cze 302018
 

Skazany na śmierć za współudział w zabójstwie pułkownika Jana Gerharda, Marian Wojtasik, bronił się przed sądem motywacją następującą – zabiliśmy go, albowiem to on był odpowiedzialny za zamach na generała Karola Świerczewskiego. Uczyniliśmy to z pobudek patriotycznych. Jego kolega, Zygmunt Garbacki, narzeczony córki Gerharda, był trochę bardziej przyziemny – zabiliśmy go, bo nie pozwalał mi się ożenić z Małgorzatą – tak miała na imię córka Gerharda. Po procesie, wyroku i egzekucji Mieczysław Rakowski, przyjaciel zamordowanego, powiedział – dwóch bydlaków zabiło niewinnego człowieka.

Wszystko można było powiedzieć o Janie Gerhardzie, ale nie to, że był on niewinny. Trudno byłoby znaleźć wśród służących w polskim wojsku ludowym oficerów, którzy byli bardziej niż on winni. Chodzi mi o szczególny rodzaj winy, nie mówię bowiem tu o wyczynach Jana Gerharda, w czasie jego służby i walki w oddziałach wojskowych i partyzanckich. Jan Gerhard może być uznany za czołowego propagandystę PRL, deformującego mózgi i opinie, a także fałszującego historię. Już sam fakt, że jeden z jego zabójców sięga po argument taki jak patriotyzm, usiłując wyłgać się od winy, jest wystarczająco demaskujący. Oczywiście demaskuje on ofiarę, która w swojej powieści Łuny w Bieszczadach, opisującej walki z UPA w województwie rzeszowskim, dokonała kilku dużych manipulacji. Po pierwsze uczyniła z akcji pacyfikacyjnej, wielką wyprawę, w której cywilizacja i nowy porządek zwyciężają barbarię. Po drugie uczyniła z żołnierzy podziemia niepodległościowego zbrodniarzy, współpracujących z innymi zbrodniarzami. Po trzecie wskazała na inspiracje Zachodu w instalowaniu ukraińskiej partyzantki na terenach Polski ludowej. Spośród owych trzech manipulacji, jestem skłonny uwierzyć jedynie w tę trzecią i przypisywać jej cechy prawdopodobieństwa. Dlaczego? Otóż powód jest następujący – komunista, Żyd, Polak, członek francuskiego ruchu oporu, po wyzwoleniu kawałka Francji przez aliantów, przyłączył się do Amerykanów i w ich oddziałach zwalczał Niemców. Jak gdyby nigdy nic. To jest oczywiście taka sama prawda, jak sugestia, że Gerhard wprowadził Świerczewskiego w pułapkę pod Jabłonkami, z polecenia francuskiego wywiadu. Przypuszczam, a jego aresztowanie przez Informację Wojskową, a następnie wypuszczenie, po dwóch latach przesłuchań, tylko mnie w tym utwierdza, że uczynił to, ale na polecenie NKWD. Ktoś w centrali miał dosyć wybryków towarzysza Waltera, a towarzysz Gerhard był na tyle dyskretny i śmiały, że sam zgłosił się do rozwiązania tej kłopotliwej kwestii. Wszystko zwalono na Ukraińców, o towarzyszu Walterze zaś napisano książkę zatytułowaną „O człowieku, który się kulom nie kłaniał”. I gitara zagrała.

Wróćmy jednak do tego nieszczęsnego Wojtasika, którego powieszono w roku 1972, zarzucając mu morderstwo na tle rabunkowym. Swoją drogą, niezwykłą motywację musiał mieć ten człowiek, żeby kierując się motywami rabunkowymi, włamywać się do mieszkania oficera, znanego ze zdecydowania, braku wahań, w dodatku sławnego na całą Polskę. Tak, jakby nie można było przyłożyć sztangi do głowy jakiemuś badylarzowi spod Grójca, a następnie oczyścić mu mieszkania. No, ale niezbadane są motywacje jakimi kierują się sądy w Polsce, a fakty, które owe sądy chcą ukryć, są jeszcze bardziej tajemnicze. Skupmy się przez chwilę na motywacji Wojtasika. Człowiek ten musiał wiedzieć lub przeczuwać, że partyjny beton naprzeciwko którego stanął ma jednak pewne rysy i on usiłował zmieścić się w jednej z nich. Nie udało się, albowiem nie rozumiał on całkiem na czym polegają różnice pomiędzy frakcjami w gangu zwanym PZPR. Za dobrą monetę brał deklaracje patriotyczne towarzyszy i uważał, je za rzecz namacalną. Było to złudzenie, wszystko bowiem interesowało tych ludzi, ale ich stosunek do miejscowej ludności, był zawsze jasno i ściśle określony. Emanowała z niego przede wszystkim pogarda i lekceważenie. W taką właśnie pułapkę wpadł Wojtasik, o którym niewiele wiadomo ponadto, że dał się wrobić w morderstwo wysokiego i znaczącego oficera propagandowego, obrabiającego ważne tematy na kilku odcinkach i płaconego, jak mniemam, z różnych budżetów.

Porzućmy teraz na chwilę pułkownika Gerharda, jego niezwykłe życie i jeszcze bardziej niezwykłą śmierć. Przypomnijmy inną postać, człowieka, który umarł w zeszłym roku, w pewnym oddaleniu od miejscowości Jabłonki, ale nie tak znowu daleko, żeby nie dało się tam z Jabłonek dojechać w kilka godzin. Chcę opowiedzieć o zmarłym jesienią ubiegłego roku miliarderze amerykańskim Charlesie Merrillu. Umarł on, syty dni i wrażeń, w Nowym Sączu, w mieszkaniu takim, w jakim żyje większość Polaków. Wiadomość o jego śmierci przemknęła przez media niczym meteor, Ci którzy mieli się zdziwić, zdziwili się, że człowiek o takim życiorysie zmarł w tak zwyczajnych okolicznościach, większość zaś w ogóle tej śmierci nie zauważyła. Mnie Charles Merrill zainteresował z jednego powodu. Był on pisarzem, finansistą, miliarderem – jak napisały polskie portale – sponsorował paryską Kulturę oraz Czesława Miłosza osobiście, a także – i to jest dla mnie najważniejsze – napisał opowiadanie pod urzekającym tytułem Wielki, ukraiński ruch partyzancki. Opowiadanie to znamionuje dużą dojrzałość autora, jego doświadczenie i brak złudzeń wobec ludzkich słabości, szczególnie w tych momentach, kiedy ludzie potrzebują pieniędzy. Opowiadanie to jest ponadto bardzo inspirujące i otwiera przed nami nowe pola dociekań. Znajdziecie je Państwo w niniejszym numerze, ale streszczę je tu pokrótce. Oto dwaj oszuści, zajmujący się normalnie sprzedażą, luksusowych, ilustrowanych pornografią, dzieł klasyków, takich jak markiz de Sade, podejmują wyzwanie życia i ruszają do Teksasu. Celem ich wyprawy są bogaci Teksańczycy, zaprzyjaźnieni z emerytowanymi generałami z Pentagonu. Misja zaś opiewa na wydobycie maksymalnych ilości gotówki od tych frajerów i przekonanie ich, że wszystko to zostanie przeznaczone na wspieranie wielkiego ukraińskiego ruchu partyzanckiego w Europie. I teraz proszę o uwagę, to opowiadanie napisał człowiek odpowiedzialny za przekazywanie amerykańskich pieniędzy ludziom takim jak Jerzy Giedroyć i Czesław Miłosz. Nie może być więc wątpliwości, że o czym, jak o czym, ale o kondycji moralnej swoich podopiecznych Charles Merrill wiedział wszystko, a nawet więcej niż wszystko. Jego wiedza zaś o patriotyzmie i przywiązaniu do wartości narodowych przedstawicieli Europy Wschodniej, przebywających w amerykańskiej strefie wpływów, przekraczały wszystkie granice przyzwoitości. Budująca jest także uczciwość Merrilla, który wiedząc wszystko, opisuje to dobrotliwie, szczerze i ze zrozumieniem. Jakże to różni go od pułkownika Gerharda, który w swojej książce Łuny w Bieszczadach, nie wymienił nawet nazwiska Karola Świerczewskiego, choć jechał z nim przecież do Baligrodu jednym samochodem.

Pora teraz zdradzić co jest clou naszych rozważań. Wielu czytelników zapewne już się domyśliło. Jest nim patriotyzm. Opierając się na dwóch tekstach – jednym autorstwa oficera komunistycznych służb, drugim autorstwa agenta CIA, stwierdzić możemy jedno – każdy kto podejmuje w rozmowie z tak zwanym zwykłym człowiekiem temat swojego zaangażowania patriotycznego jest w najlepszym razie oszustem jak pułkownik Porfiry Filipowicz Fewczuk, a w najgorszym mordercą jak Marian Wojtasik. I nie chce być inaczej. Jeśli ktoś łudzi się, że być może jemu uda się trafić na osobę osadzoną w innych okolicznościach, osobę czarującą autentyzmem przeżyć i głębią emocji, ten jest w błędzie. Okoliczności bowiem dekad powojennych i późniejszych kształtowane były li tylko przez dwa rodzaje ludzi – zawodowych kłamców i dezinformatorów takich jak Jan Gerhard, oraz pogodnych i szczerych oficerów służb wywiadowczych, którzy musieli pilnować, by ich podopieczni, mający różne grzechy na sumieniu i różne, ekstrawaganckie nieraz upodobania, nie zamienili się w naciągaczy, dewastujących pracę ośrodków propagandy antykomunistycznej. Inne okoliczności zaistnieć po prostu nie mogły.

Jeśli więc dzisiaj, ktoś proponuje nam taką strawę emocjonalną, jak film Wołyń i chce się przy tym odwołać do najgłębszych uczuć patriotycznych, musimy się najpierw mocno chwycić za portfel, a potem przegnać takiego osobnika precz. No, tak – powie ktoś przytomny – tylko jak to zrobić, skoro wyciąganie pieniędzy z kieszeni uczciwych ludzi już dawno przestało odbywać się w sposób tak malowniczy jak opisuje to Merrill. Teraz mamy do tego specjalne organizacje, fundacje, instytuty. I to one załatwiają sprawę na poziomie dla zwykłego śmiertelnika niedostępnym. On zaś ma tylko jedno zadanie – ma się bezmyślnie ekscytować podawanymi mu w ilościach nieprzyzwoitych emocjami. W sytuacji zaś, gdy ktoś zwróci mu uwagę na nieautentyczność i niestosowność zachowań, w których uczestniczy, musi nazwać takiego kogoś zdrajcą lub, jeśli nie został jeszcze przez oszustów wprowadzony w stan emocjonalnego drżenia, człowiekiem małostkowym.

Pociecha w tej ambarasującej i dotykającej nas także dzisiaj sytuacji jest taka, że propagandyści i oszuści, całkowicie nie rozpoznają emocji autentycznych. Świadczy o tym choćby, przyjęte z aplauzem przez Gazetę Wyborczą, wystawienie przez reżysera Smarzowskiego na publicznej aukcji, okrwawionej siekiery, rekwizytu z filmu Wołyń. Aukcję tę unieważniono szybko, kiedy okazało się, że ludzie nie zareagowali na nią w oczekiwany sposób, ale wprost ten zabieg wyszydzili. To dobrze o nas świadczy. O ekipie zaś filmowej i ludziach, którzy ją finansują świadczy jak najgorzej. Jeszcze gorzej niż opowiadanie Merrilla o biednych, nie radzących sobie z trudami życia na emigracji, rzekomych ukraińskich partyzantach, uwodzących nieletnie i wyłudzających pieniądze.

Ktoś może powiedzieć, że nie tego się po mnie spodziewał w ukraińskim numerze kwartalnika Szkoła nawigatorów. No trudno. Właśnie po to tu jestem, żeby zaskakiwać i wskazywać czytelnikom rzeczy nieoczywiste, a także wymykające się porządkującym treści i emocje oficerom propagandy. Swoją drogą nie wiem, jak to się mogło stać, że pułkownik w końcu, uczestnik walk, Jan Gerhard firmował swoim nazwiskiem film Petelskich zatytułowany Ogniomistrz Kaleń. Film, w którym widać jak podoficer w obliczu wroga, porzuca broń i zmyka gdzie go oczy poniosą, wpadając w końcu w ręce, podłych i podstępnych, polskich partyzantów z antykomunistycznego ruchu oporu, przedstawionych w tym filmie, jak banda nieogarniętych gamoni, ze skłonnościami do sadyzmu. Przyznam się, że jeśli idzie o charakterystykę bohaterów Charles Merrill jest o niebo lepszy niż Jan Gerhard. No, ale też i poważniejsza organizacja go zatrudniała, a na pewno mniej łapczywa na pieniądze i kosztowności. Mam nadzieję, że po takim wstępie każdy czytelnik z ochotę zapozna się z treścią nowego numeru kwartalnika Szkoła nawigatorów, poświęconego kwestiom ukraińskim, rozumianym tak, jak to się do tej pory w Polsce nie zdarzało.

  10 komentarzy do “Czas patriotów”

  1. Jest jeszcze nurt opowiadaczy wesołych historii żołnierskich, okupacyjnych i wojennych. Tego była w PRL cała masa. Filmy i książki.

  2. Ch. M. znał kondycję moralną swoich podopiecznych … bo i ją kreował. Pecunia non olet od zawsze. W sytuacji emigracyjnej, dla wymienionych w treści tekstu, trudno było podjąć decyzję o pozostaniu  barmanem, czy fizycznym pracownikiem… ale intelektualistą, to jak najbardziej.

  3. Czyli wizja tzw. poltyki wschodniej GIedrojcia lansowana przez wszystkie tzw. Opcje polityczne – jest faktycznie koncepcja anglosaską i nie ma nic wspólnego z interesem Polski. Im mniej RON tym lepiej dla anglosasów.
    Kanałów wiele telewizja jedna.

  4. no właśnie też się tak zastanawiam nad prawdziwą  rolą tego ” mezą la Fitt”

  5. Cała rodzina Merrilów to agenci CIA. Wspomnę tylko o jego siostrze która w 1967 roku przenosi się do San Francisco aby pod przykrywką artystki/malarki zawiadywać właśnie rozpoczynającą się rewolucją seksualną i promocją na wielką skalę LSD…

  6. Czort wie czy to geny, czy atawizmy, czy kwalifikacje , czy jeszcze coś innego powoduje, że członkowie  rodziny Merrill są „rzucani” na zagospodarowanie  kierunków, modnych, czy raczej kierunków  właściwych… komuś potrzebnych.

  7. „Mezą la Fit” jest do wzięcia na widelec. Najwyższy czas. To trzeba odmitologizować.

    Wyszły kilka lat temu listy Miłosz – Giedroyć. Obaj jednej płci, z przeproszeniem. Sporo w nich ciekawych kwiatków… W tym pogarda. W tym nienawiść do Kościoła.

  8. Wzruszające jest zdjęcie Merrilla na wózku inwalidzkim gdy brał udział w demonstracji KOD-u w Warszawie.

  9. jasne, takie jakieś tam zaznaczone na mapie regiony: północny. południowy, zachodni i wschodni – takie geograficzne odniesienie do ziem i ludzi gdzieś tam na końcu Europy – nie boli. Nie boli i nie obchodzi. Wierszówkę zrobią, propagandę, może „rebeliantom” dadzą rozkaz  zrobienia majdanu.  Takie tam …

    Tylko że  dla nas to jest właśnie ból.  Ile lat minęło od II W Ś, w dniu 11 lipca będzie obchodzona pamięć Wołynia. Ta data to święto Piotra i Pawła po prawosławnemu. Dla nas to nawet jakaś przewrotność tkwi w wyznaczeniu tej daty na „rebelię”,  a dzisiejsi mieszkańcy Wołynia bedą w zakłamanej radości świętować. Czym oni się cieszą ruinami, pogorzeliskiem j cmentarzem zarośniętym trawą?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.