Chciałbym połączyć dziś dwie kwestie – postawę młodych duchownych i sposób w jaki ludzie, nawet inteligentni rozumieją historię. Dokonam tego połączenia najprościej jak potrafię, skręcę wszystko drutem miedzianym i udam, że jest świetnie. Zacznę od tej historii. Nie rozumiem zupełnie, jak to jest, że ludzie wierzą w to co im się serwuje na portalach typu Ciekawostki historyczne, albo na przykład w podręcznikach? Nie rozumiem dlaczego konsumenci treści uważają, że historia najnowsza jest ważniejsza od starożytnej czy średniowiecznej? To znaczy rozumiem, ale owo rozumienie nie uspokaja mnie wcale. Otóż wszyscy chcą słuchać coraz to nowszych bajek, w których wujek Władek, co biegał po lesie z karabinem, okazuje się jednak zwycięzcą i człowiekiem szlachetnym, a nie zagonionym na śmierć biedakiem, który uwierzył w wolną Polskę. Grają tu emocje i nic więcej. Nie ma żadnego powodu, by interesować się bardziej historią najnowszą, z której nie wyciąga się żadnych istotnych wniosków, na niekorzyść dziejów dawniejszych. No, ale tak jest, i instytucje państwowe, takie jak IPN na przykład, trend ten popierają. A czynią to wierząc ślepo w pop kulturę. Ta zaś nie jest polem, na którym pasą się wszystkie prosiaki z okolicy, ale takim, na które wpuszcza się jedynie wybrane sztuki i karmi je według pewnego klucza, niezrozumiałego dla postronnego obserwatora. Wyjaśnienie zasad dokarmiania świń pasących się na popkulturowym polu winno być najważniejszym zadaniem badaczy historii najnowszej, a także dziennikarzy i socjologów. No, ale nie jest i mam nadzieję, nie muszę tłumaczyć dlaczego. Podam jednak pewien przykład ogłupienia krańcowego. Oto usłyszałem ostatnio, że jeden z pracowników IPN powiedział, że polskim batmanem może być jakaś tam sanitariuszka z powstania warszawskiego. To jest coś absolutnie niepojętego. Ludzie ci nie potrafią nawet zrozumieć jak działają memy i do czego służą. Myślą, że jak wyprodukują własne, wykonane dokładnie na wzór tych najpopularniejszych, to osiągną jakiś sukces. No właśnie – memy. Skąd się wzięły? Były zawsze, tylko my ich nie zauważaliśmy, bo traktowaliśmy je jak prawdę objawioną. I dopóki uczeni radzieccy nie wymyślili internetu nie mogliśmy się poznać na memach, bo nie było ich z czym porównać. No, ale dziś już możemy korzystać z dobrodziejstwa sieci i porozmawiać o memach dawniejszych, których nie dostrzegaliśmy. Wezmę na warsztat dwa. Pierwszy – państwo poważne i aspirujące do bogactwa, musi mieć dostęp do morza. To jest nieprawda. Ono musi mieć dostęp do lojalnego pośrednika, który odbiera produkcję. Czy ten pośrednik przybędzie na statku, koleją, karawaną, samolotem, czy wręcz zainstaluje się w samym środku państwa i będzie organizował produkcję sam, wykupując od miejscowych elit koncesję, nie ma żadnego znaczenia. Przed wojną najbogatszymi krajami w Europie były Holandia i Czechy. Te ostatnie nie miały nigdy dostępu do morza, a ich bogactwo było przez wieki wręcz legendarne. Wszystko ze względu na złoża znajdujące się obrębie korony św. Wacława i na intensywną produkcję przemysłową, zarówno ciężką, jak i tekstylną.
Kolejny mem – państwa pragnące zachować bezpieczeństwo granic winny je oprzeć na naturalnych barierach. To jest kolejna głupota, która fałszuje prawdę podstawową – definicję funkcji państwa. Zanim wymienię państwa, które nie miały naturalnych granic, a były wręcz szyderstwem z tej koncepcji przypomnę, że żadne naturalne granice nikogo nie obroniły w przeszłości, a dziś już się nawet o nich nie wspomina, bo technologia, dawno je unieważniła. No, ale powróćmy do czasów dawnych, które są rzekomo legendarne i przez to upośledzone w stosunku do dobrze udokumentowanej historii najnowszej. Mamy dwa uderzające przykłady olbrzymich organizmów państwowych, które działały sprawnie, nic sobie nie robiąc z naturalnych barier, wcale nie byle jakich – państwo Wizygotów, przekrojone na pół Pirenejami, ze stolicą w Tuluzie najpierw, a potem w Toledo, no i Wielkie Morawy, które zaczynały się w Krośnie Odrzańskim, a kończyły w Siedmiogrodzie i obejmowały wszystkie najbardziej zasobne złoża Europy. A jakby tego było mało jeszcze najważniejsze szlaki transportowe. Do jakich wniosków nas to spostrzeżenie prowadzi? To prostych, takich, które już były tu artykułowane – elita finansowa, zgromadzona w centrach gospodarczych świata powołuje państwa do życia po to, by organizacje te chroniły kluczowe rynki. Czasem w wyniku konkurencji poszczególnych centrów finansowych dochodzi do gwałtownych walk, które widz obserwuje jako zmagania królestw wyposażonych w ideologie. To jest rzecz pozorna, która służy ukryciu ten najważniejszej – bankierzy wysłali swoich ludzi, żeby wyjaśnili kto ma mieć przewagę na danym obszarze. Przykład Burgundii, niedawno tu omawiany, uczy nas, że koncentracja kapitału i przemysłu w jednych rękach, nie zawsze prowadzi do sukcesu. Trzeba jeszcze kontrolować produkcję rolną i mieć dostęp do dwóch przynajmniej szlaków odprowadzających towar, żeby móc mówić o panowaniu na odziedziczonym obszarze. Świat bowiem jest pełen zdecydowanych na wszystko gołodupców, którzy za jakiś marny grosz, gotowi są zlekceważyć nawet bardzo potężnych graczy i zastawić na nich jakąś perfidną pułapkę. Zasugeruję teraz do czego służą rewolucje. Otóż są to kolejne etapy negocjacji pomiędzy lokalną elitą, a elitą globalną, mające doprowadzić do zmiany organizacji pracy na jakimś obszarze, albo w jakimś państwie, jeśli ktoś woli takie słowo. Lokalna elita ma możliwości, żeby przeciwstawiać się naciskom bankierów, ale nie rozumie jednego – istotnego znaczenia wyrazu reforma i istotnego znaczenia wyrazu ideologia. Gdyby na przykład elity rosyjskie w stuleciu XIX i XX rozumiały znaczenie tych wyrazów, natychmiast powołałby do życia Rzeczpospolitą, z królem i katolicką hierarchią. Zachowując dla siebie jakąś iluzoryczną zwierzchność, tak jak to zrobili Brytyjczycy w Kanadzie i Australii. To unieważniłoby argumenty negocjacyjne bankierów i musieliby oni spuścić z tonu. No, ale Rosja wybrała inną drogę. Uwierzyła w mem „trzeciego Rzymu” i zaczęła „dzielić i rządzić”. Politykę taką prowadzi do dziś, produkując przy tym niezliczoną ilość memów na swój temat, które nie uchronią jej od ostatecznego podziału. Już dawno bowiem zdecydowano, że musi ulec zmianie organizacja produkcji i wydobycia na obszarze zarządzanym przez KGB od czasów rewolucji.
Uściślijmy teraz definicję państwa. Jest to obszar, zarządzany przez jakąś grupę, którą można nazwać lokalną elitą, choć wcale nie musi być ona ani lokalna, ani elitarna. Może to być ktokolwiek, komu elity globalne powierzą misję organizacji produkcji i wydobycia. Oczywiście, łatwiej jest powierzyć ją organizacjom zasiedziałym, niż nowym, no chyba, że zapadła decyzja o tym, by dokonać naprawdę wielkich zmian na dużych fragmentach globu. Taka zaś decyzja zawsze związana jest z rozwojem technologii. Ten z kolei zwykle rozpoczyna etap negocjacji z lokalnymi elitami.
Co ma do tego wszystkiego Kościół? Otóż występuje on zwykle w opozycji – jawnej lub ukrytej – do elit bankierskich, a przez długi czas sam kreował rzeczywistość gospodarczą na świecie. Dziś tego nie czyni, albowiem władza doczesna została mu odebrana przez lokalnych kacyków, którzy naobiecywali różnych rzeczy bankierom, chcąc się pozbyć hierarchii ze swojego terenu. Pokusa, by odrzucić tę konkluzję, albo ją spłaszczyć, jest wśród duchownych, szczególnie młodych, bardzo duża. Nie mnie oceniać czy jest to słuszne czy nie, ale to trochę tak jak z tą historią najnowszą i dawniejszą. Nauczanie Kościoła jest żywe i ma trafiać do każdego, nawet najgłupszego członka społeczności, czy to jednak oznacza, że winno się koncentrować na organizowaniu życia rodzinnego wiernych i na niczym więcej? Ewentualnie jeszcze na ciągłym przepraszaniu za grzechy i błędy dokonane w przeszłości? Tak jakby Kościół był jedyną organizacją której członkowie grzeszyli i błądzili. To jest rzecz jasna kolejny mem, a jego istotna przewrotność polega na tym, że w organizacjach konkurencyjnych dla Kościoła nie istnieje pojęcie lojalności poza własną strukturą. Co to znaczy? Kościół musi pochylać się nad każdym durniem i starać się trafić do wszystkich. Tamci muszą się troszczyć tylko o swoich. I to daje im przewagę. Jeśli więc jakiś wierny słyszy od młodego księdza, że on jest od słuchania, a duchowny od wygłaszania nauk, może mieć pewność, że coś niedobrego dzieje się w strukturze. I następuje istotna zmiana w zakresach lojalności wobec członków organizacji wewnętrznej i tych co stoją na zewnątrz. To zaś może oznaczać tylko jedno – rozpoczęły się jakieś negocjacje, których celem jest zmiana sposobu zarządzania określonym obszarem dóbr.
Przypominam, że w dniach 6-8 marca jestem na targach w Poznaniu.
Brytan najstarszy mem Brytola zwany zapożyczeniem ☺
Trudno się dziwić, że ludzie wierzą w to, co mają napisane w podręcznikach do historii. Kiedy je czytali, byli dziećmi, zostawionymi na pastwę edukacyjnego losu przez rodziców, więc przyjmowali jedyną rzecz, którą mogli przyjąć – to, co zostało im dane.
Ta dziwna wiedza urosła na nich, to znaczy na nas, jak, nie przymierzając, łabędzie pióra i jedynie t-shirt z pokrzyw może tu coś pomóc.
Państwa
padają,
Kraje
nie ulegają
Może lansuje się tylko najnowsza historię, żeby odciąć nas od prawdziwej Polski. Do tego dla neokomuchów, Europa zaczęła się od rewolucji francuskiej.
„dlaczego konsumenci treści uważają, że historia najnowsza jest ważniejsza od starożytnej czy średniowiecznej” ?Myślę że mam odpowiedź, nie twierdzę że jet to jedyna słuszna odpowiedź ale skoro autor raczył zadać pytanie, to pozwolę sobie ją tutaj zamieścić.Historia – między innymi – służy do przewidywania przyszłości. Trochę podobnie jak w meteorologii, to co było wczoraj ma większe znaczenie dla jutrzejszej pogody niż to, co było 100 lat temu.Pozdrawiam
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.