sie 062020
 

Czasem na drodze, przed wjazdem do nowego województwa, albo do jakiegoś miasta ustawione są tablice z napisami, informującymi podróżnego, co też ciekawego spotka go na terenie, na który właśnie wjeżdża. Uważam, że na granicy Wielkopolski i Lubuskiego powinien być napis – Lubuskie inspiruje.

Wujek nie żyje od roku, teściowa mieszka z nami, więc bywamy tam coraz rzadziej i zwykle wpadamy na krótko. Teraz trzeba było załatwić sprawy w spółdzielni mieszkaniowej, odwiedzić cmentarze i ciotkę. Z rekreacji czasu starczyło na spacer po miasteczku Brody. Najkrótsze wakacje w historii. No, ale może za rok będzie lepiej. W Brodach, w roku 2010 przeprowadzono referendum w sprawie kopalni węgla brunatnego, która miała tam powstać. Ponad połowa mieszkańców sprzeciwiła się tej inwestycji, po czym natychmiast wyjechała do Londynu pracować na zmywaku, albo w spedycji. Na pamiątkę tego sukcesu, obok urzędu sołeckiego, bo Brody choć mają zwartą miejską zabudowę, są dziś wsią, stoi tablica upamiętniająca ów triumf. Tablica jest krzywa i wypłowiała, wokół niej pustki. Brody nie mają kopalni, a jedyne co przyciąga tu turystów to olbrzymi pałac, zbudowany przez Henryka Bruhla. Dziś w ruinie, ale trwają prace budowlane. Obiekt jednak jest tej skali, że minie pewnie jeszcze 10 lat zanim przyjmie pierwszych turystów. Hotel, póki co jest w jednej z oficyn, która też jest wielka. W drugiej odbywają się imprezy. W tym roku mniej, bo jest zaraza. Naprzeciwko pałacu wzniesiono monument składający się półkoliście ustawionych bloków kamiennych z inskrypcjami, których nie da się dziś odczytać. Nie wiem co to jest. Przed tym pomnikiem czasów minionych i minionej pychy, współcześnie całkiem zainstalowano krucyfiks. Kiedy zachodzi słońce nad jeziorem, z tyłu pałacu, promienie przechodzą przez centralnie umieszczone okno, zakończone łukiem, koncentrują się w krwawą wiązkę i oświetlają białego Pana Jezusa. Niesamowity widok. Tyle wrażeń z wakacji, a teraz inspiracje.

Ciotka zawsze opowie coś interesującego. Taka, na przykład historia: była sobie matka z synem, który miał dziwne nawyki. Podchodził do kasy w Dino, z całą masą towaru i uśmiechając się bezradnie mówił, że zostawił portfel w aucie. W rzeczywistości nie miał auta, ale rower, którego nawet nie przypinał do poręczy. Nie miał też portfela i w ogóle nic nie miał. Kasjerka go wypuszczała, a on wychodził, wsiadał na ten rower i ruszał ile sił w nogach. Wykonał ten numer kilka razy zanim go złapali. Posiedział trochę i wyszedł, a matka zaczęła jeździć do pracy w Niemczech, żeby jakoś utrzymać siebie i jego. On zaś chadzał na jagody i grzyby do lasu. Nie jest wcale bezpiecznie w lasach województwa lubuskiego, jak pewnie wiele osób wie. Ilość poniemieckich urządzeń służących dawniej produkcji amunicji, gazów i wszelkiego zła, jest olbrzymia. Łatwo wpaść do dołu, albo do jakiejś cembrowiny i nigdy się stamtąd nie wydostać. Łatwo jest też znaleźć niewybuch, na którym może nawet urosnąć grzyb, taki dorodny prawdziwek. Nasz bohater nie czuł ryzyka, mimo że miał pewną dysfunkcję poważniejszą niż opisane wyżej nawyki. Miewał ataki padaczki, które się nasilały i w zasadzie nie powinien pozostawać bez opieki. No, ale okoliczności były takie, że pozostawał. On wręcz maksymalizował ryzyko.

Jak pewnie wszyscy wiedzą w lasach województwa lubuskiego jest tyle zwierzyny, że można by nią obdzielić kilka innych, większych województw. U wujka, w domku na działce, było tyle poroży saren, że nawet jak teraz połowa zniknęła i tak jest tego masa. Do tego skóry dzików, jenotów i czego tam jeszcze. No i gatunki inwazyjne, na przykład szopy pracze, które łażą po drogach jak koty i przychodzą w nocy do zagród drażnić psy. Siada taki na słupku ogrodzenia i mądrze patrzy na psa, który biega pod siatką i wariuje z wściekłości i bezsilności budząc przy okazji wszystkich we wsi i na okolicznych osiedlach.

No, a od paru lat w dużych kompleksach leśnych pojawiły się wilki. One trochę trzebią populację zwierzyny płowej, a także innej, redukują ilość jenotów, szopów i lisów, ale także przy okazji, wiejskich burków uwiązanych na łańcuchach przy budach.

Jak ktoś wybierze się na jagody, nawet z rowerem, a ma przy tym ataki padaczki, ponosi wielkie ryzyko, choć nic w krajobrazie, jakże przyjaznym i swojskim, nie skazuje, że może ono wystąpić.

Naszego bohatera szukano bardzo długo, naprawdę bardzo długo i z wielkim poświęceniem. Roweru nie znaleziono, ale z rowerami to już tak jest, że ludzie, czasem obcy, bardzo mocno się do nich przywiązują. W końcu policjanci odnaleźli gdzieś w jagodzisku kawałek kręgosłupa, który zidentyfikowano jako ludzki.

Nie wiadomo, czy w rzeczywistości były to szczątki człowieka, czy też policja miała już dosyć włóczenia się po lasach. Matka naszego bohatera, w czarnej rozpaczy, przyszła do naszego, świętej już pamięci, wujka, żeby pojechał z nią, w miejsce gdzie jej syn zawsze zbierał jagody. Wujas nie był może najlepszym przykładem empatii, ale wsiadł w auto i pojechał. Błądzili długie godziny wśród jagodzisk, w pustym, wielkim, sosnowym lesie, w którym – na pozór – nie było żadnego życia. Poza może dzięciołami walącymi w pnie bez opamiętania. Nic nie znaleźli.

Od tamtych czasów wiele się w Lubuskiem zmieniło. Jenoty łażą już na piechotę po wujkowej działce, o wyjściu na spacer do lasu, z psem myśliwskim, tym, co po wujku został, nie może być nawet mowy. Obawa, że wystawi jakiegoś dzika jest mocno uzasadniona, bo trudno o wieczór, kiedy jakiś taki, nie wylazłby z krzaków i nie defilował po polu zżętej pszenicy.

Generalnie życie tam jest spokojne i ciche. Kopalni węgla brunatnego nie ma, ale może to i lepiej, nie ma bowiem też ekologów, którzy zatruwaliby życie górnikom. Są tylko ludzie w miasteczkach i zwierzęta w lesie. No, nie tylko w lesie, także na drogach, w zagrodach, nad stawami, w zasadzie wszędzie. Ale jak ktoś nie ma padaczki, to może spokojnie iść na grzyby, nic mu się nie stanie, zawsze zdąży jakiś drąg chwycić i się od tych wilków opędzić. Nie ma strachu.

Każdego lata do Brodów przyjeżdżała niemiecka szkoła tańca organizująca warsztaty pod niezwykle inspirującym tytułem Safari tango. Nigdy tego nie widziałem, bo unikam takich imprez, ale ponoć wygląda to nieźle. Tańczą ponoć rewelacyjnie i tylko raz wzywano do nich policję. Trwa to cały miesiąc. Jesienią przyjeżdżają myśliwi. I też jest safari, ale bez tanga. W tym roku tancerze nie przyjechali – zaraza. W przyszłym zaś może się okazać, że na tango nie ma już miejsca, zostanie tylko safari. Za rok pewnie znów tam pojadę na jeden, dwa dni…zapalić wujkowi świeczkę i pogadać z ciotką.

  15 komentarzy do “W hołdzie ekologom”

  1. Poroże kozła sarny ☺

  2. Ekolodzy usuwali ostatnio stado bezdomnych krów w lubuskiem.

    Teraz już wszystkie zwierzęta mają domy.

     

    No i niezapomniana popijawa w Kasku.

    Może replay?

    W Brodach też  jest jakiś ośrodek edukacji  przyrodniczo – leśnej.

    Brody nad jeziorami, w głuszy, to musi być fantastyczna miejscowość.

  3. Niemiecka szkoła tańca finansowana przez rząd niemiecki przyjeżdza tam co roku,   aby doglądać czy Polska nie dobiera się do złóż węgla brunatnego.

    Żartuję

  4. To nie jest głusza, wokół jest stary park, a w Jeziorach Wysokich, z drugiej jego strony wieża widokowa. Dawno tam nie byłem. Nie wiem dlaczego nie można oczyścić brzegów jeziora. To mocno zubaża krajobraz, bo nie ma w zasadzie dostępu do wody

  5. Wtedy by milicję częściej wzywali

  6. Ps. Firmy, izby rzemieślnicze z Niemiec interesują się takimi obiektami, jak wyżej opisany.

    Pani konserwator wojewódzki z Wrocławia  ((inne województwo, ale ten region) ma to gdzieś, albo nie ma partnerów w Polsce w branży budowlanej, dopiero jak chcą teraz wysadzić most w powietrze, to się zainteresowała, że są jakieś zabytki w regionie na ścianie zachodniej.

    W Polsce nie ma firmy, która umiałaby zmieszać wapno z piaskiem poza Krakowem i Toruniem, więc o czym my tu mówimy.

  7. Powiedzmy wprost: V kolumna.

  8. Co druga konferencja może być eko – myśliwska, bez obowiązku masek, z udziałem profesora Tryjanowskiego, więc wszystko pasuje.

  9. My mamy w sobie las, Niemcy wycięli go z siebie już dawno. Nie wiem – czemu? Być może był im niepotrzebny, ponieważ nie uprawiali partyzantki.

    Obecnie przyjeżdżają do nas oglądać las, bo okazuje się, że coś stracili. Chcieliby go pewnie przeflancować do siebie, ale to nie jest takie proste, bo drzewa mają korzenie.

    Rozmawiałem kiedyś z pewnym Niemcem, który był onegdaj żołnierzem Wermachtu, a we Warszawie poznał piękną Warszawiankę. Opowieść swą zakończył: „… ale my i tak tu kiedyś wrócimy”. Zgodziłem się z nim chętnie, dopowiedziałem tylko: „Ale Pana już wtedy nie będzie.”

    A las będzie.

  10. Nie lubi Pan zwierząt.

  11. oj tam Brulowska porzellana, Korzeckiej porcelany Pan nie widział to dopiero cudo, szkoda że teraz jest tylko na zdjęciach, została rozbita, bo wybijanie się ukraińców na niepodległość przy okazji wybiło tą porcelanę w drobny mak.

    Chyba że przypadkiem coś z tej porcelany korzeckiej ocalało w Małopolsce

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.