sty 262021
 

Trochę się wczoraj jednak pomyliłem, ale o tym za chwilę. Zacznę od czegoś innego. Kogoś może dziwić, że ja podejmuję, w dodatku z takim uporem, kwestie dotyczące dawno zapomnianych, przeważnie nieczytanych książek, znajdujących się w spisie lektur szkolnych. Czynię to w dodatku uporczywie, całkiem serio przy tym, choć wymowa tych tekstów jest raczej rozrywkowa. Uważam, że to konieczne z kilku powodów. Co jakiś czas przez wszystkie portale przelatuje news o tym, że w Ameryce lub w Londynie zmarł ktoś, kogo powinniśmy znać. My nic nie wiemy o tej osobie, nie kojarzymy jej z niczym, ale okazuje się, że to ktoś, kogo śmierć warta jest odnotowania. Zastanawiam się dlaczego nasze śmierci nie mają być wobec tego warte odnotowania we wszystkich portalach i w ogóle nasze sprawy nie są na tyle istotne, by o nich mówić. Tak nie może być, podobnie jak nie może być tak, że kawałek choćby naszej uwagi odebrany zostaje nam na rzecz szaleństwa współczesnych gwiazd sceny czy filmu. A wszystko dlatego, że książki są nudne, przeszłość jest nudna i nie ma dziś żadnego znaczenia, a my sami jesteśmy tylko pretekstem do produkowania coraz słabszych i głupszych treści.

Piszę to wszystko, żeby przekonać czytelników, że jest dokładnie odwrotnie. To ci dziwni zmarli nie mają znaczenia, a jeszcze mniej mają go przygody naszej rodzimej czeredki, która tupiąc i wyjąc robi jakąś sztukę na estradzie. My zaś i nasze sprawy, dawniejsze i współczesne mają wartość i są istotne. No i w ogóle jest tak, że tu akurat, to my nadajemy wszystkiemu znaczenie. Ostatnią zaś rzeczą, na jaką mamy ochotę jest dopasowywanie się do trendów i gra w amerykańskie i brytyjskiej trupki.

Stach Połanieckie był jednak okropny. Dokończyłem wczoraj oglądanie serialu. Nie dość, że wdał się w romans z żoną Hipolita Apolinarego Maszko, to jeszcze przepłacił za Krzemień, tylko z tego powodu, żeby jakoś się sam przed sobą usprawiedliwić i dać zarobić Apolinaremu i jego żonie. To już zresztą miało średnie znaczenie, albowiem Maszko, ze względu na długi, musiał uciekać za granicę. To jest ciekawy wątek, albowiem wskazuje on, w powieści jest to chyba wyraźniejsze, że Stach jest wysokiej klasy intrygantem. Na jego usprawiedliwienie można rzec tyle, że jest też człowiekiem, od którego wszyscy czegoś chcą i on stara się, na ile może im to dać. Jak Maszko chce pożyczyć odeń pieniądze, całe 6 tysięcy rubli, Stach odmawia, ale potem idzie skruszony piechotą do domu kolegi i przeprasza, a potem wręcza pieniądze. Oczywiście czyni to także ze względu na swoje zauroczenie panią Maszko, ale mniejsza o to. Mam pewną intuicję, którą kiedyś potwierdzę albo nie, po przeczytaniu powieści. Henryk, a pewnie nie tylko on, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, jak będzie wyglądała przyszłość i życie w niej. Opisał dwóch bohaterów, Stacha i Apolinarego, którzy reprezentują dwie skrajne tendencje. Połaniecki to strateg planujący wszystko w oparciu o fakty potwierdzone i pewne, które łączy błyskawicznie w całe ciągi przyczynowo skutkowe i nie ma znaczenia, czy chodzi o zboże wiezione do Szwecji, rafinadę cukrową, czy tiurniurę jakiejś pani. Jemu się to wszystko w głowie splata, a na końcu tej instalacji jest czerwony guzik, który Stach naciska, a potem lecą z tego banknoty. On w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że istnieją instytucje pożyczkowe, choć sam zajmuje się pośrednictwem i sam pożycza. Wystrzega się jednak przy tym banków i żydów, jest inwestorem, który ma oparcie w swojej klasie i Henryk zdecydowanie stawia na niego. Mówi – żyjcie tak jak Połaniecki, a będzie wam dobrze. Maszko jest jego przeciwieństwem, bo jest to człowiek, który zdecydowanie zrywa z tradycją i wierzy w tak zwaną nowoczesność. Maszko jest współczesny, to pracownik korporacji, ale bez korporacji. On ma zawód i dzięki niemu żyje, ale jest stale w długach, bo zawód nie wystarcza na realizację aspiracji. Przeciętny adwokat żyje skromnie, ale Maszko nie może żyć skromnie, bo chce za pomocą kredytu doskoczyć do klasy, która mu imponuje. Dlatego żeni się ze zubożałą arystokratką i dlatego zaciąga długi. Nie traci przy tym humoru i energii, ale wystawia sobie jak najgorsze świadectwo i staje się ciągle uciekającą zwierzyną. Henryk poprzez Maszkę mówi do nas – jak będziecie brali kredyty jest już po was, bo zawsze ktoś wam je wciśnie pod tym czy innym pretekstem. A do tego stracicie zaufanie osób najbliższych. Tak to wyglądało na przełomie XIX i XX wieku. My dzisiaj jesteśmy w stokroć gorszej sytuacji niż Maszko, bynajmniej nie dlatego, że zabrakło już zubożałych arystokratek, ale dlatego, że zawody, których się uczymy są, przepraszam Panie, gówno warte. Nie mają znaczenia po prostu. Ludzie czynni zawodowo nie pracują, ale realizują procedury i mają to robić tak, jakby pracowali na rampie w Auschwitz. No i wszyscy są zadłużeni. Połaniecki przegrał, a Maszko wygrał, ale nie zarobił na swoim sukcesie ani pół rubla. Jego satysfakcja zaś jest tak nędzna, że w ogóle wstyd o niej mówić.

Kłopot z Połanieckim jest taki, że sprawa wygląda na to iż to on wpędził Maszkę w długi ostateczne, a zrobił to poprzez swojego przyszłego teścia. Ów, opisany jako stary wariat, daje się uwieść gawędzie, że należeć mu się będzie spadek po zmarłej w Rzymie dalekiej krewnej. To jest interesujące, mam na myśli te śmierci w Italii i spadki, które po zmarłych zostają, bo w Wenecji umiera też Edward Bukacki, mecenas i kolekcjoner, z którym Połaniecki się przyjaźni. Nie wiemy co dzieje się z jego pieniędzmi, ale Bukacki przed śmiercią chce je przekazać Połanieckiemu. Niestety paraliż całego ciała uniemożliwia mu zmianę zapisów testamentowych. Potem umiera ta niby krewna starego Pławickiego, a otwarty testament okazuje się być dla pozostałej, dalekiej bardzo rodziny niekorzystny. Wszystko idzie na dobroczynność. Nie wiemy co to znaczy dobroczynności w ówczesnym świecie, ale skoro Maszko jest tak nowoczesny, jak to wykazałem wyżej, nie można wykluczyć istnienia wtedy jakichś Jurków Owsiaków czy innych zorganizowanych gangów, których przedstawiciele śledzą gasnących arystokratów. Stach wmawia Pławickiemu, że testament można oprotestować, choć wie, że to się nie uda. Uważa, że to świetny żart i tak to przedstawia swojej przyszłej żonie. Stary jednak traktuje te gawędy serio i do protestacji i wynajmuje jedynego adwokata, jakiego zna czyli Maszkę. To się kończy tragicznie dla Maszki, ale szczęśliwie dla Stacha. Maszko, po przegranym procesie musi uciekać, albowiem zainkasował a conto i nie może zwrócić tych sum. Stach zaś kupuje od Maszkowej Krzemień, podbijając nieco cenę i trochę przepłacając. W ten sposób wilk jest syty i wilk jest syty.

O tym, że sprawa gasnących bezpotomnie lub posiadających tylko jedno dziecko płci żeńskiej, arystokratów jest ważna można się przekonać na przykładzie pana Zawiłowskiego. To jest wielki magnat, który ma jedyną córkę, zdaje się nie specjalnie towarzyską i nie garnącą się do życia małżeńskiego. Ma też dalekiego krewnego, Ignacego, który jest poetą i kancelistą u Połanieckiego. Na spadek po nim liczą wszyscy, także dwie uwijające się za posagiem wariatki, które postanowiły usidlić tego Ignacego. On jest biedny ale ambitny i ma ojca w domu wariatów. Chodzi tam i coś temu ojcu tłumaczy, a on cały czas skręca papierosy i niewidzącym wzrokiem rozgląda się dookoła. Każdą zaś rozmowę z synem kończy wyrzutem – a tytoniu nie przyniosłeś! Ignacy ma jednak dalekiego krewnego, owego magnata właśnie, obdarzonego przez Opatrzność jedyną córką. Stąd obecność przy nim jakoś tam zamożnej, ale nie specjalnie, panny Castelli, która jest bękartem ze związku polskiej arystokratki i włoskiego awanturnika. Panna ta ma ciotkę, teoretyczną opiekunkę, a ciotka liczy na spadek po Zawiłowskim. Ma też panna przyjaciółkę graną przez Ewę Szykulską, a ta przyjaciółka ma męża Józia. Pan ten zawsze wzbudzał moją szczerą sympatię. Jest to człowiek prosty w obejściu i kryształowo uczciwy. Ma do tego pasję, którą jest sport i wykazuje się nadzwyczajną sprawnością jeśli idzie o jazdę konną i strzelanie. No, ale kłopot jest taki, że ta jego żona Aneta, ma amanta, niejakiego Kopowskiego i związek z tym amantem przykrywa panną Castelii zaręczoną z Ignacym, co to niby ma widoki na spadek. Ja tego wszystkiego nie piszę po to bynajmniej, żeby próbować Was jakoś rozbawić. Piszę to, by uzmysłowić wszystkim, także sobie, jak skomplikowane przedsięwzięcia i wymuszenia natury psychologicznej stosowano, by przejąć wielkie, niekontrolowane przez nikogo aktywa.

Kiedy Józio Osnowski zwraca ciotce panny Castelii uwagę, że spadek Ignacego wcale nie jest taki pewny, ale ważne jest, że uczucie między młodymi rozkwita, ta wstaje wściekła od stołu i mówi – Józio nigdy nie był matką i niczego nie rozumie! I to jest akurat prawda.

Kopowski, mężczyzna bogaty, przystojny i głupi jak but, którego Henryk z całą pewnością nieco przejaskrawił, adoruje narzeczoną Ignacego, żeby uśpić czujność Józia i mieć pretekst do schadzek z jego żoną Anetą. I wszystko byłoby dobrze, ale trochę się zapędzają. Raz w oranżerii ten cały Kopowski wsadza pannie Castelli rękę pod spódnicę i na to przychodzi Ignacy. Doznaje szoku i wybiega gdzieś w nieznane. Józio za nim. Nie dogonił go. No i gdzie leci? Do Stacha Połanieckiego jak wszyscy. Nie wiem co oni mieli z tym Stachem, ale każdą sprawę załatwiało się u niego. Szukają Ignacego po całym mieście we dwóch, ale bez skutku, a Ignacy tymczasem zamknął się w u Połanieckiego w kancelarii, a tam w szufladzie był rewolwer. No i palnął sobie w łeb. Przeżył na szczęście. Bez związku z tym przykrym faktem, zabrał się z tego świata stary pan Zawiłowski, magnat, po którym Ignacy miał dziedziczyć. Połaniecki przytomnie zauważa, żeby przemilczeć treść testamentu i nie rozgłaszać tego, bo puszczalska panna i jej zwariowana ciotka, co miała pretensje do Józia, że nie był matką, gotowe są wrócić i błagać o przebaczenie, które z pewnością uzyskają.

I teraz ciekawa rzecz. W testamencie nic nie ma, córka Zawiłowskiego zostaje sama z ogromnym majątkiem, Ignacy jest na granicy śmierci i nie wiadomo co robić. Samotna kobieta, nawet jeśli jest zakolegowana z takim Stachem Połanieckim nie obroni się przed łowcami posagów, mowy nie ma. Pisaliśmy tu o tych sprawach kilkakrotnie. Wpada ona na znakomity pomysł. I tak nie ma zamiaru wychodzić za mąż i nie chce prowadzić życia towarzyskiego, a więc dobrowolnie przekazuje większą część majątku Ignacemu, który dochodząc do siebie przemienia się z mdłego poety w dziedzica pełną gębą. I to nam właśnie Henryk stawia za wzór. Mówi jednak wyraźnie – nie zostawiajcie samotnych dziewczyn z wielkimi pieniędzmi, bo będzie dramat.

Wrócę na chwilę do początku filmu i książki. Zaczyna się od tego, że Stach kupuje rewolwer, z którego potem próbuje się zastrzelić Ignacy. Czyni to, albowiem w rocznicę powstania jego spółki z Bigielem, ktoś włamał się do kantoru i zdewastował większość papierów, a Połaniecki sugeruje, że włamywacz szukał złota. Myślę, że nie złota, a informacji. I nawet nie będę zgadywał kim był ów złodziej.

Niepokoi mnie trochę to, że zarówno w Lalce, jak i w Rodzinie Połanieckich, epizodyczne role grał Stanisław Bareja. Ja go nie lubiłem i nie wierzyłem nigdy w jego geniusz czy artystyczną uczciwość. W Lalce zagrał Jasia Mincla, a w Rodzinie Połanieckich francuskiego pośrednika wojskowego. Na tym bowiem kończy się w serialu opowieść o interesach spółki Bigiel i Połaniecki, nie udało im się pośredniczyć w sprzedaży zboża dla armii szwedzkiej, ale kontrakt na dostawy skór dla armii francuskiej już wzięli. Ciekawe jaki to miało związek z włamaniem, o którym słyszymy na samym początku.

  38 komentarzy do “Józio nigdy nie był matką i niczego nie rozumie!”

  1. Dzień dobry. Felix Austria nube – mówiono kiedyś o polityce Habsburgów i chyba nie była taka głupia. Własność jako zasada organizacji społeczeństwa ma też tą cechę, że można nią rozporządzić mądrze albo inaczej. A i dziś mamy w obyczajowości ślady tego – czyż in spe teściowe nie spoglądają mniej lub bardziej dyskretnie na majątkowy status kandydata/kandydatki? Człowiek się tak bardzo nie zmienia, bardziej rekwizyty tego przedstawienia zwanego życiem.

  2. Współczesne rekwizyty są żenujące

  3. Bywają. Ale zdolność żenowania się także zanika. Jak własność zupełnie.

  4. Pogubiłam się  w akcji książki, kto z kim po co i za ile, ale przypomniałam sobie autora 'Bialych kołnierzyków’ , pisze on że do pierwszej wojny światowej wś,  w usa można było zbankrutować i zaraz sie podnieść z finansowego upadku, co w europie było niemożliwe, w europie trzeba było sobie strzelić w łeb.

    Więc ten zbankrutowany bohater musiał wiać z miejsca bankructwa ….  może właśnie za ocean

  5. Odpowiedź tkwi chyba w zasadach zamykania za długi do więzienia i przepisach o ekstradycji…

  6. teściowie spoglądają na stan posiadania, a potencjalne synowe czy zięciowie też gruntują sytuację materialną i towarzyską przyszłej rodziny i wietrzą … na ile i gdzie  będzie ciężko a na ile lżej żyć – normalna życiowa strategia

  7. Tu normalna analiza autora, a  w przypadku Lalki był odlot. Widzę, że moje wpisy coś pomogły.

  8. To jest ciekawa myśl. Związek między posiadaniem a zażenowaniem. Czyli: im więcej mam ja i moje otoczenie, tym bardziej szanuję siebie i swoje otoczenie. Teraz się mówi: nie mam czego się wstydzić! I nie chodzi tu o uczynek, który wg osoby to mówiącej nie jest wstydliwy, ale o to, że ta osoba nie ma nic – więc nie musi się wstydzić. Hej!

  9. Czy ja wiem? Podobno konfucjańskie przysłowie mówiło: „nie jest wstydem być biednym w kraju źle zarządzanym”. To znaczy w jakimś innym – jest. W normalnych warunkach człowiek, który nic nie posiada to utracjusz i szaławiła. Pośrednio zatem stan posiadania mówi o postawie człowieka. Wychowani w realnym socjaliźmie znają też taką prawdę, że uczciwą pracą jeszcze nikt się nie dorobił…

  10. No cóż, właśnie o to mi chodziło. Niewyraźnie się wypowiedziałem na ten niewyraźny temat. Dopowiem więc. Brak wstydu jest złą rzeczą, ponieważ oznacza brak poczucia wartości siebie i innych. A wynika on z braku posiadania zarówno dóbr materialnych, jak i tych drugich. „Współczesne rekwizyty są żenujące” – ale my się tym nie przejmujemy. Mamy zbyt mało, by się przejmować.

  11. można dorabiać się w źle zarządzającym kraju, ale utrzymani bogactwa jest nie do przewidzenia, wszystko co zarobisz to ci wezmą.

    jak był kiedyś, król to potrzebował bogatych mieszkańców, teraz rządzacy żyją dobrze bez wzgladu czy jesteśmy bogaci czy nie, za dużo dóbr jest dystrybuowanych poza zasiegiem „mieszkańców”

  12. Dorzucić jeszcze „Emancypantki”, tam się dopiero manewry odbywają… a głównymi strategami są kobiety.

  13. „Jemu się to wszystko w głowie splata, a na końcu tej instalacji jest czerwony guzik, który Stach naciska, a potem lecą z tego banknoty” – dzisiaj ciągle jeszcze zdarzają się uczciwi ludzie, którym się w głowie wszystko splata, tylko czerwonego guzika już nie ma 🙂

  14. Pańskie wpisy nie pomogły. Jeszcze raz wpisze pan taki komentarz i pan wyleci. I to będzie ostateczny odlot

  15. Panie Coryllusie, niech się pan nie gniewa na pana Tradicjon, to pewnie pedagog.

  16. raczej oficer, który  był przez jakiś czas ministrantem, stąd pomieszanie  prezentowane we wpisach.

  17. Brak zrozumienia jest rzeczą ludzką. Uważam dodatkowo, że popisywanie się tym jest dopuszczalne i wprowadza nawet element humoru, jakże cenny dzisiaj. Dlatego też staję w obronie pana Tradicjon. Robię to nie dlatego, że spodziewam się faktycznie, iż Gospodarz potraktuje serio moją obronę, ale po to, by zerknął na Tradicjon z punktu widzenia czytelników bloga. To jest po prostu zabawny żart, bardzo śmieszny.

  18. Życie to nie romans czyli o bersalierze, który nigdy nie został matką

    Rzecz znamy z pliku romantycznych listów, jakie pisała contessa Emilia do oficera bersalierów, gdy stary hrabia zajmował się teściową, a bersalierzy stacjonowali naprzeciwko. Emilia miała pięcioro dzieci, ale nie zawahała się wystąpić do sądu o separację i ją uzyskała wraz z opieką nad dwojgiem synów. Potem musiała utrzymywać swe schadzki w tajemnicy jeżdżąc z miejsca w miejsce zwłaszcza, że oficer ganiał po różnych drogach i lasach za rozbójnikami. Wreszcie staruszek hrabia zmarł i wtedy coś dziwnego zaczęło się dziać z listami Emili. Nadal miła i serdeczna przeszła w nich na Pan, aż wreszcie powiadomiła, że wychodzi za mąż. Na tę wieść pan pułkownik popełnił samobójstwo, zamiast uciec bersalierskim marszobiegiem z fanfarami.

  19. Coryllus czyta lektury w oderwaniu od intencji autorów, wpisując w nie co chce a ja piszę że to postmodernizm i dekonstrukcja rodem z lewicy. Komuniści na siłę szukali w lekturach wątków walki klas, dziś feministki czytają je pod kątem dominacji kultury męskiej a coryllus szuka w nich kapitałowych spisków i finansowych.

    Podaje arhimearg a wy jedynie co potraficie to zarzut że humor lub nie rozumiem. Alno agent albo pedagog. Ale konkretów żadnych.

    Wniosek; ja mam rację, a wy nie potraficie merytorycznie zbić mojego argumentu. Tylko uszczypliwości. Na to was stać?

  20. Z dziełami literackimi jest tak, że autor mógł mieć jakieś intencje, ale napisał to co napisał  i czytelnicy pojęli to tak jak chcieli albo umieli. Czy Coryllus posłużył się dekonstrukcją? Moim zdaniem nie. Coryllus wypełnił swoją wiedzą i doświadczeniem miejsca niedookreślone. Pan czytając te utwory robi to samo, ale w inny sposób, zgodnie ze swoją wiedzą i doświadczeniem. Ma pan inny ogląd rzeczywistości przedstawionej w utworze. Zapewne pamięta pan jakieś utwory czytane w dzieciństwie, jeśli pan skonfrontuje tamto intuicyjne odczytanie utworu z odbiorem obecnym tegoż utworu, dostrzeże pan różnice. Dokonał pan dekonstrukcji?

    Zaskoczył mnie pan stawiając znak równości między agentem i pedagogiem. Celna uwaga.

  21. Przypomniała mi się „Trędowata” Mniszkówny. Kobieta napisała powiastkę dydaktyczną, a wątek melodramatyczny miał służyć uatrakcyjnieniu dzieła. Szło o propagowanie nowych sposobów gospodarowania na roli.  Co zrobili krytycy i czytelnicy a potem filmowcy? Zauważyli melodramat. Jedni wyśmiewali inni przeżywali.

  22. Nie folguj sobie 'pasjonacie’, te Twoje analizy są niestety funta kłaków warte.

  23. A te intencje autorów to się odgaduje nad kryształową kulą? A może trzeba być 'pasjonatem’, takim medium które to zna te intencje lepiej niż reszta tubylców zmuszana do czytania tego chłamu?

  24. Właśnie o takich ja ty gościu pisałem. To twój poziom.

    Klasyka która w czasach zaborów i wojen dawała na siłę dla ciebie jest chłamem?

  25. Wystarczy przeczytać żeby dojść do tego wniosku, prawda broni się sama. „klasyka” niestety bardzo często nie.

  26. Bardziej podoba mi się historia Malczewskiego. Zakochał się do nieprzytomności w pięknej i bogatej damie, ta flirtowała, dla go nie chciała. Postanowił popełnić samobójstwo, ale nie tak zwyczajnie, strzelając sobie w łeb, ale widowiskowo i romantycznie. Rzuci się w przepaść z Mont Blanc. Kiedy już tam wszedł, rozmyślił się. Niech żałuje jakiego bohatera straciła… A ten pan pułkownik nie narobił długów?

  27. Do tego co napisałeś prowadzi postmodernizm który praktykuje coryllus w tym przypadku. Pisałem że takie rewolucyjne podejście nie skutkuje niczym dobrym.

    I oto efekt nazwanie klasyki chłamem. Rewolucja zawsze coś uważa za chłam.

  28. Spoko. Stemperuje pióro. Wyrazilem argumenty. Nie widzę potrzeby bym w tym temacie dalej zabierał głos. Tu się nie zgadzamy, choć na zarzut postmodernizmu pan nie odpowiedział.

  29. Ale to Prus był czerwoną rewolucją. Dlatego też figuruje w spisie lektur od czasów Bieruta. Dlatego maltretowali nas Anielkami przez całą szkołę. To dlatego po dziś dzień typowa polonistka skupia się na omawianiu krytyki próżnego i głupiego ziemiaństwa omawiając Lalkę. Interpretacja Coryllusa idzie pod prąd rewolucji, a nie z prądem- jak pan mu zarzuca.  Nie było intencją Prusa „dawanie nam oparcia w czasie wojen i zaborów” jak pan pisze, ale walenie w czambuł „niesprawiedliwości społecznej”, której winowajcą była oczywiście szlachta i duchowieństwo. Mi większe oparcie daje Coryllus niż nasza klasyka

  30. Zanim napiszesz tego typu oskarżenie doradzam przeczytać chociażby tytuły wpisów tego bloga od początków jego istnienia. Nie tacy trolle tu trollowali i nie takie oskarżenia tu padały. Poczytaj i spróbuj pomyśleć sam.

  31. O Emilii i pułkowniku wiemy tyle, ile napisała w swych śmiesznie zaszyfrowanych listach, gdy zapisaną kartkę odwracała o 90 stopni i nadpisywała nowy tekst. Włoscy historycy nawet nie znają jej rodu. Dane pułkownika znamy, bo na niego adresowane były listy, ale żaden Eco lub Moravia się nim nie zajął.

  32. Moja druga ilustracja bersalierów na defiladzie w Vigonza może wzbudzić pewne zainteresowanie wśród osób, które wiedzą z jaką zaciętością bersalierzy walczyli przeciw Austro-Węgrom. A jednak podczas wizyty cesarza Franciszka Józefa u króla Wiktora Emanuela, na defiladzie w Vigonza zaprezentowano 10000 piechoty, 1000 artylerii, 1500 kawalerzystów i 200 saperów. Największe wrażenie zrobili bersalierzy. A cesarz w Wenecji całował dłoń księżnej Piemontu.

  33. Pani Marto, bo ta nędza była, kłuła w oczy. Prus pisał o niej z pozycji wartości chrześcijańskich.

    Jego bohaterowie, pomagają innym, a ta pomoc polega na tym, że pomagają albo zdobyć umiejętności, albo  znaleźć pracę. Dają wędkę. Dzielą się własnymi pieniędzmi, nie cudzymi. Komuniści nie mogli wyrzucić wszystkich dzieł polskiej literatury, musieli coś zostawić. Zdecydowali się na lieraturę tendencyjną i realizmu krytycznego, nazwali to pozytywizmem i wpasowali w swoją kłamliwą propagandę. Ja miałam szczęście, bo moja polonistka kończyła KUL przed wojną i ona głupot nie opowiadała. Kryteria oceny człowieka u Prusa są dwa: stosunek do drugiego człowieka i do pracy. Toż to cnoty ewangeliczne.

  34. Yoda nie mógł być Żydem, bo był małym zielonym kosmitą. Hurr durr. Cóż za bzdury.

    Tak mniej więcej odczytuję wpisy pana tradicjon.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.