kw. 032020
 

Ponieważ autorzy piszący teksty do ostatniego numeru papierowej Szkoły nawigatorów mocno się z tym ociągają, musiałem sam zabrać się za napisanie jakiegoś tekstu. Oczywiście powróciłem do moich ulubionych tematów czyli wojen starego Fritza. Naszły mnie w związku z tym następujące refleksje.

Niewielkie aspirujące państwa, powstające w zasadzie z niczego, są skazane na zagładę. Tylko od uporu, determinacji i inteligencji ludzi tymi państwami zarządzających zależy czy się utrzymają. No i może trochę od szczęścia, jeśli brać pod uwagę ocalenie Fryderyka, poprzez śmierć carycy Elżbiety. Nikt, a na pewno nie siły, które dominują i zwalczają się zawzięcie, a przy tym graniczą z nowo powstającym państwem, nie pozwoli, by ono urosło w siłę. Można dać takiej organizacji złudzenie sukcesu i wpędzić ją w pułapkę. To wszystko. Od uświadomienia sobie tego mechanizmu i podjęcia kroków zapobiegawczych zależy przetrwanie. To się udało Prusom w stuleciu XVIII i nie udało się Polsce w stuleciu XX. Dziś w Niemczech nie świętuje się już triumfów Fryderyka, ale za to w Polsce świętuje się triumfy Piłsudskiego. Czy słusznie? Może należałoby raczej, z racji tego, że większa część Prus znajduje się na terenie Polski, wyprawić jakąś fetę na cześć tego pierwszego? To są takie przekomarzania, który już tu kiedyś wstawiłem, wiedząc, jaką reakcję wywołają. Nie o to teraz chodzi. Jak zachowują się mocarstwa wobec nowo powstających organizmów politycznych, zdradzających wielkie aspiracje. Można rzec, że z życzliwym zainteresowaniem, które od początku do końca jest fałszywe i obliczone na ograbienie takiego frajera, a potem na jego likwidację. Na początku jednak organizacja dostaje szansę. Dla Prus szansą wydawała się Wielka Brytania. To prawda, że Amerykanie zamówili w Prusach masę sukna na mundury dla armii kontynentalnej, ale to były sprawy późniejsze. Kiedy wszystko się już utrzęsło. Dawanie szansy, to po prostu udzielanie kredytu. Ten kredyt jest wysoko oprocentowany i trzeba go naprawdę dobrze zainwestować, żeby nie stać się ofiarą. Po tym jak wykorzystuje się kredyt, banki poznają, co można a czego nie można zrobić z nowo powstającą, aspirującą organizacją. Prusy były w tej szczęśliwej sytuacji, że posiadały armię. Była to bardzo duża armia. Kraj liczył 4 miliony ludzi, a armia ponad 100 tysięcy. Niezwykłe proporcje. Najważniejszym doświadczeniem, z którego ta armia czerpała, zanim zaczęła zdobywać własne, były kampanie Johna Churchilla, księcia Marloborough, prowadzone przeciwko Francuzom we Flandrii. Prusacy zerżnęli z nich wszystko, poustawiali swoich żołnierzy tak, jak Churchill, uzbroili ich identycznie i zaczęli swoją przygodę. To zrobiło odpowiednie wrażenie i wtedy do drzwi króla zapukali goście w dziwnych frakach z umowami kredytowymi.

W Polsce było podobnie. Tyle, że armia nie wzorowała się na nikim szczególnym, a korzystając ze słabości przeciwnika pokonała go. Potem przyszli ludzie od kredytów, ale politycy w Polsce zrozumieli z tego tyle, że oni będą za nich ponosić odpowiedzialność polityczną. Ich obecność zaś w kraju podobna jest do obecności misjonarzy na dalekiej, tropikalnych wyspach. Misjonarze zaś myślą tylko o tym, by przychylić nieba tubylcom. Nie potrafili też zrozumieć politycy w kraju, że to nie Polska, ale bolszewia jest głównym terenem zainteresowania i poważnych inwestycji globalnej finansjery. Z tego oczywiście można było wybrnąć, ale trzeba było zaryzykować życie. I możecie mi tłumaczyć ile wam się podoba, ja wiem swoje, w przeciwieństwie do Piłsudskiego, który życiem własnym nie ryzykował ani razu, stary Fritz czynił to bez przerwy. To jest wyraźna różnica, która stanowi o sukcesie.

W przeciwieństwie do Prusaków, Polacy w roku 1918 i później zachowywali się jak buszmeni. To znaczy uważali, że pojawiające się w kraju przedstawicielstwa konsorcjów zagranicznych ułatwią im przede wszystkim triumf wewnętrzny. To znaczy dadzą zdecydowaną przewagę nad opozycją. Ten sposób myślenia żywy jest do dzisiaj i degraduje nas wszystkich, albowiem pokazuje wyraźnie, że nie ma nikogo, kto w sposób najprostszy, w punktach, opisałby polską rację stanu.

Afera zakładów zbrojeniowych – Frankopolu, Nitratu i zakładów „Pocisk”, wyraźnie pokazuje jakie były zamiary kontrahentów francuskich, którzy, jako najwierniejsi sojuszniczy, próbowali inwestować w przemysł zbrojeniowy w Polsce. Celem tych ludzi było wpędzenie Polski w pułapkę, która uniemożliwiłaby rzeczywiste unowocześnienie armii, a jednocześnie pozbawiłaby ministerstwo wojny wszelkich funduszy inwestycyjnych, które mogły być wykorzystane, jedynie poprzez firmę Frankopol. Zmarnowano osiem kluczowych lat i miliardy, goniąc za złudzeniem, produkując jednocześnie propagandę sukcesu wymierzoną w unowocześniające się Niemcy. Wszystko po to, by w kluczowym momencie, a taki z pewnością był przewidywany już na początku dwudziestolecia, wepchnąć nieuzbrojoną Polskę pod pędzący, niemiecki pociąg pancerny. Wszystko po to, by dać Francji czas na negocjacje.

W przemyśle lotniczym zaczęło się coś dziać dopiero w roku 1926, kiedy partnerem ministerstwa wojny zostały zakłady Skoda. Było już jednak za późno. Afery wokół przemysłu zbrojeniowego,ciągnące się po roku 1918, opisywane są zwykle jako ciąg niesamowitych i bardzo przykrych przypadków, których konsekwencji nie potrafili unieść polscy generałowie, w tym Sikorski i Zagórski. Nikt nie myśli o tym, że to jest mechanizm stały i działanie celowe, w które zawsze wpędza się nowo powstające organizacje z wielkimi aspiracjami. Poświęcenie narodu i jego wiara w sukces były po odzyskaniu niepodległości tak wielkie, że uniemożliwiały Polakom rozsądne myślenie. Już się przecież dokonał sukces, mamy niepodległość, pokonaliśmy bolszewików, Francuzi inwestują w przemysł zbrojeniowy, czego mamy się bać? No właśnie, czego? Fala tego entuzjazmu nie opadła właściwie do września roku 1939. Wchodzące w życie roczniki wierzyły, że prawdziwe wielkie zwycięstwo dopiero przed nimi. Nie było nikogo, do dziś nie ma, kto mógłby na tymi kwestiami zastanowić się inaczej.

Jeśli do tego dodamy omawianą tu wczoraj degenerację armii, mamy gotowy przepis na katastrofę. Powtórzę, bo tak to trzeba nazwać – degeneracja armii, polegająca na zdeprawowaniu najwyższej kadry za pomocą pieniędzy i tanich komplementów, udziału w organizacjach niejawnych, nie mających żadnego znaczenia poza folklorystycznym, wiara w to, że one jednak mają jakieś znaczenie i szereg pomniejszych grzechów i zaniechań, wszystko to złożyło się na klęskę. Jej zapowiedź, można było wyczytać już w umowach jakie ministerstwo wojny zawierało z Frankopolem, firmą, w której zarządzie zasiadali sami najszczersi i najbardziej oddani sprawie patrioci. W tym Juliusz Leski, ojciec sławnego Bradla, Kazimierza Leskiego i dziadek Krzysztofa Leskiego, legendy opozycji demokratycznej, zamordowanego w grudniu zeszłego roku. Tego samego, który do swojej matki mówił – mateńko. To jest ten sam klimat i ten sam sposób ujmowania myśli i emocji, który się nie zmienił od momentu odzyskania niepodległości. To jest ta sama tradycja, która dla kilku złudnych bardzo kwestii, wśród których na pierwszym miejscu są pieniądze, a na drugim lojalność kasty, poświęcić jest gotowa życie milionów. Byle uratować to złudzenie. No i tę mateńkę, tak przecież kochaną i ubóstwianą, którą rzecz jasna od razu trzeba utożsamić z ojczyzną.

Historycy omawiając różne paralele pomiędzy państwami, sytuacjami, organizacjami, czynią to dla zabawy. Wydaje im się, że to są takie opisy modelowe, służące do tego by zyskiwać tytuły naukowe, albo punkty w systemie bolońskim. W żaden zaś sposób nie mogą być to narzędzia opisu sytuacji rzeczywistej. Tak, jakby fakty tego nie potwierdzały. To też jest pewna tradycja – wiara w treść pisaną, a nie w treść doświadczaną zmysłami i umysłem. Wiara w deklaracje, a nie w fakty. Prusy nie dlatego zrobiły oszałamiającą karierę, że wszyscy im pomagali. Kraj ten doszedł do wielkiej potęgi mimo tego, że wszyscy mu przeszkadzali. Ktoś powie – nie możemy naśladować Prusaków! Dobrze. Nie możemy. To kogo chcecie naśladować, robiąc politykę w granicach, które mamy i w hierarchii, gdzie jesteśmy uplasowani bardzo nisko? Bo Prusacy naśladowali Churchilla. Czego chcemy? Wiecznego 500+, nowych kredytów? Funduszu wczasów pracowniczych? Czego? Musimy coś ustalić, bo jeśli tego nie zrobimy przebudzenie będzie straszne.

I nie mówcie mi, że mamy naśladować świętych Kościoła, bo nikt o tym nie myśli w skali państwa. Nawet biskupi. Nie ma więc potrzeby wyskakiwania przed szereg i robienia tego za nich.

  18 komentarzy do “Jak czytać socjalizm i śmierć (2)”

  1. Dla historyków (akademików) grunt to grant ☺

  2. Wskazówka jak czytać:

    ułyt do abezrt ćatyzC ☺

  3. To ciekawe, Skoda, 1926… Trzeba zapamiętać.

    A Ziemkiewicz uparcie twierdzi, że Zagórski tak rozwojal lotnictwo przed 26 r. że klekajcie narody.

  4. może by jakoś tak to podsumować:

    zachłysnęliśmy się – poświęciliśmy się – po drodze zostaliśmy zdradzeni o świcie –  i  zdegradowani jesteśmy

    Coś tak osobiście:  właśnie 1/2 kwietnia pierwsza wywózka do lasu katyńskiego, a tam między innymi 3 kuzynów mojej mamy, i  nasze polskie, późniejsze osłupienie, że ZSRR tak haniebnie, brutalnie, nie cywilizacyjnie  rozwiązało problem z tymi, co nie podzielali ich bolszewickiej propagandy.

    A takie skojarzenie, że w ogóle nie Polska, ale ..…. że właśnie bolszewia „jest głównym terenem zainteresowania i poważnych inwestycji globalnej finansjery”’ – no to się w XX leciu w polskiej,  głowie nie mieściło. No bo przecież kulturalny Zachód nie będzie trzymał z bolszewicką, prymitywną bandyterką wojującą z kapitalizmem.

    Ta ocena terenów Rosji jako zyskownych inwestycji globalnej finansjery, jest widoczna teraz.

  5. Oszustwo globalnej finansjery zasadzało się w tym, że stworzyło ZSRR i dało mu do odegrania rolę  wroga tej finansjery i przekierowywało tego „wroga” gdzie chciało, a to do środkowej Europy, a to tu, a to tam….

    Kapitalizm do taki „dobry policjant” a bolszewizm to oczywiście „zły policjant” a za lustrem weneckim dyryguje przesłuchaniem finansjera globalna.

  6. Drogi Coryllusie, po raz drugi piszesz o degeneracji armii przez socjalistów. Wybacz ale o jakiej armii piszesz? W 1918 r. nie było czego demoralizować bo nie było zwyczajnie armii. Były zagraniczne korpusy ( w tym Legiony) i kupy zbrojne jak za Szweda. Być może winą socjalistów i Piłsudskiego było to, że nie potrafili tego scalić ale demoralizować nie musieli.

  7. Od Fritza możemy się wiele nauczyć. Ale jak przekonać do tego społeczeństwo? Doktryna musi się opierać na postaciach rozumianych przez wszystkich i łatwych do przyswojenia. Na Fritza każdy będzie reagował alergicznie. Zanim pozwoli sobie wytłumaczyć że jest w tym jakiś sens, uzna za oszołoma.

    Zwiedzając zimą jego nieogrzewane pałace, złapałem takiego wirusa że korona może mu teczkę nosić. Dwa tygodnie wyjęte z życia i pierwszy raz gorączka pod 39. Więc też mam na niego małą alergie… Co nie znaczy że nie doceniam jego wkładu w historię. Szczególnie w wyeliminowanie Francji, przez Anglików.

  8. Armia to przede wszystkim oficerowie. A wtedy mieliśmy oficerów ze szkół Mikołaja i Franciszka Józefa. Było wysokie morale i dobra organizacja pomimo że brakowało wszystkiego…

    Kupy zbrojne to były jak zaczął się odwrót w 39…

  9. Wywaliłem pana, bo mnie wku…wia takie zachowanie.

  10. no właśnie, zachód potrafił już sprzedać sznur na którym potem próbowano go powiesić

    all for many

  11. „Socjalizm i śmierć” bym polecił wszystkim bezkrytycznym zwolennikom PiS by nauczyli się samodzielnie myśleć.

    Chyba autor z tą serią nie zagości w Roninie

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.