mar 212023
 

Za każdym razem kiedy partia, na którą głosujemy osiąga sukces, w sferze komunikacji widzimy pewną prawidłowość, która budzi nasze zażenowanie. Oto dostępna w podręcznikach i programach wyższych uczelni humanistycznych treść zostaje wydzierżawiona zasłużonym osobom i one – w okienku monitora lub telewizora – czynią z niej przekaz osobisty. Stają się przy tym, we własnych oczach, ekspertami i mędrcami. Lub – jeśli takie mają życzenie – wybitnymi pisarzami dyskutującymi o kwestiach warsztatowych. Tymczasem jest to tylko dzierżawa za jakieś zasługi. Nie bardzo wiemy jakie, chyba za uporczywe trwanie, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ostatnio zobaczyłem w telewizji Wolskiego, jak stał koło korynckiej kolumny i opowiadał o historii Kościoła. Nie było to nic nadzwyczajnego, ani tym bardziej szokującego, ot Wolski musiał podnieść sobie samoocenę, gadając o Kościele i herezji. W standardach obecnych dokładnie wszędzie. Chodzi bowiem o to, by powtórzyć raz jeszcze to samo, co było już powiedziane pięćset razy i tym samym wskazać Wolskiego, jako tego, który reprezentuje pewną ciągłość myśli, która zaczęła się gdzieś hen, hen w czasach Ojców Kościoła, a może i dawniej.

Inaczej Wildstein. On – jak twierdzi Wacek – zorganizował w telewizji dyskusję z udziałem Holewińskiego o tym, czy sceny erotyczne w polskiej prozie są dobre czy złe. Ja pamiętam, jak podobne dyskusje opisywał Konwicki, a rzecz działa się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Władza wyznaczyła pisarzy, dała im uposażenie, a oni, żeby się uwiarygodnić przed sobą nawzajem, bo czytelnika nic a nic ich proza nie obchodziła, gadali o cyckach. Dziś władza nie domaga się w zasadzie niczego. I świetnie poradziłaby sobie bez pisarzy, a na pewno bez pisarzy takich jak Wildstein i Holewiński, ale problem w tym, że oni nie poradziliby sobie bez niej. Przez sam więc fakt istnienia takich osób, budżety ministerstw i mediów muszą być realizowane we skazanych przez nich właśnie obszarach. I dlatego patriotyczna opowieść o rewolucji musi się rozgrywać w burdelu. Żeby nerwy Holewińskiego zostały ukojone i nie drgały tak straszliwie za każdym razem, kiedy musi on zabrać głos. Ja nie miałem pojęcia, że ten Holewiński jest autorem scenariusza filmu „Historia Roja”, który został wyszydzony przez blogerów, a przez uczestników zdarzeń podobnych do tych pokazywanych w filmie, po prostu zlekceważony. Dziś tych uczestników jest znacznie mniej, więc można powrócić do takiej redakcji tematów, ale ostrożnie. Holewiński więc załatwił sobie finansowanie serialu na podstawie jego prozy, a serial ten jest o pogromie alfonsów w roku 1905. Wiadomo, że nikt tych czasów nie pamięta, więc można już wszystko.

Widzimy jaka to jest nędza. Nic niestety nie możemy z tym zrobić, albowiem znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy wartościowe jest to, co zostało zrealizowane za państwowe pieniądze. I to się nie zmieni, więc w ogóle dajmy sobie spokój z opisanymi tu przypadkami i zajmijmy się tworzeniem historii naprawdę ciekawych.

Niestety książka „Krucjata dziecięca”, która miała być u mnie już w piątek jeszcze nie dojechała. Możemy jednak coś wspomnieć o zaznaczonych tam, całkiem niespodziewanych dla mnie samego kierunkach narracji. One, jeśli Bóg pozwoli, staną się kiedyś kanwą książek o poważnej objętości, które zamierzam napisać. Wspominam o tym ze spokojem, albowiem sprzedaż treści to sprawa skomplikowana i nie wystarczy coś komuś podkraść, a następnie to ogłosić. Poza tym większość sprzedawców tak naprawdę nie chce opowiadać historii. Oni chcą pokazywać siebie i swoje przyrodzone zalety, także fizyczne. Zupełnie jak Zbigniew Nienacki, który najpierw posługiwał się metaforami z dziedziny motoryzacji, a potem już pojechał po tak zwanej całości. Dziś mamy podobnie – najpierw jest trochę o patriotyzmie, a później już tylko burdele i zbiorowe gwałty.

Ja powrócę teraz do Nienackiego i zastosowanej tu już kiedyś przeze mnie metafory pochodzącej z jego prozy. Wchodząc do studni, gdzie jest ukryty w ścianie korytarz, zawsze złapiemy się w pułapkę. Nie wiemy bowiem, że są dwa korytarze, jeden płytszy – ślepy, a drugi głębszy – prowadzący do skarbu. Ta metafora jest uniwersalna i znajduje zastosowanie zawsze. I tak było ze mną kiedy pisałem „Kredyt i wojnę” oraz „Krucjatę dziecięcą”. Skupiłem się całkiem na roślinach barwierskich, na handlu i uprawie indygo i urzetu, że umknął mi szalenie istotny szczegół. Znajduje się on w opisie, który zostawił Steven Runciman, w swojej trzytomowej pracy „Dzieje wypraw krzyżowych”. Oto kiedy statki załadowane dziećmi zostały ogarnięte przez muzułmanów, dzieci zabrano do portu Bidżaja. Nie zwróciłem na to uwagi i bardzo źle zrobiłem. Wydawało mi się bowiem, że port docelowy nie ma znaczenia. Otóż ma i to wielkie. Bidżaja była miastem, które utrzymywało stałe kontakty z Pizą. O tym, że znajdziecie jakąś szczegółową historię Pizy w językach Wam dostępnych zapomnijcie. W Bidżaji rezydował przez cały czas pizański ambasador i przedstawicielstwa banków oraz przedsiębiorstw. Pizańczycy mieli dostęp do wszystkich muzułmańskich rynków. Nie wiemy, kto był ambasadorem Pizy w Bidżaji, w roku krucjaty. Wiemy jednak kto był nim wcześniej – Girolamo Bonacci. Nic Wam to nie mówi, albowiem patrzycie w złą stronę, jak wszyscy. Otóż Girolamo miał syna, a ten syn miał na imię Leonardo. Nikt jednak nie kojarzy go z imieniem. Świat bowiem zapamiętał tego syna jako filius Bonacci – syn Bonacciego. Tego Bonacciego, sławnego Bonacciego, którego lepiej było nie zaczepiać, albowiem koordynował cały ruch handlowy pomiędzy Italią, a państwem Almohadów i był naprawdę poważnym gangsterem. Jego syn nie musiał więc używać imienia, był znany jako filius Bonacci – syn Bonacciego, w skrócie Fibonacci.

Kiedy dzieci dotarły do Bidżaji, Fibonacci był już w Pizie. W berberyjskim porcie Pizę reprezentował kto inny. Ten ktoś jednak na pewno nie mógł zrobić najmniejszego ruchu bez zgody Fibonacciego. Do Pizy także dotarła część dzieci krucjatowych, także załadowano je na statki i wysłano w nieznane. Nie wiadomo dokładnie dokąd, ale możemy zaryzykować, że także do Bidżaji, jak dzieci wywiezione z Marsylii.

Teraz musimy zadać sobie pytanie kluczowe – czy istnieje matematyka teoretyczna? Moim zdaniem nie. Matematyka teoretyczna jest tym pierwszym korytarzem, który odnajdujemy w ścianie studni, do której powoli opuszczamy się na linie. Matematyka jest tylko praktyczna. Kłopot w tym, że w programach nauczania ów praktyczny charakter jest przed adeptami tej nauki ukrywany. Dużo za to rozprawia się o pięknie liczb i elegancji wzorów. Nawet ja chętnie słuchałem tej melodii. No, ale już mi przeszło. Wszyscy znamy ten zaśpiew i jak głusi i ślepi domagamy się, by nadać matematyce bardziej praktyczne znaczenie. Dowiadujemy się jednak, że to jest niemożliwe, bo wtedy zostaniemy zubożeni, nie będziemy pojmowali uniwersalnego języka liczb. To jest pułapka i działanie celowe. Nie dlatego nie widzimy praktycznego zastosowania skomplikowanych wzorów, że go nie ma, ale dlatego, że mamy go nie widzieć.

Fibonacci był tym człowiekiem, który wprowadził do rachunkowości zapis arabski, nazwany tak nie wiadomo przez kogo. On sam nadał mu nazwę modus indorum – sposób indyjski. I teraz pomyślcie jakie wielkie wpływy musiała mieć ta rodzina i całe miasto Pisa, że nowy sposób notacji został powszechnie zaakceptowany. Idioci powtarzają za każdym razem to samo – był to sposób łatwiejszy i dlatego się przyjął. To znaczy co? Wcześniej tak trudno było liczyć, że wszyscy odetchnęli kiedy zobaczyli te indyjskie cyfry? Oczywiście, że nie dawali sobie radę z zapisem rzymskim, używali narzędzi do liczenia i wszystko grało. Poza tym istniała tajemnica handlowa.

Piza była stałym sojusznikiem cesarza i trudno przypuścić, by nowa notacja nie została po prostu narzucona przez dwór, który skorzystał z nowego sposobu, by utajnić swoje interesy. Podobnie jak inni kontrahenci miasta Pisa i jej banków.

Wróćmy do Fibonacciego. Taki Zanussi nakręcił niedawno film o matematykach rozprawiających o początku wszystkiego i istnieniu Pana Boga. Dowodem na to miał być podniesiony do rangi symbolu ciąg Fibonacciego, którego wszyscy wyobrażali sobie do tej pory jako żyjącego w XIX wieku Włocha w drucianych okularach, zajmującego się teorią gier. Powtórzę – matematyka teoretyczna nie istnieje. Ona przybiera taką postać, po to, by wywołać pokusę, jest bowiem jednym z narzędzi szatana. Matematyka jest wyłącznie praktyczna. W głupim filmie Zanussiego, Seweryn i ten drugi niemal modlą się do ciągu Fibonacciego, a my widzimy, że to durnie, którzy poza własną pretensjonalnością nie maja nic do zaoferowania.

Nie umiem matematyki, wszyscy to wiedzą. Zadzwoniłem jednak do tych, co ją umieją i zapytałem – po co jest ciąg Fibonacciego? – Po nic – padła odpowiedź. To jest niemożliwe, albowiem matematyka teoretyczna nie istnieje. Inaczej więc – skąd się wziął ciąg Fibonacciego, w którym każda kolejna liczba jest sumą dwóch poprzednich? Oto Fibonacci, kupiec, pośrednik, handlowiec hurtowy, żeglarz, człowiek błyskawicznie obliczający skomplikowane działania w obydwu systemach, stworzył go obserwując mnożące się króliki. Choć niektórzy autorzy twierdzą, że nie króliki a pszczoły. Myślę jednak, że chodziło o króliki, których stale i stale przybywało. Fibonacci nie zrozumiał tylko jednego – tego mianowicie, że praktyczna matematyka, także jest pokusą. Liczba zaś nie ma władzy nad życiem i śmiercią. I z tym Was zostawiam. Mam nadzieję, że książka przyjedzie jutro. Jest naprawdę niewielka, ale na pewno się kiedyś rozrośnie.

  18 komentarzy do “O skali i aspiracjach albo czy matematyka to satanizm?”

  1. może inaczej, każdy teoretyczny matematyk najpierw musi z czegoś żyć, zajmuje się praktyką a potem teorią, ok ciąg Fibonacciego , czy przypadkiem nie mógł służyć do szyfrowania wiadomości, czy ksiąg rachunkowych , wiem jest google i ….

  2. W przyrodzie wszystko jest po coś, nawet liczby urojone

  3. Twierdzenie  Piotra Fermaty( Pierre Fermat)  czekało ok.300 lat na dowód swej prawdziwości, i jak  szatan kusiło, kusiło uczonych przez te lata, które wzbogacały się nowymi teoriami, potrzebnymi do ustalenia gdzie leży prawda

  4. Ja jestem matematyczny osioł. Wiem, ze nic nie wiem, ale podziwiam… Ciekawa jestem co by tu napisała pani Izabela Brodacka-Falzmann

  5. Dzień dobry. Oczywiście, że pokusa jest clou całej tej sprawy. Dla mnie nic, co nie daje się udowodnić eksperymentem nie zasługuje na miano nauki. I większość twierdzeń matematyki na to pozwala. Niestety, Stwórca nie dał każdemu dość zdolności i ochoty, by mógł pojąć matematykę. Tak jak nie każdy ma słuch absolutny i nie każdy rozróżnia kolory. Nie naszą rzeczą jest komentować Jego decyzje. Szatan zaś widzi w tym szansę dla siebie, żeby tym biednym słabym ludziom mieszać w głowach, łudząc ich, że jeśli tylko opanują na przykład matematykę wystarczająco dobrze – staną się równi Bogu. Nie staną się. Będą błądzić po manowcach aż do zatracenia, a matematyki nie opanują. No ale to wynika już z fizyki, człowiek bowiem jest bytem fizycznym. Zasada Heisenberga.

  6. Ja też jestem osioł, ale potrafię czasem coś sprzedać

  7. Na SN wyjaśnili do czego służył. Pytanie jaki marketing zastosował do niego sam Fibonacci

  8. Szkoly wyzsze w polnocnej Afryce to pozostalosci po fenicjanach i zwiazanym z nimi kultem Baala, boga plodnosci, z czym wiazal sie nierzad swiatynny i skladanie ofiar z dzieci. Ciag Fibonacciego obrazuje zagadnienie zwiazane z rozmnazaniem sie krolikow, badz rozmnazaniem sie czegokolwiek. Dzisiaj Baal jest patronem na przyklad muzyki rozrywkowej dla mlodziezy

    https://comeandreason.com/images/stories/Baal_Worship_1500.jpg

    Ludzie w sredniowieczu intelektualnie nie radzili sobie ze zrozumieniem, czym jest dziecko oraz czym jest rozmnazanie. (Ta ulomnosc trwa zreszta do dzisiaj.) Dlatego w ikonografii z uporem maniaka przedstawiali Jezusa jako malego doroslego:

    https://joemonster.org/art/41732

     

    Wspolczesna pedagogika jest mieszanina zabobonow rodem z glebokiego sredniowiecza i starozytnych kultow oraz pewnych skadinad slusznych pogladow.

    Przyklad: uwaza sie, ze wspolczesne dzieci sa „madrzejsze” przez sam fakt urodzenia sie w XXI w., co jest absolutnie zabobonem, poniewaz kazde dziecko musi uczyc sie wszystkiego od poczatku. Z tego powodu na przyklad najstarszemu dziecku rodzice poswiecaja najwiecej uwagi i uwazaja, ze mlodsze przejma wiedze od starszego przez fakt przebywania z nim. W wychowaniu i pedagogice istnieje cala masa absurdalnych przekonan, na przyklad, ze istnieje cos takiego, jak „socjalizacja” dziecka w szkole.

    Z kultu Baala wywodza sie eksperymenty pedagogiczne, np. przeprowadzone przez Fryderyka II Hohenstauffa. Program Erazmus tez chyba jest dalekim echem idei „krucjat” dzieciecych. Te wszystkie szkoly waldorffskie, montessori zreszta tez az do pedagogiki wlaczajacej.

    https://www.gov.pl/web/edukacja-i-nauka/edukacja-wlaczajaca

  9. „Krucjata” z 1212 r. to było coś, jak nabór na pierwszy rok studiów (metody propagandowe rekrutacji nie zmieniły się) W 1224 powstał w Neapolu pierwszy uniwersytet państwowy, nie związany z Kościołem.

  10. „Dlatego w ikonografii z uporem maniaka przedstawiali Jezusa jako malego doroslego:” to sprawa konwencji i rozumienia roli Chrystusa w sferze sacrum. Niech Pan poczyta o sobie o pisaniu ikon. 

  11. Powinno być : „Sobie”.

  12. Próba mikrofonu…

  13. Tak Pani uważa?…

  14. To nie ja, tylko ci co ikony pisali.

  15. Długopisem.

  16. Naukowcy już na poważnie analizują symulację jako wyjaśnienie naszego świata, poszukują doświadczalnych dowodów na jej istnienie.

    Próby spłaszczenia widzenia świata nie mogły się powieść. Większość ludzi ma poważne zastrzeżenia do „teorii ewolucji”, a ci, którzy ich nie mają, są tak naprawdę wioskowymi głupeczkami, którzy po czteropaku próbują obalić Boga.

    Twórca teorii strun widział świat jako wielką emanację boskiej energii. W obliczu takich deklaracji szyderstwa głupeczków bledną, ale wciąż są dokuczliwe. A czasami groźne, bo oni zawsze chcieli i chcą mieć władzę.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.