maj 292023
 

Jak wiecie, upieram się przy tym, że tak zwane stałe warianty gry, wskazywane przez udających mędrców polityków opozycji, to jedynie memy. Te naprawdę stałe warianty są gdzie indziej i można je łatwo zaobserwować. Wskazanie ich palcem wymaga jednak pewnego przygotowania.

Pamiętacie ile czasu poświęciłem tekstyliom i przemysłowi tekstylnemu? Na pewno pamiętacie. Ilość wniosków, które wyciągnęliśmy ze wspólnych analiz i obserwacji tego, co działo się na rynkach tkanin, była spora i można by je dość łatwo przerobić na książkę.

Dziś przypomnę te najważniejsze – tkaniny sprzedawane są za pomocą kilku schematów sprzedażowych. Jednym z nich jest schemat, który możemy nazwać liturgicznym. Wszyscy wiemy, że są tkaniny i stroje liturgiczne, ale mało kto domyśla się gdzie są one produkowane i kto je robi. Ja też tego nie wiem, ale kiedyś trzeba będzie obejrzeć te metki. Dziś chciałem wskazać co innego. Oto jeśli mamy rynek strojów liturgicznych, natychmiast pojawia się rynek strojów paraliturgicznych. Chodzi o to, by bezwartościowe szmaty, służące przeważnie do pochówku w jakichś sektach, sprzedawać za pieniądze, których one w żaden sposób nie są warte. I to jest przeważnie praktykowane po cichu, ale są momenty kiedy się tę sprzedaż nagłaśnia. Najlepszym przykładem, który tu kiedyś omawialiśmy były koszule sprzedawane w rezerwatach Indian Lakota, pod koniec XIX wieku. Pojawił się wśród tych Indian prorok imieniem Wovoka, który zaproponował im nowy rodzaj życia religijnego – taniec ducha. Prócz tego mieli oni przygotowywać się do ostatecznej rozprawy z białymi, a pomóc im w tym miały specjalne koszule, które zatrzymywały pociski karabinów i rewolwerów. Sprzedaż tych koszul była prowadzona przez specjalnych agentów. Nie wiemy jednak, co było tam napisane na metkach. Żeby taka sprzedaż była możliwa, potrzebne jest przygotowanie, czyli musi pojawić się prorok. To on decyduje o dynamice koniunktury i jej skali. On ma też wszelkie gwarancje bezpieczeństwa, albowiem bez niego ta sprzedaż, za którą idzie eksterminacja kupujących się nie uda. Chciałbym podkreślić, że sprzedaż cudownych koszul zabezpieczających przed kulą czy innym jakimś złem, jest zasłoną dla nadchodzącej z zupełnie innego kierunku eksterminacji. Być może sprzedawcy koszul, nieświadomi jak działa cały mechanizm myślą, że to takie żarty i oni tu zarabiają na naiwnych dzikusach, ale wierzcie mi, że jest inaczej. I teraz popatrzcie na to:

https://twitter.com/TPodjadek666/status/1662731679255912448/photo/1

Człowiek, który to proponuje ponoć nie istnieje, jest wymyślonym przez jakichś cwaniaków żartem. No, ale dokładnie tak samo było z indiańskim prorokiem imieniem Wovoka. I wszyscy wiemy, jak to się skończyło.

Podkreślmy – żeby ten numer zadziałał, musi być prorok, a najlepiej kilku, musi być realne zagrożenie, które należy zlekceważyć i do tego służą koszule o cudownych właściwościach, uwaga zaś oszukanych musi być przeniesiona na zagrożenie fikcyjne. I to właśnie rozgrywa się przed naszymi oczami w różnych wariantach i konfiguracjach. Kluczowym momentem jest podmiana zagrożeń, zlekceważenie realnego i wyolbrzymienie fikcyjnego.

Żeby dotrzeć do prawdy, potrzebny jest opis. Nie daje on jednak żadnych gwarancji. I tak bowiem wszystko odbywa się w sercach i umysłach odbiorców. Nawet wyroki sądowe, opierające się na oczywistych przesłankach, mogą być zakwestionowane po latach innym opisem zdarzeń, który wzbogacony będzie o nowe fakty. Problem z odbiorem opisów jest taki, że one – w przypadkach ważnych dla konkretnych ludzi, czyli w sądzie – są niesłychanie szczegółowe. Przez to zaś nikomu się nie chce ich czytać.

Rynek treści zaś, na którym także – jak w sądzie – poszukuje się prawdy, składa się z opisów uproszczonych. Takich, żeby każdy mógł je zrozumieć, przemyśleć i zabrać głos. Inaczej być nie może. Obecni na tym rynku sprzedawcy i producenci muszą jednak głosić, że chcą dotrzeć do prawdy. Bez tej deklaracji nie będzie rynku po prostu, a skoro nie będzie rynku, nie będzie też pieniędzy. Rynek treści, jak każdy rynek podlega kontroli i zabiegom systematyzującym. To zaś powoduje, że ludzie są nauczeni reagować jak psy Pawłowa na pewne schematy sprzedażowe. One są w istocie głupkowate, ale przecież działają. Ja sam oglądam doktora House’a, którego widziałem już wcześniej i jak dziecko odkrywam, że mieszka on w domu przy Baker Street 221B. I to jest najprostszy i najważniejszy mechanizm sprzedażowy na omawianym rynku – odwołanie się do narracji znanej i niekwestionowanej, takiej, która jest w dodatku powielana przez wszystkich albowiem gwarantuje sukces, nie zużywa się i można ją modyfikować w dowolny sposób.

Czy można porzucić dążenie do prawdy? Tak, ale trzeba mieć pieniądze na najnowsze technologie i głosić, że to one są kluczem do sukcesu sprzedażowego. Tak, jak kiedyś w cyrku – nie chodzi o prawdę, ale o oglądanie gościa, co łyka ogień. I to jest fajne samo w sobie, ale zużywa się niesłychanie szybko i kosztuje dużo. Po jakimś czasie zaś i tak trzeba w tej fantastyce uwypuklić postulat dążenia do prawdy. I wszystko się powtarza, tyle, że jest droższe i prócz dążenia do prawdy promuje też technologię. Nie za bardzo nadającą się do zastosowania w krajach ubogich. Czego dowodem może być polski serial o wiedźminie.

Naśladowanie schematów ma jednak swoje granice, a te wyznaczone są przez umiejętności warsztatowe twórców. Można sprzedawać z sukcesem stroje paraliturgiczne, ale nie można sprzedawać Sherlocka Holmesa dla ubogich. Jeśli ktoś to robi, to znaczy, że chce ukryć jakąś intencję – jak prorok Wovoka. W ten właśnie sposób zachowuje się telewizja polska emitując filmy i seriale, gdzie nie ma ani jednej autentycznie emocjonalnej wypowiedzi, a wszyscy gadają wyuczonym tekstem, naśladującym mydlane opery z lat osiemdziesiątych. Służą one odwróceniu uwagi od problemów lub zagrożeń prawdziwych. Temu służy film o Przemyku i wszystkie nadawane ostatnio przez TVP idiotyzmy. A także książka Łazarewicza o Pyjasie. Z pewnym zaskoczeniem odnotowałem, że człowiek z którym czasem w daje się na twitterze w jakiej przepychanki, zajmujący się promocją Nienackiego, pochwalił się ostatnio dedykacją Łazarewicza na książce o Pyjasie. Dlaczego mnie to zdziwiło? Bo sam jestem naiwny i wierzę, że promocja pewnego rodzaju narracji nie zawsze musi być obciążona czarną intencją i uwikłaniem. Otóż okazuje się, że musi. I nie da się inaczej. Żeby to ukryć, należy wprowadzić do obiegu wiele sprawdzonych, wykorzystanych wcześniej schematów narracyjnych, które przekonają publiczność, że nic się nie szykuje i wszystko jest jak trzeba. Tu z kolei pojawia się kolejny warunek – trzeba to umieć. I tu widzimy, że jest jednak jakaś nadzieja, albowiem wykonawcy realizujący stałe warianty gry są obustronnie leworęczni. To znaczy czego by się nie chwycili, natychmiast to spieprzą. Uwiarygodniają się zaś wyłącznie poprzez zagadywanie swoich błędów. Nazywają to promocją, publicystyką, dyskusją czy jakoś inaczej jeszcze. Wszyscy jednak widzimy o co chodzi – o ukrycie warsztatowej nędzy i złej intencji. Ktoś zapyta – a czy zła intencja nie może być zasłonięta dobrym warsztatem? Może, ale nie w kraju, gdzie badziewie i bieda są dziedziczne i wskazują na przynależność do politycznej elity. W Ameryce tak, tam szukają ludzi, którzy mają pasję, umiejętności oraz przekonanie i gotowi są pracować w dobrej wierze, dla producenta, który ma same złe intencje. U nas jest odwrotnie, albowiem duże grupy ludzi kwestionują polityczne charyzmaty elit. Przez co one muszą się w swoich własnych oczach i w oczach swojej publiczności uwiarygadniać poprzez działania inne niż przymus polityczny. I tu koło się zamyka. Mamy telewizję, która puszcza Marylę, a usłużni publicyści mówią, że to jest świetne, choć wszyscy widzą, że nie jest. Schemat jest więc taki – zła intencja maskowana jest jeszcze gorszym wykonaniem narracji, która ma ją uwiarygodnić, a ta z kolei katastrofa zasłonięta jest występami ekspertów takich jak Jacek Bartosiak i Igor Janke. I to nic nie pomaga, bo wszyscy i tak widzą jak jest. No, ale potworki te nie znikają, dlaczego? Bo nikt już nie rozumie, że warunkiem funkcjonowania rynku jest dążenie do prawdy. Oni myślą, że są facetami co łykają ogień, a publika już zapłaciła za bilety. I to już wystarczy, żeby prosperować. Otóż nie. I załamanie tej fikcji wkrótce nadejdzie.

W czasie ostatniego spotkania w Ojrzanowie powiedziałem, że moje książki są niepodobne do niczego. I tak rzeczywiście jest, albowiem dążenie do prawdy wyklucza stosowanie rozpoznawalnych i sprawdzonych narzędzi. To są atrybuty oszustów, którzy idą po autograf do Łazarewicza, bo uważają go za pisarza dokumentalistę. Prawda jest gdzie indziej i inne narzędzia muszą być zastosowane przy jej poszukiwaniu. Ani Nienacki, ani Sherlock Holmes do niczego się nam nie przydadzą. No chyba, że zrobimy z nich pastisz. Musimy o tym pamiętać, ale musimy też pamiętać, że ludzie łatwo dają się przekonać do kupowania strojów paraliturgicznych, bo chcą, by ktoś dał im gwarancje, że są bezpieczni i zostaną pochowani według jedynego, właściwego rytu.

Przypominam, że 6 czerwca stoimy na targach książki w Kędzierzynie-Koźlu. Trwają one jeden dzień, od 10 do 19. W dniach 1-2 lipca zaś odbywa się w Grodzisku Mazowieckim impreza o nazwie Targi książki i sztuki.

  Jedna odpowiedź do “O narracjach powtarzalnych i książkach niepodobnych do niczego”

  1. Odwiedziłem w sobotę Muzeum Ludowe rodziny Brzozowskich w Sromowie. Córka zmarłego  rzeźbiarza, która oprowadzała nas po pawilonach pełnych ruchomych rzeźb głównie z lat 1960-70 chwaliła się, że czyta 70 książek rocznie, głównie historycznych. Według niej ojciec miał pod górkę za komunistów a ona dziś boryka się z wieloma dąsami obecnej władzy, bo jest problem z dotacją. Wśród rzeźb są również prace wykonane przez syna rzeźbiarza, jak alegoria Smoleńska, ksiądz Jerzy Popiełuszko i inne niekwestionowane symbole tzw. Wolnej Polski. Zaproponowałem by zainteresowała się Kliniką Języka, na to padła odpowiedź, że córka pracuje w IPN i lubi książki historyczne.
    Naprawdę trzeba woli by czymś się zainteresować, szukać czegoś autentycznego, inaczej ciężko wydobyć się z kolein.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.