Pewnie wydaje Wam się, że nic? To patrzcie. Wystarczyło, że przeczytałem wczoraj dwa rozdziały wspomnień księdza Józefa Borodzicza i o mało nie spadłem ze stołka. Zesłany o miasteczka Lubim ksiądz, opisuje swoje tam stosunki z miejscową władzą i ludem wielkoruskim. I to jest niezwykłe. Ksiądz miał pieniądze, od razu to podkreślmy, albowiem był bogaty z domu i jeszcze do tego pomagało mu rodzeństwo, także dobrze sytuowane. Wynajął sobie apartament w hotelu – całe piętro – za 15 rubli miesięcznie. Czyli patrząc na relacje cenowe w Rosji, w stosunku do wynagrodzeń, w cholerę drogo. W salonie urządził kaplicę, a z pozostałych pokoi zrobił nawy kościoła. Niczego nigdzie nie ogłaszał, raz został wezwany na policję, a raz spotkał na mieście jakąś babinkę wyznania katolickiego. To wystarczyło, żeby improwizowana kaplica zapełniła się mużykami i miejscową inteligencją. Wszyscy wypełnili pokoje, cisnęli się do zaimprowizowanego ołtarza, siąkali nosami, kasłali i jedli słonecznik, plując na podłogę. Wyglądali, słowem, jak scena rodzajowa z prozy najwybitniejszego rosyjskiego pisarza Fiodora Dostojewskiego. To jednak dopiero początek. Na pierwszym nabożeństwie ksiądz wygłosił kazanie i wszystko ucichło. Kazanie było po rosyjsku, czego w zasadzie zabraniał papież, ale do Wielkorusów, don Jose, jak go potem nazywano w Hiszpanii, nie mógł przecież mówić po łacinie czy po polsku. Na kolejne nabożeństwo przyszło tylu ludzi, że ksiądz obawiał się o ołtarz, czy go nie połamią. A składał się ów ołtarz ze stołu, drewnianych lichtarzy obstalowanych u miejscowego stolarza i dywanu zawieszonego na ścianie. Nikt nie kasłał, nie siąkał nosem, słoneczników też nikt nie przyniósł. Policja od razu interweniowała, ale ksiądz zadeklarował, że nie przerwie nabożeństw. Dlaczego tak się stało? To proste. Opisy, które zostawił nam ksiądz Józef Borodzicz, są wprost odwróceniem narracji Dostojewskiego, który opisuje całą patologię życia w Rosji w taki sposób, że naiwni i niezorientowani wpadają w zachwyt połączony z niemocą i mówią – Rosji rozumem nie obejmiesz! Choć to co widzą, to jedynie urzędnicza patologia, alkoholizm, korupcja, przemoc, przestępstwa i degradacja jednostki. I ani mowy, żeby tym biedakom dało się cokolwiek przetłumaczyć. Dostojewski urzeczywistnia straszliwe piękno Rosji – tak zwykli sądzić najpilniejsi studenci wszystkich filologii. Ksiądz Józef Borodzicz jednym ruchem unieważnia tę narrację. Wszyscy ci biedacy żyjący w warunkach całkowitej jednostkowej izolacji, wrodzy sobie nawzajem i swojej władzy, wpatrzeni w duchownych, służących w policji politycznej, lub zwyczajnie zdegenerowanych, na jeden gest unieważniający wszystkie te okoliczności zmienili się w kogoś innego. W ludzi po prostu. Komuniści na pewno tę zależność zauważyli i zrozumieli, jak groźne jest to dla ich władzy. Zrobili więc coś, co za cara nikomu się nie śniło, a co wepchnęło naród rosyjski w jeszcze większą otchłań upokorzenia, z której oni do dziś wyjść nie potrafią. I żaden ksiądz im dziś nie pomoże, albowiem Kościół Katolicki od czasów Józefa Borodzicza też zmienił się znacznie i trudno o księży z takim duchem, a także z takimi możliwościami jakie miał autor tych wspomnień.
Ksiądz Borodzicz utrzymywał dobre stosunki z duchowieństwem prawosławnym, a oni traktowali go jako swego rodzaju odtrutkę na straszliwe okoliczności, w których przyszło im żyć. Wszyscy byli alkoholikami, a oglądanie duchownego rosyjskiego pijanego, jak leży w rynsztoku, nie było niczym nadzwyczajnym. Byli to także ludzie prości i szukający jakiegoś sposobu, który by ich uwolnił od majaków i upiorów rządzących ich życiem. Przychodzili więc do księdza śpiewać koronkę do Bożego miłosierdzia i pieśni maryjne na majową nutę, słuchali kazań. Odwiedzali się też z księdzem wzajemnie w dni powszednie, podejmowali herbatą i ciastem. Ksiądz nie pił alkoholu przez co jeszcze zyskiwał w ich oczach.
Najgorsze były jednak klasztory. Józef Borodzicz opisuje dwa. Powiem od razu, że ksiądz jest bardzo oszczędny w opisach makabry i dewiacji, siłą jednak rzeczy musi coś o tym wspomnieć. I wspomina. Oto obok jednego z monastyrów znaleziono w lesie poćwiartowane zwłoki kobiety. Była to, jak napisał ksiądz, zbrodnia a la Macoch. Rozpoczęto śledztwo, ale ihumen wręczył naczelnikowi policji 3 tysiące rubli srebrnych, a archirejowi podarował powóz wraz z końmi. No i sprawę zamieciono pod dywan. Przypomnę, że sprawa Macocha, który „tylko” zamordował swojego krewnego, przykładając mu sztangę do głowy i ukrył zwłoki w otomanie, była uważana za największą aferę w całej Polsce, rozumianej na sposób przedrozbiorowy, czyli łącznie z Kurlandią, Mińszczyzną i najdalszymi rejonami Ukrainy. W Rosji też o tym słyszano. A Macoch przecież nie poćwiartował kobiety! Można się więc łatwo domyślić, co działo się w tych klasztorach. Z drugiego bowiem ledwie uciekła z życiem pobożna niewiasta, która zjawiła się tam, by prosić o odprawienie nabożeństwa w jakiejś szczególnej intencji. Ksiądz Borodzicz pisze o tym wszystkim w tonie nadzwyczaj wyważonym. Dodaje też słowo o wzajemnych oskarżeniach jakie rzucali na siebie duchowni i ludzie świeccy, prowokowanych w czasie przypadkowych jakichś spotkań. Jeden z mnichów, jadąc w pociągu wraz z obywatelem ziemskim, a będąc przy tym całkowicie pijanym, został przez tegoż obywatela oskarżony o kradzież 4 tysięcy rubli. Sprawa poszła do sądu, choć nie było świadków, a jedynie słowo jednego pijanego przeciwko słowu drugiego pijanego, bo obywatel ziemski umilał sobie czas podróży spożywaniem nalewek.
No dobrze, Dostojewskiego i Macocha odfajkowaliśmy, pora na Jurka Kosińskiego. Z największym smutkiem opisuje ksiądz sposób w jaki wierni w Rosji rozumieli ewangelię i tradycję. Traktowali ją po prostu po szamańsku, uważając, że każdy święty to osobne bóstwo. No i wywodzili z tego wniosek taki, że ich wiara jest lepsza od katolickiej, albowiem więcej jest w niej opiekuńczych bóstw. Księża prawosławni nie zwalczali też wiary w demony, a przeciwnie żywo w praktykach demonicznych uczestniczyli błogosławiąc bydło, na przykład, żeby go „lesznyj” nie porwał, kiedy będzie się pasło na polanach. Prócz świętych Kościoła, lud wierzył bowiem jeszcze w „lesznego”, a istnieli też „wodianoj” i „domowoj”. Obsługę tych trzech „panów” także gwarantowało duchowieństwo prawosławne, oczywiście za pieniądze. Korupcja duchowieństwa była bowiem kolejną dręczącą lud patologią. Można więc sobie łatwo wyobrazić, jak proste zadanie mieli komuniści, którzy zrewoltowali kraj składający się w 90 procentach z takich istot. Z tych wszystkich kultów, jakie wymieniłem, zostawili jeden tylko – kult donosu. Potrzebnego czy nie, korzystnego czy nie, nieważne, donos musiał być napisany, albowiem ten, kto nie pisał donosów, był z miejsca wrogiem ludu. I tak to zostało do dzisiaj.
Kiedy jeden z miejscowych kupców, wskutek bankructwa dłużnika, popełnił samobójstwo, a było to zimą, organista służący u księdza Borodzicza, kupił gdzieś puszkę czerwonej farby i pomalował nią wronę. Następnie wypuścił ją na ośnieżone pola. Czarne wrony zaczęły ją gonić, a ona lśniąca w zachodzącym słońcu, na tle iskrzącej się bieli śniegu, wyglądała niesamowicie. I wszyscy w około zaczęli mówić, że to dusza tego samobójcy. Wrony bowiem nie zadziobały swojej koleżanki, ale wespół z nią przeszukiwać zaczęły okoliczne wysypiska odpadków. Wrona budziła postrach i zdziwienie. Dopiero pewien inteligentniejszy obywatel zbadał rzecz jak należy i ogłosił, że to nie jest dusza samobójcy, ale ptak z ciepłych krajów, który się jakoś do tego Lubimia zabłąkał. To nieco uspokoiło sytuację. Na wiosnę jednak prawda wyszła na jaw. Wronie zaczęły odrastać czarne pióra, a organista przyznał się do swojego wybryku.
I co? Można połączyć księdza Borodzicza z Macochem, Dostojewskim i Kosińskim?
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/polskie-kresy-w-niebezpieczenstwie-pod-wozem-i-na-wozie/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sprawa-macocha-w-swietle-prasy-1909-1916/
Takie sztuczki to tylko prestidigitatorom się udają 😉
Musowo
Rozumiem, że jest to przytyk do pani doktor Ewy Kurek i jej książki pod tytułem „Rosji rozumem nie pojmiesz?” Wystarczy spojrzeć na mapę Rosji i jej infrastruktury, żeby wyciągnąć wniosek, że duża część społeczeństwa musi pracować w przemyśle i transporcie, podczas gdy w Polsce mamy coraz więcej urzędników, pracowników kontroli i kontroli kontroli. Nic dziwnego, że Polska ma cały czas dochód PKB na głowę zbliżony do Rosji, czyli około 15,5 tys. dolarów pomimo pracy 12 godzin na dobę, dobrego położenia, wysokiej kultury i dobrej koniunktury zewnętrznej. Strach pomyśleć, co by było, gdyby Rosjanie nagle przestali pić wódkę!
Myślę, że jeszcze trudniej objąć rozumem Chiny, zwłaszcza z poziomu doktora historii, ale jest jeszcze coś, a mianowicie w historii świata wielkość geograficzna danego państwa nie stanowiła o jego powodzeniu i dobrobycie, zatem każdy, kto ekscytuje się wielkością Rosji, jest jako naukowiec i historyk „spalony”, bo nie wyciągnie żadnych sensownych wniosków, a tylko prawda jest ciekawa.
Z rozlicznych pamiętników i relacji pozostawionych przez polskich zesłańców wyłania się obraz Rosji zauralskiej jako pustyni kulturowej i religijnej. Pojawienie się Polaka w jakiejkolwiek większej miejscowości skutkowało tym, że jego osoba stawała się centrum kulturalno-towarzyskim, a często też ekonomicznym. Zesłańcy zostawali preceptorami dzieci gubernatorów prowincji, zajmowali wysokie stanowiska urzędnicze w administracji, prowadzili wyprawy badawcze, z których pozostawili nam szereg materiałów geograficznych i etnograficznych, zakładali fabryki itp. Wśród nich było też wielu katolickich kapłanów. Rosjanom w ogóle nie przeszkadzało ani to, że polityczni skazańcy mówią swobodnie po polsku i wyznają katolicyzm, ani to, że tę swoją kulturę i wiarę szerzą wśród miejscowych (z jednym wyjątkiem: straszliwie prześladowali jezuitów). I nic w tym dziwnego: w jaki sposób Polacy mogliby zagrozić rosyjskiemu panowaniu na tak ogromnym, w większości bezludnym obszarze? Tylko na ziemiach polskich tę polskość zwalczali bez pardonu. W głębi Rosji Polacy potrafili robić niesamowite kariery, np. rodzina Szebeków, którzy i generałami, i gubernatorami, i prokuratorami generalnymi zostawali.
Ale trzeba też pamiętać o swoistym głodzie religijnym w Rosji, który stał się szczególnie widoczny po reformie Piotra I, który na czele Cerkwi postawił urzędnika państwowego – oberprokuratora najświętszego synodu. Jak sobie człowiek czyta o rozmaitych sektach, jakimi odtąd w Rosji obrodziło: chłystach, skopcach, mołokanach, sopunach itp. kuriozach, to naprawdę można dojść do wniosku, że w charakterze narodowym Rosjan leży osobliwa tendencja do szaleństwa lub zwykłego zidiocenia. Polecam opracowania Jana Gondowicza na temat sekt prawosławnych w Rosji, są też dostępne w internecie.
Dziękuję, zajrzę
Pomijając różne zboczenia i poruszone tutaj aspekty damsko – męskie, to można powiedzieć, że kultura i sztuka w całości, łącznie z literaturą piękną, wywodzi się od obrzędów szamańskich, w sensie pozytywnym, jako wyraz możliwości ludzkich i twórczości ludzkiej. Najlepiej widać to w architekturze.
Im więcej łuków i krzywizn, tym więcej szamanizmu, dlatego obiekty sakralne na całym świecie są oparte na krzywiznach, jak kopuły cerkwi, a prostopadłościany wieżowców w centrum Warszawy są siedzibą racjonalnie myślących kolonizatorów kraju szamańskiego. Wieżowce na Półwyspie Arabskim i w Moskwie są bardziej uduchowione, bo mają więcej łuków.
Wytłumaczenie jest proste. Otóż łuk albo okrąg fizycznie nie istnieje, ponieważ nie da się obliczyć dokładnie jego długości. Możemy podać tylko przybliżoną jego długość albo pole koła lub kopuły. Jeżeli nie potrafimy czegoś zmierzyć, to wymyka się to naszemu rozumowi, dokładnie jak Rosja, więc ma wymiar mistyczny, stąd łuki w architekturze sakralnej.
Nie jestem za tym, żeby śmiać się z ruskich i okazywać nad nimi wyższość.
Ciekawostka: Rosjanin za Dostojewskim jako obelgi użyje słowa „idiota”, ale z wiadomych powodów nigdy nie powie „mongoł”, jeżeli chce kogoś obrazić – i słusznie. Za to przywilej wyzywania innych od idiotów i mongoloidów należy do kulturalnych elit społeczeństw Zachodu, które uważają się za lepsze od ludzi ze wschodu
https://youtu.be/PvZ7gphXXhg?si=uKstqfiMIkEEEopL
Chyba Szembeków? Człowiek musi wyrazić swoją duchowość w taki czy inny sposób. Za Uralem lisowczycy natrafili na kult złotej baby. Ps. Ciekawe, że nasza kultura nie robi żadnego wrażenia na dzikusach np. z Amazonii, a to dlatego, że oni mają dobrze rozwinięty własny kult szamanów.
Na obszarach rzadko zaludnionych obiektem kultu może być drugi człowiek.
Nie, nie Szembeków
Szebeko.
Gdyby Wenecjanie zainteresowali Mongołów w Karakorum Arystotelesem i chrześcijaństwem, to historia potoczyłaby się inaczej, ale wtedy jeszcze nie odkryto Arystotelesa.
Sztuka ta udała się dopiero Rosjanom, którzy rozszerzyli chrześcijaństwo albo neoplatonizm, jak chce dr Krajski, daleko na wschód do tego stopnia, że w Mongolii używa się do dzisiaj cyrylicy.
Dlatego uważam, że szamanizm traktowany właściwie, kultura i sztuka są najważniejsze.
Nic dziwnego, że pałac wielkiego chana w Karakorum był wykańczany wewnątrz łącznie z małą architekturą przez francuskich rzemieślników.
Da się ?…
Uważam, że prędzej w Botswanie, Zimbabwe i RPA nauczą się cyrylicy i kozaczoka dzięki temu, że Łukaszenko sprzedaje im maszyny rolnicze, niż Polska osiągnie jakikolwiek sukces na wschodzie pomimo tego, że zwykli ludzie stamtąd nas lubią i szanują, a to dlatego, że mamy takie podejście do innych kultur, jak prezydent Komorowski podczas wizyty w Japonii, czy podejście niektórych biskupów do innych religii mając swoje za uszami.
Europa już przegrała, bo narzuca zwyczaje, których ludzie nie chcą, dlatego ostatnio palą szkoły w Belgii. Moim zdaniem formalnie wolny świat jest na zewnątrz granic UE, a lokalnie są jeszcze jakieś niedobitki i enklawy normalności.
Nowa religia (Spinozy, Piotra Wielkiego) zyska uznanie, bo Cejrowski pokazał nagrania, jak polscy turyści w Tajlandii dostają małpiego rozumu na widok złotej baby, to znaczy posągów buddy. Tym bardziej uwierzą w zabobony głoszone przez Komisję Europejską.
Wystarczy pokazać miejscowym buszmenom jakąś sztuczkę, której nie znali – na przykład arie operowe w wykonaniu Caruso – i w ten sposób ich oczarować, a będą zap***ć jak mróweczki za miskę ryżu i brać udział w bezsensownych przedsięwzięciach, dużych projektach budowlanych i infrastrukturalnych. Odbyło się to w ten sposób również w Polsce po 1989 r., przy czym nie potrafię opisać dokładnie, co jest tym światłem Zachodu, które sprawia, że podążamy ślepo za nim, bo nie jest to tylko muzyka. Pozwolono nam zachować dotychczasową religię, czyli ekstatyczny kult zmarłych w nieco bardziej wyrafinowanej formie, niż u pigmejów, ale wystarczający do zaspokojenia potrzeb duchowych. Wskutek tego jesteśmy całkowicie podporządkowani ośrodkom zewnętrznym, tymczasem Rosja i USA wykorzystuje swój potencjał do ekspansji i dzielą się między sobą Afryką, a nam zostawiają problem uchodźców.
Historia transformacji Polski pokazana w 3 minuty:
https://youtu.be/xWeb7i8IjYs?si=KyCpL0rBOmNeS9-A
Uważnie obserwujmy, którym wronom wokół odrastają pióra 😉
Efektem tego pójścia za nęcącym głosem jest gąszcz firm, niezliczone floty luksusowych bryk i osiedla po horyzont podmiejskich domów. Trochę szkoda, że firmy to chińskie handle, bryki to samurajsko-goebbelsowkie paciorki, a osiedla trochę nie za ładne, tak 3 w skali 10, ale są.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.