mną nie zaczynał. No i mówi Tokarczukowa ten kawał, mówi, dochodzi do pointy i ona jest tak śmieszna, że prawie spadam z krzesła. Oboje się śmiejemy i gadamy sobie, a ja potem to spisuję i wychodzi z tego tekst-perełka.
Takie mam marzenie. Kiedy jednak patrzę na zdjęcie Olgi Tokarczuk w „Wysokich Obcasach” wiem, że to się nigdy nie stanie. Ona nie opowie mi żadnego dowcipu, bo nie po to została sławną pisarką, żeby gadać jakieś głupstwa. Ona ma zadanie do wykonania i realizuje je z wielką konsekwencją. To są poważne, moi drodzy, sprawy. Nie ma żartów. W końcu chodzi o to, by nikt już nikogo z niczego nie wykluczał, chodzi o to, by w każdym naszym przedsięwzięciu, nawet najbardziej osobistym zaznaczała się dyskretna obecność Olgi Tokarczuk lub któregoś z jej bliskich znajomych.
W porannej ciszy, gdy słońce wstaje, wpływam tutaj, niczym odkrywca, argonauta, szpieg, parweniusz i barbarzyńca w ogrodzie, śmieszny amator-deflorator, by poczuć się choć raz w życiu jak Magellan po minięciu Przylądka Wytęstknionego, dla samej frajdy rozkoszowania się pustą nieogarniętą przestrzenią, spokojem Pacyfiku i głębią myśli:
No i jeszcze, coby nawiązać do literackiego charakteru bloga, pojadę fraszką klasyka:
„Kocham białe przestrzenie przez narty nietknięte,
I dziewczęta miłością jeszcze nie muśnięte.
Lubię patrzeć na takie dyskretnie i z dala,
By ich myślą nie zbrukać, spojrzeniem nie skalać.”
BYŁEM PIERWSZY!
PG.
19.05 AD’2010
Gratuluję !:)
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.