Teza jest taka – ruchy ortodoksyjne tworzone są po to, by wynieść wojnę i konflikt w ogóle (jakikolwiek) poza strefę w której kumulowany jest kapitał. Tak to wygląda w skali makro. Kiedy bomba albo samolot spada w miejscu, gdzie kapitał się jednak udało skumulować, to znaczy, że po tamtej stronie ktoś zgłasza chęć podjęcia nowych negocjacji. Czyni to poprzez uwolnienie ruchów ortodoksyjnych i nadanie im nowej dynamiki. Nie będę dziś wyjaśniał co znaczy i gdzie jest lokowane pojęcie „tamta strona”, bo wszyscy doskonale rozumieją jak trudne jest to do zdefiniowania.
Kiedy jakiś kraj chce by na jego terenie doszło do kumulacji kapitału, gwarantującej stabilizację, musi liczyć się z tym, że zaczną spadać samoloty, a także, że wzrośnie liczba ruchów ortodoksyjnych kwestionujących sens tych działań. Na czym polega więc mądra polityka? Na tym, by pilnując ruchów ortodoksyjnych u siebie i obserwując wokół jakich narracji i idei mogą być one aranżowane, doprowadzić jednak do kumulacji kapitału na swoim terenie. To się nigdy nie odbywa w czasie jednego etapu i zawsze wiąże się z ryzykiem. Jeśli organizacja zarządzająca krajem jest silna, może pokusić się o tworzenie ruchów ortodoksyjnych na obszarach zarządzanych przez systemy i grupy jawnie jej wrogie. Może próbować przenieść tam wojnę po prostu, tak jak to robią Amerykanie i Rosjanie. W Polsce nie ma organizacji zdolnej do takich posunięć.
W czasie czynności, które mają doprowadzić kumulacji kapitału, toczy się wojna polityczna, prawdziwa, albo tylko medialna, w której także kreowane są ruchy ortodoksyjne, a także ortodoksyjni liderzy. Służą oni temu, by odwrócić uwagę mas uprawnionych do głosowania od spraw istotnych, które mogłyby zaburzyć proces kumulacji kapitału. Służą także do tego, by ów proces zatrzymać dając w zamian bardzo iluzoryczne jakości, które – bez owego kapitału – nie mają żadnego praktycznego znaczenia. Podkreślam – żadnego. Są jedynie pustosłowiem stwarzającym możliwość do wymiany poglądów nie mających pokrycia. Czy ruchy ortodoksyjne są en masse heretyckie. Tak. Trzeba to wyraźnie powiedzieć. One są heretyckie i rządzi nimi mechanika herezji. Ja od razu śpieszę, by uspokoić wszystkich zwolenników mszy trydenckiej, którzy już zdążyli się najeżyć. Jak mi to wyjaśnił pewien znajomy ksiądz – w Kościele możliwe są różne warianty liturgii. W herezji zaś tego nie ma. Jest tylko jeden obowiązujący ryt. Nie o liturgii jednak będziemy dziś mówić i bardzo proszę, by nikt w komentarzach nie podejmował tego wątku.
W jaki sposób tworzone są ruchy ortodoksyjne i ortodoksyjni liderzy? W okolicznościach nam znanych, jest to bardzo prosta mechanika. Oni muszą być wybrani spośród dobrze spenetrowanych środowisk, a kreacja następuje poprzez media. Nam się wydaje, że programy publicystyczne, gdzie bredzi się bez końca o sprawach nieistotnych, to jakaś magma. Niestety nie. One mają swoją hierarchię, a ludzie, którzy są do nich dopraszani nie są przypadkowi. Nie są przypadkowi młodzieńcy, którzy zadają pytania z ław publiczności i chmurne dziewice, zatroskane o los, czegoś lub kogoś. Oni się tam w tym programie „A to Polska właśnie” czy jako on się tam nazywa, nie znaleźli przypadkiem. Mamy dwa rodzaje programów z udziałem publiczności, gwarantującej widzowi absolutną autentyczność przekazu – kreujące liderów ortodoksji lewicowej i kreujące liderów ortodoksji prawicowej. Jak uczy nas przykład Magdaleny Ogórek przemiana lidera ortodoksji lewicowej w lidera ortodoksji prawicowej dokonuje się niezwykle łatwo i bez bólu właściwie. Zadaniem jednych i drugich jest nieustanne skupianie na sobie uwagi publiczności. Czyni się to poprzez emitowanie komunikatów uznawanych za kontrowersyjne i nie mających najmniejszych szans na realizację w istniejących okolicznościach. Zmiana zaś owych okoliczności, o czym liderzy ruchów ortodoksyjnych nie mówią, wiąże się z zatrzymaniem procesu kumulacji kapitału poprzez wojnę – taka normalną albo polityczną, która zdewastuje dotychczasowy układ i zamieni go na coś innego. Czy w tych nowych okolicznościach postulaty ortodoksji mogą zostać spełnione? Rzecz jasna nie, bo nie po to organizuje się herezje – religijne i polityczne – żeby spełniać postulaty heretyków. One są organizowane po to, by obniżyć koszta produkcji, albo żeby sprowadzić wojnę do miejsca, w którym tej wojny dawno nie było. A jeśli ktoś mi nie wierzy niech sprawdzi, jaka była przyczyna Wojny Trzydziestoletniej i od czego zaczęły się wszystkie nieszczęścia Królestwa Polskiego, których kulminacja nastąpiła w połowie XVII wieku.
Czym charakteryzują się liderzy ruchów ortodoksyjnych? Dwoma cechami – słabością i pychą. Pycha jest potrzebna do tego, by aranżować tak lubiane przez publiczność skandale uliczne i studyjne, a słabość potrzebna jest po to, by żaden ze zgłaszanych przez ortodoksję postulatów nie miał nawet cienia szansy na realizację.
Poświęćmy teraz słów kilka ortodoksji prawicowej. W zasadzie, realnie – to słowo szczególnie lubi prawicowa ortodoksja – jest tylko jedna cecha decydująca o tym, czy ktoś jest prawicowym politykiem i prawicowym działaczem. Jest nią skuteczność. Przez słowo to rozumiem zgodność deklaracji z czynami. Jeśli taka zależność nie zachodzi człowiek lansujący siebie jako prawicowego działacza nie jest nim w istocie. Jest kimś innym. Ja nie będę tu orzekał kim, ale sami sobie możecie tę definicję dopowiedzieć. Jeśli ktoś jest systemowo i z istoty nieskuteczny, ten nie jest prawicowym działaczem. Przy czym prawicowy działacz nigdy nie może posługiwać się argumentami – a bo to panie, chciałem, ale mi nie dali. Ja, na przykład, jestem prawicowym autorem, głównie dlatego, że mam za sobą same zrealizowane projekty wydawnicze. Zrealizowane za własne pieniądze, wypromowane bez udziału mediów publicznych i rozliczone z urzędem skarbowym. Prawicowy działacz bowiem pozostaje w zgodzie z prawem, no chyba, że prawo to domaga się jego zgładzenia. Wtedy mu się bronić czynnie. Póki co sytuacja taka nie zachodzi, w więc robię spokojnie to, co zawsze chciałem robić.
Czym charakteryzują się ortodoksyjni, prawicowi działacze w Polsce? Przeważnie wszyscy są na państwowych posadach, albo w ogóle na posadach. Przeważnie wszyscy należą do organizacji nieformalnych, których korzenie sięgają głęboko w czasy komuny. Przeważnie nie zdają sobie sprawy z tego co mówią, a ich jedynym marzeniem jest pobieranie diet poselskich za wypowiadanie kwestii omówionych wyżej – służących kamuflażowi lub wprost wrogich kumulacji kapitału w Polsce. Co tam kumulacja kapitału – powie ktoś – ważne żeby karę śmierci przywrócić i zmienić prawo aborcyjne. Tylko bowiem w oparciu o zasady rudymentarne możemy rozpocząć budowę nowego, szczęśliwego społeczeństwa, które żyć będzie według zdrowych, ewangelicznych zasad. Dobrze. Zróbcie to. I tu powstaje problem. Oni nie mogą tego zrobić, a jeśli nie mogą, to w istocie znaczy, że nie chcą. Imają się bowiem sposobów prowadzących do klęski, a do tego jeszcze sposobów zaburzających percepcję bliźnich, którzy mając mniej wyrobione poglądy, żyją szczerą chęcią zrobienia czegoś naprawdę dobrego. Dyskusja z prawicową ortodoksją kończy się zwykle tak, że oni deklarują chęć życia w katakumbach. To jest komedia, bo widzimy, że ani Marek Jurek, ani współczesny jego następca – Konrad Berkowicz nie żyją w katakumbach. Pokazują się publicznie, wygłaszają te swoje niby-poglądy i ze wszystkich sił starają się zwrócić na siebie uwagę. W zasadzie nie na siebie, ale na swój kategoryczny sposób formułowania sądów oraz na swoją nieskuteczność. Ta nieskuteczność jest bardzo ważna, albowiem służy ona werbunkowi i stwarza złudzenie, że jeśli kilka osób przyłączy się do działacza systemowo nieskutecznego, to on zyska na skuteczności. Nie zyska. Tamci co się przyłączyli stracą. Na to opiewa ten deal. Na to, by ludzie obdarzeni potencjałem tracili go natychmiast po przyłączeniu się do ortodoksji. Muszą bowiem – chcą czy nie – zaakceptować zasady rządzące w grupie i charyzmaty lidera. Te zaś mają mają właściwości paraliżujące, albowiem żaden ortodoksyjny lider nie jest jednostką autonomiczną i samodzielną. Nigdy tak nie było i nigdy nie będzie.
Jak jest na lewicy? Tam nikt nie zgłasza żadnych postulatów, którymi można się inspirować serio. Lewica domaga się jumy i tak zwanej swobody, co także nie ma zastosowania w istniejących okolicznościach, bez drastycznej zmiany tychże. To zaś, jak wyżej, wiąże się z zatrzymaniem procesu kumulacji kapitału i odwróceniem uwagi publiczności od spraw istotnych, których ta publiczność zrozumieć nie może. Nie może, albowiem tradycja dyskusji politycznej i wojny to schemat konfliktu ortodoksji. Nie potrafimy ani pomyśleć, ani opisać rzeczywistości politycznej w inny sposób. Możemy to zrobić jedynie przywołując – w przypadku dyskutantów aspirujących, z pretensjami do ilorazu – poglądy ortodoksów, albo – w przypadku dyskutantów prymitywnych – postaci ortodoksyjnych proroków. Na zasadzie – ten powiedział to, a tamten tamto. Ten wyglądał lepiej, a tamten gorzej…Na nic innego nas nie stać. Czy to można zmienić? Oczywiście, że można, ale do tego potrzebny jest warsztat autorski i dyskusja odbywająca się w zakresach znajdujących się poza ortodoksyjnym widmem. Dlatego, w mojej ocenie, najważniejszą rzeczą jest pisanie i nieustanne szkolenie się w formułowaniu myśli. To bowiem, co ma nam do zaproponowania polityka, media i dyskurs publiczny jest pułapką, która – w dłuższe lub krótszej perspektywie sprawi, że stracimy dynamikę, a co najgorsze wolę. Zostanie ona wprzęgnięta w mechanizm jakiejś ortodoksji, której liderzy, posilając się śniadankiem konsumowanym wprost z białego obrusa z wyhaftowanymi monogramami, opowiadać będą o tym, jak ciężko żyje im się w katakumbach.
Czy to wszystkie niebezpieczeństwa? Nie. Są jeszcze inne. Organizacja licząca na to, że w kilku etapach uda jej się skumulować kapitał na zarządzanym obszarze, w naszym wypadku jest to PiS, podlega silnej pokusie, zawarcia układu z jedną czy drugą ortodoksją. Po co? Dla lepszego zarządzania tłumem. Wiara zaś w to, że to tłum decyduje, a nie organizacje kreujące liderów, jest przemożna i nawet bardzo bystrzy politycy, demonstrują ten obłęd na wizji. Owa pokusa wiąże się z inną, o której już wspomniałem – z chęcią dogadania się z przeciwnikiem, w kwestiach dotyczących sposobów kumulacji kapitału i zasłonięcia owych negocjacji aktywnością grup ortodoksyjnych. To jest w zasadzie pułapka, w którą wpadają ci liderzy partii zwanych centrowymi, to znaczy takich, co biorą pod uwagę cały zestaw realnie istniejących okoliczności, którzy mają coś do stracenia. Na nich także czyha pokusa łatwej popularności, która zawsze jest udziałem liderów grup ortodoksyjnych. I ludzie niby sensowni, a słabi na umyśle, także chcieliby mieć swoje pięć minut popularności. Nie rozumiejąc, że owe pięć minut może ich unieważnić na zawsze.
Tak to widzę. Zapraszam wszystkich na stronę www.prawygornyrog.pl i przypominam, że jutro o 12.00 zamykam listę uczestników konferencji w Kliczkowie.
Czy Jarosław Kaczyński jest zatem przykładem wybitnego lidera prawicy, ponieważ jest skuteczny?
Nie dość, że skuteczny to jeszcze nie ma nic do stracenia
O tym przenoszeniu konfliktu na inne tereny. Byli główni wrogowie. Pamiętam z lekcji historii, że od drugiej połowy XIX wieku wszystko zło wobec ludu pracującego, było generowane przez fabrykantów i ziemiaństwo. Dopiero w PRL w czasach sojuszu robotniczo – chłopskiego działo się dobrze, nie było zła (skąd się więc wziął protest robotniczy zwany „Solidarność”?) .
Wojny nie kreował ziemianin/hreczkosiej, który musiał dopilnować siania, żniw, sianokosów itp., czy fabrykant który zainwestował w bawełnę, czy produkcję fajansu.
Bankierstwo pozostawało poza wszelkim podejrzeniem. Nie było o tym na lekcjach historii.
Dopiero teraz w 100 lat po I WŚ czy w 70 lat pod II WŚ dowiadujemy się jakie grupy banksterskie inwestowały w zniszczenia wojenne, dla jakich bankowych korzyści to robiono, nie licząc się z ofiarami, na jakie tereny przerzucano koszty wojny
Od poznania i zrozumienia tego mechanizmu zależy wszystko
Na SN – p. Orda – przypomina casus Hiszpanii – najtańszy wariant to wywołanie wojny domowej. A finansiści jedynie pilnują, żeby w efekcie było tak jak zaplanowano w scenariuszu i żeby korzyści nie umknęły.
Przy chętnym udziale V kolumny, wariant nawet do zrealizowania.
Właśnie tak.
Kiedyś napisałem w jakimś komentarzu, że wystarczyło by przeciąć te wszystkie kable telekomunikacyjne z kontytenentu na Brytanię i zablokować szumem przestrzeń nad nią i wystarczy. Chyba nawet USA by klękły ☺.
A póki co, rzeczywiście rozgryzać mechanizmy finansujące te zdarzenia w świecie.
Pod koniec 19. wieku żydowscy koloniści w Palestynie napotkali poważny problem postawiony przez współbraci uczonych w piśmie. Otóż zgodnie z Torą co siedem lat przypada Szmita/Schemittah czyli rok szabatowy, który ma dać ziemi odpocząć poprzez zakaz uprawy i zbierania plonów. W burzliwej debacie po stronie kolonistów stał między innymi rabin białostocki Samuel Mohylewer, ale przeważyło stanowisko filantropa Edmonda de Rothschilda, który oświadczył, że wycofa ortodoksom wsparcie finansowe. Znaleźli więc rozwiązanie, by przesunąć rok szabatowy na lepsze czasy.
O tej sprawie można znaleźć więcej w The Jewish Herald z 30 września 1910, natomiast moje ilustracje zebrałem z innych źródeł.
Ortodoksja i pieniądze
no to jak widać zwyciężyły piniemdze, bo przeniesiono odpoczynek ziemi na lepsze czasy, tak jak zaproponował ten co te piniendze wyłożył. I git.
Obrazki niczego sobie, dobrze ilustrują na co kogo stać i do kogo należy władza.
Szanowny Coryllusie i komentujący,
A czy szlachcice polscy, wieków 16 – 18 to byli republikanie czy monarchiści i czy byli prawicowcami?
I jakie błędy albo zaniedbania oni popełnili, które doprowadziły do rozbiorów?
Pzdr.
… „To zas co ma nam do zaproponowania polityka, media i dyskurs publiczny jest PULAPKA, ktora w dluzszej lub krotszej perspektywie sprawi, ze stracimy dynamike, a co najgorsze WOLE”… co zreszta juz ma miejsce.
Trafiony – zatopiony !!!
To IDENTYCZNIE jest we Francji…
… widze to – chocby – po kilkugodzinnym, beznadziejnym i zenujacym krzyku rozpaczy w wykonaniu samego Melonchon’a – przywodcy francuskiej „lewizny”, w dzisiejszej debacie spolecznej w 12 Paryzu, ktory rwie wlosy z glowy nad upadkiem „francuskiej lewicy”… znikad pomocy…
… nawet wystrugane kilka miesiecy temu „zolte kamizelki” – daly sobie spokoj i poszly na wakacje, bo zar sie z nieba leje niemilosiernie, a z „zielonymi” i Marine LP dogadac sie nie sposob !!!
Panska analiza jak zawsze GENIALNA !!!
oni nie przyczynili sie do rozbiorów, sąsiedztwo było absolutystyczne i sąsiedztwu nie pasowała republika a do tego gospodarka, pewien kupiec angielski który w XVI wieku dotarł z Moskwy do Buchary (z ogromnymi przygodami) wracając napisał do szefa który mu tę podróż zlecił, że szlak jest dobry, ale Polskę trzeba będzie stamtąd usunąć. Kup sobie angielskie Szkoły Nawigatorów, poczytaj i będziesz miał swoje zdanie. Komu przeszkadzała I RP.
Znowu w wielkiej formie. Dziękuję Gabrielu.
Teza trudna do ułożenia w głowie ale piekielnie (nomen omen) ciekawa.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.