Telewizor jest rzeczą straszną. Dzięki niemu obserwować możemy jak nisko upada film i w ogóle wszystko, co związane jest z opowiadaniem historii poprzez obraz. Do kina, o czym już pisałem, nie ma po co chodzić. Do oglądania nadają się w zasadzie tylko filmy dla dzieci. Z telewizją jest jeszcze gorzej, a z telewizją patriotyczną jest wręcz tragicznie. Zanim przejdę do omówienia tego co widziałem wczoraj jedna dygresja. Nie ma sensu niczego nikomu tłumaczyć, mam na myśli tłumaczenia, którym poświęcałem czas wczoraj i wcześniej, dotyczące sytuacji na SN. Wywołuje to tylko niepotrzebne dyskusje i pogłębia frustracje wszystkich, a po co? Ja nie chcę, żeby wszyscy się frustrowali, dlatego teraz będę już tylko decydował i o tych decyzjach informował. Oto wczoraj poprosiłem parasola, żeby urealnił liczby odsłon. Tak będzie naprawdę uczciwiej, a i każdy będzie widział dokładnie w jak trudnej glebie przychodzi mu orać. Ma to także walor wychowawczy. Teraz do rzeczy. Obejrzałem wczoraj pilotarzowy odcinek serialu „Drogi wolności”. Gdyby nie znana aktorka Anna Polony pomyślałbym, że to jest może serial turecki, albo indonezyjski. Z tak głębokim brakiem wyczucia był zrobiony. Autorom tego dzieła wydaje się pewnie, że muszą przemawiać do widza mało wyrobionego. Jeśli idzie o historię, pewnie tak, ale nie jeśli idzie o podstawowe reakcje emocjonalne, albo o konwencje, którymi się w tym serialu posłużono. To są sprawy zrozumiałe przez wszystkich. Niestety reżyser, scenarzysta i producent nie wiedzą o tym i wydaje im się, podobnie jak niektórym prawicowym blogerom, że przemawiają z wyżyn autortetu do idiotów, wyposażonych we wrażliwość rozpłodowego knura. To nie jest tak, niestety. Jest inaczej. Jeśli do tego zestawu, który za chwilę omówię dołożymy jeszcze obowiązkowego żyda, który musi być w każdym polskim filmie będziemy mieli komplet idiotyzmów.
Zaczyna się od tego, że firma wydawnicza dostaje zlecenie państwowe na druk obwieszczeń wojennych. Firma mieści się w Krakowie, a jej właściciel ma za sobą mroczną przeszłość. O tym przekonujemy się w pierwszej, budującej rzekomo napięcie, scenie. Dwóch facetów stoi na moście i jeden mierzy do drugiego z rewolweru. O tym co się z nimi stanie dowiadujemy się na końcu. Wróćmy do tego zlecenia. Jest rok 1914, a szef wydawnictwa postanawia, że będzie drukował rządowe plakaty bez cesarskiego godła, bo w ten sposób zaznaczy, że w Krakowie jest Polska. Nie chce mi się nawet z tego szydzić, bo to jest tak pomysł zdradzający głębokie upośledzenie twórców, dużo głębsze, mniemam niż wspominany tu bez przerwy zespół Aspergera, którym dotknięci są niektórzy koledzy. W podobnym klimacie utrzymane są zapożyczenia z tak zwanych dzieł wielkich. Oto ten pan wydawca ma ukochanego psa, ale źli szantażyści, nasłani przez tajemniczego faceta z Wiednia, mówiącego po polsku samymi tylko bezokolicznikami, co ma wskazywać, na brak znajomości języka, odrąbują temu psu łeb i wieszają go w worku na klamce domu wydawcy. Łeb ten odnajdują tam dwie dziewczyny, wrażliwe jak nie wiem co, córki tego pana. To jest, rzecz jasna, ukłon w stronę filmu „Ojciec chrzestny”. To jest taki ukłon, jaki sobie mógł wyobrazić wsiowy przygłup obserwując z daleka zachowania fornali wobec pana dziedzica. Tyle samo w nim sensu i podobieństwa. Z kolei matka głównego bohatera grana przez Annę Polony, to aż dwa grzyby w jednym barszczu. Ma bowiem ów serial nawiązywać do bardzo dobrego, choć zapomnianego serialu Wajdy – Z biegiem lat, z biegiem dni – w który wpleciona została historia Anieli Dulskiej granej przez Annę Polony właśnie. Ma być także ta postać, poprzez swoją rzekomą surowość, nawiązanie do powieści i filmu „Cudzoziemka”, który z kolei został zapomniany bardzo słusznie. Wszystko to jest zrobione w sposób tak toporny i pozbawiony wdzięku, że od razu przypomina nam się serial Pan Samochodzik i templariusze, gdzie Mikulski był rozpoznawany przez inne postaci z innych filmów, jako Kloss. I to było śmieszne, zrozumiałe przez dorosłych śledzących serial i przez niektóre dzieci. W tym nowym serialu, jest to po prostu krzywy bardzo hołd złożony Annie Polony, a także próba skokietowania środowiska, które pozostało po Wajdzie, a które – jestem pewien – nawet na ten serial nie spojrzy. Nie chce mi się nawet sprawdzać kto jest reżyserem, a kto producentem, zostawiam to Wam, może przy tym sprawdzaniu dojdziecie do jakichś jeszcze wniosków wskazujących, dlaczego to jest taka nędza.
Serial ma charakter historyczny, a najlepszy w nim jest Żyd. Gra go facet tak podobny do Żyda, jak Mikulski do Murzyna, ale nie to jest najciekawsze – Żyd jest w Krakowie redaktorem technicznym w polskim wydawnictwie. Jest także – co oczywiste – dobrotliwy i mądry. Portafi również naprawić maszynę drukarską i uratować to państwowe zlecenie, które jest wykonywane jako jawny sabotaż. Żyd nie żydłaczy w przeciwieństwie do wiedeńskiego przedsiębiorcy, ale przecież nikt nie zaryzykuje dziś umieszczenia w filmie żydłaczącego żyda. Proszę Państwa nie ma żadnej możliwości, że jakiś krakowski żyd był podwładnym polskiego wydawcy, niemożliwe jest także, by jakikolwiek polski wydawca otrzymywał państwowe zlecenia, z miejsca sabotowane, w momencie, kiedy na ulicach odbywa się agitacja do legionów. Każdy kto zna historię walki mecenasa Grossa z Juliuszem Leo zorientuje się, że to jest dęte, a kiedy jeszcze usłyszy, że wydawca zatrudniający żyda jest endekiem popierającym, wbrew własnej matce Dmowskiego, ten będzie mógł już tylko opuścić ręce w geście bezradności i rozpaczy. Proszę Państwa, Kraków przez I wojną światową był miastem niesłychanie dynamicznym, działy się tam rzeczy straszne, tajemnicze i ważne. Można by o nich nakręcić setkę filmów, pod kilkoma jednakowoż warunkami. Pierwszy z nich jest taki – trzeba wiedzieć o co chodziło naprawdę. Nie o niepodległość Polski bynajmniej. Drugi warunek jest łatwiejszy do spełnienia – trzeba mieć pieniądze i aktorów z prawdziwego zdarzenia. Jest jeszcze trzeci warunek – trzeba poważnie traktować swoją pracę. Żadna z tych okoliczności nie została spełniona przy kręceniu tego filmu. A to przecież nie wszystkie idiotyzmy, które tam pokazali i jeszcze pokażą. Przecież główne bohaterki, trzy siostry, będą jeszcze wydawać tygodnik. No, ale pora zdradzić o co chodziło z tym strzelaniem na moście. W jednej z pierwszych scen widzimy dwóch facetów, którzy omawiają jakiś poważny problem przy kawiarnianym stoliku. Jeden mówi mniej więcej tak – Kali chcieć, Kali mieć, a drugi wygląda na doktor Moriarty dla ubogich. Ten drugi to jest gangster, który każe odrąbać łeb psu, szantażuje głównego bohatera, a także demoluje aptekę jego siostry, wyglądającej w prost na lesbijkę. Pirwszy zaś, patrzy dziwnie i mruży oczy, tak, jakby skrywał jakąś straszną tajemnicę. I rzeczywiście, skrywał. Oto na koniec dowiadujemy się, że pan Biernacki, wydawca endek, zatrudniający żyda, miał dawnymi czasy romans z żoną tego co mówi bezokolicznikami, a żona ta urodziła dziecko, które chyba umarło, ale z tego bełkotu nie mogłem się dobrze zorientować. No, a mąż został przez papę głównego bohatera załatwiony donosem do CK żandarmierii, opiewającym na szpiegostwo dla Rosji. Niesamowite prawda? Koniec jest jednak najlepszy. Dwóch facetów na moście, jeden mierzy do drugiego z rewolweru, ten drugi zamyka oczy, a pierwszy rzecze – żyj z tym – i strzela sobie w łeb. Freud by tego nie wymyślił. Potem wpada do rzeki, skroń drugiego ochlapuje krew i mózg samobójcy, a na most wkracza pierwsza kadrowa zmierzające wprost ju granicy z Królestwem. Nie wiem czego tam może jeszcze brakować, chyba tylko Ulricha von Jungingen omawiającego z Mikulskim kwestię ukrycia w Polsce skarbów templariuszy.
Najgorsze jest jednak co innego – telewizja polska nie zrezygnowała jednak z produkcji i emisji serialu Korona królów.
Zapraszam na portal www.prawygordnyróg.pl wieczorem umieszczę tam coś nowego, a w księgarni pojawi się nowa książka. Wysyłkę wznowimy za tydzień.
„od razu przypomina nam się serial Pan Samochodzik i templariusze, gdzie Mikulski był rozpoznawany przez inne postaci z innych filmów, jako Kloss” – mistrzostwo świata. Wiem, że rozmawiamy tutaj o poważnych sprawach, ale niekiedy po prostu nie sposób się nie śmiać. Pozdrawiam
Nie oglądałam, ale wygląda na to, że reżyser przeczytał tylko ten jeden pamiętnik i nie wyszedł poza te ramy notatek pisanych przez rozentuzjazmowaną dziewczynę, przy biureczku w saloniku z widokiem na posprzątaną krakowską ulicę.
Był kiedyś Maciuś, a teraz jest Jacuś. Ten pierwszy w ramach propagandy sukcesu sprowadził zespół ABBA, a ten drugi sprowadził tego od Despacito, no i w odwodzie miał jeszcze swojaka Sławomira.
TVP po 38 latach przypomina właśnie wg mnie swój najlepszy serial historyczny o nas, a mianowicie Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy. W nim przewija się myśl tu prezentowana, czyli róbmy swoje i nie oglądajmy się na różnego rodzaju narracje.
Koleżanka w pracy pochwaliła się, że była w sobotę razem z synem i jego dziewczyną na świetnym filmie. Kiedy zapytałem o tytuł to okazało się, że mówi o ostatnim dziele Pawła Pawlikowskiego Zimna wojna. Dla fasonu zapytałem czy film podobał się młodym i odpowiedziała, że byli zachwyceni.
Chyba pana znajomi aspirują do ilorazu, bo na Filmwebie jest dużo takich komentarzy (fragment poniżej), więc jest nadzieja, że młodzi już nie kupują łajna w sreberkach zachwytu Grażynki Torbickiej:
„Cały film wynudził mnie okropnie. Na sali kinowej było 10 osób, z czego 2 wyszły w połowie filmu.
Bohaterowie grani przez Kulig i Kota nie obchodzili mnie zupełnie. Podczas seansu nie obchodziło mnie, co się z nimi stanie. Aktorzy nie mieli między sobą tzw. chemii.
Cały seans czułam jakąś pustkę, miałam nadzieję, że może zaraz zacznie się coś dziać, co mnie obudzi, ale nic takiego nie nastąpiło.
Zupełnie niepotrzebne było kopiowanie z „Idy” formatu zdjęć 4:3 i zdjęcia czarno-białe. Chyba, że Pawlikowski liczy i tutaj na Oskara? Bo to, że Pawlikowski będzie z naszych polskich twórców wystawiony do wyścigu po Oskara, to już dziś jest pewne.
No cóż, dla mnie ten film, to po prostu przerost formy nad treścią.
Jedyne co można pochwalić, to że Asia Kulig ładnie śpiewa… i to było by na tyle.
…………………….
Dokładnie – dla mnie miernikiem dobrej historii jest to, że zależy mi na bohaterach. Tutaj, podobnie jak Tobie, było mi wszystko jedno. Czy będą razem, czy nie, co się wydarzy w ich życiu.”
Duży problem jest z logiką, prawdopodobieństwem zdarzeń, dbałością o spójność historii, jak zauważa pan Gabriel. Dla mnie jednak najważniejszą ze sztuk jest stworzenie bohaterów, których widz polubi lub znienawidzi, ale będzie w stanie zrozumieć o co im chodzi. Tymczasem coraz częściej z obojętnością patrzymy na dziwaczne spektakle, a zachwycają się tylko ci, którym wmówiono, że tak właśnie wypada. Niczym te filmy z górnej półki nie odbiegają od bzdurnych seriali, są tylko bardziej wystylizowane, „wysmakowane”.
Coś mi ta Zimna wojna kojarzy się z Rewersem (jeden z ostatnich polskich filmów, które widziałam). Prawie spaliłam się ze wstydu, oglądając ten dziwaczny ciąg nielogicznych zdarzeń zakończony ni z gruszki ni z pietruszki wątkiem homoseksualnej miłości.
Twórcy tej żenady nie tylko nami gardzą, ale naprawdę nie potrafią robić filmów. I ten całkowity brak talentu jest jedynym szczerym i autentycznym elementem ich dzieł.
Serial „Drogi wolności” (2018) wyreżyserował p. Maciej Migas (ur. w Szprotawie w 1976 r.), reżyser takich seriali, jak „Prawo Agaty”, „Singielka”, „Londyńczycy”, „1920. Wojna i Miłość”.
Scenarzystką była p. Joanna Wojdowicz, która ma za sobą redakcję scenariusza do filmu paradokumentalnego „Kocham. Enter” i tylko tyle.
No i wygląda na to, że z przepisem na współczesny polski film jest jak w tym starym żydowskim kawale:
Żebraka poczęstowano w kuchni kawałkiem świątecznej babki. Żyd wraca do domu i opowiada żonie o smakołykach, jakie spozywaja bogacze.
-Idź, poproś kucharkę o przepis a upieke ci taką samą- namawia go żona.
Żebrak wraca i cytuje z pamięci;
-Bierze sie dziesięc jaj.
-Na to nas nie stać wystarczą dwa- móiw żona
-Funt masła…
-Masło jest drogie.
-NIech będzie bez masła.Dalej…ćwierć kilo rodzynek…
-Aj, ty masz rozum? A bez rodzynek, to ty myślisz, ciasta nie będzie?!
-Niech będzie bez rodzynek. Funt białej maki pszennej.
-My mamy tylko czarną.
-Niech będzie czarna… To wszytsko wkłada się do formy i piecze w piekarniku.
-Nie mamy ani formy, ani piekarnika.Ale… upiekę babkę na gorącym popiele.
Po pewnym czasie zona kosztuje świeżo upieczoną babkę, spluwa i powiada:
-Nu, że te bogacze jedzą takie paskudztwo!
A co się dziwić jeśli to są tandetne seriale utrzymane w zachodniej konwencji to znaczy kręcimy ekscytującą do granic telenowelę gdzie w stosunkowo małym gronie jeden drugiego zdradza i robi inne nieprzewidywalne rzeczy graniczące ze schizofrenią.
Od tych XX-wiecznych telenowel te nowe różnią się tylko tym, że poziom ekscytacji musi zostać zwielokrotniony 10x, jak porównywać stary horror ze współczesną Piłą.
Nie zgadzam się z Gospodarzem, że nie ma w kinie nic ciekawego do oglądania.
Ja oczywiście nie jestem kino-maniakiem i zdaję sobie sprawę jaka kicha jest tam pokazywana na co dzień, ale raz na rok trafią się przynajmniej dwa dobre filmy.
Głupawe telenowele takie jak Korona Królów musi pozostać na wizji, bo ludzie muszą być na tyle ogłupiani, aby nie zorientowali się, że niewiele mądrzejsi nimi rządzą.
>opowiadanie historii poprzez obraz …
W książce o osiemnastowiecznej Francji autor wspomina, że miłośnicy gazet zbierali się w Paryżu pod drzewem krakowskim, zwanym tak ze względu na fałszywe wiadomości propagowane spod jego gałęzi.
Jeśli spojrzymy na obraz Krakowa widziany oczami podróżnych i na dostojne postacie Grossa i Leo, to rzeczywiście dostrzegamy pewną niespójność.
Krakowskie typy czyli fałszywe obrazy z podróży
Słuchałem w radiu rozmowy. Teraz myślę, że ze scenarzystą. Pan opowiadał że czyta starą prasę i że to bardzo pouczająca lektura, która jego zdanie bardzo uwiarygadnia jego książki i scenariusz. Zanim wysiadłem z samochodu opowiedział o tym że wyczytał w tej prasie historię o filmie nt. Kościuszki, kręconym przez wojsko (Austria i prusy). Obraz miał polaków nastawić negatywnie do Rosjan i zachęcać do wstępowania do armii.
Opowiadał też że panie wydają gazetę o tytule iskra. Tak jak Lenin. Ale o tym nie wiedzą- bo to się jeszcze nie zdarzyło. A potem dojechałem i wyłączyłem radio. Przepraszam za pisownię ale na telefonie nie jest łatwo.
Nasz ulubiony pisarz Twardoch mignął mi w jakiejś reklamie banku, mówił coś o mieście, że odpycha go, a potem przyciąga, coś o garniturach, o płatnościach i zaprezentował się oczywiście w „mercedesie”, pewnie w tym „mercedesie”. Żeby nie skończył tak jak niedawny gwiazdor tefałenu, czyli redaktor i „restaurator” Najsztub.
„drzewo krakowskie” (tego określenia nie znałam), ale używane było określenie – „krakowskie gadanie” – oznaczało ten rodzaj wypowiedzi co to jest o niczym ale z mglistą obietnicą w tle.
Dzisiejsze: bla, bla w urzędzie.
– Mosze, ty lubisz Beatlesów?
– Beznadzieja!
– Słuchałeś ich piosenek?
– Nie, ale Icek mi zaśpiewał…
Ja nie tracę czasu na oglądanie wtórnych produkcji we wtórnej telewizji, skoro mogę oglądać rzeczy oryginalne, by potem wyszukiwać w nich krytycznie lewackie politpoprawnościowe wtręty niby rodzynki w serniku i zastanawiać się, który wypływa z wewnętrznego przekonania reżysera czy scenarzysty, a który jest plastikowym listkiem figowym dodanym dla spokoju ducha recenzentów. Rzuć okiem na takie produkcje, jak „Młody papież” czy „Ostre przedmioty”, oba na HBO. Artystycznie ekstraklasa, tłumaczenie w porządku, znakomita muzyka, prawdziwi aktorzy, brak łopatologii, nawet jeśli kręcone z myślą o lewicującej opinii publicznej Zachodu. To ostatnie mniej dotyczy „Młodego papieża”, który miał nieco inną funkcję propagandową.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.