sty 012020
 

To jest niezrozumiałe, bo wszak wszystko co tu się dzieje od dziesięciu lat ma takowy charakter – fenomenalny. I – powiem wprost – w nosie mam skromność, tak fałszywą, jak i prawdziwą. Ja oczywiście wiem dlaczego tak jest i udzielę na to, postawione przez siebie pytanie odpowiedzi krótkiej. Nie będzie ona miała jednak charakteru zdania oznajmującego, ale będzie to wywód.

Moje starsze dziecko namiętnie oglądało serial Netflixa o Sherlocku Holmesie, ten wiecie, rozgrywający się współcześnie. Ja też próbowałem. Trafiłem na odcinek, kiedy to Watson zaczyna prowadzić bloga i opisuje przygody Sherlocka. Oczywiście zdobywa popularność, a gazety zaczynają nazywać młodszego Holmesa „fenomenem internetowym”. Dlaczego? Otóż tylko i wyłącznie dlatego, że Mycroft Holmes, brat starszy, pracuje dla rządu. Innych powodów by takie określenia się pojawiały nie ma. Wniosek stąd – posłużmy się metodą Holmesa – sława jest dla tych tylko, którzy mają za sobą wpływowe organizacje. I teraz kwestia najważniejsza – na ile sława ta jest wskaźnikiem skuteczności organizacji. Bo w zasadzie powinna być, prawda? W serialu, który jest – w mojej ocenie – skończoną nędzą, demonstrującą jedynie sprawność montażysty i może reżysera, bo już nie scenarzysty, nie ma nic poza prymitywnymi bardzo intrygami i nachalną grą aktorów. Po cóż więc jest ten serial? Po to, by utwierdzić maluczkich w przekonaniu o wielkości i wpływach imperium? Gówno prawda. Serial ten i podobne seriale, a także kreacje rzeczywiste promujące osoby „wybitne” i „wpływowe” są prowokacją, która ma na celu wypróbowanie siły konkurencyjnych organizacji. To proste – jakby powiedział młodszy Holmes – dodając zaraz – nudy…nudy…

Ponieważ kanały dystrybucji treści są kontrolowane, a sława kusi bardziej niż dolary i ekstrawaganckie dziwki, z chwilą kiedy pokaże się – adresowany do kilku targetów – sformatowany przekaz, reakcja będzie natychmiastowa – każdy zacznie naśladować Holmesa. Tak, jak ja teraz. No, a współczesne media wzniosły ową metodę na wyżyny, każąc sobie jeszcze płacić za możliwość oglądania tych prowokacji. I to jest – myślę – dość niezwykłe. Powtórzę – celem tego, jest wyłącznie sprawdzenie skuteczności organizacji lokalnych i lokalnych fenomenów. Dlatego właśnie dobrze jest jak jest i cieszmy się, że nikt nie nazywa ani mnie, ani nikogo z nas internetowym fenomenem.

Czy ludzie zarządzający lokalnymi organizacjami o tym mechanizmie nie wiedzą? Oczywiście, że wiedzą i zostali wytresowani do tego, by ową wiedzę ukrywać. Gdyby nie wiedzieli używali by, na przykład, takich zwrotów, jak „racja stanu” w odniesieniu do organizacji, które reprezentują. Niech ktoś może policzy ile razy premier Morawiecki, bo o Donaldzie Tusku nie ma nawet co mówić, użył zwrotu „racja stanu”? Albo ile razy zrobił to Jarosław Kaczyński? To jest moim zdaniem demaskatorskie, a my wszyscy bierzemy udział w jednym z projektów Netflixa, w którym, bez dokładnego zapoznania nas ze scenariuszem i bez podpisania umowy o dzieło, wymaga się od nas określonego rodzaju reakcji. Do tego te reakcje są pokazywane w mediach i my – w myśl powyżej sformułowanego postulatu – powinniśmy je naśladować. Powiem krótko – ja nie mam ochoty. Akceptuję ich obecność, albowiem mam świadomość własnych ograniczeń, ale naśladował ich nie będę.

Wróćmy jednak do mediów i badań nad skutecznością oraz wpływami fenomenów medialnych, także internetowych. Kontrolowanie ich to za mało, pobieranie opłat za możliwość oglądania wzorów do naśladowania, to też za mało, bo ludzie są całkowicie ubezwłasnowolnieni przez formaty i nie są w stanie się wyzwolić od ich wpływu, a konkurencja rośnie. Widz zaś obudzi się tylko wtedy, kiedy ktoś mu zaproponuje coś absolutnie nowego i wstrząsającego. Tego jednak nie można zrobić w mediach, bo produkcja jest za droga i indywidualne akcje nie wchodzą w grę. Organizacje zaś lokalne – co było do okazania – są sparaliżowane ciśniętymi przez Netflix formatami. Trzeba wyłożyć kawę na ławę i obsadzić kluczowe punkty w mediach takimi ustawkami, które nie dadzą widzowi możliwości wyboru. I to się dzieje na naszych oczach. Mycroft Holmes już nie sprawdza słabości lokalnych organizacji, nie mówi – puścimy im to gówno o moim bracie i zobaczymy jak będą się ekscytować i kto pierwszy nałoży tę głupią czapkę – to już przeszłość. On dziś handluje słabością. Sprzedaje ją w pakietach i domaga się za to grubej forsy. Chętnych jest bardzo wielu, albowiem – jak powiedział dawno temu inny Holmes – ignorancja to siła. Przekonanie zaś, że powierzchowne oceny zjawisk są wiążące i ważne, jest powszechne, szczególnie wśród ludzi mediów. I stąd właśnie mamy, na przykład, nowy program publicystyczny Eryka Mistewicza, zatytułowany „Wszystko co najważniejsze”. To jest próba nałożenia monopolu na myśli, sponsorowana przez Myrcofta Holmesa. Pewnego dnia, wziął on Mistewicza pod rękę i wytłumaczył mu, że ludzie tacy jak on, inteligentni, dynamiczni, a do tego z właściwym rodowodem, nie mogą uczestniczyć w projektach skazanych na porażkę. Stworzeni są do zwyciężania. I Mistewicz w to uwierzył. Czy Mycroft był wobec niego uczciwy? Rzecz jasna nie, bo za pomocą Mistewicza i ludzi, którzy są odeń zależni, zaprowadził porządek, na sporym kawałku medialnego ugoru i nie musi się już martwić o to, że coś tu wyskoczy niespodziewanego i zacznie emitować komunikaty nie kompatybilne z jego przekazem. Czym jest więc ten program „Wszystko co najważniejsze”? Powtórzę – to jest próba założenia monopolu na myśli, poprzez opanowanie centralnego ośrodka emisji poglądów. Próba skazana na klęskę, albowiem Mycroft nie wie i nie rozumie, że na naszym kawałku ugoru taki Mistewicz, choćby biegał goły po Marszałkowskiej, nie ma szans na zwrócenie na siebie uwagi. Jego zaś pojawienie się w roli fenomenu, nie demaskuje naszej słabości, ale słabość Mycrofta. Mówi nam wręcz wprost – Mycroft nie jesteś monopolistą. To ważna konstatacja, albowiem – możemy to stwierdzić z całą pewnością – założenie monopolu medialnego jest możliwe tylko w realnym socjalizmie, który – i to jest definicja moim zdaniem najbardziej precyzyjna – polega na centralnym dystrybuowaniu czasu wolnego. Wniosek – dopóki nie ma scentralizowanej masowej produkcji, czas wolny jest dystrybuowany przez emitentów mających sprzeczne interesy. Mycroft może próbować założyć monopol na jakimś obszarze, może zasugerować Mistewiczowi, że program „Wszystko co najważniejsze” będzie miał tę samą siłę rażenia, co dziennik „Prawda” w ZSRR, ale on wtedy tego Mistewicza tylko oszuka. Nie jest bowiem monopolistą w zakresie dystrybucji czasu wolnego, może tylko kokietować, może sprzedawać słabość. Mistewicz w nią rzecz jasna uwierzy, albowiem nie jest żadnym fenomenem, tylko oszukanym gamoniem, który wierzy w możliwość dziedziczenia wpływów. To pozór, który łatwo zdemaskować. Potrzebny jest do tego kryzys, nawet niewielki i duży popyt na skuteczność. Kiedy kryzys nastąpi i Mycroft zacznie się rozglądać za kimś, kto nie tylko powtarza kwestie, ale także emituje oryginalne, zrozumiałe dla dużych grup niezadowolonych ludzi. Potem zaś kopnie Mistewicza w jego tłusty zad. No i co zrobi? To co każdy uzależniony od formatów obecnych na rynku osobnik o mocno ograniczonej wyobraźni – zacznie inwestować w ekstremę. No, ale to już temat na inny odcinek.

Muszę wziąć się do pracy nad czymś, co będzie ciekawsze niż produkcje Netflixa

Wszystkiego najlepszego w nowym roku.

  19 komentarzy do “Dlaczego nikt nie nazywa mnie internetowym fenomenem?”

  1.  Bo nazywają  self made manem – i starczy ☺

  2. Zenon Martyniuk uformowany w białostockim tyglu jest rzeczywiście najlepszy w polskiej muzyce rozrywkowej. Ponadto ma w zespole fajne dziewczyny w zespole, które ruszają się z gracją. Roksana Węgiel rozczarowuje. Viki Gabor jest minimalnie lepsza, reszta to porażka. Dzisiaj młodzi tańczą na scenie jak kościotrupy i nikt im nie powiedział, że ten typ ruchu jest nieestetyczny. „Jedynka” w Sylwestra tuż przed północą puściła jakiś obrzydliwy żydowski film z Jane Seymour i Martą Żmudą-Trzebiatowską  rolach głównych pod tytułem „Gry małżeńskie”. Co drugie zdanie w filmie to było: bla, bla bla ja jestem Żydówką, a ona (Trzebiatowska) jest Polką, bla, bla, bla… Tylko czekałem z przerażeniem, jak dziecko zapyta: tata, a kto to jest Żyd? Dlatego puszczam dziecku po kolei wykłady dr Ewy Kurek, żeby nie zadawało denerwujących pytań nie w porę. 
    Kultura podlega tak samo jak gospodarka procesowi „zrównoważonego rozwojowi”, dlatego wygasza się talenty, a te, które dopuszcza się do mediów kształtowane są tak, żeby broń Boże nie było to piękne, mądre ani nawet poprawne technicznie. Niedługo wmówią nam, że Rodowicz jest piękna, Modern Talking świeży, muzyka pop to klasyka, a Last Christmas skomponowane przez dwóch pedałów, to najpiękniejsza kolęda wszechczasów.
    W wyniku tego zrównoważonego rozwoju poziom muzyki popularnej, kultury i sztuki jest tak żenująco niski, że przechodzą mimochodem takie gnioty jak ten żydowski film, w którym aktorzy jedynie piją kawę, chodzą na zakupy albo do psychoterapeuty i ludzie nie wyrzucają masowo telewizorów przez okno, ani nie plują w monitor, jak robili to co niektórzy oglądając Jerzego Urbana w latach 1980-tych.
    Z powodu niskiego poziomu kultury każdy ma szansę zaistnieć, kto posiada jakieś minimalne, ale jednak pozytywne cechy i szczyptę talentu i wtedy, jak to się mówi, jest szeroko znany w wąskich kręgach i dla znawców jest fenomenem.

  3. W filmie „Gry małżeńskie”, który puściła „Jedynka” w Sylwestra przed północą wielokrotnie pada stwierdzenie, że Polki, Rosjanki i ogólnie Słowianki są łatwe, lecą na bogatych Amerykanów i można je mieć na pęczki, na pstryknięcie palców, tylko trzeba zadzwonić albo wysłać sms-a, co jest oczywiście prawdą, a reżyser i tak zrobił to taktownie, że nie umieścił tych kwestii w ustach czarnoskórych aktorów, ale nie przypominam sobie, żeby np. Francuzi, Niemcy czy Hiszpanie puszczali sobie w święta filmy gdzie mówią o sobie – o rany, ale jesteśmy ch***mi!
    Nie wiadomo, czy aktorzy mówią małymi, czy dużymi literami, więc jest to dwuznaczne i może chodzi o żydówki wschodnioeuropejskie, tym niemniej niesmak pozostaje.
    Sens świąt polega na tym, że udajemy, że jesteśmy lepsi niż na co dzień, a niektórzy stwierdzą, że warto być lepszym także w inne dni w roku. Utyskiwania na trudy świąteczne biorą się stąd, że ludzie nawet nie chcą próbować, jak Donald Tusk, który powiedział, że jest mu niedobrze na tradycyjnych opłatkach. Współczuję jego rodzinie, dzieciom i wnukom.

  4. Rzeczywiscie…
    … ten sylwester z  kurwizorem albo reszta polskojezyczna byl  FATALNY  !!!
    Moja mama przy tym dziadostwie zwyczajnie usnela… i juz nawet na tradycyjne powitanie Nowego Roku wcale jej nie budzilam.
    Natomiast moj proboszcz w dzisiejszym przepieknym, noworocznym kazaniu powiedzial nam, zebysmy  WYRZUCILI  TELEWIZORY  z naszych mieszkan i z naszego zycia… no i mial absolutna racje  !!!
     

  5. Ciekawe pytanie dziś. „Wolisz pozorną sławę czy dolary i (to drugie)?”
    I niełatwe w odpowiedzi.

  6. Niech pan przestanie, bo pana wywalę, albo nich się pan idzie leczyć

  7. Naprawdę takie pytanie zadałem? Niesamowite….

  8. >dodając zaraz – nudy…nudy…
    Fenomen mediów (z morałem)

  9. Niech się darzy w Nowym Roku!

  10. Nikt nazywa się dr @elig ☺
     

  11. Ja włączam telewizor raz na pół roku. Wczoraj zniosłem go ze strychu, żeby zobaczyć, jak świętują Nowy Rok w różnych miastach. Był bardzo ładny Sylwester historyczny w Ogrodzieńcu na zamku. Kiedyś pokazywali w telewizji relacje z Sydney, Londynu, Paryża, a wczoraj nic takiego nie było ani na jedynce, ani na dwójce. Mam jeszcze tylko program regionalny. Siedzimy z dzieckiem z szampanem Piccolo w dłoniach i nagle słyszę z telewizora, że Polki, Rosjanki i Słowianki są bardzo łatwe, wystarczy zadzwonić, główna bohaterka oświadcza, że odchodzi i będzie paradować nago z polinezyjskim amantem, a potem jest scena, jak jej ojciec zabawia się w burdelu. Myślałem, że mi kieliszek wypadnie z ręki. Czy ktoś w ogóle sprawdza przedtem, co jest w tych filmach? O ile wiem, to w ramach kolaudacji komisja ocenia każdą scenę i każde słowo. Niech by tylko było coś nielewomyślnego, to zaraz afera, sądy, lincz itd. Chyba mam prawo być w szoku. To ja już wolę PRL-owską cenzurę, albo niech oznaczają takie filmy gwiazdą sześcioramienną. Pamiętam, że kiedyś były żółte trójkąty i czerwone kwadraty. Ja nie mam nic przeciw Żydom, ale niech to będzie coś na poziomie, jak mieliśmy w latach 1960-tych, 1970-tych albo przed wojną. Rozumiem, że trzymają nas w sposób zrównoważony i umiarkowany za twarz, ale to jest jednak trzymanie za twarz. Ja tego nie kupuję.

  12. A propos fenomenów medialnych do naśladowania, to każdy kto miał cokolwiek do czynienia z tańcem wie, że nie tańczy się łokciami, kolanami, głową, ramionami ani brzuchem tylko tańczy się nogami, a łokcie przy sobie albo ramiona tworzą ramę. Góra prowadzi i służy do robienia figur. A wczoraj było głównie tak:
    https://www.youtube.com/watch?v=oW-cDZ5HeTo
    I potem młody człowiek idzie na dyskotekę i kopnie kogoś kolanem albo uderzy łokciem w głowę, bo inaczej nie umie. 

  13. Dlaczego dzisiejszy wpis Coryllusa poprowadził mnie do kpiny z McLuhana? Ponieważ ten zapewne wybitny socjolog mediów istnieje dzięki swym enigmatycznym (nie powiem bełkotliwym) tekstom, pod które można podłożyć wszystko. Tak się złożyło, że zmarł 31 grudnia, więc natrafiłem na dawny wywiad z nim we włoskiej RAI Storia, po tym jak wczoraj w nocy po szampanie z kawiorem przejrzałem nędzne podrygi na kanałach polskich i satelitarnych. Nie wyjaśnił dlaczego telewizję uważa za dno, a film ceni. Mogę się więc jedynie domyślać, że socjologowi chodzi o odbiór zbiorowy. 
     

  14. Tez tego nie kupuje…
    … nie ogladam kurwizora od lat i juz go nie bede ogladala.  Moje zycie to teraz internet – ten blog i SN, a jak sie zrobi cieplej to praca w ogrodku i handel.  U mnie w pokoju gra tv francuska ze wzgledu na meza… i to ja czasami ogladam i slucham.
    Kurwizor gra tylko u mamy, dlatego, ze mama nie jest „internetowa”… nie te oczy i nie ten wiek… ale mnie sie zdarza, ze jak czasami u mamy zapatrze sie to wpadam w stupor… dlatego tez staram sie jak najszybciej opuscic mamy pokoj.
    Wspolczuje, ze Panska corcia musiala wysluchac takiego „info”… mam nadzieje, ze nie przywiazala do niego wiekszej uwagi.

  15. Oj, da Pan spokoj z tym disco-polo…
    … mama mi dzisiaj powiedziala, ze to DP  tak ja wczoraj ubilo, ze normalnie padla i usnela… nie mogla tego juz zniesc,  wszystko na jedno kopyto.
    Rzeczywiscie,  mlodzi maja strasznego pecha… dla mnie dyskoteka juz odpada… ale bardzo lubie forme dancingu… do tego tango,  passo,  cza cza,  jak zyl jeszcze moj tato pieknie tanczylismy walca… ale bylo – minelo.

  16. ależ masz poczucie humoru z tym danse de macabre

  17. Niewątpliwie jesteś fenomenem, i internetowym, i w ogóle. Człowieka, który przez tyle lat pisze co dnia sensowny tekst jest godny podziwu

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.