cze 192020
 

Zacznę od tych ostatnich i na nich też skończę. Oto książki, jak wiadomo robi się z papieru, ten zaś produkuje się z drewna, które rośnie w lasach. Drewno, by stać się papierem musi być naprawdę bardzo dobrej jakości, a tak zwana papierówka, zaliczana jest przez leśników do sortymentów cennych. Jej wyhodowanie, to nie byle jaka praca, w dodatku rozłożona na lata. Z czego rzecz jasna nie zdają sobie sprawy ekolodzy, którym zdaje się, że papier można zrobić z surowców wtórnych. Proponuję, by ich apanaże były wypłacane pieniędzmi drukowanymi na papierze wykonywanym z surowców wtórnych. Zobaczymy co na to powiedzą. Dobry papier, musi być zrobiony z wysokiej jakości drewna. To jest jasne i oczywiste. Nie można zaprzestać pielęgnacji lasu i nie można wiedzy fachowej o lesie zastąpić ideologią, albo polityką dojutrkową, streszczającą się w zdaniu – jakoś to będzie. Książki, które wydajemy drukowane są przeważnie na dobrym bardzo papierze, ale polityka ta powoli się zmienia, a zmienia się, bo ja mam czasem okazję obserwować, co robią inni wydawcy, by utrzymać wysoką cenę książki, zmniejszając przy tym koszt jej wytworzenia. Odbywa się to zwykle poprzez zaniżenie jakości papieru. Ludzie tego nie widzą, bo ich to nie interesuje, a nawet gdyby mieli tego świadomość, wzruszyliby tylko ramionami. Interesuje ich bowiem treść. Tak przynajmniej deklarują. Ja jednak jestem pewien, że gdyby zacząć niektórych czytelników wtajemniczać w arkana wydawnicze, byliby oni zainteresowani także innymi problemami. No, ale do rzeczy. Ja także wydaję niektóre książki na słabszym papierze. Nie na tak słabym jednak, jak to zrobiło wydawnictwo, które wpuściło na rynek nową książkę Rafała Ziemkiewicza, która dla niepoznaki ukazała się w twardej oprawie. Książka ta, jak pamiętamy jest, jednym wielkim peanem na cześć Jana Słomki, autora sławnych „Pamiętników włościanina”. Zarówno Rafał Ziemkiewicz, jak i kibicujący mu ludzie, z wielką nieszczerością lamentują, że nie ma wydawcy, który by podjął się ponownego wydania tych wspomnień. Otóż jest taki wydawca. Ja nim jestem. Książka będzie w przyszłym tygodniu. Na lepszym papierze niż książka Ziemkiewicza, ale w miękkiej oprawie ze skrzydełkami. Ponieważ działalność promocyjna pana Rafała doprowadziła do tego, że wydane w roku 1983, po ingerencji cenzora, pamiętniki Słomki, sprzedawane są na allegro po ponad 200 zł, czego dowód mamy tutaj

https://allegro.pl/zakonczone?string=PAMI%C4%98TNIKI%20W%C5%81O%C5%9ACIANINA&bmatch=baseline-product-eyesa2-engag-dict45-cul-1-4-0605

postanowiłem, że moja książka będzie tańsza. Jej cena wnosić będzie ledwie 120 zł. Wszyscy bowiem widzą, że te sprzedane w okolicach 200 zł egzemplarze antykwaryczne zmieniły właściciela błyskawicznie, w tym jeszcze miesiącu. Dodam tylko, że moja wersja wspomnień Słomki, będzie pełna, to znaczy, przedwojenna. No i na okładce będzie grafika, a nie litery. W dodatku autorska grafika, którą wykonał Rafał, a nie ukradziony kawałek obrazu.

Jeśli komuś nie podoba się cena Pamiętników włościanina, zawsze może sobie kupić pamiętniki dziedzica krwiopijcy – Hipolita Milewskiego, za jedyne 35 zł. Tylko tom drugi, rzecz jasna, bo pierwszego już nie ma.

Proszę Państwa, są książki drogie i są książki tanie, cenę ich zaś ustala się arbitralnie, przeważnie pod wpływem emocji. I to się nie zmieni. Ceny książek proponowanych przeze mnie są nieraz wysokie, albowiem dotyczą tych problemów, którymi się tutaj ekscytujemy i które uważamy za ważne. Okazuje się ponadto, że tych książek poruszających ważkie problemy jest sporo, ale nikt o nich nie wie, albowiem akademickie wydawnictwa, które je wyprodukowały, nie rozumieją po co to zrobiły i dla kogo. Redukując rzecz do absurdu, wychodzi na to, że jedynym zainteresowanym był autor. Po co więc wydawać ileś tam egzemplarzy? Można wydrukować jedną książkę dla autora i skończyć z tą fikcją. Dlaczego nikt tego nie czyni? Otóż dlatego, że nie można unieważnić czytelnika. Można robić go w trąbę, kantować i rolować na wszystkie sposoby, sprzedając mu pulpę z Biedronki, ale unieważnić go nie można. Trzeba więc stworzyć złudzenie, że czytelnik jest, ale go nie ma. To znaczy – i tu dochodzimy do wolnomularzy – że nie dorósł on do proponowanych treści i musi być dopiero do nich wdrożony. Musi być nauczony, ergo – oświecony. Bez oświecenia bowiem nie ma czytania. Czy to się sprawdza w praktyce? Nie, i my to wiemy, albowiem śledzimy poczynania wolnomularzy na niwie edukacyjnej od dawna. Ich celem jest stworzenie takiego złudzenia, w którym widać jedynie preceptora i najgłupszego ucznia, z którym ten się męczy. Nic ponadto nie istnieje. Konsekwencje tego idą bardzo daleko, albowiem każdy nauczyciel nawet najbardziej oświecony ma ograniczoną cierpliwość. I kiedy ona się kończy, kończą się także żarty. Lud zaś, który się nie dał wyedukować po dobroci, zostaje poddany innej obróbce. Wszystko przy założeniu, że są jedynie ci, którzy nie rozumieją. O tym, że istnieją jacyś ludzie, którzy mają inne zdanie niż on, preceptor-wolnomularz nawet nie pomyśli. No, a niełatwe dzieje naszej ojczyzny dowodzą, że będzie ich jeszcze zwalczał ogniem i żelazem i skazywał na zapomnienie. Byle tylko ocalić swoją fikcyjną całkiem i mocno niepewną pozycję.

Tak się składa, że cały nasz system edukacyjny i wydawniczy stworzony został przez wolnomularzy. Z tym zmagamy się wszyscy i wszyscy mamy tego świadomość. Wśród różnych strategii, przeciwstawiania się temu, pardon, kantowi, dominuje w zasadzie jedna – polega ona na demonizowaniu wolnomularzy i łączeniu się w bliskie ich ideom tajne związki, które mają w izolacji, przy modlitwie, podjąć jakieś działania zmierzające od odwrócenia tej sytuacji. Tym się zajmuje, na przykład, pan Krajski. W mojej ocenie są to działania komiczne i nieskuteczne. Powód jest prosty. Żadna ideologia, nie może zafałszować rzeczywistości tak, by ludzie bezkrytycznie w nią uwierzyli. Żeby ich w tej wierze utrzymać, potrzebne są pałki i cenzura. No, a dziś mamy tylko pochowane gdzieś po kątach książki, które nie mogą obejrzeć światła dziennego, albowiem ktoś, jakiś reprezentujący inną niż wolnomularska opcję człowiek, mógłby wskazać na opisane w nich fakty i wyciągnąć na jakimś forum wnioski inne niż obowiązujące w wolnomularskiej hagadzie. To nie jest wcale trudne, pod warunkiem, że odrzuci się demoniczny sposób opisywania wolnomularzy. Mój kolega na przykład, który zna kilku, mówi do mnie kiedyś tak – wy przesadzacie z tymi masonami. Wynajęcie sali na spotkanie, gdzieś w centrum Warszawy to już jest dla nich kłopot.

Być może tak jest rzeczywiście, ale nie zmienia to faktu, że system edukacji i publikacji jaki mamy, poprzez tradycje masońską, wywraca fakty na opak i każe nam wierzyć, że Hugo Kołłątaj usuwając Matkę Bożą z programu ikonograficznego kościoła w Krzyżanowicach, chciał dobrze. Piszę o Hugonie, bo umieściłem tu wczoraj książkę o tym kościele i jego działalności na rzecz podniesienia oświaty maluczkich poprzez wizerunki Boga i samego Hugona w tym kościele. Było dokładnie odwrotnie i wynika to także z treści tej książki, w której znajdujemy ciekawe informacje na temat systemu płacenia robotników przez księdza podkanclerzego, który najpierw poskarżył się w listach, że w Krakowie, gdzie kierował akademią, nie ma się kogo poradzić w zakresie architektury, potem wynajął do roboty majstra w Zabrzu, całkowitego Niemca i protestanta, potem się z nim pokłócił o pieniądze, a następnie zgodził ekipę miejscową, której płacił okazyjnie.

Książkę tę uważam za ważną i dlatego sprzedaję ją drogo. Ja oczywiście wiem, że są ludzie dla których zawarte w niej informacje nic nie znaczą, bo liczy się tylko ustalenie czy ostatni stopień masońskiego wtajemniczenia to islam czy judaizm, ale ja pozostanę przy swoich głupich uporach.

Najciekawiej się robi kiedy Hugo wysyła ludzi po drewno na szalunek. Oni jadą po te sztuki zimą, a jakże do lasów klasztornych diecezji sandomierskiej. Nie wiemy niestety, czy Hugo „zgodził” wyrąb z zakonnikami, ale przypuszczać możemy, że nie, jego bowiem ekspansywny charakter kazał mu nie raz podejmować próby zagarnięcia dóbr nieruchowych i ruchomych – drewna – należących do klasztorów. Chodzi o lasy należące do tych samych klasztorów, które w roku 1819 wydarli klasztorom, likwidując je jednocześnie, za pomocą fałszerstwa, wolnomularze tacy jak Staszic, Kostka Potocki i biskup Hołowczyc. Paralela, którą tu nakreśliłem jasno wskazuje na priorytety wolnomularzy, które nie są ani trochę tajemnicze. Nie edukacja jest na ich czele, ale pozyskanie za darmo, w jakimś systemie uniemożliwiającym oskarżenie o kradzież, dużych ilości dobrej jakości drewna, tak zwanych sortymentów cennych. A po co? No, jak to? Żeby wyprodukować papier dobrej jakości i szalunki na kościół, w którym nie ma miejsca na Matkę Bożą. Papier dobrej jakości zaś przeznaczony zostanie na druki ulotne i trwałe podnoszące poziom oświecenia w narodzie. Co możemy oglądać do dziś.

Jak wiemy każdy złodziej to entuzjasta i optymista. Nawet jeśli jest bardzo sprytny, tych cech się nie pozbędzie. On zawsze wierzy, że mu się uda, a w sądzie coś się wymyśli. I nie zmieni on tego podejścia, nawet jeśli pomyśli o sądzie ostatecznym. Złodziej bowiem przede wszystkim wierzy w siebie. W tym się manifestuje jego oświecenie i pardon – humanizm. Wierzę w człowieka – taką piosenkę puszczali w radio za komuny. Z całą pewnością napisał ją jakiś mason.

Zdradzę dziś w jaki sposób złodzieje masoni rozparcelowali lasy państwowe i dobra po likwidowanych klasztorach. Poprzez system dzierżawy, który poprzedzony został lustracją i wyceną tych dóbr. Oczywiście lustracją i wyceną mocno zawyżającą spodziewane zyski z ich eksploatacji. To jest zachowanie typowe dla złodzieja optymisty, który wierzy w siebie i niesie go entuzjazm. Po oszacowaniu możliwości produkcyjnych dóbr i możliwości eksploatacyjnych lasów, przystąpiono do szukania dzierżawców. Ci w większości też byli złodziejami, a widząc jak dziarsko z mieniem kościelnym poczyna sobie komisja państwowa, postanowili z entuzjazmem podejść do tej sprawy i masowo się po te dzierżawy zgłaszać. W komisji zrobił się popłoch, bo Kostka Potocki zorientował się, czego ci ludzie naprawdę chcą. Oni chcieli wziąć majątki w dzierżawę, opylić wszystko co się w nich znajdowało, do ostatniego gwoździa i zwiać gdzie oczy poniosą, zostawiając jego – wielkiego mistrza loży jakiejś tam, na lodzie, ze zrujnowaną gospodarką w rękach. Do tego nie można było dopuścić, bo car mógłby się zdenerwować i szanowna komisja mogłaby zostać przesiedlona en masse, gdzieś w okolice Omska. Wolnomularze wpadli więc na świetny pomysł – zaczęli organizować tajne przyznawanie dzierżaw, deklarując, że najpierw pójdą one w ręce wykwalifikowanych ekonomów. Jak pisze nam jednak ksiądz Franciszek Borowski, autor książki „Dekret kasacyjny”, nie zawsze tak było. Ksiądz Franciszek, który musiał być kimś w rodzaju anioła, bardzo często w tej książce broni wolnomularzy, pisząc, że nie można wykluczyć iż chcieli oni dobrze. Ja nie jestem aniołem, a więc mogę zasugerować, że do tego, by poklasztorne dobra trafiły w ręce doświadczonego ekonoma, nie doszło nigdy lub prawie nigdy. Trafiały one w ręce zaprzyjaźnionych złodziei, którzy w dodatku byli kryci, albowiem przyznawanie dzierżaw odbywało się w systemie tajnym.

W podobny sposób rekrutowano służbę do lasów poklasztornych, nazwanych teraz lasami państwowymi. I to już jest naprawdę bardzo śmieszne. Po tym całym, tajnym podziale dóbr okazało się, że z majątków ktoś pozabierał wcześniej narzędzia, a więc nie ma czym uprawiać ziemi i rąbać lasów. Trzeba ruszyć po kredyt. Gdzie? No do państwowej komisji przecież. No i budynki się walą. Też jest kredyt potrzebny. Potem przyszła klęska urodzaju. No, a po dwóch sezonach zaczęły się masowe dezercje dzierżawców. I pewnie Kostka Potocki, a także inni wolnomularze z komisji likwidacyjnej i rządu, trafiliby nad Lenę, ale inni, zagraniczni masoni, wymyślili powstanie listopadowe. Po wojnie zaś wszystko już wyglądało inaczej.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kosciol-w-krzyzanowicach-fundacja-hugona-kollataja/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/dekret-kasacyjny-roku-1819/

  8 komentarzy do “O wolnomularzach, mularzach i lasach państwowych”

  1. Nie Boska komedia, współczesne wydanie:

    Patrzałem wśród cieniów nocy na pląsy motłochu, po karkach którego wspinasz się do góry – widziałem wszystkie stare zbrodnie świata ubrane w szaty świeże, nowym kołujące tańcem – ale ich koniec ten sam, co przed tysiącami lat – LGBT, GOLD, and BLOOD

  2. Dla przypomnienia genialne słowa generała Franco:

    Jestem pewny, że masoneria jest w Anglii bardzo dobra dla Anglii; problem w tym, że w Hiszpanii także jest ona bardzo dobra dla Anglii.

  3. no ktoś opowiadał że wstąpił do wolnomularzy i w ramach tego, w  jakiejś opuszczonej zajezdni tramwajowej, bracia go wymazali węglem, porwali mu koszulę i chyba to było wszystko może musiał czyjąś rękę ucałować, nie pamiętam no i zdumienie jego było wielkie bo to  było koniec tego przedstawienia

  4. Coryllus pisał że Portugalia (Pombal) też była dobra dla Anglii, czyli półwysep się nie wyłamywał…. ustawił sie w kolejce ..

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.