lis 302018
 

Drugi dzień targów, a ja jestem nieżywy po pierwszym. Muszę więc wrzucić gotowca – fragment książki Scheuringa. Zanim jednak to zrobię mam ogłoszenie – czy ktoś z uczestników konferencji w Tłokini może zabrać do Krakowa lub Katowic doktorów Gliwę i Kaczmarskiego? Muszą oni bowiem jakoś dostać się do Rzeszowa. Będę bardzo wdzięczny jeśli ktoś się zgłosi.

A teraz już tekst

O osobie dra Jana Devusa, znanego pod nazwiskiem Johna Dee, istnieje cała obfita literatura. Jego dzieła w kilkudziesięciu foliałach (Kraushar, 35, str, 116), tak ogłoszone drukiem jak i pozostałe w rękopisach, jego czarnoksięskie zwierciadło oraz inne po nim pamiątki są przechowywane z szacunkiem w British Museum i w Oxfordzie. Pomimo to jednak postać ta pozostaje nadal tajemniczą. W młodszych latach zajmował się on naukami ścisłymi, szczególnie matematyką i fizyką, zdobył doktorat, co w owym czasie nie było rzeczą ani łatwą ani małą, zdobył wielką sławę jako uczony w swoich przedmiotach i wykładał w szeregu uniwersytetów. Ale w tych czasach „każdy uczony zajmujący się naukami przyrodniczymi, medycyną, astronomią lub filozofią, był jednocześnie adeptem tajemniczych umiejętności w dziedzinie magii, astrologii, duchownictwa i mistycyzmu”, pisze Kraushar (35, str. 108). Z drugiej jednak strony „ponieważ do badań naukowych potrzebne są pieniądze, więc szukał ich wszędzie i jest możliwym, że w późniejszym wieku pod naciskiem okoliczności mógł sprostytuować swoje zdolności i używać rzeczy duchowych dla celów materjalnych” (Hort, 28, str. 30). Nie można się więc dziwić, że po powrocie z Lowanium, gdzie wykładał na uniwersytecie, został z rozkazu królowej Mary Tudor, gorliwej katoliczki, nazywanej krwawą Mary, uwięziony jako podejrzany o spisek polityczny i herezję, a właściwie za usiłowanie zabicia królowej za pomocą czarnoksięstwa, którego uprawianie mu zarzucano, a zakazanego wówczas w Anglii. Po przeprowadzeniu śledztwa przez specjalnie wyznaczoną komisję królewską, oraz przez biskupa Londynu Bonnera, został on tymczasowo (podkr. aut.) zwolniony z więzienia (Kraushar, 35, str. 124). Sprawa pozostała więc w zawieszeniu, nadal tajemniczą i nigdy nie została wyjaśniona.

Natomiast następczyni królowej Mary, Elżbieta I, miała dla niego wielkie względy, często przyjmowała go w swoich pałacach, a nawet odwiedzała go w jego pracowni (Kraushar, 35, str. 127). On to wyczytał dla niej z gwiazd najlepszy dzień jej koronacji, który w pełni się sprawdził jej długim, 45-letnim panowaniem; to też wyjaśnia – przynajmniej do pewnego stopnia – ich przyjaźń. Zresztą królowa Elżbieta była sama wykształconą kobietą; znała języki, a pomiędzy innymi łacinę i hebrajski. Ten ostatni znała ona jednak prawdopodobnie tylko powierzchownie, jak twierdzi Maynard (50, str. 17). Jak wiadomo, była ona od samego początku swego panowania nastawiona bardzo wrogo do katolicyzmu, krwawo go prześladowała i należy przypuszczać, że stosunki jej z drem Dee nie byłyby tak przyjazne, gdyby był on tak zagorzałym katolikiem, za jakiego się później, w czasie wizyty w Polsce podawał. Wraz ze swoim jasnowidzem Edwardem Kelley’em przystępowali oni przecież po pierwszej audiencji u króla Stefana do Komunii św. w kościele św. Stefana w Krakowie (Kraushar, 35, str. 181), co po powrocie do Anglii nie wywołało ze strony królowej Elżbiety żadnej przykrej konsekwencji; świadczy to tylko o sporej dozie cynizmu u naszego mistrza. Zdaje się więc, że królowa Mary miała wiele racji każąc go aresztować po powrocie do Anglii, a mistrz miał wiele sprytu wykręcając się bez szkody dla siebie z tej naprawdę ciężkiej obieży!

Mamy więc dwie cechy naszego mistrza, udowodnione na podstawie faktów z jego życia: cynizm i spryt.

W czasie jego 12-letniego pobytu w Mortlake (obecnie jedna z dzielnic Londynu) dni jego „nie były nudne, włączając w to niejedną podróż zagraniczną w niewymienionym interesie królowej, ustawiczne łaski dworu i częste wizyty ważnych ludzi” (Hort, 28, str. 37). Nie można się więc dziwić, że był on ogólnie uważany za tajnego agenta królowej, co potwierdza także Disraeli, nie byle jaki znawca tych spraw, który w swej pracy (17, str. 226) przytacza opinię „sławnego astrologa” Lilly, który odsłania tajemnicze życie Dee’go podczas jego sześcioletniego pobytu za granicą i stwierdza, że Dee „przez wiele lat podróżował do krajów obcych w poszukiwaniu głębszych studiów, ale mówiąc prawdę był wywiadowcą królowej Elżbiety i z sekretariatów państwa pobierał pensję na swoje utrzymanie”. Lilly – dodaje Disraeli – musiał pisać na podstawie jakichś faktów znanych sobie, a to harmonizuje z generalnymi studiami dra Roberta Hooke, wybitnego matematyka, nad diariuszem Dee’go…, który przebadawszy ogromny tom i porównując wiele okoliczności z historią własnego życia, doszedł do wniosku, że „wszystko co odnosi się do duchów, ich imion, przemówień, pokazów, hałasów, ubrania, działalności itd., wszystko to jest kryptografią”.

„Ale – dodaje tutaj Disraeli – istnieje jeden fatalny zarzut co do tej teorii o kryptografii; ten zdumiewający diariusz zaczyna się na długo przedtem, nim Dee wyjechał za granicę i jest prowadzony dalej długo po jego powrocie, kiedy jak się wydaje, nie był zatrudniony w sprawach państwa”. Wydaje się… Disraelemu… Tutaj zdąża on wyraźnie do obalenia rewelacji Lilly’ego oraz wyników badań Hooke’a, a tym samym do obalenia zarzutu, że Dee jeździł z Łaskim do Polski jako tajny agent królowej Elżbiety. Nie można się temu dziwić wiedząc, kto to był Disraeli, ale samo jego stanowisko w tej sprawie musi wywołać podejrzenie, tym bardziej, że zarzut ten nie wydaje się tak fatalnym, jak go usiłuje przedstawić; diariusz może być potrzebny wywiadowcy i agentowi królowej nie tylko w czasie podróży, ale także w czasie pobytu w kraju; skądinąd wiemy przecież, że właśnie przebywając w kraju doznawał ustawicznych łask dworu i miewał częste wizyty ważnych ludzi! A czy był wtedy agentem królowej czy też nie, trudno wiedzieć? Był przecież ostatecznie agentem tajnym, a nie jawnym! Tenże sam autor zaznacza tamże (ibid., str. 224), że nikt nie zauważył, iż przez cały czas długiego panowania Elżbiety istniało tajne porozumiewanie się pomiędzy nią a filozofem. Zaskakuje nas głębokie zainteresowanie się jej Majestatu jego powodzeniem…”.

Przeciwko teorii kryptogramu we wspomnianej książce Dee’go, zatytułowanej „Book of Mysteries” (Księga Tajemnic) lub „Spiritual Diary” (Dziennik Spirytystyczny) występuje również Hort (28, str. 60): „Tutaj możemy powiedzieć o tej godnej uwagi książce, że dziwnym jest, iż ktokolwiek ją z uwagą przeczytał, może zgodzić się na teorię (kiedyś popularną), że Dee używał tajemniczych metod pisania, aby ukrywać polityczne tajemnice i że towarzyszył Łaskiemu do Polski jako agent Elżbiety i szpieg polityczny, ponieważ zapiski te mogły być prowadzone tylko przez prawdziwego entuzjastę, spirytystę o najgłębszej szczerości i wierze”. Jest to argument bardzo słaby, ponieważ nie wydaje się ulegać wątpliwości, że to co napisał entuzjasta i człowiek o najgłębszej szczerości i wierze, a więc osoba mało krytyczna, może także napisać cynik i spryciarz, który wie, jak nabierać na entuzjazm, szczerość i wiarę.

W listopadzie 1582 r. (Hort, 28, str. 46) ukazał się Dee’mu anioł Uriel (imię talmudyczne – przyp. aut.) i wręczył mu kryształ wielkości jaja, wypolerowany na jednej stronie jak zwierciadło, umocowany na płytkach z wosku, ozdobionych znakami kabalistycznymi, głównie w postaci hebrajskich liter oraz pentakli. Uriel zapewnił go, że ilekroć zechce wejść w kontakt z duchami, powinien się silnie wpatrywać w ten kryształ, a ukażą mu się duchy.

To zjawisko zmieniło zdecydowanie kierunek kariery dra Dee. Oddał on się odtąd wyłącznie praktykom magicznym, które przyniosły mu więcej sławy niż matematyka i fizyka.

Tak wielki czarnoksiężnik, jakim dr Dee stał się po obdarowaniu go czarodziejskim kryształem, musiał mieć swego jasnowidza (scryer), którego zadaniem były sprawy raczej techniczne, tj. komunikowanie się z duchami, ogłaszanie ich przepowiedni, woli itp. Dee znalazł takiego jasnowidza w osobie Saula Barnabasa, któremu udało się wywołać w krysztale, jak o tym pisze sam Dee, „dobrego anioła” Anaela, który znowu według tradycji talmudycznej, często wyjaśniał ludziom boskie tajemnice (Hort, 28, str. 40). W krótki czas potem dr Dee rozstał się z Barnabasem i przyjął na jego miejsce jako jasnowidza Edwarda Talbota, znanego lepiej pod nazwiskiem Kelley, któremu udało się wywołać w krysztale anioła Uriela, ducha światła, tego samego, który ofiarował Dee’mu kryształ (ibid., str. 41). Tego jasnowidza opisuje autor na podstawie życiorysu Dee’go (Life of Dee) pióra Miss Charlotte Fell-Smith, jako oszusta i fałszerza monet, który był już karany pręgierzem i obcięciem uszu w Lancaster. Ten ostatni fakt podaje A. E. Waite (73, str. XV i XVI) w wątpliwość jako słabo uzasadniony i podkreśla, że podejrzeniu temu przeczy fakt, iż Kelley osiągnął zaszczytną pozycję na dworze cesarza Rudolfa II, co – jego zdaniem – nie byłoby możliwe dla człowieka pozbawionego uszu. Waite zapomina o tym, że istotnym zagadnieniem nie jest, czy Kelley miał obcięte uszy czy też nie, lecz czy był oszustem i fałszerzem monet, a także o tym, że na dworze cesarskim dostępował nie tylko zaszczytów, ale także był dwa razy więziony i za drugim razem umarł w więzieniu. Pozatem sąd jego jest oparty na zupełnym zaufaniu do cesarza Rudolfa II, który jak zobaczymy później, utrzymywał w Polsce specjalną siatkę szpiegowską dla obserwowania zdrowia króla Stefana i donoszenia mu natychmiast, gdyby nastąpiła jakaś zasadnicza zmiana! Widzimy więc, że obrona uszu Kelley’a jest oparta na bardzo kruchych podstawach, tym bardziej, że na str. IX swojej pracy Waite pisze: „Potomność widzi go zupełnie w tym samym świetle, jak wyglądał w oczach swoich współczesnych, jako oszukańczego notarjusza, który zasłużenie został pozbawiony uszu; jako plugawego oszusta, który wykorzystywał niezmierzoną łatwowierność uczonego dra Dee i w następstwie uwikłał swoją ofiarę w sprawy, które trwale poniżyły jego wielkie skądinąd imię…”. Co do tego ostatniego zarzutu, że ten „plugawy oszust” wykorzystywał niezmierzoną łatwowierność dra Dee, można mieć rzeczywiście wątpliwość, ponieważ na podstawie tego, co poprzednio dowiedzieliśmy się o drze Dee, można wnosić, że to nie było jednostronne „wykorzystywanie” ze strony Kelley’a, lecz raczej uczciwa, obustronna spółka… Można mieć także, jak to zobaczymy poniżej, pewne zastrzeżenia co do bezstronności Waite’a.

Obaj ci czarodzieje znaleźli też sobie odpowiednich protektorów w osobach królowej Elżbiety I i Earla Leicester’a. Królowa prawdziwie i czynnie nienawidziła katolicyzmu, a przede wszystkim papiestwa, od pierwszego momentu swego wstąpienia na tron (17. XI. 1558), gdy miała 25 lat. Nasuwa to myśl, że jeszcze przed jej wstąpieniem na tron działały na nią jakieś silne heretyckie wpływy. Maynard (50, str. 15) przypisuje to tajemniczemu i podstępnemu działaniu jej guwernantki Katarzyny Ashley, krewnej jej matki Anny Boleyn. Może także wpływ Rogera Asham’a, jej długoletniego nauczyciela, nie pozostał bez śladu; mówiła ona płynnie po włosku, hiszpańsku i francusku, znała dobrze łacinę i trochę greki (Wilson, 80, str. 12), studiowała także hebrajski, który znała jednak tylko powierzchownie (Maynard, 50, str. 17); dostępne mi biografie nie podają jednak niestety, kto ją w tym kierunku kształcił.

Wszyscy biskupi Anglii odmówili koronowania jej, za wyjątkiem biskupa Carlisle, Oglethorpe; „innymi słowy wszyscy oni wiedzieli (lub przypuszczali) jakie były jej zamysły” (ibid., str. 72). „Nakłoniwszy tego biskupa pochlebstwem do koronowania jej, popełniła bezwstydnie, na widoku wszystkich, bez jakiejkolwiek bojaźni Bożej, z zimną krwią, potworne krzywoprzysięstwo… W chwili gdy ona sama i jej doradcy już zadecydowali (jakkolwiek jeszcze w tajemnicy) banicję religii, królowa przysięgała jej bronić” (Ibid., str. 74).

Koronacja jej była olbrzymim sukcesem… W pochodzie koronacyjnym ustawiono w pewnych odstępach żywe obrazy, aby wyjaśnić publiczności jej prawdziwe religijne uczucia… W innym miejscu stała młoda kobieta ustrojona jako królowa, a nad jej głową znajdował się napis: „Deborah, sędzia i odnowiciel domu Izraela” (Ibid., str. 73). Gdy po koronacji wycofała się ze swymi damami dworu do komnaty wypoczynkowej, starła święty olej pomazania i z grymasem mruknęła: „Fuj! To śmierdzi!” (ibid., str. 75). Kiedy po koronacji notyfikowała papieżowi Pawłowi IV o swoim wstąpieniu na tron, tenże odpowiedział wyniośle, że będąc z nieprawego łoża winna jemu przedłożyć do rozstrzygnięcia swoje pretensje do tronu przeciwko pretensjom Marii Stuart (Fisher, 20, str. 362). Oczywiście, że ta odpowiedź nie nastroiła jej przychylnie do Rzymu, ponieważ nie brała pod uwagę, że papież wykonywał tylko swój obowiązek, strzegąc świętości węzła małżeńskiego i że w tej sprawie nie on był winien, lecz jej ojciec Henryk VIII.

Natychmiast po wstąpieniu na tron mianowała swoim sekretarzem Sir Williama Cecila (później barona Burghley’a), który pozostał na tym stanowisku, oczywiście z biegiem czasu obdarzony wyższymi tytułami, aż do późnej starości, kiedy to odziedziczył je po nim jego syn, Sir Robert Cecil, Earl of Salisbury. Sir William Cecil był zawziętym wrogiem katolicyzmu i jeszcze za panowania Edwarda VI usiłował uniemożliwić następczyni tronu Marii Tudor słuchanie Mszy św. Czy Elżbietę łączyły z nim jeszcze przed wstąpieniem na tron jakieś ukryte węzły, które później skłoniły ją do tak szybkiego mianowania go na tak wysokie stanowisko, historia milczy. Natomiast jest faktem, że jako główny sekretarz Elżbiety wprowadził on z biegiem czasu system rządów terrorem, prześladowaniami, szpiegostwa, zależnych sądów (Maynard, 50, str. 203/4), środków znanych nam dobrze dzisiaj pod nazwą rządów policyjnych. Może nie jest tak mało znaczącym ten dziwny zbieg okoliczności, że faktyczni kierownicy despotycznych i terrorystycznych rządów, które walczą z religią, noszą zawsze, czy to w wieku XVI czy XX tytuł sekretarzy: Główny Sekretarz Królowej, Generalny Sekretarz Partii Komunistycznej czy ONZ-tu. Może to być tylko zbieg okoliczności, ale może być także schemat organizacyjny.

O drugim protektorze naszych magów, a faworycie królowej Elżbiety, Lordzie Robercie Dudley’u, znanym lepiej w historii pod nazwiskiem Earla Leicester, pisze Maynard (50, str. 124): „Ale raz po raz w związku z tym człowiekiem szeptano sobie słowo «trucizna». W każdym razie mamy jego list do Tajnej Rady sugerujący, aby pozbyć się Marii, królowej Szkotów, w ten sposób”, a dalej (str. 285): „Leicester zalecał «powolne a skuteczne działanie trucizny»…”. Elżbieta, stosując się do tej wskazówki zwróciła się do Poulefa (strażnik więzienny Marii Stuart, przyp. aut.), który, jak była jego powinność, odmówił”.

„Odmowa jego, chociaż oparta na podstawach moralnych i wyrażona z całym jemu właściwym namaszczeniem, była w rzeczywistości spowodowana tym, że znał Elżbietę. Byłaby ona prędko zabrała mu głowę, gdyby odważył się wykonać jej życzenie”.

„Sama Elżbieta nie miała skrupułów do użycia tejże broni. W r. 1581 rozważała ona otrucie papieża i króla Hiszpanii. Przedtem według listu Mendozy (ambasadora hiszpańskiego – przyp. aut.) do Filipa z maja 1578 r. dyskutowano w domu Leicestera plan zamordowania Don Juana Austriackiego – i to za aprobatą królowej” (ibid., str. 252, uwaga).

Widzimy więc, że cała ta czwórka, tak protektorzy, jak i protegowani dobrali się znakomicie. W jaki sposób tak trafny dobór mógł dojść do skutku, wyjaśnił do pewnego stopnia Adam Clarke w swojej pracy pt. „The Occult Philosopher Dr. Dee” ogłoszonej przez Disraelego (17, str. 190). Pisze on: „Magiczna część ‹‹Burzy›› (The Tempest) Shakespeare’a, jak zauważył Waite, jest oparta na tym rodzaju filozofii, która była właściwa John’owi Dee i jego towarzyszom i była nazywana Różokrzyżowa”.

  13 komentarzy do “Wyprawa Johna Dee do Polski”

  1. Jestem w II tomie Socjalizmu w rozdziale o Latających Uniwersytetach. I tak sobie pomyślałem czytając powyższe, trzy rzeczy kolejno. Pierwsza to taka, że gdyby rzecz się działa współcześnie, czy też gdyby ocena odbywała się wówczas. Opinia większości wytresowanej przez media mogłaby być jedynie jednoznacznie pozytywna, więc cwany jesteś oceniając z perspektywy czasu. Ponieważ głupi nie jestem, zaraz przyszła druga, przypominająca że kierownicy tego świata sami, są niezbyt podatni na własne kłamstwa (są oczywiście wyjątki).

    No i te dwie myśli nasunęły mi trzecią. Podręcznik werbowania do Zła zaczyna się od słów: ” Znajdź kogoś kto ideowo chce czynić Dobro…”

  2.  
    Użyteczni są wśród nas, czyli jak nie dać się zwerbować Johnom Dee i jak wyrywać chwasty i tępić różne Mendozy: 
     
    Teza: bez użytecznych nie dałoby się zrealizować żadnego niecnego planu.
     
    Przykład: pomysł, by utajnić i nie rozpowszechniać treści wykładów LUL jest bardzo dobry, ale wystarczy, że ktoś przyprowadzi autystyka, który zapamięta wszystko od pierwszego do ostatniego słowa, przy okazji policzy klepki w parkiecie i oczka w firankach i po zawodach. Ostatnio np. jakiś 12-letni chłopiec autystyczny zaskarżył Gdańskie Towarzystwo Edukacyjne w sprawie podręcznika do szkół, który jego zdaniem niesprawiedliwie definiuje autyzm jako ‘zaburzenie’, ale zapewne ani jego rodzice, ani dyrekcja szkoły, do której uczęszcza to spostrzegawcze dziecko nie mają nic przeciwko temu, że autystyk w szkole wymaga, jak dotąd, ponad 50.000 zł subwencji, podczas gdy subwencja oświatowa na zdrowe dziecko wynosi tylko ponad 5.000 zł. Chłopiec autystyk formalnie jest tylko „inny od innych” lub „nie normatywny”, ale gruba kasa się należy i nikt jej nie będzie dobrowolnie zwracał.
     
    Zmierzam do tego, że na każdym zebraniu środowisk prawicowo – konserwatywnych pada leninowskie pytanie: co robić? Odpowiedź daje również Lenin. Otóż, należy bezwzględnie unikać wpływu użytecznych idiotów na nasze życie i jest to poniekąd nasz obowiązek, bo w chrześcijaństwie rozwój duchowy i realizacja człowieka następuje tylko w relacji z inną osobą (najczęściej z innym człowiekiem), natomiast samorozwój, samorealizacja w kulturze chrześcijańskiej nie występuje, bo to jest tak, jak byśmy próbowali klaskać jedną dłonią – w naszym rozumieniu nie mają one również obiektywnej, pozytywnej wartości. Z tej relacji wynika właśnie obowiązek wyjścia do innych ludzi, więc jeśli się zastanawiamy, co możemy zrobić, to właśnie w sposób delikatny, nikogo nie obrażając, ale czyniąc to konsekwentnie i regularnie głosić i przekonywać do swoich racji osoby z kręgu rodziny, znajomych, sąsiadów, w pracy, szkole, na ulicy czy w sklepie, że ich użyteczność, co do której są przekonani, jest iluzoryczna i inna, niż byśmy tego oczekiwali. W ten sposób oczyszczamy sobie pole do działania.

  3. Ot,  takie tam (prawie) przemyślenia

    Elżbieta (dzięki Ojcu) wzrastała w atmosferze złości i nienawiści do otoczenia katolickiego, stąd zapewne  lekko przyszły jej do głowy ( już jako królowej), pomysły wytrucia w Europie kilku koronowanych osób, o czym wspomniano w w/w tekście, no i  nie mówiąc już o zrealizowanym zdewastowaniu własnej biedniejszej części  społeczeństwa przez zniszczenie pracy zakonów, które to biedotę wspierały. Wygląda na to, że chyba to „odrzucenie”  jej, bo z nieprawego łoża, przerzuciła na dewastowanie tego co prawidłowe. Typ: całe jej życie jest odwetem. Są takie typy.

  4. Pierwsza z brzegu przeciętna kobieta, matka, żona jest nie mniej zdemoralizowana, niż rzeczona Elżbieta. Są takie typy i w dodatku powiedziałbym, że jest to standard. Po co zagłębiamy się w życiorysy zbrodniarzy? Żeby ocieplić ich wizerunki, żeby ich zrozumieć? Nie radzę nikomu zadzierać z agentami, bo nie mamy fachowego przygotowania, ale niech każdy wykona choć małe zadanie: sprowadzić na dobrą drogę przynajmniej jedną niewiastę z kręgu rodziny lub znajomych.

  5. Bój się Boga w jakim Ty środowisku żyjesz, zmień środowisko.

  6. nie zgadzam sie

  7. On po prostu ideowo chce czynić dobro.

  8. Z całym szacunkiem i sympatią: czy naprawdę Pani myśli, że nikt nie marzył o tym, by z Pani wykorzenić jedną przynajmniej… ach! no przecież! a jakże!… zaletę?

  9. Miał rozmach. O przeróbkach większości państw traktował. Ciekawe które oszczędził…

  10. Bingo. Oczywiście, że panie nie mają wad, mogą być co najwyżej zbyt dobre, zbyt inteligentne, zbyt ambitne, zbyt kuszące… Ostatecznie zbyt naiwne i ulegające namowom złych mężczyzn, wówczas miłość tłumaczy i rozgrzesza w ich mniemaniu wszelkie występki. Tymczasem kobieta bez chwili wahania nie zachowa ostrożności i da coś złego do zabawy swojemu dziecku albo wpuści pod kołdrę przestępcę.

    Poniżej podaję link do filmu nakręconego na kanwie incydentu nuklearnego w Palomares w 1966 roku (zgubienie ładunku atomowego przez amerykański tranportowiec, było w sumie kilkaset takich przypadków).

    https://www.youtube.com/watch?v=t-C9GgDfvfQ

    Oto film „Dzień, w którym wypłynęła ryba” z 1967 roku”: w 1:35:20 jest scena, która zniszczyła moją psychikę (jedna z wielu traum, jakie zawdzięczam kinematografii). Oglądając ten film byłem małym dzieckiem (zależnym biologicznie jeszcze całkowicie od matki) i nic z tego nie rozumiałem. Podświadomie jednak czułem przerażenie, nad którym nie potrafiłem zapanować. Mój mózg, niczym u dorosłego, poprawnie i precyzyjnie przeanalizował scenę, której nie rozumiałem jako dziecko.

    Nie skupiajmy się zatem na patologicznych postaciach kobiet, bo jest to świat niebezpieczny, niezrozumiały i pozbawiony logiki.

  11. Właściwie od 1:34:50. Najpierw kobieta mówi: to jakieś cholerne zło! A chwilę potem: dam to dziecku!

  12. Dziękuję Coryllusowi, że zapodał mega ciężki tekst nawiązujący do głębokiej magii i czarów akurat w okresie andrzejek. Zabrakło ostrzeżenia: tylko nie róbcie tego w domu!

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.