Najpierw refleksja natury ogólnej. Stało się coś strasznego. Pierwszy raz wczoraj musiałem zmienić czcionkę w dokumencie, który przygotowywałem do publikacji. Powiększyłem ją rzecz jasna, bo nie ten, bo nie ten już wzrok, jak mówią słowa piosenki. W zasadzie trzeba by może otworzyć szampana, że tyle lat udało się przetrwać bez okularów, no, ale jakoś nie mogę. Byłem bardzo przywiązany do faktu, że widzę zawsze wszystko w około i do tego jeszcze bardzo daleko. Od wczoraj to już przeszłość.
Dyskusja wczorajsza i sam tekst doprowadziły mnie do momentu takiego oto – czy warto w ogóle w swoich książkach powoływać się na teksty i prace, które w pocie czoła wyszukuje dla mnie georgius? Rzeczy, których redaktorzy dodatków historycznych, nawet jakby włożyć im na łeb hełm kosmonauty, a do ręki dać wykrywkę, nie doszukaliby się nigdy? Po co to robić? Po to, by uwiarygodnić własną pracę. To ważna konstatacja, albowiem system jest tak zbudowany, że tamci są po koszernej stronie mocy, a my po trefnej. Żeby w ogóle istnieć trzeba stosować zasady, które stosują oni. No, ale oni ich nie stosują, co było do okazania wczoraj. Otóż nie, właśnie stosują i czynią to właściwie. To znaczy powołują się na teksty już znane i w pewien sposób kanoniczne. Jeśli powołujemy się na coś, czego tamci nie widzieli wcześniej, a oni nie widzą niczego, co nie leży na blacie ich biurka tuż przed nosem, przywłaszczają to sobie natychmiast. Sprawy zaś mają się tak, że można konstruować niesamowite historie na podstawie lektur, o których nie słyszeli nigdy najmędrsi nawet profesorowie historii. I to w zasadzie jest łatwe. Trzeba mieć tylko sprawnego pomocnika, takiego jak georgius i dobrego tłumacza z języków romańskich. Nie trzeba się ich uczyć samemu, bo to jest strata czasu, który potrzebny jest na pisanie i wymyślanie historii. No, ale jeśli napiszemy coś ekstra i będziemy poza systemem to oni natychmiast to ukradną? I tak i nie. Ich rola bowiem polega także na propagowaniu pewnych idei, które są sformatowane i w zamyśle mają utrwalać i utwardzać system oparty na dwóch przeciwieństwach – koszerne vs trefne. Kłopot polega na tym, że idee te są tak głupkowate, że nie uwierzy w nie nikt, nawet studentka pierwszego roku historii sztuki. No, ale przymus by je publikować jest i tego ukryć się nie da. Wynika on z wiedzy, jaką wydawcy omawianych tu periodyków czerpią z rynku. A tak – jak mawiał pan Kuklinowski do podwieszonego u powały pana Kmicica – a tak, z rynku. Wszyscy ci ludzie bowiem firmują wolny rynek. Swobodną wymianę nie tylko towarów, nie tylko treści, ale również myśli. Jest to wolny rynek treści zadekretowanych. My zaś zajmujemy się dystrybucją innych treści, co przy delikatnej zmianie optyki daje nam niewielką przewagę. Niewielką, bo zmusza mnie osobiście to nieco bardziej intensywnej pracy, a czasu jak wiecie nie ma i wzrok już nie ten. Doświadczenia zaś ostatniego roku podpowiadają, że pora uwolnić się od zobowiązań zaciągniętych wobec innych autorów, co jest koniecznością, i wyruszyć w wielki, samotny rejs.
Wróćmy do wiedzy rynkowej. To co my, ale nie tylko my wiemy od dawna, ludzie tak zwanej lewicy, czyli ci wszyscy, którzy pracują w gazowni i periodykach takich jak Polityka, uświadomili sobie wczoraj. Nie ma mowy, żeby zarobić na treściach określanych jako lewicowe. Nie ma tam ani jednego memu, który dałoby się rozpropagować i zorganizować wokół niego dystrybucję. A skoro nie ma zostaje tylko skok na kasę państwową, albo jakieś przefarbowanie ideologiczne. Wiedzę, o której piszę, dostępną powszechnie od wielu lat dla każdego, lewica zaczerpnęła z programu „Towarzyszka panienka”, który emitowany jest na YT. Program ten nie jest autorskim pomysłem Moniki Jaruzelskiej, ale wymyślony został w redakcji Super Expressu. No i okazało się, że największą oglądalność mają te programy gdzie występuje Braun, Ziemkiewicz i reszta. Najmniejszą zaś te, w których Monika gada z jakimś zbuntowanym lewicowym malarzyną, malującym genitalia kotów na zielonym tle, czy może wróble uprawiające miłość francuską w przedszkolu…nie pamiętam. W każdym razie chodzi o to, że tamci ze swoimi buntami, demaskacjami i histeriami, się po prostu nie nadają. Całe zainteresowanie publiczności skupione jest na „naszych”. Trzeba je teraz przejąć, skanalizować i zorganizować sprzedaż na zasadach koszerne – trefne. Co oznacza, że po stronie koszernej, chcąc nie chcąc, znajdzie się Grzegorz Braun. Będzie to bardzo ciekawe widowisko, którego finału przewidzieć na razie nie można.
W mojej ocenie nie da się zorganizować rynku na zasadzie koszerne-trefne, jeśli dyrektorem wydawnictwa Czytelnik jest kto inny niż Borejsza, a szefem tajnej policji kto inny niż jego brat. To są niemożliwe rzeczy. Można próbować zachować pozory takiej sytuacji, kontentować się kradzieżą treści i absorbowaniem odkryć innych autorów, nie zaliczonych do sfery koszernej. Kontrolować całkowicie jednak rynku nie można. Stąd nie ma wyjścia, trzeba podawać w książkach te adresy bibliograficzne. Raz ukradną, bo coś zrozumieją, a raz nie. Poza tym, przypomnę, oni mają to ograniczenie, które każe im spłaszczać treść i układać ją w ciągi memów. Nie uwolnią się od tego, bo taki jest patent. Cała, że się tak górnolotnie wyrażę, wolność dotycząca formy, jest do naszej dyspozycji. Wszystko to, co było na standardowym wyposażeniu artysty awangardowego, lewicowego, burzącego porządek społeczny, zostało dziś porzucone, jak wyposażenie samuraja, który zorientował się, że przeleciał nad nim samolot. Nie jest już im potrzebne. Muszą teraz już tylko pielęgnować ten swój sukces, który – cbdo – polega na tym, że Braun jest u Jaruzelskiej.
Ja zaś mogę z całym spokojem wydać książkę o tym, że do pisarza Nienackiego przylatują diabły w milicyjnych mundurach. I nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć. Dlaczego? Bo Borejsza nie jest dyrektorem Czytelnika, a Różański nie jest szefem SB. Wiarygodność zaś systemu, który funkcjonuje dziś polega na zachowaniu pozorów i przede wszystkim na tym, by od wymienionych luminarzy polskiej kultury odciąć się możliwie najwyraźniej. Licząc jednocześnie na to, że publiczność uwierzy w to, iż ich bezpośredni pogrobowcy, są sympatycznymi misiami, albo zatroskanymi o los ludzkości i kraju mędrcami. Tak się oczywiście stanie, ale – powtórzę – nie ma to znaczenia. Ludzie ci bowiem działają według metody następującej – uśmiechają się tajemniczo, wskazują palcem na wiszący na ścianie kaloryfer, mówią, że tam jest woda, a jak woda, to ten kaloryfer jest prawie jak ocean. To nieprawda. Ocean jest gdzie indziej. Nawet jeśli wokół tego kaloryfera z brudną wodą w środku, zorganizuje się pokaz filmu nakręconego według prozy Twardocha, to ocean i tak pozostanie tam gdzie jest. W znacznym od tych aranżacji oddaleniu.
Ktoś może oczywiście uznać, że moja dzisiejsza przemowa jest zbyt zagmatwana, zagadkowa, nieoczywista i tak naprawdę nie da się jej zrozumieć, a o tym, by stanąć po mojej stronie, to już całkiem nie ma mowy. Zrozumiem, ale nie zrezygnuję. Uważam bowiem, że to jedyna droga do sukcesu.
Trefna i koszerna strona mocy. Plusy dodatnie i plusy ujemne.
Bez dostępu do białych niedźwiedzi lewica nie ma mocy.
Komentarz w atmosferze notki ☺
A kaloryfer wydaje im się oceanem
Tylko teoria jest ciekawa.
W wersji brydżowej: ważna jest licytacja, a rozgrywka to jedynie formalność.
Teoria mówi, że tzw. prawa człowieka, od których zaczyna się każda lewicowa, socjalna rewolucja, sprowadzają się do jednego stwierdzenia: nie będę robił, nie chce mi się, mam prawo do lenistwa
https://www.google.com/url?sa=t&source=web&rct=j&url=https://wiedzaspoleczna.pl/wp-content/uploads/2017/09/Prawo-do-lenistwa.pdf&ved=2ahUKEwjpu4G50b3sAhVmpYsKHS7RC0wQFjAAegQIBBAB&usg=AOvVaw1oU4b4l8GZ7CLAIiUQ6g9U
Prawo do lenistwa może mieć chłop pańszczyźniany, niewolnik, kobieta, murzyn, mąż i żona (pier*** nie rodzę), dzieci (strajki szkolne, fridays for future), Polacy (powstania, Solidarność).
Człowiek musi jednak coś jeść i o siadać jakieś dobra, więc jeżeli jest leniwy (lewicowy) to musi gdzieś ukraść, cbdu.
Lewica nie stworzyła niczego wartościowego w żadnej dziedzinie, bo to by zaprzeczało jej istocie.
A sedno tej istoty brzmi: nie będę służył.
Praktycznie (każdemu) autorowi pozostaje kwestia, jak się dobrze sprzedać.
Konflikt między koszernością i trefnością jest to wojna między materialną, namacalną rzeczywistością i absurdalnymi ideami. Na razie absurdalne idee wygrywają na wszystkich frontach: g. się leje do Wisły, mamy epidemię bez objawów, papież tworzy lewicowe manifesty, Zachód wymiera, Giertych wychodzi na wolność itp.
Z mojej praktyki wynika, że edukacja zarówno dzieci, jak i dorosłych sprowadza się do jednego: zademonstrować na drobnych przykładach, że namacalna rzeczywistość wygrywa z absurdalnymi ideami i tylko na tym się skupiam w relacjach z dziećmi.
Obecnie program szkolny składa się w trzech czwartych z absurdalnych idei i w jednej czwartej z ukradzionych prawdziwych (prawicowych) treści, które na oczach dzieci zarzyna się mówiąc: a, tak…
może jeszcze pasuje powiedzenie „mieć pecha i zawsze być na osi „odciętych” (zamiast rzędnych)”
ale to powiedzenie: trefna i koszerna strona mocy – świetne
Gdy coraz więcej Biedronek wokół nie jest łatwo utrzymać Delikatesy, nie czyniąc z nich Delikatesów czy innego Pachnidła 😉
No tak, rzeczywistość jest namacalna i nawąchalna (wonna), zwłaszcza gdy wzrok się pogarsza, to inne zmysły krzepną. U każdego człowieka wraz z wiekiem puchnie nos.
Takie oczywiste
Damy radę
Złodziejom nie, oni myślą pod co się podczepić
Oprócz Borejszów była jeszcze armia radziecka, która wydawała codzienną gazetę i martwiła się o suwerenność Polski w związku z Planem Marshalla, tak jak Borejsza martwił się o rogatywki. Dziś o godz.20:00 TVP Historia nada dokumentalny serial Wielkie mity historii: „Plan Marshalla okazał się mniej skuteczny niż wstępnie przypuszczano. Nie uratował Europy przed nędzą…”
A w Polsce wkrótce piliśmy szampana z neonu w Alejach Jerozolimskich
Jak wirus?
Wirusy (łac. virus „trucizna, jad”) – niewielkie cząstki zakaźne infekujące wszystkie formy życia, niezdolne do namnażania się poza komórką gospodarzem.
Wirusy nie mają struktury komórkowej, własnych układów metabolicznych, ani nie zawierają organelli[a]. Nie zalicza się ich do organizmów żywych.
Przyznam, że mnie trochę szlag trafia, jak lekarze mówią, że wirus żyje tyle i tyle dni albo ginie i umiera.
Nie możemy jako ludzkość walczyć z czymś, co jest nieżywe, bo toto nie ma życia ani osobowości. Możemy mówić o zarazie jako o zjawisku. Z tym zjawiskiem nie możemy sobie poradzić, bo brakuje wiedzy i konsekwencji. To samo dotyczy złodziejstwa. Dialog ze złodziejem jest bezsensowny.
A kiedy zaczną nadawać program Wolskiego „Powtórka z rozrywki”?
Chwilowo dziury programowe po nie kończących się powtórkach Wołoszańskiego zapychają serialem „Zmiennicy”, kucharzami i weteranami Solidarności.
Natomiast do trefnego Panu Marshalla dodam, że uratował Włochy przed komunizmem. Już na paryskiej konferencji pokojowej w 1946 roku premier Alcide de Gasperi prawie płakał, gdy mówił: „Zabierając głos w tym światowym kontekście czuję, że wszystko oprócz waszej osobistej kurtuazji, jest przeciwko mnie…”. Echa powojennego głodu są widoczne do dzisiaj w zachowaniach kulinarnych wielu Włochów, którzy preferują jaja byka od znienawidzonych ryb. Io ho perso i testicoli quando sono diventato un pesce (straciłem jaja, gdy stałem się rybą.)
Boje sie pani Moniki, jest straszna. Braun ledwie usiedzial, taki byl przerazony. Moze pan by sie wyprawil do chatki wiedzmy?
no tak jak suszi (gulała ryżu zawinięta w wodorosta z ociupinką ryby) awansowało do eleganckiej przekąski
Jednego komentatorów nazwał pan”lachudra’, tylko dlatego, że napisał, iż Panskie rewelacje są albo nieścisłe, albo już dawno nie są objawieniami. Bo trzeba chodzić do biblioteki.
Niech pan chodzi, powodzenia.
Gospodarzu z oczami i mnie się to przytrafiło, ca 20 lat temu. Można się przyzwyczaić. Przy okazji jest to sygnał ostrzegawczy. Czyli naszedł czas by się trochę oszczędzać. Tylko jak? To jest pytanie.
Eleganckiej? To było 20 lat temu w nielicznych restauracjach. Dzisiaj to pożywienie dla tych co już nie mają jaj do stracenia, prawie jak kadryl czyli czarny salceson w łódzkich kapitalistycznych stołówkach fabrycznych.
No właśnie
Nie dziękuję, sprzedaż i tak jest niska. Mam ją całkiem zdewastować?
To dziwne, ja tam lubię ryby
To prawda, dlatego ja monologuję
jest knajpa Biały Kamień na polach mokotowskich, przekąska dla 6 osób kosztuje 700 zł- myślałam że taki rachunek oznacza być elitarnym – ale wyprowadził mnie Pan z błędu.
czyli nawiązując do tytułu tekstu:
– forma nie elitarna a postrzeganie (moje) w zaniku-
Włosi po wojnie musieli jeść ryby, bo mięsa nie było. Nie było też lodówek, więc jedli suszone lub solone z beczki (alici czyli anchois przed odfiletowaniem). W kraju rybaków i artystów zostało to więc symbolem biedoty. Ja raz na tydzień w rzymskim supermarkecie wykupywałem cały zapas niby wędzonej makreli.
https://m.youtube.com/watch?v=uQuwiNWEVrg
Zupełnie nie rozumiem dlaczego zabili aktorów grających kompanów Kmicica, wiadomo, że sztuka wymaga poświęceń, ale ile potem zamieszania z dietami, inwentaryzacją, raportami.
Z tego samego powodu, dla którego chcieli wysadzić dobry, prawdziwy most kolejowy. Bo to był czelendż.
Ciekawe, czy przed śmiercią poinformowano ich skutecznie o zarzutach, bo w przeciwnym razie wyrok byłby bezprawny.
Jeden udawał, pewnie go dobili. Bezprawnie.
Dla podniesienia moralne:
Facet robi to co Gospodarz, ale na rynku amerykańskim
https://voxday.blogspot.com/2020/10/200-million-views.html?m=1
„Przed komunizmem Wlochy uratował” nie plan Marshalla tylko extradycja do domu wszystkich mafiozów złapanych w USA. SZEF FBI, pan Hoower, był przekonujący.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.