sty 032022
 

W święta obejrzałem kawałek teleturnieju historycznego, który w założeniu ma chyba zastąpić Wielką Grę, zlikwidowaną swego czasu przez prezesa Wildsteina. Nazywa się to jakoś, ale zapomniałem jak. O tym, że ma być to program zamiast Wielkiej Gry możemy się przekonać, albowiem występują tam eksperci. Są tak samo upozowani jak w tamtym teleturnieju i tak samo nie mają nic do powiedzenia. Kiwają tylko głowami. Program ten różni się od programu Stanisławy Ryster tym, że publiczność jest przebrana w dziwne łachy. Jeśli teleturniej dotyczy Powstania Warszawskiego, wszyscy siedzą w mundurach z opaskami na rękach, jeśli wypraw krzyżowych, mają garnki na głowach i jakieś kolorowe płaszcze na ramionach. Wszystko po to, by stworzyć klimat. Kurzajewski, który to prowadzi, na szczęście nie jest w nic przebrany. Oglądałem to z rosnącym zdziwieniem, nie dlatego że nie znałem odpowiedzi na większość pytań, szczególnie tych dotyczących późnego okresu krucjatowego. Także dlatego, że wszyscy uczestnicy wydawali się być całkowicie owładnięci obowiązującymi narracjami na temat wypraw krzyżowych. Jeden z nich miał na imię Rajmund i na koniec powiedział, że temat jest mu bliski ze względu na hrabiów Trypolisu i Tuluzy. Kurzajewski zaś zapytał jednego z ekspertów, dlaczego te krucjaty mają tak fatalną prasę. Ekspert coś tam bąknął, ale nie zrozumiałem do końca co. No właśnie – dlaczego krucjaty mają tak fatalną prasę? Na to pytanie nie jest w stanie odpowiedzieć nikt, a przyczyna tego stanu – moim zdaniem – jest następująca. Temat do tego stopnia rozgrzewa wyobraźnię, że ludzie głupieją czytając o krucjatach, zupełnie jak samce niektórych gatunków podczas rui. Nic do nich nie dociera poza świadomością, że muszą coś wiążącego powiedzieć na interesujący ich temat. Co takiego? Zwykle jakąś powielone już tysiąc razy wcześniej głupstwo. Nie będę wskazywał o jakie konkretnie głupstwa chodzi, spróbuję zająć się czymś innym, czyli wskazaniem co takiego można by wycisnąć z wiedzy o krucjatach, czego nie ma w pakiecie informacji powszechnie dostępnych. Zacznę może od tego teleturnieju. Eksperci wskazali, że krzyżowcy umocnili się w Palestynie gospodarczo, a jednym z towarów eksportowanych do Europy była trzcina cukrowa. Łał! Trzcina cukrowa?! Naprawdę?! To znaczy, że istniała technologia pozyskiwania cukru z trzciny, w dodatku stosowana na masową skalę. Gdyby było inaczej eksperci nie powiedzieliby, że ta trzcina była jednym z głównych towarów eksportowych Królestwa Jerozolimskiego. Może są gdzieś jakieś przedstawienia, na których widać jak trzcinę przerabia się na cukier, albo jak się tym cukrem handluje? W zasadzie powinny być. Powinny też znaleźć się gdzieś opisy tej technologii. No, ale o tym eksperci nie powiedzieli już ani słowa. Zakładam, znając dostępne masom pakiety informacji na temat tej czy innej epoki, że w pewnym momencie eksport trzciny do Europy musiał ustać, a co za tym idzie zaniechano jej przerobu na cukier i powrócono do słodzenia wina miodem. Co za upadek. Pewnie stało się to za sprawą Turków, ale kto by się tam nad tym biedził i zastanawiał, kiedy człowiek ma przymus utożsamiania się z Rajmundem z Trypolisu, albo przeżywa w myślach oblężenie Jerozolimy przez Ryszarda Lwie Serce i karmi swoje zmysły obrazami krucjat wyprodukowanymi dawno temu przez Hollywood. Tymi późniejszymi nie ma się co karmić, albowiem znajdują się tam wyłącznie same nachalne kłamstwa. Kwestie takie, jak eksport trzciny, traktowane są przez pasjonatów historii, jako ciekawostki, a może nawet dziwactwa. O tym, być coś wspomnieć o handlu barwnikami nie ma w ogóle mowy. No, ale są ciekawsze rzeczy niż trzcina i barwniki. Nie wiem czy ktoś czasem tym nie wspominał. Wilhelm Rubruk, wędrujący ku Karakorum z polecenia Ludwika Świętego, natknął się w kopalniach położonych za Morzem Kaspijskim, górników ze Śląska, których piszący o tym eksperci uznali za jeńców wziętych do niewoli po bitwie legnickiej. Jeńcy wzięci do niewoli bo bitwie? To znaczy, że Mongołowie mieli dokładnie rozpisane kto stoi po drugiej stronie w szeregach chrześcijańskich, kogo należy wykończyć, a kogo oszczędzić i jak odróżnić jednych od drugich. Nie mogło być inaczej, choć pewnie pasjonatom historii i ekspertom z teleturniejów może wydawać się inaczej. Nie sądzę, by po bitwie segregowano jeńców pytając ich o zawód. Tych górników było w szeregach chrześcijańskich aż pięciuset. Ponoć wszyscy zajmowali się eksploracją Gór Olbrzymich, czyli Karkonoszy. To poważna liczba, na tyle poważna, by zastanowić się czy wyprawa mongolska na Polskę była rzeczywiście manewrem osłaniającym atak na Węgry, czy może czym innym. Na przykład wyprawą w celu pozyskania now how, tak potrzebnego przy eksploatacji azjatyckich złóż złota i srebra. Silne są sugestie, że górnicy ci pochodzili z dóbr joannitów, których miejscowi książęta uposażali ziemią bogatą w kruszce i kamienie szlachetne. Rycerze zaś sprowadzali górników, którzy podnosili – jak mówią czasem eksperci – kulturę gospodarczą regionu. Opat zakonu joannitów rezydował co prawda w Pradze, a na Śląsku były tylko niewielkie komandorie, ale coś to znaczy „ niewielkie’, kiedy jedna z drugą posadowione były nad złotonośnymi potokami, czy w bliskości żył srebra i ołowiu? Taka ocena jest oderwana od realiów.

Możemy więc domyślać się, że sami joannici stanowili pierwszy cel eksterminacji w czasie bitwy legnickiej i po niej. Byli zapewne dobrze rozpoznani, a też i nie zamierzali się ukrywać, albowiem wyróżniał ich strój. Drugą z kolei grupą przeznaczoną do eksterminacji byli templariusze. Co z krzyżakami? Aż się chce zapytać. Otóż eksperci są zgodni co do tego, że krzyżaków pod Legnicą nie było. Ale jak to – zaciekawi się dociekliwy uczestnik historycznego teleturnieju – przecież dostali dobra pod Namysłowem, całkiem spore i tam także były jakieś złoża. Dlaczego nie stanęli w szeregach walczących? Być może jakąś odpowiedzią na tę palącą kwestię będzie los tych dóbr po klęsce Henryka Pobożnego. Zostały one przez rycerzy zakonu Najświętszej Marii Panny sprzedane. Nie wiemy niestety komu. Ja bym jednak obstawiał cesarza, albo kogoś z jego najbliższego otoczenia.

Omówionych tu aspektów działalności zakonów rycerskich nie ma chyba w żadnym filmie i w żadnej książce. Wspomina się o tym czasem, mimochodem, jak o kwestiach bardzo nieciekawych, wręcz wstydliwych. Żeby ktoś wyjaśnił wprost czym krzyżacy różnili się od braterskich zgromadzeń templariuszy i joannitów, nie ma nawet mowy. No, a jest to proste rozróżnienie – ci pierwsi byli ludźmi cesarza, a dwa pozostał zakony to ludzie papieża. Marzę o tym, by ktoś wydał kiedyś jakąś pracę o polityce gospodarczej zakonów rycerskich, a także by znalazł się w tej książce rozdział o relacjach pomiędzy krzyżakami a Wenecją. Jak się zmieniały, jak ewoluowały, itp., itd..Pewnie się nie doczekam. No, ale przynajmniej sobie pomarzę…

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/swiety-ludwik-jacques-le-goff/

  10 komentarzy do “Zakony rycerskie vs eksperci w teleturniejach”

  1. Dzień dobry. Ano najwyraźniej ktoś miał wtedy plan dotyczący tego, kto ma a kto nie ma uczestniczyć w biznesie wydobywczym na Śląsku. Co mi się wydaje trochę dziwne, to to, że Wenecjanie jakby dali się wykorzystać. Jeśli przyjmiemy, że to oni zorganizowali te wycieczkę Mongołów aż do Nysy Łużyckiej, to oni pośrednio uderzyli w Joannitów na Śląsku, to zyskał na tym raczej Cesarz. Ok, oni mogli myśleć o złożach w Azji, ale co, te śląskie ich nie interesowały? Jakby nie mogli pogadać z tymi Tatarami i objaśnić ich jak rozróżnić zakonnika słusznego od niesłusznego… A tu wygląda, jakby wprost pracowali dla Cesarza. Opłaciło im się to?

  2. No właśnie, widzę tu pewien polityczny rozdźwięk

  3. – może zrobili z tym Cesarzem jakiś deal… Podział stref wpływów. Zgodzili się oddać mu Śląsk w dłuższej perspektywie w zamian za niemieszanie się do spraw za Odrą. I ten podział stref wpływów okazał się trwały – aż do upadku Republiki Św. Marka. Cesarze zresztą średnio się z niego wywiązywali.

  4. Jakaś krótsza perspektywa chyba w grę wchodziła

  5. – albo zgoda co do koncepcji zjednoczeniowych; Henrykowie Śląscy – nie, Jakiś Łokietek – może tak. Ale już bez Śląska.

  6. Tak mi przyszło do głowy, a co jeśli wyprawa mongolska na Węgry to zemsta krzyżaków za wygnanie ich z Węgier właśnie?

  7. – mi to tak wygląda. Sam Pan kiedyś pisał, że Śląsk to taki lokalny środek świata. A tu za jednym zamachem załatwiono go na cacy a i Rzym przy okazji, dyskretnymi więzami ze Śląskiem połączony.

  8. Nie, źle to rozkminiłem, to Krzyżacy, dowiedziawszy się o porozumieniu Mongołów z Wenecją, sprowokowali swoje rzekome wygnanie z terenów węgierskich.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.