lip 202012
 

W zapomnianej już książce Karola Bunscha pod tytułem „Imiennik” zamieszczony jest opis wskrzeszenia Piotrowina dokonany za wstawiennictwem św. Stanisława. Karol Bunsch opisuje tę scenę jako swoisty majstersztyk manipulacji. Oto biskup, by udowodnić swoje prawa do majątku Piotrowin, wynajmuje trędowatego, który ma udawać nieboszczyka. Na oczach króla i zgromadzonych dostojników wzywając Boga w Trójcy Jedynego, dokonuje aktu wskrzeszenia. „Zmarły” Piotrowin wstaje z grobu i wszyscy, uwiedzeni fałszywą potęgą niecnego biskupa wierzą w ten cud.

Rzecz cała była wielokrotnie wyśmiewana w literaturze popularnej. Nawet Zbigniew Jujka, rysownik satyryczny, poświęcił temu wydarzeniu osobną karykaturę. Fakt oszustwa dokonanego przez patrona Polski, arcybiskupa Krakowskiego, jednego z najważniejszych hierarchów w historii Kościoła polskiego zapadł głęboko w pamięć zbiorową i jest dziś bardzo trudny do wykorzenienia. Podobnie jak uświęcona setką popularnych artykułów i polemik wiara w to, że św. Stanisław był zdrajcą i sprzeniewierzył się racji stanu oraz królowi Bolesławowi.

Historia ta uwodzi wielu ludzi i wielu uważa ją za stały element dyskusji na temat historii Polski oraz linię sporu pomiędzy patriotami państwowymi, a tymi drugimi, którzy wolą ufać skorumpowanej hierarchii kościelnej.

Nie będziemy tu rozstrzygać jak było naprawdę ze św. Stanisławem i królem. Przypomnijmy tylko co legenda mówi o śmierci biskupa. Oto w kościele na Skałce, przed samym ołtarzem, rozegrał się dramat największy w dziejach średniowiecznego Kościoła w kraju nad Wisłą. Król w towarzystwie trzech rycerzy, swoich dworzan wkroczył do świątyni i nie bacząc na świętość miejsca rozpłatał biskupa mieczem zachęcając swoich poddanych do tego, by pokawałkowali ciało nieszczęśnika. Rycerze ci pieczętowali się następującymi herbami: Strzemię, Jastrzębiec i Szreniawa. W Polsce i potem na Litwie mnóstwo rodzin pieczętowało się tymi samymi herbami, warto jednak wspomnieć jakie rodziny używały tych klejnotów w czasach nas interesujących. Herb Strzemię to oczywiście Grzegorz z Sanoka, który „szczepił pierwsze pędy humanizmu w Polsce”. Biskup lwowski, protektor niedoszłego zabójcy papieża Filipa Kallimacha. Legenda o zamordowaniu św. Stanisława dotyczy go jak najbardziej i w czasach kiedy żył, była w miastach polskich powtarzana wielokrotnie. Herb Szreniawa to rodzina Kmitów. W tym także Piotra Kmity, który w czasie marszu Sulejmana pod Mohacz donosił z Gdańska do Krakowa, że na granicy Mołdawskiej szykują się do najazdu na Polskę Tatarzy z Wołochami. Szreniawą pieczętował się również Stanisław Stadnicki, słynny „diabeł łańcucki”. Można oczywiście stwierdzić, że takie rzeczy nie mają znaczenia, ale w takim razie jakie mają? Jeśli zignorujemy więzy klanowe i zaczniemy tłumaczyć sobie historię jakoś w poprzek tych powiązań uzyskamy obraz groteskowy i mocno niezadowalający.

Herb Jastrzębiec obejmuje mnóstwo rodzin, ale najważniejsza i najpotężniejsza z nich to Zborowscy, potomkowie słynnego Dziersława z Rytwian, który wyjednał Kallimachowi bezpieczeństwo polecając go królowi. Jemu z kolei polecił Kallimach Grzegorz z Sanoka herbu Strzemię. Ponoć Zborowscy i Dziersław nie mieli nic wspólnego z zamordowaniem św. Stanisława, tak twierdzi Paprocki w swoim dziele „Herby rycerstwa polskiego”. Paprocki sam pieczętuje się Jastrzębcem, a w jego życiorysie jest coś co nie pozwala niestety wierzyć mu ani przez chwilę. Paprocki należy bowiem do klanu Zborowskich, jak wszyscy Jastrzębce i po klęsce stronników habsburskich pod Byczyną po prostu musi emigrować. Wyjeżdża na Morawy. Gościny udziela mu biskup ołomuniecki. Paprocki prócz tego, że zajmował się heraldyką polską, badał także heraldykę czeską i morawską. Na Morawach przebywał Bartosz Paprocki aż 22 lata. Pod koniec życia wrócił do Polski i dokonał żywota we Lwowie, w klasztorze Franciszkanów. Nie ufajmy więc Paprockiemu, który ucieka z kraju po bitwie byczyńskiej, gdzie w szeregach austriackich znajduje się prawie cały klan Zborowskich. Nie ufajmy mu, bo on miał wiele powodów, by kłamać.

Przypomnijmy jeszcze raz Dziersława z Rytwian przodka Zborowskich. To był ten człowiek, który obrabował kościół będący pod opieką jego własnego stryja, a następnie przystąpił do konfederacji Spytka z Melsztyna. Organizacji wymierzonej wprost w Zbigniewa Oleśnickiego.

Mamy więc dosyć wyraźne tropy, które omijają wszyscy badacze historii, ze względu na to, że wymykają się one przyjętym metodom badawczym. My jednak nie musimy się tym przejmować, albowiem baśni rządzą się swoimi prawami.

Strzemię, Jastrzębiec i Szreniawa. Od tego się wszystko zaczęło i wszystko jak widzimy „szło po rodzinie” jeśli nie najbliższej, to dalszej o przeplatało się gdzieś tam pomiędzy więzami klanowymi. Do tego ciągnęło się bardzo długo, tak długo, że niekiedy trudno w to uwierzyć ludziom lansującym tezy, że historię napędzają wielkie umysły obcujące ze sobą przy muzyce sfer dobiegającej gdzieś hen, spod niebieskiego sklepienia.

Ach! Byłbym zapomniał. Paprocki miał wśród swoich dokonań literackich jeszcze jeden niewątpliwy sukces – przetłumaczył na czeski dzieła Jana Kochanowskiego.

Feliks Koneczny w książce „Święci w dziejach narodu polskiego” pisze, że konflikt króla z biskupem był konfliktem dwóch wizji ustroju państwowego i społecznego. Król opowiadał się za starym ustrojem rodowym, uniemożliwiającym dziedziczenie i samodzielność rodzin. Biskup zaś chciał wprowadzić zmiany i tym samym stworzyć Kościołowi możliwość otrzymywania donacji od ludzi dziedziczących ziemię. Nie jest więc według Konecznego konflikt ten jakąś rozgrywką polityczną, w której stawką była racja stanu.

Dla niniejszej opowieści najważniejsze jest to, że biskup stał się symbolem scalenia królestwa polskiego w okresie rozbicia dzielnicowego a potem symbolem zjednoczenia kraju podzielonego pomiędzy trzech zaborców.

Wróćmy jednak do wskrzeszeń. Wśród świętych, błogosławionych i sług bożych polskich są przypadki o wiele dziwniejszych wskrzeszeń niż to, którego dokonał św. Stanisław. O nich jednak nikt nie wspomina w literaturze, nikt z nich nie szydzi, a nawet żaden z satyryków nie pokusił się, by owe wydarzenia przedstawić na rysunku z odpowiednim komentarzem.

Oto w latach 1450 – 1470 katedrą teologii w Krakowie kierował Izajasz Boner. Był to syn Floriana Bonera zarządcy mennicy królewskiej, człowiek bogaty z domu i bardzo wykształcony. Studiował w Padwie oraz w Krakowie. Nie pociągało go jednak życie świeckie i światowe, wybrał mnisi habit i został Augustianinem. Augustianie jak pamiętamy zajmują się nauczaniem i pielęgnowaniem wiedzy, także tej do której dostęp mają jedynie nieliczni. Izajasz to było jego imię zakonne. W rzeczywistości nadano mu imię Ambroży, a niektórzy badacze twierdzą, że nie Ambroży, a Fryderyk. Tak więc kierował sługa Boży Izajasz Boner katedrą teologii w Krakowie przez dwadzieścia lat. W czasie jego tam obecności doszło do kilku ważnych wydarzeń. Zabito na przykład Andrzeja Tęczyńskiego, na co Izajasz patrzył zapewne ze smutkiem.

Jego kariera uniwersytecka miała pewien charakterystyczny rys, oto był Boner opiekunem, mistrzem wręcz, kilku młodszych kolegów, którzy wyróżniali się wyraźnie na tle innych uczonych związanych z akademią. Byli to Jan Kanty, Szymon z Lipnicy, Stanisław Kazimierczyk i Michał Giedroyć. Pierwsi dwaj z nich został wyniesieni na ołtarze, trzeci jest beatyfikowany, ostatni zaś czeka na beatyfikację. Pomiędzy wszystkimi wymienionymi mężczyznami rozkwitała szczera przyjaźń. Była ona do tego stopnia tkliwa, że kiedy Janowi z Kęt podarowano koszyk pełen dojrzałych jabłek, nie pomyślał on ani przez moment, by skosztować owoców, odesłał je Izajaszowi. Ten z kolei wysłał go Szymonowi z Lipnicy. A Szymon widząc tak wspaniały dar, przekazał go przez sługę Kazimierczykowi. On zaś odesłał jabłka Kantemu. I tak po kolei wędrował koszyk jabłek po Krakowie, aż trafił do tego, który otrzymał go pierwszy. Te budujące historie opowiada się ponoć w mieście stołecznym Krakowie do dziś, podobnie jak do dziś żywa jest legenda o zdradzie św. Stanisława i jego śmierci w kościele Na Skałce. Śmierci zasłużonej, bo przecież zdrajcy należy się kara śmierci. Życie Izajasza Bonera płynęło spokojnie i cicho. Jedynie zaraz na początku jego naukowej kariery zdarzyło się coś co zaważyło na całym jego przyszłym życiu. Oto wskutek trzęsienia ziemi zawaliła się nawa kościoła św. Katarzyny w Krakowie. Trzęsienia ziemi zdarzały się wtedy ponoć Europie na północ od Karpat dość często. Ponoć fara w Gubinie na Łużycach rozpadła się także wskutek wstrząsów sejsmicznych.

Bonerowie widząc tak wielkie nieszczęście postanowili wspomóc parafię i odbudować nawę. Oczywiście za własne pieniądze. W zamian za ten gest dobrej woli otrzymali kaplicę w nowo odbudowanym kościele. Izajasz Boner, jeden z nich, syn zarządcy królewskiej mennicy, w wielkim natchnieniu i poruszeniu dokonał potem w tejże kaplicy cudu. Wskrzesił zmarłe dziecko, wypowiadając słowa adresowane wprost do Matki Bożej. – Pokaż, że jesteś matką – brzmiały te słowa. Kiedy tylko wybrzmiały pod sklepieniem świątyni trzymane przezeń na rękach niemowlę zakwiliło. Ponoć Izajasz Boner wskrzesił potem jeszcze jednego mężczyznę. To jest, jak na lokalną znakomitość, sami przyznacie, wynik całkiem zadowalający. Jeśli zważymy, ze sam Chrystus Pan wskrzesił Łazarza, dziewczynkę oraz samego siebie, Izajasz Boner jawi się nam jako ktoś wyjątkowo w Kościele ważny. Nie znajdziemy go jednak w spisie świętych i błogosławionych Kościoła Powszechnego. Izajasz Boner to zaledwie sługa Boży. Zanim wyjaśnimy tę rażącą niesprawiedliwość musimy odwrócić się od Izajasza i poświęcić kilka słów ulubionej świętej wszystkich Polaków – Jadwidze Andegaweńskiej. Małej Francuzce wydanej za mąż za starego Litwina.

Zacznijmy od plotek. Jak pamiętamy starania o kanonizację Jadwigi D’Anjou trwały bardzo długo, pomimo jej niewątpliwych zasług, jej poświęcenia w imię wartości zwanych przez wielu chrześcijańskimi, a przez niektórych ogólnoludzkimi. Ludzie, którzy mają zwyczaj szydzić z Kościoła i jego procedur mówili uśmiechając się głupio, że proces kanonizacyjny trwa tak długo ponieważ Jadwiga wstępując w związek małżeński z Jagiełłą nie była już dziewicą. To jest oczywiście jakiś argument w rozmowach towarzyskich, w czasie których ludzie czasem poruszają takie tematy, ale myślę, że dla prowadzących ten proces hierarchów było to bez znaczenia.

Wszyscy dokładnie pamiętamy tę opowieść – Jadwiga, przywieziona z Węgier i obwołana królem Polski nie chce i nawet nie myśli o tym, by wyjść za mąż za jakiegoś Litwina, w dodatku świeżo ochrzczonego poganina. Jej myśli krążą wokół Wilhelma Habsburga, któremu przysięgała miłość i wierność w dzieciństwie. Zawarła z nim nawet związek małżeński moderowany przez dorosłych i oparty na zasadzie – połączymy dzieci na wszelki wypadek, a kiedy dorosną same zdecydują co będzie dalej. Dzieci zdecydowały, że chcą być razem, ale polityka się całkowicie zmieniła. Córka Ludwika Wielkiego miała być koronowana w Polsce i poślubić tego, kogo wskażą panowie małopolscy. Ci zaś zdecydowali, że najlepszym politycznym robrem jaki mogą rozegrać będzie umieszczenia na tronie polskim węgierskiej królewny ożenionej z księciem Litwy. Wobec słabości Rzeszy, wobec wojny stuletniej która demolowała Europę, wobec uwikłania Turków na Bałkanach i ich kłopotów a Azji, taka konstrukcja miała być tym właśnie co przyniesie wszystkim trzem krajom sukces i potęgę. Wróg był jeden – Zakon Krzyżacki. Żeby tego wroga spacyfikować, pokonać a następnie zniszczyć potrzebne było poparcie papieża, to zaś można było uzyskać tylko w jeden sposób – za pośrednictwem Węgrów i ich korony. Oni bowiem byli tym narodem na wschodzie Europy, w który Rzym inwestował bardzo wiele i dlatego właśnie w głowach panów małopolskich zrodził się ten plan. Papież nigdy nie poparłby żadnej herezji nie było więc mowy, żeby trzymał stronę Polski w sporze z deklarującymi przywiązanie do Rzymu Krzyżakami. Polski, która ogląda się na husytów i przez obecność tych husytów chce się czuć ważniejsza i silniejsza. Husyci wysługujący się Krzyżakom nie przeszkadzali papieżowi i tylko ktoś wyjątkowo nierozgarnięty może zapytać – dlaczego? Dlatego, że siła nie musi się z niczego tłumaczyć, nawet przed Ojcem Świętym. Krzyżacy dawali Rzymowi nadzieję na to, ze wiara zatriumfuje na północnym wschodzie Europy. Jagiełło, który chrzcił się tyle razy, że sam już zapomniał ile, nie dawał tej nadziei. W dodatku jeszcze jego prohusyckie sympatie , które odziedziczyli inni Jagiellonowie nie mogły podobać się nikomu w Rzymie. Nie było żadnej gwarancji na to, że korona polska, potężna w końcu siła nie zdecyduje się na zerwanie z Kościołem. Węgrzy nie mieli takich dylematów. Stali naprzeciwko Turków i nie było mowy o tym, by ktoś się tam wahał i zastanawiał nad sensem jedności z Kościołem Powszechnym.

Małżeństwo Jadwigi i Jagiełły nie dawało oczywiście stuprocentowych gwarancji na to, że struktura taka się utrzyma. Jasny jednak jest zamysł i jasna myśl w tym wszystkim. Podobnie jak później jasna myśl widoczna jest w aranżowaniu małżeństwa Kazimierza Jagiellończyka z Elżbietą Austriacką.

Węgry potrzebne były Polsce do tego, by mieć w ręku argument przemawiający do politycznych aspiracji papieży. Rozumiał to doskonale Zbigniew Oleśnicki, ale nie rozumieli tego Jagiellonowie. Może z wyjątkiem tych dwóch, którzy zmarli po krótkim panowaniu – Jana Olbrachta i Aleksandra. Jagiellonowie brnęli w sojusz z Czechami, przeciwko Rzymowi i rzekomo przeciwko Krzyżakom. I nikt nie pamięta nigdy z czyich rąk wykupował Andrzej Tęczyński Malbork w czasie wojny trzynastoletniej. Dlaczego to robili? Myślę, że Czesi potrzebni byli dynastii litewskiej nie tyle do zwalczania Krzyżaków ile do trzymania w szachu własnych poddanych. Ze szczególnym wskazaniem wspomnianych tu panów małopolskich. Czesi mieli więc służyć – w założeniu – do tego co zwykło się nazywać eufemistycznie wzmacnianiem władzy królewskiej, a co w pełnej krasie rozwinęli w końcu stulecia XV tacy władcy jak Henryk VII i dużo później Iwan Groźny. Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Wracajmy jednak do Jadwigi D’Anjou, świętej Kościoła Powszechnego.

Legendy krakowskie zachowały wiele pięknych epizodów z jej życia. Mamy oto pamiętne dni, kiedy to Wilhelm, jej dziecięcy małżonek przybywa na Wawel by tam odnowić śluby i stać się mężem króla Polski, czyli Jadwigi właśnie. Jest to pułapka zastawiona na Habsburga, który nie wiedzieć czemu w nią wpada. Z Wawelu musi uciekać otoczony przez szlachtę, która ściąga do miasta z okolic i usiłuje pojmać Wilhelma kryjącego się w komnatach Jadwigi. Zatrzymajmy się tutaj chwilę, tutaj właśnie – przy tym fragmencie legendy. Oto arcyksiążę z domu habsburskiego, wjeżdża z orszakiem – tak pisze Koneczny – do obcej stolicy i kieruje się wprost na zamek królewski. Nikt go nie zatrzymuje. Nie ma kasztelana, nie ma gwardzistów, nie ma wreszcie lokalnej szlachty, która by mogła go zatrzymać. Jeśli nie siłą to perswazją. Ta szlachta jest, ale pod miastem i ponoć tylko czeka by przyłapać Habsburga w pokojach Jadwigi.

Myślę, że szlachta i wielcy małopolscy panowie, nie czekaliby aż Wilhelm wjedzie do Krakowa. Oni zatrzymaliby go wcześniej. Jeśli zaś czekali to ktoś musiał na nich to czekanie wymusić. Kto? Sądzę, że miasto właśnie. Stołeczne miasto Kraków i jego pobożni mieszkańcy, którzy potrafią być tak ofiarni wobec Kościoła, że stać ich na odbudowę rozwalonej przez kataklizm świątynnej nawy. Oczywiście czasy Jadwigi są dużo wcześniejsze niż czasy Izajasza Bonera. W mojej jednak głowie te dwie postacie łącza się ściśle.

Owa obecność Wilhelma Habsburga u Jadwigi stała się początkiem wszystkich czarnych plotek na temat prowadzenia się królowej i jej moralności. Ponoć Wilhelm zdeflorował Jadwigę i zwiał przestraszywszy się nadchodzącej odsieczy. Ona zaś została w zamku, a potem próbowała bezskutecznie do niego uciec. Habsburg bowiem nie odjechał, ale ukrywał się lasach i po wsiach pod Krakowem. Koneczny ze wzruszeniem opisuje scenę jak to Jadwiga wyrwawszy jednemu ze strażników topór próbuje rąbać nim zamkową kratę byle tylko wydostać się z Krakowa i połączyć z Wilhelmem. Królowa ulega jednak namowom dostojników, daje się ubłagać i poświęca swoje życie na ołtarzu racji stanu.

Nie wiem czy jest w polskiej historii postać świętej wydrwiona i wyszydzona bardziej niż Andegawenka. I nie chodzi mu już o to nieszczęsne dziewictwo. Królowa rezygnując ze splendoru i blasku należnego monarchini przekazuje klejnoty koronne na uposażenie akademii krakowskiej. Jej małżonek, stary Litwin, mógłby – potrząsnąwszy trochę krakowskimi bankierami – wydobyć pieniądze na wspomożenie wszechnicy. On tego jednak zrobić nie chce. Królowa zaś się nie waha. Jak pamiętamy ekshumacja jej szczątków wykazała, że pochowano ją z drewnianym berłem i drewnianym jabłkiem koronacyjnym w dłoniach. Po latach zaś uczelnię, której Jadwiga D’Anjou ofiarowała swój majestat w darze, nazwano Uniwersytetem Jagiellońskim. Na cześć dynastii, która nie przysłużyła się akademii niczym. Więcej – dynastii, która zrobiła wiele by akademia zamieniła się w tubę propagandową podległą władzy, bynajmniej nie królewskiej. Być może ta właśnie tradycja inspirowała ludzi, którzy po nadaniu Galicji autonomii postanowili nazwać uczelnię Uniwersytetem Jagiellońskim.

Nie znam dokładnych dziejów procesu kanonizacyjnego Jadwigi D’Anjou, wiemy jednak wszyscy kiedy ten proces się zakończył i za sprawą, którego papieża. Chodzi tu oczywiście o Jana Pawła II, który wyniósł naszą dobrą królową na ołtarze w roku pańskim 1997. Ciekawostką jest, że w tym samym roku ruszył proces beatyfikacyjny Izajasza Bonera, sługi Bożego, który wskrzesił dziecko i prawdopodobnie jeszcze jednego dorosłego mężczyznę.

W roku 1996 z inicjatywy kardynała Franciszka Macharskiego papież zezwolił na publiczne oddawania kultu Izajaszowi Bonerowi na terenie archidiecezji krakowskiej.

Proces beatyfikacyjny jak wiemy może trwać bardzo długo. Duch Święty zaś jak pamiętamy nie myli się nigdy. Kiedy więc beatyfikacja sługi Bożego Izajasza Bonera stanie się faktem, również my wszyscy, którzy nie należymy do archidiecezji Krakowskiej, będziemy mogli oddawać my publicznie cześć i kultywować pamięć jego życia i jego cudów.

Wróćmy jeszcze na chwilę do czasów Izajasza Bonera. To są te same czasy, w których rozwija się idea unii Kościołów. Papież Eugeniusz IV i kilku jego następców widzi w tym ratunek dla pozycji politycznej papiestwa. Idea ta zwalczana jest przez zwolenników soboru, jako ciała które ma najwyższą władzę w Kościele. Wśród nich właśnie, wśród koncyliarystów kwestionujących nieograniczoną władzę papieża znajdują się uczeni z akademii krakowskiej i najważniejszy człowiek w całej ówczesnej polskiej polityce – Zbigniew Oleśnicki. Spośród znanych nam podopiecznych Izajasza Bonera koncyliarystą jest święty Jan Kanty. Nie wiemy niestety jakie poglądy na tę kwestię miał on sam – sługa Boży Izajasz Boner z zakonu Augustianów.

W popularnych opracowaniach znaleźć możemy informację mówiącą, że idea koncyliaryzmu otworzyła drogę reformacji. Trudno na kartach tej książki dyskutować o tak złożonej sprawie. Tym trudniej, że tutaj akurat nikt nie wiąże reformacji ani z ideą koncyliaryzmu, ani z żadną inną ideą zrodzoną w łonie Kościoła Rzymskiego.

Zbigniew Oleśnicki, którego politykę na kartach tej książki przypominam i która wydaje mi się słuszna oraz celowa, uważał, że ograniczenie władzy papieży takich jak Eugeniusz IV czy Pius II jest jak najbardziej celowe. Sam przecież popierał antypapieża Feliksa przeciwko Eugeniuszowi. Uważał, że polityka unii Kościołów jeśli czemuś służy to wciągnięciu Rzymu w orbitę wpływów organizacji i sił czynnych na wschodzie, w upadającym Bizancjum. Służy także temu, by bezbronny i pozostawiony sam sobie papież jedynowładca mógł stać się łatwym łupem silnych politycznych graczy wyposażonych w pieniądze, armię lub jedno i drugie naraz.

  Jedna odpowiedź do “Święci, błogosławieni i jeden Boży sługa. Fragment Baśni jak niedźwiedź II”

  1. Dzień dobry.
    Właśnie zamówiłem „Baśń …”. Co prawda trochę w ciemno, ale po przeczytaniu dostępnych urywków rozpoznaję w Panu żyłkę odkłamywacza czarnych legend. Jeśli się nie mylę to blisko Pańskim książkom do Messoriego. W takim razie nie będę zawiedziony :-). Sam staram się sprawdzać wszystko u źródeł, i tez coś tam napisałem. Co do Rodziewiczówny, to dwie jej książki podlegały niezwłocznemu wycofaniu przez cenzurę w 1951 r. – sprawdziłem. Bardzo mi się podobał Pański test o niej.
    Zastanawiam się, skąd Pan czerpie wiedzę historyczną.
    Po przeczytaniu pozycji napiszę o moich wrażeniach.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.