kw. 252019
 

Mało kto dziś pamięta, że znany, opozycyjny bard radziecki, Bułat Okudżawa, napisał piękną, jak wszystkie inne jego utwory, pieśń, zatytułowaną „Piosenka amerykańskiego żołnierza”. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy w Polsce ponad miarę eksploatowano twórczość pana Okudżawy i podkreślano jego wybitne zasługi dla demontowania systemu sowieckiego, a także dodawano mu różnych, często niezasłużonych laurów poetyckich czy artystycznych w ogóle, pieśń ta wykonywana była pod innym tytułem. Nazywała się wtedy „Piosenka wesołego żołnierza”. Tytuł zmieniono, jak mniemam, dlatego, by zatrzeć złe wrażenie, jakie na wzmożonych emocjonalnie młodzieńcach i dziewczętach wywrzeć mogła wieść iż niemożliwym było kontestowanie systemu sowieckiego z gitarą, bez wyraźnego zezwolenia tego systemu na trzymanie owej gitary i emitowanie za jej pomocą dźwięków. O Bułacie Okudżawie słuch dziś w zasadzie zaginął i nikt już nawet nie próbuje organizować recitali tego artysty, bo powszechny dostęp do informacji, także tych dotyczących wybitnych poetów, mógłby całą tę imprezę unieważnić. Do niedawna było jednak inaczej. Nie o poezji jednak chciałem dziś pisać, a na pewno nie tylko o niej. Nie mając zaplanowanego żadnego tekstu, bo dzień wczorajszy nie należał do najłatwiejszych, zasiadłem z rana do talerza, na którym leżała biała, wyjęta prosto z wody, obgotowana kiełbasa. Taka co została jeszcze ze świąt. Zacząłem kroić tę kiełbasę, patrzyłem jak gorąca woda pryska wokół i wtedy przypomniał mi się komentarz valsera pod przedwczorajszym tekstem. Ten dotyczący metod prowadzenia walki przez komendanta Burego. – A dlaczegóż to – pomyślałem – ludzie tak silnie i emocjonalnie przywiązują się do technik i metod walki partyzanckiej, a także do ich opisów, a tak źle, po macoszemu i z szyderstwem traktują techniki literackie i poetyckie? O wiele łatwiej im dostępne i nadające się do wypróbowania niż te pierwsze. Ja oczywiście wierzę, że kto jak kto, ale valser otoczyłby wieś i nie wypuściłby stamtąd nikogo, nawet kota, dopóki nie oddaliłby się wraz ze swoim oddziałem w ciemną, deszczową noc. To nie ulega kwestii, ale nie o valserze, naszym koledze, chcę dziś pisać, tylko o wszystkich tych, którzy mając do dyspozycji możliwość zadbania o pewną jakość, nie myślę tu tylko o twórczości, ale także o tak zwanym zwykłym życiu (które życie jest zwykłe, kto takie rzeczy jak „zwykłe życie” w ogóle wymyśla?), chcą być od razu sławnymi dowódcami oddziałów partyzanckich, albo wybitnymi mężami stanu, albo retorami porywającymi tłum. Dlaczego nie chcą być poetami, pisarzami, czy też aktorami, wpływającymi na widza po prostu swoją sztuką, bezpośrednio. Odpowiedź nie jest prosta, ale spróbuję jej udzielić, nie tylko Wam, ale także sobie, bo problem ten bardzo mnie interesuje.

Dawno, dawno temu Marek Hłasko napisał wstrząsające, z punktu widzenia formy i techniki, opowiadanie zatytułowane „Pijany o dwunastej w południe”. To jest kawał podstępnej, komunistycznej propagandy, czego ukrywać nie wolno, ale jest to także pewna jakość formalna nie do podrobienia i nie do powtórzenia. Stąd nie mogę się zgodzić na krytyczną ocenę twórczości Marka Hłaski en masse, ale mogę się zgodzić na inny jej opis. Pisarz ten, nieświadom mechaniki rynku literackiego, zarządzanego przez pederastów z PZPR, przez długi czas był przekonany, że pisanie interesujących opowiadań, pełnych niespodziewanych i subtelnych bardzo spostrzeżeń oraz emocji, jest sensem jego pracy. Otóż nie jest. I to dobrze widać na przykładzie Hłaski właśnie, bo któż słyszał o opowiadaniu „Pijany o dwunastej w południe”? Nikt. Wszyscy za to znają te kawałki pana Marka, gdzie jest dużo fragmentów dotyczących dziewczyn. Teksty te są słabe, nieautentyczne i momentami pretensjonalne, ale przez odwołanie się do emocji najprostszych, zyskały popularność. W kim one wzbudzały te emocje? W krytykach, to jasne, a kim są krytycy, w dodatku, krytycy z nadania partii, to już sobie możemy dośpiewać. To są ludzie do szpiku kości zaprzedani systemowi, którzy pozować chcą na reformatorów albo wręcz opozycjonistów przez system prześladowanych. Do uzyskania takiego efektu wykorzystują właśnie najsłabsze teksty autorów przez system przemielonych i wykorzystanych. Wniosek z tego płynie taki – zarządzanie rynkiem literackim w komunizmie nigdy nie odbywało się na poziomie jawnej propagandy, bo ta służyła do ciągłej kreacji postaci udających wrogów systemu. Zarządzanie tym rynkiem spoczywało w rękach funkcjonariuszy UB albo pedalskich gangów trzymających się w cieniu. Konsekwencje tego były takie, że my nie rozumiemy dziś w ogóle po co pisze się książki i sądzimy, że to jest może rozrywka, może biznes, a może propaganda. Trudno mi jednoznacznie orzekać, ze względu na pozycję, którą zajmuję, czym jest pisanie książek dziś. Wiem, że dawniej służyło temu, by wzmacniać przekaz propagandowy. Osadzenie autorów w takiej przestrzeni (wyłącznie propagandowej) było dla nich kompromitacją i komunizm na tym odcinku przegrał. Okazało się bowiem, że nie da się wyczyścić bibliotek ze wszystkich nieprawomyślnych, albo zwyczajnie ładnych książek, nie da się wprowadzić cenzury absolutnej, a przez to nachalnie promowane treści związane z ideologią są skazane na unieważnienie. No, ale władza nie może się kompromitować, trzeba wymyślić więc inną metodę, która pozwoli na lansowanie treści zgodnych z linią ideologiczną dominującego gangu, ale takie, które nie wywoływałby obrzydzenia. Nikt bowiem, nawet organizacja taka jak partia komunistyczna nie może mieć władzy nad duszą, gustem i upodobaniami, a te mogą pojawiać się niczym wiosenna alergia na pyłki – całkiem niespodziewanie. Lepiej więc je wyprzedzić i mieć jakieś gotowe kreacje w zanadrzu, a najlepiej jest je przygotować na kilka lat do przodu i zorganizować jeszcze coś na kształt medialnej kampanii. O ile więc taki Hłasko był próbą wyprzedzenia przez partię erupcji gwałtownych emocji tłumu, o tyle już Stachura to czysta socjotechnika. Ona się co prawda wymknęła spod kontroli, ale tylko na chwilę. Do czego zmierzam? Do tego, że zarządzenie rynkiem literackim, nie tylko w komunizmie, ale wszędzie zostało w pewnym momencie przesunięte z poziomu autorsko-recenzenckiego, na poziom promocyjno-reklamowy. Na poziomie autorsko-recenzenckim zostali towarzysze za żelazną kurtyną, a także ci towarzysze na zachodzie, których wyznaczono do kontestowania systemu, różni beatnicy i twórcy niezależni z tak zwanego offu. O sprzedaży książek i rynku decydują wyłącznie działy promocji. Być może, wobec ogromu tej machiny, tak zwani zwykli ludzie, którzy jednakowoż nie są zwykli, bo każdy jest przecież niezwykły, podświadomie wyczuwają swoją nicość i zamiast brać się za tworzenie, uważają, że lepiej jest pomarzyć o walkach partyzanckich w Puszczy Bolimowskiej czy też raczej w tym, co z niej zostało. Od wczoraj próbuję przekonać sam siebie, że mam jednak rację, a nieustanne próby trafienia bezpośrednio do czytelnika to jedyny sens tej pracy. Jakoś mi to idzie, nie powiem, ale sam fakt, że podejmuję ten wysiłek, nie rokuje dobrze. Pocieszające jest jednak to, że zarówno promocja, jak i redakcje próbują używać autorów jako narzędzi, albo wręcz próbują robić autorów z analfabetów. Proces ten, choć wygląda obiecująco, musi zakończyć się klęską. Na pewno spuszczą z tonu. Mogą też jednak zmienić metodę. Nie wiem jeszcze na jaką, bo nie jestem w stanie odgadnąć wszystkiego. Najważniejsze to pozbyć się lęku. Mówię to do wszystkich. Lepiej być jednak pisarzem niż żołnierzem, zważywszy na wszystkie konteksty tej uroczej pieśni, napisanej przez Bułata Okudżawę.

https://www.youtube.com/watch?v=ck7q7MNPbGo&list=RDck7q7MNPbGo&start_radio=1

Na koniec dodam jeszcze może tylko, że postaci bez całkowitej przejrzystości i bez autentycznego dorobku w postaci namacalnych przedmiotów – książek, płyt, zarejestrowanych przedstawień, ale także postaci niekomunikatywne, same w sobie są kreacją. I jako takie nie mogą już niczego wytworzyć. To jest kultura offu, także politycznego….rzecz znana i ograna, ale ciągle jeszcze dobrze przyjmowana przez niektórych.

  16 komentarzy do “Jak dobrze być żołnierzem, żołnierzem…”

  1. komentarz do piosenki o amerykańskim żołnierzu,  wykonanej przez Łazukę : … potem Cię wyślą do Iraku i twoje zwłoki znajdą w spalonym wraku …”

  2. Panie Gabrielu jest w końcu info o „masoym grobie” dziecięcych szkieletów w Irlandii. https://gloria.tv/article/GqiFVvaBorZg2hGQWbcwEBTq3           Oczywiście było to bezczelne kłamstwo kolejne w kampanii oczerniania Kościoła i „podgatowka” pod referendum aborcyjne.

  3. Nawet jeśli socjotechnika, to „Fabula rasa” Stachury jest dla nie czymś doskonałym. Pamiętam jednak jak na studiach pisałem o tej książce krótką pracę i wykładowca niestety nie podzielił mojego entuzjazmu. Stwierdziłem, że jest zbyt „banalna” dla niego i jej nie zrozumiał.

  4. „Okazało się bowiem, że nie da się wyczyścić bibliotek ze wszystkich nieprawomyślnych, albo zwyczajnie ładnych książek, nie da się wprowadzić cenzury absolutnej” teraz już się to wszystko zrobić da i chyba nawet minęliśmy już półmetek …

  5. Wydaje mi się, że próg został już przekroczony. Jakaś grupka przejmuje się , zna opowieści o Burym, czy Hłasko, ale po latach wydawania chłamu, większość przestała przejmować się książkami. Nieco „starsze” pokolenie jedzie jeszcze z rozpędu i przyzwyczajeń, młodsi przeszli już na swoje smartfony. Jaka jest, Panie Coryllus, średnia wieku tych, co kupują książki na Pana stoiskach?  Równia pochyła.

  6. Oczywiście że nie. Za to dziwię się siostrom że nie poszły do sądu. Pewnie dostały zakaz od tamtejszych Gądeckich.

  7. Średnio to każdy człowiek ma po jednej piersi jak powiedział bodajże S. Michalkiewicz. 😉 Moja córka na pewno przeczytała dużo więcej książek ode mnie jak byłem w jej wieku. Ja czytałem tylko komiksy. Także spokojnie z tym armagedonem. Bez paniki.

  8. Każdy pewnie zna takie przypadki, że dziecko znajomych ciągle coś czyta. Różnie to bywa. A z drugiej strony moi koledzy z podwórka nic nie czytali i żyją. To nie jest żaden problem. A treści które serwuje Coryllus to nie Harry Potter.

  9. Skoro ma być nowocześnie….na smartfona….
    1. Stworzyć projekt i zgłosić na patronite.pl,
    2. wprowadzić drug produkt , równoległą markę – wersja light, „weekendowa”, komiksowa, memowa czy jak to nazwać – nie gubiąc jakości – wersja pop ? 🙂
    ….i  troszkę starsze wersje…
    3. Znaleźć sponsora na konkretne opracowanie … / chyba stać na to tylko Polonię …/
    4. Książka „na zamówienie” – przedpłatę – jak maluch w PRL :-). podajemy temat i jak zbierze się „kwota” wydajemy.

    Bardziej szalonych pomysłów nie miałem …..

  10. Coz…

    … nie „ruszal mnie” w swoim czasie Bulat Okudzawa… jesli juz to podobala mi sie Zanna Biczewska… ksiazke Marka Hlaski spalilam bedac dzieckiem, za co tato moj malo mnie nierozerwal ze zlosci…

    … w tej chwili od dluzszego czasu slucham  we francuskim telewizorze  istnego  KABARETU z udzialem  „jupitera Francji”  Macron’a  pod nazwa „conference de presse”… jestesmy z mezem w stuporze tego istnego telewizyjnego kuriozum  dla ciemnego francuskiego luda…

    … i jak zawsze ma Pan racje i  GENIALNE  KONSTATACJE  !!!   Potwierdza sie, ze taki „slup rotszyldowy”  bez jakiejkolwiek przejrzystosci i autentycznego dorobku,  jako postac kompletnie  niekomunikatywna – jest  autentycznie  LI  TYLKO  KREACJA  !!!

    I jako taka  PUSTA,  BEZNADZIEJNA  KREACJA –  ten caly dety,  zalosny  Macron i ta cala nawiedzona  i  odleciana  gawiedz  francuskich  presstytutek  NIE  MOGA  JUZ  NIC  WYTWORZYC  !!!

     

    To  KURIOZUM  dla  idiotow,  co to  pokazuja w tej chwili  w telewizorze francuskim  to jest  normalnie  DNO  i  6  METROW  MULU  !!!

  11. W latach 1906-1907 The Illustrated English Magazine opublikował trzy niezwykłej piękności wiersze Idy Rowe. Próżno szukać o niej wzmianki w guglu, a nawet  w Oxford i Cambridge. Zamieszczam jeden z tych wierszy w oryginale wraz z kilkoma ilustracjami. Za godzinę kilka słów wyjaśnienia.

    Autor najbliższym przyjacielem

  12. Fragmenty wiersza Idy Rowe:

    „Mój przyjacielu, dzielą nas lata, śmierć i odległość.

    W jakim celu żyłeś? – Umarłeś, lecz twoja myśl nadal żyje…

    Więc mój przyjacielu, choć odszedłeś, w ciemności wyciągnij do mnie swą rękę.

    Może się spotkamy lub nie, Bóg jeden wie, ale choć późno myśli się spotkały…

    Dotknęliśmy w końcu w ciemności nasze dłonie, więc cierpliwość – nadzieja – i oczekiwanie”.

    Udałem się dziś do miejsca, gdzie spodziewałem się kwitnącej magnolii, gdyż wydała mi się najlepszym hołdem dla nieznanej Idy. Nie zawiodłem się i to magnolia jest tłem do wiersza. Po drodze natrafiłem na grube pnie drzew ściętych w ostatnim czasie, by zrobić miejsce dla ludzi marzących o własnym domku. Uznałem, że te pnie to dobry kontrast do tematu książki.

    Kolejna ilustracja pochodzi z czasu, gdy książka była skarbem, który z wdzięcznością przyjęła księżniczka Burgundii.

    A w końcu jak dobrze być żołnierzem, żołnierzem… czyli zbiórka książek dla żołnierzy amerykańskich poprzez biblioteki w roku 1943. Zabawne jest wezwanie „podaruj dobre książki”.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.