cze 202023
 

Sprawy mają się tak: przez całe lata dziewięćdziesiąte wyciągano w mediach, niczym króliki z kapelusza różnych ludzi, którym doklejano łatkę autorytetu. Osoby te zajmowały się dystrybucją propagandy w mediach. Kiedy w latach dwutysięcznych okazało się, że w miarę łatwo można produkować książki, a potem robić coś na kształt telewizji, większość z tych ludzi została pisarzami ekspertami. Zaraz też zaczęło się naśladownictwo tego trendu, czyli rozmnożenie autorytetów i wysyp różnych proroków mniejszych, którzy dziś, w latach dwudziestych XXI wieku rozpaczliwie rozglądają się za jakimiś uwiarygadniającymi ich charyzmatami. Polega to na sugerowaniu jawnie lub półgębkiem iż nie mają oni żadnych kontaktów ze służbami. I nie jest to wcale paradoks, bo jeśli ktoś bierze dziś udział w dyskusji publicznej, to raczej jest jasne, że został wykreowany, a jeśli chce być przy tym wiarygodny, to zakłada sprawę tym, którzy go o kontakty z jakąś strukturą oskarżają.

Mamy więc takie oto progi degradacji: medialne autorytety, coraz słabsze nośniki ich przekazu – książki, filmy, ludzie wygrażający innym sądem za to, że ich przekaz kojarzy się komuś z ruską propagandą. Przy czym cały czas podejmowane są próby odwrócenia tego trendu i ja do takich prób zaliczam film „Reset”. Jest on jednak próbą nieudaną, choć wiele osób wyraża entuzjazm po każdym odcinku. Ja jednak z wczorajszego odcinka zapamiętałem jedynie czerwone buty Michała Rachonia, na które realizator dał zbliżenie. Nie wiadomo dokładnie po co. Widać te buty w każdej zajawce drugiego odcinka, ale z zawartych tam treści nie wynika, dlaczego one są akurat ważne. Pomysł zdaje się był taki, by opisaną wyżej degradację odwrócić za pomocą autorytetów, ale takich prawdziwych. To znaczy Rachonia i Cenckiewicza. Profesorowi Sławomirowi oddać trzeba to chociaż, że nie próbuje epatować żadną, nawet dyskretną ekstrawagancją. Próba jednak wywołania sensacji za pomocą Sikorskiego, który publicznie zmieniał zeznania i notatki, która nie została sporządzona, uważam za średnio udane. Rozumiem, że kogoś obeznanego z procedurami może to ekscytować, być może kwestie te są naprawdę ważne, ale ludzie, bo tylu latach młotkowania propagandą, mający do dyspozycji facetów emitujących coraz bardziej szalone i nie dające się zweryfikować komunikaty w sieci, poczują się rozczarowani. Tym bardziej im więcej komentarzy wymagać będzie każdy odcinek „Resetu”. Wczoraj, dopiero po filmie można się było dowiedzieć, co tak naprawdę, prócz czerwonych butów redaktora prowadzącego, było ważne w tym odcinku. Bo z jego treści, nijak to nie wynikało. Chodziło mianowicie o to, że za Tuska politykę istotną robili dwaj agenci znajdujący się w składzie delegacji do Moskwy. O których dowiedzieliśmy się tyle, że są agentami. Być może w dalszych odcinkach poznamy szczegóły ich współczesnych losów, ale szczerze wątpię, bo efektem który miał powalić widza było to właśnie stwierdzenie – Tusk nie rządził, rządzili byli agenci SB. Fajnie, ale to dla widza ma znaczenie takie sobie, bo on oczekuje, że ktoś zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za swoje czyny, nie zaś tego, żeby mu pokazać iż diabeł z szopki, za którego przebrał się Sikorski, jest naprawdę zły. Problem w odbiorze tego filmu polega na tym, że jego warstwa informacyjna ma znaczenie drugorzędne wobec różnych estetycznych, rzekomych smaczków, takich, jak te czerwone buty Rachonia. Ja życzę realizatorom i dystrybutorom tego filmu wszystkiego najlepszego. Uważam jednak, że ich pozycja ekspercka, którą chcą sobie zapewnić tą produkcją zostanie szybko zniwelowana. Narzędzia i metody wypożyczone z arsenału gadżetów Bogusława Wołoszańskiego nie mogą dziś bowiem zadziałać jak należy. Zwłaszcza, jak się skórzaną kurtkę zastępuje czerwonymi butami i jakąś szmatką zawiązaną wokół szyi. Nie ułatwia również konsumpcji tych treści kreowanie prowadzącego na samotnego mściciela. Internet jest bowiem pełen samotnych mścicieli poubieranych w takie rzeczy, że oczy bolą patrzeć. No, ale próbujmy. Z tego odcinka dowiedzieliśmy się, że Tusk i Sikorski pogrzebali sprawę tarczy antyrakietowej i o mało nie dali się wpuścić w kanał pod tytułem „Rozbiór Ukrainy”. Notatkę służbową zaś ze spotkania w Moskwie sporządzili post factum panowie z SB. My zaś dostaliśmy od prof. Cenckiewicza uroczyste zapewnienie na wizji, że to jest prawdziwa sensacja. Ponoć naprawdę ciekawe rzeczy mają się zacząć w serialu „Reset” dopiero od szóstego odcinka. Po co w taki razie kręcić ich osiem? Nie lepiej od razu wyłożyć kawę na ławę? Lepiej, ale wtedy ktoś mógłby nie zauważyć czerwonych butów Rachonia.

Proszę Państwa, żyjemy w starym, bardzo podstępnym świecie ludzkich namiętności i pragnień, w którym zastawianie pułapek na bliźnich jest dla różnych, dobrze zorganizowanych grup, zajęciem powszednim. Triumf zaś bywa pułapką. Droga do niej prowadzi poprzez zdewastowanie komunikacji. To znaczy takie ustawienie znaków, które czyni komunikat podprogowy ważniejszym niż ten wyrażony wprost. Można zgadywać po co się robi takie numery, ale nie ma potrzeby, wystarczy je wskazać. Komunikacja autentyczna rozgrywa się wokół autentycznych emocji, te zaś wywoływane są przez nie wymagające komentarza, jednoznacznie zrozumiałe przez wszystkich treści. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, a towarzyszy mi ono od lat, że najważniejszym momentem w całym dogadywaniu się władzy z narodem W Polsce, jest komentarz właśnie. I ludzie, którzy go wygłaszają. Niektórzy z nich gotowi są na poświęcenie prawdy, byle tylko ich komentarz zyskiwał w rankingach. To bowiem ma gwarantować entuzjazm tłumu. Problem polega na tym, że my nie jesteśmy tłumem, a entuzjazm wywołują zwykle podstawieni ludzie.

Dokonano wczoraj zmiany szefa kampanii wyborczej PiS. Uważam, że to nie ma znaczenia, albowiem wszystkie dotychczasowe kampanie wyborcze w Polsce, tak PiS, jak i PO, były beznadziejnie słabe. Sama kampania zaś nie miała na wybory żadnego wpływu. Nie da się jednak przeprowadzić wyborów bez kampanii. Przyjmijmy więc, że ona będzie fatalna, ale nie przenośmy jej fatalnych, znanych z lat, formatów na komunikację pomiędzy władzą a narodem. To znaczy nie przenośmy jej w taki sposób, by entuzjazm wyrażali jedynie ci, którzy muszą. A tak to wygląda teraz.

No, ale może coś się zmieni. Bądźmy dobrej myśli. Nie liczmy jednak na to, że ktoś za nas wygra te wybory. I nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy tłumem jedynie, który ma wyrażać entuzjazm we wskazanych momentach, a jedynym jego świadomym czynem jest wrzucenie kartki do urny.

Przypominam, że w dniach 1-2 lipca w grodziskiej Mediatece, odbywać się będą Targi Książki i Sztuki

  14 komentarzy do “Autorytety jako narzędzia dewastujące komunikację publiczną”

  1. Zmieni sie prezydent w USA, to zmieni sie rowniez polityka Polski wobec Rosji, a Walensa osobiscie pusci w skarpetkach tego „Centkiewicza” (od ksiazek o eskimosach?)

  2. Ja bym powiedzial tak, ze to kokietowanie widza i traktowanie go rzekomo powaznie, jakbysmy rzeczywiscie mieli cos do powiedzenia w tych sprawach, ktore sie pokazuje, przypomina dyskusje w stylu programow „warto rozmawiac” na temat czy seks na pierwszej randce to dobry pomysl w kontekscie ohydnej zbrodni na wyspie Kos.

    Mozemy sobie podyskutowac, a i tak nie zmieni to rzeczywistosci.

  3. Nie zgadzam się z tym Pana atakiem na Rachonia i Cenckiewicza. To zdecydowana nadinterpretacja. W Polsce poza Rachoniem i Cenckiewiczem, nie ma zwyczajnie mocnych osobowości dziennikarskich, które mogłyby opowiedzieć taką historię. Cenckiewicz robi wrazenie twardego przedwojennego oficera, a Rachoń stara się nasladować amerykanskich dziennikarzy. Jak na TVP to super wyszło.

    Problem TVP to, że pieniadze przewala się ciągle w własnym gronie, bo co zdolniejsi młodzi idą do zagranicznych koncernów za wyzszą stawkę.

    Poza tym muza i montaż OK. Dokumenty zagranicznych telewizji BBC, czy amerykanskie są bardzo podobne. Dotyka się jedynie powierzchni. Po więcej trzeba zatrudnić Grzesia Brauna.

  4. Wpuszczę tu pana na chwilę, żeby wszyscy mogli się pośmiać.

  5. Dzień dobry. Otóż to – komunikat podprogowy. Ja myślę, że cała komunikacja w Polsce od tak zwanego „upadku komuny” polega na przekazie podprogowym. Z kilku powodów. Po pierwsze – nikt w zasadzie inaczej nie potrafi. Pamiętamy panów Wolskiego i kolegów z lat 80-tych, kiedy istotny przekaz musiał jakoś ominąć cenzurę i tak się ten pseudo-Ezopowy język ukształtował. Pomimo całej niepodległościowej retoryki jakoś to bractwo nie przyjęło do wiadomości, że nie ma już komuny i cenzury i wcale nie trzeba się krygować, można mówić wprost. Ba, ale trzeba mieć – co. A tu, poza robieniem sobie żarcików z rzeczywistości stworzonej przez komunę – nic nie ma. Koncesjonowani przez komunę trefnisie, zwani też wentylami zostali pozbawieni swojego istotnego promotora i muszą wymyślić patent na siebie. Oczywiście – Autorytety. Ale są za słabi na to. Kolejny powód to to, że ci co może i mieliby jakiś przekaz czy do społeczeństwa czy do władzy – gdziekolwiek ona się znajduje, wiedzą też ile warta jest ta cała postsolidarnościowa/postkomunistyczna niepodległość. Siedzą więc cicho i czekają na kolejny przewrót. A komunikacja sprowadza się do malowania prostego dwubiegunowego obrazu i obrzucaniu adwersarzy błotem. Z całą pewnością są tacy, którym to odpowiada. Ale czy wszystkim? i czy nie warto zająć się pozostałymi?

  6. Ja się tym nie będę zajmował. Piszę o sprawach bieżących w chwili kiedy jestem zbyt zajęty przygotowywaniem rzeczy do druku

  7. – nigdy nie śmiałbym od Pana akurat tego oczekiwać. I tak robi Pan wiele. Ale widać gołym okiem, że w „przestrzeni międzygwiezdnej” jest masa ludzi, którzy nawet mają jakąś energię i chęci ale nie mają pojęcia co robić. I robią głupoty… Może któryś to przeczyta.

  8. Gdyby wszyscy mieli coś do powiedzenia, to dopiero byłoby wesoło 🙂 🙂 🙂

  9. komunikacja polskich władz (tak sugerowały nam autorytety GW, albo TVN, że są to jedyni słuszni reprezentanci) z głowami państw o dużych autorytetach miedzynarodowych, tak zwanych dojrzałych demokracji okazywały się wręcz tragiczne  wskutkach. Pierwszy z brzegu przykład wizyty Komorowskiego ze swoim głównym doradcą gen. Koziejem, którzy wyłazili na siedzenia w parlamencie Japonii jak jakieś totalne za przeproszneiem buraki, macali wszystko jak prymitywna dzieciarnia… Wzmianka i polskim bigosie czy bigosowaniu jako tradycji szlacheckiej w rozmowie w cztery oczy z Obamą, to pewnie takie standardowe numery naszego Bronka. Myślę, że jako człowiek WSI robił to na zamówienie długiego ramienia Moskwy, po prostu miał za zadanie nas kompromitować i udowadniać potencjanym sojsuznikom, że jesteśmy stadem baranów, których przywódcy, to głąby bez manier i wychowania.

    Myślę także, że zapraszanie przez  Radka Sikorskiego do dworku w Chobielinie Steinmaiera czy Ławrowa, to z kolei przykład kompletnego zidiocenia tego nadętego bufona, jego kompleksów i jakiejś podwórkowej polityki. Razem popijali drogie winko na koszt państwa i kreślili sceniarusze pardon czego? Rozbiorów?  Nikt poważny nie chce robić interesów z kapusiami, gburami albo alkoholikami….

    My tymczasem otwieramy filię Intela dla 2 tyś. pracowników, na wiele mld dolarów inwestycji amerykańskiego giganta w PL. Dodatkowo spotkania Premiera Morawieckiego przebiegają w niezwykle kulutralnej atmosferze, dyskusje są na pewno na poziomie, stonowane, wyważone, z dobrymi manierami.

    RByk9kuTURBXy8yOWY2MzIxMS1kNjM3LTRmYTEtYmVjOC1iOGZhOGUxMTA2Y2IuanBlZ5KVA80DSM0DFM0Dts0CFpMFzQSwzQJY3gABoTAB (1200×600) (ocdn.eu)

  10. Nie wiadomo po co czerwone buty? Oczywiście, że wiadomo: Rachoń ma ambicje sięgające Watykanu. Że śmieszne, absurdalne, groteskowe, kompletnie nieprawdopodobne? Owszem. Ale mówimy tu o Rachoniu…

  11. Zasada sztucznego tłoku. Kanar, autorytet, babcia, młodzież – i czujesz lekkość marynarki, pustkę , w głowie lęk, szok, smutek i złość, bo znowu jesteś ofiarą tej odwiecznej aranżacji.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.