lis 092019
 

Nie wiem, co mi się stało, że z rana samego wszedłem na stronę technikum leśnego w Zagnańsku, którego przecież nie kończyłem, nigdy w nim nawet nie byłem. Jedynie co jakiś czas myślę sobie o tym, że lepiej by było, gdybym wiosną roku 1984 zawiózł papiery tam właśnie, a nie do Biłgoraja. Miałbym przede wszystkim bliżej, wsiadałbym w pociąg w Dęblinie i jechał spokojnie do samego Zagnańska. Nie musiałbym się przesiadać w Lublinie w autobus i czekać tylu godzin, a potem jechać w zaduchu, z chorobą lokomocyjną, po dwóch awiomarinach, do tego dziwnego miejsca, gdzie nie ma nawet normalnego rynku. No, ale stało się tak, jak się stało. Nie wiem dlaczego zacząłem przeglądać wpisy na stronie szkoły w Zagnańsku, ale fakt jest faktem, że znalazłem tam informację o spotkaniu uczniów z poetą, który w dodatku jest absolwentem tego technikum. Napisali tam, że spotkanie wzbudziło wielkie zainteresowanie, a uczniowie słuchali w skupieniu, nauczyciele zaś z zainteresowaniem. A może na odwrót? Nie jest to szczególnie istotne. Poeta nazywa się Michał Soból i gdybym zdecydował się na naukę w Zagnańsku, na pewno byśmy się spotkali, albowiem jest on jedynie rok młodszy ode mnie. No, ale sprawy potoczyły się inaczej. Ponieważ znam doskonale realia jakie rządzą społecznościami w takich szkołach nie uwierzyłem w to, że spotkanie przebiegało rzeczywiście w takiej atmosferze, jak to zadeklarowano we wpisie. Może kilku uczniów z jakimiś nieuzasadnionymi ambicjami słuchało z uwagą tego, co poeta im opowiadał, ale reszta nudziła się, grała na telefonach, albo gapiła się w okno. Nauczyciele zaś myśleli tylko o tym, jak tu się z tego spotkania wykręcić. Zastanowiło mnie jednak to, że poeta w ogóle został zaproszony na spotkanie z uczniami. No i zadałem sobie pytanie, co takiego trzeba pisać, żeby dostąpić zaszczytu zaproszenia do swojej byłej szkoły, na taki wieczorek? Zacząłem przeglądać wiersze poety Sobola i, ujmę rzecz łagodnie, zaskoczenia nie było. Oto próbki, moim zdaniem reprezentatywne.

KOŚCIOŁY

Chłodne mury kościołów wciąż jeszcze pamiętają o jurajskich
początkach i jak rodzice znają nasze dziecięce

choroby, które w każdej chwili znów mogą wybuchnąć
ze zdwojoną siłą. Wchodzimy między świece

i chorągwie jak w las, szukamy prześwietlonych polan i świeżych
traw, aby się nimi trochę popaść, choć przez chwilę

nie myśląc, nie myśląc o wygnaniu. Czarodziej ksiądz spala
nad nami wonne zioła i mówi, że Bóg pocierpi za nas.

SALONY

Najdroższy jest dotyk. Jaszczurka koronkowych majtek
zbiega w dół po udzie i na chwilę przystaje

na czerwonym paznokciu najszerszego palca. Powiewa
zielonozłoty motyl banknotu i uśmiech tą drobną

niezręcznością wywołany przekierowuje wzrok na łoże
bez pościeli. Płyniemy. W lotnym piasku najgorętszej

z pustyń, śniąc swój wieczny sen o morzu. Burdele
zwane są dziś salonami masażu, lecz to niczego nie zmienia

Jak widzimy, obydwa wiersze dotyczą lokali, do których człowiek może się udawać regularnie, dla zaspokojenia pewnych potrzeb. Nie ma jednak przymusu, nie musi tego czynić wcale. Akcenty rozłożone w tych utworach, jasno wskazują, że Michał Sobol, musiał być poetą zauważonym, nagrodzonym i wyróżnionym. Co do tego nie ma kwestii. Jak możemy przeczytać w wiki, wyróżniono go nawet nagrodą im. Herberta. Jakby tego było mało, publikował w pismach takich jak „Lampa”, które wydawane jest przez wydawnictwo „Lampa i iskra boża”, w całości dotowane przez państwo. Redaktorem naczelnym tego periodyku, jest znany literaturoznawca Paweł Dunin Wąsowicz, syn Krzysztofa Dunina-Wąsowicza, historyka ruchu ludowego w Polsce. Książki tego pana, należy przeczytać koniecznie, zanim zostaną one wyrzucone z bibliotek, bo tam – mimochodem rzecz jasna – napisane jest czym w rzeczywistości był ruch ludowy. No i ponadto sprawa ma swój wymiar kabaretowy – warszawski inteligent, na polecenie partii jak rozumiem, opisuje dzieje ludowców. Paweł Dunin Wąsowicz był ponadto, o czym już nikt nie pamięta „odkrywcą” talentu Doroty Masłowskiej, która zapodziała się dziś nie wiadomo gdzie.

Po co ja to wszystko piszę i po co znęcam się nad biednym poetą z Zagnańska? Otóż czynię to dlatego, że co jakiś czas pojawia się na horyzoncie jakaś łachudra, która zaczyna drwić ze mnie, że jestem autorem po technikum leśnym, ha, ha, ha, ha….po technikum leśnym. No więc tu macie poetę po technikum leśnym, który uprawia, jak większość współczesnych poetów, twórczość wysiłkową, brnąc w koleinach wyrytych przez wcześniejszych jakichś autorów, którzy odkrywali, że można księdza porównać do czarownika, albo, że w burdelu jest całkiem miło. Do tego nagradzają go ludzie tacy jak Zagajewski, a wiersze drukuje mu Dunin. Ktoś powie, że kieruje mną niezdrowy resentyment. To nie jest prawda, kieruje mną dobrze rozumiany interes własny. Jak ktoś jeszcze raz podniesie argument mojego wykształcenia, musi się liczyć z najgorszym.

Chciałem teraz rzec kilka słów o moich kolegach, którzy próbowali swoich sił jako poeci i jako grajkowie. Było ich nawet całkiem sporo i każdy z nich był osobną, zasługującą na epopeję katastrofą. Po jakimś czasie, bynajmniej nie krótkim, porzucali swoje marzenia o karierze literackiej czy też muzycznej i szli normalnie do roboty, ale cośmy mieli z nimi zabawy to nasze. Najlepsze było to, że nauczyciele byli wobec nich całkiem bezradni. To znaczy, jak trzeba było przygotować program na jakąś akademię, to oni się zgłaszali dobrowolnie, a wszyscy inni, którzy mogli wyraźniej zadeklamować wiersz, albo zagrać na gitarze, tak żeby widownia usłyszała melodię, uciekali od tego zaszczytu ile sił w nogach. I tak na scenie pojawiał się kolega Paweł, który miał tak straszny szczękościsk, że z ust wydobywały mu się dźwięki przypominające jakiś syk strażackiego węża, przebitego widłami. Człowiek ten, rzecz oczywista, śpiewał piosenki do tekstów Edwarda Stachury, co wprawiało nas – widownię, a także nauczycieli w stupor i konsternację, tak wielką, że po zakończeniu akademii w ogóle nie mogliśmy mówić. Byli tacy co po występie kolegi Pawła po prostu zwiewali, biegnąc po schodach w dół na oślep. Trochę lepszy był Józek, ale on miał z kolei giełkot i mówił jeszcze gorzej niż Janusz Mikke, zwany Korwinem. Kiedy przychodziło do śpiewania, a Józek miał repertuar satyryczny, uważał się, bowiem za prześmiewcę, trzeba było mocno wytężać ucho, by cokolwiek usłyszeć. Piosenki, które Józek śpiewał nijak nie pasowały do tego co wyczyniał on w tym samym czasie z gitarą. To znaczy słowa emitowane były w innym rytmie niż melodia, ale Józkowi to nie przeszkadzało. Nam też nie, bo Józek był człowiekiem lubianym i jakimś takim empatycznym. Tak więc słuchanie go nie niosło za sobą jakichś głębokich, estetycznych rozterek. Najgorsze było to, że Józek ćwiczył na tej swojej gitarze w sobotę i w niedzielę z rana. Siadał w łazience, gdzie był największy pogłos, walił w struny gitary i darł mordę do nieprzytomności. Kiedyś, w czasie józkowej próby, weszliśmy z Jankiem do tego kibla, żeby zapalić. Zachowując całkowity spokój i patrząc na Józka, jak na nowo odkryty gatunek ssaka, Janek zapytał – Józek, ty to robisz specjalnie? Józek ani się nie przejął, ani nie obraził, był to bowiem człowiek gorąco wierzący w swój, dany mu od Boga, talent.

Wszyscy oni, rzecz jasna, próbowali pisać wiersze, ale – co za szczęście – nie zapamiętałem ani jednego z tych utworów, choć zdarzało się, że czytali je na głos.

Tak to było z poetami w technikum leśnym „z siedźbą” w Biłgoraju. Zapytacie co takiego ja robiłem i czy próbowałem jakoś zwrócić na siebie uwagę? Nie czyniłem tego. Byłem bowiem bardzo serio zainteresowany swoją karierą autorską. Głos zaś wewnętrzny podpowiadał mi, żeby nie wspominać ani słowem o swoich planach i marzeniach, tylko czekać spokojnie na rozwój wypadków. No, a ja często, choć nie zawsze, słucham tego głosu.

  14 komentarzy do “O autorach z wykształceniem technicznym”

  1. Nie zwracając niczyjej uwagi paliłem spokojnie papierosy w kiblu … Jakie fajki można kupić za kieszonkowe? no jakieś tanie. Dobrze, że ten nałóg nie trwał długo.

     

    A tak na marginesie, na stacji metra Służew, bardzo często siedzi wykonawca piosenek . Taki zestaw: gitara , krzesełko i wykonawca.

  2. Papierosy były tanie, nie to co dzisiaj. Paliliśmy radomskie, albo klubowe

  3. W moim pokoleniu każdy palił pierwszego papierocha w kiblu szkolnym z tym że paliło sie fajki „rąbnięte „tacie. Zaczynało się od Carmenów i zaraz ta epidemia palenia w toalecie mijała, bo co to za szyk, kiedy nie można wystylizować się na młodą damę.

    A koledzy popalali Klubowe, u nich to chyba to było na tle stresu, a może to miał być powiew męskości, nie wiem . Dziś nieważne.

    Trochę znanych osób było z mojego liceum ale to raczej była  taka druga linia. Poety któremu (chyba?) gumka od majtek kojarzy się z jaszczurką (albo coś w podobie) – nie było. Zwyczajne liceum.

  4. Żadne technikum leśne nie było zwyczajne

  5. Luksusowa poezja bez słów

    Jaszczurka Szecherezady

     

    Villa Szecherezada została ukończona w 1929 roku za pieniądze zamożnego estońsko-amerykańskiego Żyda Williama Zimdina, który miał tajemniczą kochankę, zwaną Szecherezada, dla której chciał wybudować zamek z 1001 nocy. Wiedeński architekt Alfred Keller potrzebował na ten projekt dwa lata. Łazienkę sprowadzono z Ameryki a organy z Petersburga. Zwariowane plany właściciela obejmowały też zamianę starego portu w nadmorską promenadę, a kościoła św. Jakuba w kasyno oraz połączenie wyspy Lokrum z lądem różnymi obiektami komercyjnymi. Na szczęście władze miasta powstrzymały jego zapędy. Po wojnie willę przerobiono na pałac dla Tity, ale on miał w pobliżu inny, więc nie korzystał, z wyjątkiem odwiedzin u Elisabeth Taylor i Richarda Burtona, gdy spędzali tam upojne miesiące. Miejsce wykorzystywano też do kręcenia filmu Okupacja, a aktorzy kradli cenne meble. Dziś jest to elitarna rezydencja z prywatną plażą i lokajami. Stanowi własność rodziny Lukšić zamieszkującej w Chile. Dostępna dla wszystkich za kilka tysięcy euro dziennie. Rosjanin Wiktor Vekselberg za pobyt latem w 2007 roku zapłacił 750 tys. euro. Nursułtan Nazarbajew z rodziną również miło spędzali tam czas. W historii tego miejsca pewną rolę odgrywa także rosyjski biały generał Bielajew. O nim, o Zimdinie i o willi można poczytać w wikipedii, ale ta baśń jeszcze czeka na autora.

  6. Moi koledzy, co chodzili do technikum w Żywcu, mówili to samo 🙂

  7. wiwat idzie za nazwiskiem Hołownia, no to zajrzałam do wiki i nasz bohater ukończył Społeczne Liceum Ogólnokształcące Społecznego towarzystwa Oświatowego, które powstało w 1987 roku i w statucie ma nauczanie o UE.

    Równolegle dzieją się procesy polityczne. W tym samym czasie Gorbaczow w styczniu 1987 ogłasza pierestrojkę a  dwa lata później tenże Gorbaczow na Malcie je kolację z Bushem.

    Jakże profetyczne liceum białostockie StO,  ma za sobą już dwa lata funkcjonowania w nurcie którego jeszcze przeciętny wyborca polski nie rozumiał i nie marzył.

    tak mi się wydaje że niektórzy do zakonu dominikanów to wstępują (jedynie) służbowo, czasami nawet (kiedy jest potrzeba) to wstępują dwa razy.

    taki szczęściarz ten Hołownia nie ukończył zwykłego liceum ani technikum  leśnego, tylko liceum STO i 2 razy wstąpił (gdzie miał rozkaz)i już go namaszczają.

  8. Społeczne Towarzystwo Oświatowe (czyli także liceum Hołowni), też  ma swoje święto jest to   30 listopada, wtedy opowiada się jak STO wspiera wiedzę i projekty europejskie.

    a może wosk lać będą i coś wywróżą…

  9. Chodziłem do liceum, które wtedy było i do dzisiaj jest najlepsze w Polsce.

    Nauczyciel historii walczył z nikotynizmem młodzieży robiąc naloty na toalety. Byłem świadkiem jednego z nich – sam nie paliłem. Spanikowane chłopaki zaczęły kryć paczki po kaloryferach i spłuczkach. Po chwili zobaczyłem nauczyciela z wyciągniętą ręką i usłyszałem: „Z filtrem poproszę.”

    Zapakował kilka zdobytych paczek do kieszeni marynarki i wyszedł.

  10. Wrocilam wczoraj…

    … z mojego handlu i zmeczona i do tego jeszcze rozebrala mnie goraczka… tak wiec dopiero dzis moge odniesc sie do Panskiego tekstu…

    … fajny wpis, Panie Gabrielu… bardzo mi sie podoba i dziekuje.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.