Wyobraźcie sobie taką oto sytuację – na zawodach w polowaniu z orłami organizowanych w Kirgizji czy Mongolii, zjawiają się najlepsi myśliwi mieszkający przy dawnym szlaku jedwabnym. Każdy ze swoim orłem utrzymywanym z trudem na grubej rękawicy sięgającej łokcia. Zbliża się start i nagle pomiędzy nimi pojawia się jakaś dziwna postać. Niby do nich podobna, ale jednak wyraźnie się różniąca. Trzyma bowiem ów człowiek na przedramieniu australijskiego nielota kiwi. Słabo też trzyma się na koniu, choć przecież tamci, wszyscy jak jeden, są mistrzami jazdy konnej i mowy nie ma, by ktoś z nich kiedykolwiek z wierzchowca zleciał. Ten, co przyjechał z ptakiem kiwi, ledwo siedzi. Dają sygnał do startu, zawodnicy ruszają, w kamienistą dolinę, orły zrywają się z ich ramion, zaczyna się wielkie polowanie na kozice, muflony żyjące w górach, czy co tam chcecie. Facet co przyjechał z nielotem stoi w miejscu, uśmiecha się głupkowato i po jakimś czasie, wolno, tak by nie spaść z siodła rusza za innymi zawodnikami. Kiedy tak sobie truchta nielot wydaje z siebie dziwne dźwięki, ni to piszczenie, ni to kwilenie, a od czasu do czasu charczy. Polowanie wygląda wspaniale, przez całe stulecia było najbardziej doniosłym wydarzeniem w życiu ludów żyjących przy jedwabnym szlaku, podnosiło nomadom morale i samoocenę, utwierdzało ich w przekonaniu, że są ludźmi absolutnie wyjątkowymi i niezwykłymi. Jasne jest bowiem, że nie każdy potrafi wychować orła i ułożyć go do polowań na duże w końcu zwierzęta. Wymaga to nieprawdopodobnej dyscypliny, cierpliwości, a także niezwykłych intuicji. Dlatego Kirgizi i Mongołowie wiedzą, że taki dzień, kiedy poluje się z orłami w kamiennych dolinach pomiędzy wysokimi górami, jest potwierdzeniem ich mocy. Oczywiście, współcześnie, tak jak wszystko, polowanie te także się skomercjalizowały, ale nie to jest najważniejsze w naszej historii. Zawody, trochę komercyjne, kończą się i sędziowie wyłaniają zwycięzcę. Wszyscy najlepsi jeźdźcy i myśliwi patrzą z otwartymi ustami, jak kwaskowato uśmiechnięci arbitrzy mistrzostw wręczają główną nagrodę facetowi co przyjechał tu ze skrzeczącym nielotem na ramieniu. Potem zaś, kiedy zdumienie jeszcze wszystkich paraliżuje, odczytują bardzo długie uzasadnienie tego werdyktu, powołując się przy tym na różne autorytety. Jak się zapewne domyśliliście, podpisani są pod nim profesor Igrek i znanym humanista Zet. Jeden z uczestników, stary już bardzo myśliwy z Kirgizji, co zdążył zaakceptować wiele rzeczy, w tym całkowitą komercjalizację zawodów, zsiada z konia, wyrywa mikrofon z rąk głównego sędziego i woła tak głośno, że aż płoszą się dzikie orły krążące nad doliną – a kto to jest do kur…y nędzy humanista Igrek…?
– Chodzi o profesora Igreka – poprawia go młodszy sędzia i z całym spokojem odłącza zasilanie. Nikt już nie słyszy uwag starego Kirgiza. Widać tylko jak ten wzburzony do granic człowieka porusza ustami i macha ramionami, wykonując obraźliwe gesty pod adresem składu sędziowskiego.
Tak proszę Państwa wygląda kwestia organizacji autorytetów i przywództwa w prawicowych ugrupowaniach w Polsce. Dotyczy to nie tylko organizacji politycznych, ale przede wszystkim nieformalnych środowisk publicystycznych popierających pewną ideę czy też zestaw idei, żeby nie powiedzieć pęk. Ogłaszają one co jakiś czas wielkie polowanie z orłami na zboczach kamiennej doliny, a na koniec wyłaniają zwycięzcę. I to zawsze jest nielot kiwi.
W polityce sprawa układa się jeszcze prościej, albowiem możemy mieć całkowitą pewność, że każdy charyzmatyczny przywódca grupek i kupek wyznających jakieś przekonania, określane jako prawicowe, to po prostu wynajęty agent. Niekoniecznie tajny, może być taki zwykły, kupiony gdzieś w agencji…dla aktorów, czy strażaków czy może innych jakichś zawodników.
Oczywiście zabawa w zgadywanie czyj to jest agent przysłania na długie miesiące całkowicie kwestię najważniejszą – kto zwyciężył w wielkim polowaniu z orłami, ale tak naprawdę? To już nie jest ważne, albowiem wszyscy są albo zadowoleni, że znów okantowali ciemny tłum, albo wkurzeni, że dali się zrobić w nielota. Ci ostatni usiłują jeszcze do tego ukryć nagi i kompromitujący fakt, to znaczy swoją własną naiwność, a mogą to zrobić tylko w jeden sposób. Przemawiając do ludzi stojących obok i podkreślając zalety nielota, albo głosząc, że tak naprawdę jest on bardzo groźny i gdyby tylko chciał wzbiłby się w powietrze jak rakieta Pershing, a następnie, spadając w dół z prędkością bliską prędkości dźwięku, schwytałby każdą kozicę, która by mu się tam nawinęła. Nielot słucha tego wszystkiego, patrzy na opowiadającego z zaciekawieniem i kiwa swoją pustą główką, skrzecząc coś od czasu do czasu. Nie potwierdza ani nie zaprzecza.
Zwykle prawicowych liderów lub ludzi za takowych pragnących uchodzić oskarża się o to iż są agentami rosyjskimi. O bycie takim agentem oskarża się też Jarosława Kaczyńskiego, a ostatnio uczynił to Donald Tusk. Pan Donald jest ciekawym przypadkiem, bo on brał udział w poprzednich zawodach. Jeden z uczestników przyjechał na nie rowerem Wigry 3, z Donaldem na ramieniu, a kiedy sędziowie zdziwili się, że to kaczor, zamachał rękami, pokazał jakieś kwity i Donald został do zawodów dopuszczony. Oczywiście je wygrał i choć po zawodach Kirgizi rzucili się do kindżałów, jakoś to załagodzono. Dziś Donald mówi, że Kaczyński to ruski kaczor, choć on akurat w żadnych zawodach udziału nie bierze, na koniu ani na rowerze nie jeździ, a ptaki ogląda tylko wtedy kiedy jego kot schwyta jakiegoś i przyniesie pod drzwi. Przeważnie są to wróble.
Innych też pomawia się o to, iż są agentami Putina. Ostatnio dwóch panów wyszło z zakładu przyrodoleczniczego, niczym ostatni wyklęci z Rakowieckiej. Na okoliczność tego wydarzenia nagrali film, a na nim widać jak jeden z nich podekscytowany okolicznościami, wyjada sobie baby z nosa. Proszę Państwa, myślicie, że Władymir Władymirowicz gromadzi 100 tysięcy wojska nad granicą z Ukrainą, żeby jeden z jego resortów opłacał u nas agenturę co sobie na wizji wyjada baby z nosa? Nie sądzę. To muszą być jacyś inni agenci. Ich zadaniem może być co najwyżej skompromitowanie opcji rosyjskiej w Polsce, a nie jej utrzymywanie.
Jak widzimy są różne gatunki nielotów, nas najbardziej powinny obchodzić te, wystawiane w zawodach, w których sami bierzemy udział. A jest ich bardzo wiele. Namnożyło się tego stworu tyle, że nawet najbardziej oddani współpracownicy, którzy biorą nasze książki do sprzedaży, zastanawiają się, całkiem serio, czy jeden z drugim nie wygra rzeczywiście tych zawodów w kamiennej dolinie i nie przyniesie, hen, hen z gór, okrwawionego truchła kozicy w swoich żelaznych szponach.
Czy coś w tej sytuacji możemy zrobić? Tak, oczywiście, możemy całkowicie odsunąć się od jawnie skompromitowanych idei, na których żerują nieloty. Istnieją one w ogóle i wyłącznie po to, by te nieloty dokarmiać. Innego sensu ich obecności w życiu publicznym nie ma. Co w zamian? Co można zrobić. Ja to już pisałem wielokrotnie, ale widać za rzadko i niezbyt wyraźnie. Przede wszystkim unikać jak ognia ludzi posługujących się, w różnych formach, często nie zwerbalizowanych ideą wodzostwa. To jest zawsze próba wystawienia nielota kiwi w zawodach gdzie wszyscy inni używają tresowanych orłów. W ogóle stawianie na pojedynczego człowieka, który ma sam jeden coś załatwić i jeszcze wziąć odpowiedzialność za wszystkich jest gorzej niż błędna. Powinniśmy się zajmować wyłącznie tym, by stworzyć przestrzeń, w które bezpiecznie mogą polować orły. Im jest ich więcej tym lepiej. I każdy musi mieć swoją szansę, a także czuć się na tyle bezpiecznie by rozwinąć skrzydła. Nasza dolina jest mała, ale patrzcie…Agnieszka, Hubert i Tomek promują się u nas właśnie. Kolega Zyszko tutaj przecież, a nie gdzie indziej rozpoczął prezentację swoich prac. To u nas pisze felietony prof. Łukasz Święcicki. Są też inni, których nie będę wymieniał. Jasne jest, że nie zadowolimy wszystkich, jasne jest, że raczej odłączą nam zasilanie i nasz głos nie dotrze do zbyt wielu ludzi. No, ale w końcu jest to dolina, echo jednak się niesie, co by nie mówić. Nieloty zaś niczego nie upolują, to powinno być jasne dla wszystkich. Nie zrobią politycznych karier, nie napiszą książek, które obiecali napisać i nie wygrają żadnych zawodów, nawet w poszukiwaniu dżdżownic co leżą w kałużach po wielkim deszczu. Mogą tylko pokazywać kwity podpisane przez profesora Igreka i humanistę Ypsilona. Tylko tyle.
Zobaczcie co wczoraj wymyśliłem…
Panie Coryllusie w demokracji to stała tendencja, że orzeł przegrywa z nielotem kiwi. Im bardziej nielot tym wyżej windowany.
Igrek i Ypsilon walczą o podział zysków z reklamy
Dyskretny urok demokracji …. subtelne powiązania, ułożenia, rozdania, puchary …. przecież każdy marzy o zajęciu pierwszego miejsca 🙂
Zresztą nie czepiajmy się demokracji, każdy system tworzą ludzie, którym układ nie jest obcy …
Ta wszechobecna prywata i gra powiązań są gwarancją naszego bezpieczeństwa, wszystko co jej zaprzeczy w końcu upada. I nie zmieni tego puchar dla nielota czy upokorzenie orła….
Dawno, dawno temu – kiedy studiowałem ukochaną chemię – mieliśmy taki dowcip/historyjkę, jak to „facet” wystawił buldoga do wyścigu chartów… Zakończenie weszło do słownika powiedzonek na roku. Chyba lepiej się śmiać ze starych dowcipów niż rwać sobie włosy (ostatnie!) z głowy na widok/słuch dzisiejszej sytuacji 🙂
Uff, insta. to nie dla Pana towarzystwo. Gdyby możliwa była współpraca z G.B. by żądz moc móc wzmóc …
„w poszukiwaniu dżdżownic co leżą w kałużach po wielkim deszczu”
Stanowczo nie zaczepiamy dżdżownic, rosówek inaczej, jako że powolutku staje się naukowo pewnym iż pochodzimy od dżdżownicy, nie od małpy, znaczy Darwin błądził.
Poważnie!
To jest właśnie towarzystwo dla mnie
A jak z tymi argumentami na proputinowskość Łukaszenki.
Klimatyczna kompozycja, super.
O czym pan mówi? Że Łukaszenka nie jest proputinowski tylko udaje dla niepoznaki? Życzę zdrowia i miłych snów.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.