lis 032022
 

Czy wielka polityka może czegoś nauczyć maluczkich? O ile tego zechcą – na pewno. Oto przed nami kolejna książką, której akcja rozgrywa się w XIII wieku na terenie Węgier, a ja zanim zacznę snuć swoją opowieść, powiem jeszcze tyle, że rozpoczniemy poszukiwania innych dzieł, które opowiadają o tym niezwykłym stuleciu. No, a teraz już lecimy. Wszyscy bohaterowie powieści Leona Cahun „Zabójczyni” są emocjonalnie i psychicznie uzależnieni od cienia wielkiego chana. On już dawno nie żyje, ale wspomnienia o nim są tak wyraziste, że nie pozwalają działać nikomu inaczej niż według woli zmarłego. Wszyscy bohaterowie powieści pochodzą z rodzin lub środowisk, które zostały przez Mongołów zniszczone, złamane lub co najmniej ciężko doświadczone. I wszyscy służą, nie wykazując oznak buntu. Tłem całej historii jest życie Subedeja i Dżebe, dwóch dowódców, z których jeden – Dżebe – walczył przeciwko wielkiemu chanowi. To, jak powiedziałem, tło, jednak na tyle wyraziste, by nie móc się od tej powieści oderwać. Subedej i Dżebe to ci ludzie, którzy zniszczyli wojska książąt ruskich w bitwie nad Kałką. O ile Subedej był tym człowiekiem, który towarzyszył Czyngisowi od początku we wszystkich wyprawach, o tyle Dżebe był wrogiem. Zabił nawet z łuku ulubionego konia wielkiego chana. Zostało mu to jednak wybaczone i mógł służyć dalej. Podobnie jak jego córka – Zabójczyni – wywodząca się, po matce, ze starej rodziny cesarskiej, roszczącej sobie prawo do władzy nad Chinami.

Wstęp ten prowadzi nas wprost do takiej oto kwestii – w jaki sposób ludy wschodu wykorzystują wrogów, szczególnie wrogów zaciętych, żeby im służyli? I dlaczego takie narzędzie nie działa w Europie? Nie mogę sobie bowiem przypomnieć ani jednego przypadku, by któryś z władców Europy zmusił do służby swojego przeciwnika i ten był mu bezwzględnie posłuszny, tak, jak Dżebe był posłuszny Czyngisowi. Praktyka polityczna Europy zwykle pozostawia ludzi niepewnych przy życiu, dostają oni drugą szansę, ale nikt nie ma narzędzi, które by ich skłoniły do tak bezwzględnego posłuszeństwa, jakim odznaczają się bohaterowie powieści „Zabójczyni”, ci z pierwszego i drugiego planu. Takie postępowanie skłania ich do kolejnej zdrady. To zaś z kolei powoduje, że nie istnieje nic takiego, jak wspólny, polityczny interes Europy. Partykularyzmy zasłaniane są zaś nauką Kościoła, która ma łączyć wszystkich władców kontynentu, ale wiemy dobrze jak te sprawy wyglądały – trwał nie dający się ugasić konflikt papieża z cesarzem, który w Azji był nie do pomyślenia. Z dwóch zasadniczych powodów – wszystkie religie były podporządkowane władzy politycznej. Najsprawniejsi intelektualnie i wojskowo przeciwnicy włączani byli do systemu. Pod rygorem śmierci oczywiście, nie tylko samego wskazanego, ale także jego rodziny i najbliższych. Jeszcze jedna okoliczność ułatwiała takie mechanizmy – służący Czyngisowi ludzie nie byli zasobni w europejskim rozumieniu tego słowa, nie posiadali ziemi i nieruchomości, a chan nie musiał ich kupować. Wystarczy, że był. Ich zyski pochodziły z rabunku i fakt ten także pozycjonował wroga i czynił go ofiarą. Kto raz wstąpił na służbę do wielkiego chana, nie mógł się już z tej sytuacji wydobyć, ani też tego nie chciał. Nikt by mu bowiem nie uwierzył. Nie potrafiłby też funkcjonować w nowych okolicznościach.

Z naszych rozważań płynie odpowiedź na pytanie – skąd wziął się w Europie przymus rozstrzygnięć mafijnych? Zbyt wiele zależało od majątku, a zbyt mało od zasług. Zbyt dużym pobłażaniem cieszyli się majętni zdrajcy, a zbyt dużym lekceważeniem ludzie autentycznych zasług. Pokusa, by tych drugich traktować lekko, a tych pierwszych naśladować, była i jest nadal zbyt wielka. Tyle, że dawniej, kiedy wpływy tych pierwszych rosły posuwano się do skrytobójstw, co było stałą praktyką na dworze tureckim, ale także w średniowiecznej i renesansowej Italii. Tam system zasług rozumianych na sposób mafijny rozwinął się najpełniej. Można oczywiście rzec, że stało się tak, albowiem Europa nie prowadziła permanentnej wojny i nie mogła tego czynić, ponieważ jedyną łączącą wszystkie organizacje kontynentu doktryną była nauka Jezusa Chrystusa. Partykularne konflikty rozwaliłby Europę już dawno, gdyby nie ten fakt i gdyby nie świadomość dziedzictwa politycznego Rzymu. Do czego więc zmierza Leon Cahun? Warstwa polityczna wszystkich jego książek, adresowanych do ludów Azji i wielkiego stepu, zadomowionych w Europie, składa się z takich oto sugestii – porzućcie marzenia o tym, że przejmiecie ideę imperialną Rzymu, do czego przez cztery stulecia zmierzali Turcy zwalczając Niemców, Hiszpanów i papieża, pozostańcie przy swoich dawnych zwyczajach, nawykach i plemiennych rytuałach. My zaś – Francuzi – powiemy wam co dalej z tym robić. Jak pamiętamy elity tureckie uwierzyły Leonowi i ma on do dziś w Turcji wdzięcznych wielbicieli. Jego program nie został jednak wcielony w życie, Europa to nie step, Francuzi zaś to nie Wenecjanie. Tracą więc często z oczu zyski, a na ich miejsce pojawia się pycha. My jednak, mając przed oczami, taką ciekawą konfrontację postaw i politycznych frontów zastanowić się musimy ile ze zwyczajów wielkostepowych zostało zaszczepionych na naszym kontynencie i w jakich formatach? Przywykliśmy myśleć w tych kategoriach o Rosji, no ale Rosja dziś jest karykaturą samej siebie, a jej wojskowi, politycy i stratedzy zostaliby w armii Czyngisa wymordowani co do jednego za niekompetencje. I żaden nie dostałby szansy, by służyć. Ja sam wskazałbym Niemcy, jako kraj, który najpełniej realizuje koncepcje barwnie opisane przez Leona Cahun, albowiem kanclerz sam służy, świadom tego, że nie ma już dla niego powrotu do europejskich partykularyzmów i znalazł się pod wielkim parasolem azjatyckiej doktryny państwowej. Jakby tego było mało odziedziczył podwładnych, którzy sami przeszli na stronę wielkiego chana, takich jak Tusk i jego ekipa. Dla nich też nie ma powrotu, choć oni jeszcze o tym nie wiedzą i mówią o wspólnych europejskich wartościach. Nigdy – poza chrześcijaństwem – nie było takich wartości. To zaś, co dziś robią poplecznicy Niemiec i sami Niemcy, jest próbą – kolejną już – zawłaszczenia starej, cesarskiej doktryny politycznej Rzymu i przekazania jej, w zamian za przyjęcie do nowego uniwersum, Chinom. I najciekawsze w tym jest to, jak zachowają się Turcy. W którą stronę podążą? Czy przypomną sobie swoje europejskie aspiracje, czy też porzucą wszystko i jak bohaterowie powieści „Zabójczyni” ruszą na wielką wojnę.

Istotne jest także to, czy kraje takie jak Polska, będą umiały wypracować mechanizm dyscyplinowania zdrajców. Jeśli bowiem tego nie zrobią, w przyszłej konfrontacji, państwa całe będą służyły do tego wyłącznie, by zdrajców legendować i podnosić ich znaczenie. Czego początki widzimy już dziś, w występach posła Brauna.

  2 komentarze do “O pewnej prawdzie psychologicznej czyli pobłażanie dla zdrady”

  1. Dzień dobry. Zdrajcy zostaną, Panie Gabrielu, mają swoja funkcję, która sprowadza się do tego, żebyśmy ekscytując się ich zaprzaństwem nie mieli już czasu i siły myśleć o sprawach daleko ważniejszych. Turcy? Wiadomo co zrobią. Jeden z nich mi to powiedział, nie wprost. Wyprowadził mnie na dach wysokiego hotelu w Istambule i pokazał panoramę sięgającą dalekiego horyzontu. Ale skomentował nie widok, ale telewizyjne doniesienia o kolejnej odsłonie konfliktu arabsko-izraelskiego. Wiesz, powiedział, w czasach Osmanów nie było żadnego konfliktu… Ale co ważniejsze; istota różnicy między Europą a Azją to właśnie chrześcijaństwo. Są tylko ludzie Papieża i ludzie Cesarza – napisał Pan kiedyś, a tam – są tylko ludzie Cesarza. Nasz Cesarz – mocno dziś samozwańczy i na wyrost, taka bardziej grupa rekonstrukcyjna, czyli BRD, nawiązuje do Cesarstwa, ale bizantyjskiego raczej niż rzymskiego – na co są wszak papiery. I to jest clou jakby powiedzieli współcześni Cahuna. Azjaci nie mają żadnej obrony.  Na koniec dnia skazani są na kaprys jakiegoś satrapy. My – mamy Papieża Grzegorza, papieża Innocentego, ich dzieło – jako fundament, na którym moglibyśmy budować…

  2. Obecny papież Franciszek prowadzi moim zdaniem ciekawą i umiejętną politykę wobec Chin. Przedłużono o dwa lata porozumienie Watykanu z Pekinem. Ty ważne, zważywszy, że w Chinach jest już ponad sto milionów chrześcijan ( tak, głównie protestantów, jednak chrześcijan). Poza tym uświadomimy sobie prosty fakt, to Europejczycy pochodzą od koczowników, pasterzy. Chińczycy w ogóle nie piją mleka, nie znają sera. Stronią też od otwartej konfrontacji charakterystycznej dla ludów stepu i Europejczyków. A czy cesarz Chin sądzi, że papież może być potencjalnie sojusznikiem w działaniach PRowych? Paradoksalnie Franciszek może być skuteczny , choć Xi odmówił mu i nie spotkali się. Zdaje się w Astanie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.