Prawdziwą tragedią naszego narodu są personalia. I choć dziś nikt nie mówi już o politykach, że są personalnikami, to dawniej używano tego określenia nagminnie. Józef Beck był nazywany personalnikiem, i było to określenie pejoratywne, oznaczające, że ma swoich ludzi, których lubi i którym ufa i oni zajmują kluczowe stanowiska w resorcie. Bycie personalnikiem oznacza, że kompetencje nie mają żadnego znaczenia, liczy się tylko zaufanie do szefa. Czy tak jest również dzisiaj? Nie wiem, nawet jeśli Jarosław Kaczyński jest personalnikiem, to z pewnością nie jest nim Morawiecki, czego dowiodła ostatnia dymisja. Nie o dymisjach będzie dziś jednak mowa, a po raz kolejny o doktrynie. Zacznijmy jednak od piosenki. Świętej Pamięci Jacek Kaczmarski nagrał wraz z Jackiem Kowalskim taki oto utwór https://www.youtube.com/watch?v=Hp2Se6VH36E Nosi on tytuł Polonez biesiadny i jest bardzo powierzchowną krytyką historii i ustroju Rzeczpospolitej, zaaranżowaną ku uciesze nierozgarniętej gawiedzi obsiadającej ławki i stołeczki w studio, gdzie aranżacja powstała. W pewnym momencie Kaczmarski śpiewa taką oto treść – jak już któryś nosi jajca, zaraz warchoł, albo zdrajca. Chodzi oczywiście o Polaków, którzy wykazują aktywność osobistą i organizacyjną tylko wtedy kiedy można zaszkodzić krajowi. Zacząłem się wczoraj zastanawiać skąd wzięło się to nieprawdziwe przecież, bardzo powierzchowne, pochodzące całkowicie z zakresu literatury stwierdzenie. Bo w kilku przypadkach znajduje ono potwierdzenie w rzeczywistości. Otóż rzecz bierze się ze specyfiki życia politycznego w Polsce, która była, właściwie zawsze terenem spenetrowanym przez siły obce. Te zaś miały wobec Polaków jakieś zamiary, niekoniecznie złe, ale zawsze ukryte. Jeśli więc wyobrazimy sobie, że jakaś organizacja finansowa lub polityczna organizuje życie na dużym obszarze, wymaga od uczestników tego życia przede wszystkim dyscypliny. Tę zaś można narzucić siłą, podstępem, albo po prostu kupić. I postawmy sobie teraz przed oczami trzy kwestie, które w ogólnych zarysach organizowały życie szlacheckie w dawnej Polsce. Będą to: mit sarmacji, konstytucja z roku 1606 zakazująca szlachcie handlu oraz liberum veto. Wszystko to możemy zinterpretować jako kokieteryjne lub przymusowe elementy organizowania życia politycznego. I myślę, że ktoś bieglejszy ode mnie w historii, mógłby łatwo udowodnić, że pochodzą one spoza szlacheckiego uniwersum pojęć i zachowań. Zostały tu zaszczepione w określonym celu. Bez nich nie dałoby się utrzymać pożądanego stanu, czyli nie dałoby się zarządzać i eksploatować Rzeczpospolitej w jakimś tam porozumieniu, które co jakiś czas było weryfikowane przez wojnę. Oczywiście stan ten nie zadowalał nikogo, ale scementował naród, nadał mu nowy kształt i sprawił, że naród ten postanowił trwać, bronić się i uznać zakulisowe, polityczne konsensusy, za swoją tradycję. Tak bywało, bywa i będzie bywać, nie tylko w Polsce.
No, ale przejdźmy wreszcie do warchołów i zdrajców. Oni też są częścią systemu, nie może być inaczej. Swój akces do uczestnictwa w życiu publicznym zgłaszają poprzez różne wybryki. Następnie zaś są zagospodarowywani, bądź likwidowani w jakichś malowniczych okolicznościach. Ich przetrwanie zależy od kilku czynników, przede wszystkim od ich własnych ambicji. Jeśli „warchoł albo zdrajca” był na tyle inteligentny, że potrafił sformułować swoje oczekiwania miał szansę na przetrwanie. Jeśli w porę zgłosił się do niego przedstawiciel jakiejś organizacji, która prowadziła istotne interesy na terenie Polski, mógł nawet zrobić karierę. Z całą pewnością żaden warchoł, ani zdrajca nie był bytem swobodnym realizującym jakieś indywidualne plany. Takie sugestie są obecne w naszej tradycji i dotyczą choćby Samuela Zborowskiego, ale to są głupstwa tłoczone ludziom do głów przez wynajętych propagandystów zwanych poetami lub pisarzami. Postawy warchołów i zdrajców budziły bowiem fascynację i różnym nieudacznikom dawały nadzieję na to, że można jednak być samodzielnym indywidualistą, grającym swoją grę w polityce. Czy pojawienie się warchoła lub zdrajcy realizującego się w jakichś malowniczych postawach, zawsze zwiastuje pojawienie się nowych sił na politycznym rynku? Czy nowych to nie jestem pewien, na pewno zwiastuje wzmożenie działań, a w zakonserwowanym układzie wywołuje reakcje odwrotne od warcholskich, czyli natężenie polityki personalnej. Ta zaś z istoty musi być oparta na ludziach przewidywalnych, którym brakuje sznytu warchoła. Tak jest dzisiaj i możemy to obserwować każdego dnia, jak dzieci obserwują rybki w akwarium. W Polsce międzywojennej było jednak trochę inaczej. To znaczy środowisko tworzące w owym czasie rodzimą organizację polityczną składało się zarówno z personalników, jak i warchołów, nie brakowało także zdrajców, takich jak generał Żymierski. Wszystkie te istoty koegzystowały na małym bardzo obszarze, w którym dyscyplina rozumiana jako dążenie do ocalenia kraju, w zasadzie nie istniała. Cała polityka zaś była szeregiem starć pomiędzy ludźmi w różny sposób rozumiejącymi doktrynę, albo wręcz takimi, którzy jej nie tylko nie rozumieli, ale negowali jej sens. Warchoły międzywojenne były, co prawda postaciami malowniczymi, ale w większości byli to też polityczni idioci, tacy jak Wieniawa. I nikt na nich nie stawiał. Organizacje penetrujące polskie życie polityczne skłaniały się ku metodzie personalnej, stąd do dziś nie mamy pojęcia ilu oficerów było na żołdzie NKWD, a ilu brało pieniądze od Abwehry. Nie poznamy tych nazwisk chyba nigdy. Choć tu i ówdzie pojawiają się jakieś sugestie. Nie są one jednak rozwijane i absorbowane, albowiem cała polityczna kultura międzywojnia, z jej wadami i zaletami, których było tyle, co kot napłakał, stała się częścią naszej tradycji i naszej politycznej kultury. Chciałem napisać – dojrzałości – ale nie może być o niej mowy. Świadczą o tym współczesne reakcje na różne posunięcia rządu i świadczy o tym brak rozeznania i oceny postaw przez samych polityków. Kokieteryjne warcholstwo nigdy nie zostanie rozbrojone, albowiem ma ono swobodny dostęp do powierzchownych ocen przeszłości, takich jak te wyśpiewane przez Kaczmarskiego i Kowalskiego, a także może eksploatować formaty określane czasem jako narodowe świętości. To w zasadzie powinno demaskować warchołów i zdrajców, ale jakoś nie demaskuje. Myślę, że powód jest jeden – zaniechanie edukacji politycznej i historycznej w wymiarach istotnych. Można też dołożyć jeszcze zamianę tych istotnych wymiarów na rozrywkę. Politykę autentyczną w Polsce mogą więc robić tylko personalnicy-nudziarze, którym – ze względu na ich małą dynamikę – żaden potężny wróg kraju propozycji współpracy składał nie będzie. Taką przynajmniej mam nadzieję, choć nie jest to optymistyczna konstatacja.
A swoją drogą to był nawet jakiś pomysł: duet Jacek & Jacek. Pogodzono warchoła z personalnikiem, ogień i wodę, i już – już prawie powstała maszyna parowa napędzająca polską propagandę . Ale starczyło jej na jedną piosenkę, której nikt przy ognisku nie śpiewa.
” Politykę autentyczną w Polsce mogą więc robić tylko personalnicy-nudziarze(…)”
I. Krasicki napisał kiedyś bajkę ” Wół minister” i wyłożył w niej istotę polityki. Bardzo to pouczająca bajka.
a postać Amosa Komeńskiego szczującego straszliwie na I RP jako bestię …?
/przeczytałam książkę i nie wierzyłam własnym oczom, że tak można było/
chyba angielskie interesy załatwiał ?
Ten duet nie mógł się utrzymać, powodów było aż nadto dużo
No tak
No tak, ale ona w Polsce nie miała do dziś racji bytu
Jacek Kowalski jest zdolnym tłumaczem Villona, ale cechuje go raczej subtelny dowcip niż dosadny język. Drugi Jacek przeciwnie – konwencjonalny patos, wysilone puenty cieszące się statusem liryki i rakotwórczy tembr głosu. Obaj nawet nie stali koło siebie.
Coś mi się wydaje, że byłem na wspólnym koncercie Jacka Kowalskiego i Jacka Kaczmarskiego. Lata 90-te, Teatr Mały?
Pamiętam jakieś świeczniki na scenie?
Chyba, że mi się coś przyśniło 🙂
Wczoraj wysłuchałam informacji o przyczynach pożarów w Hiszpanii. Płoną lasy, bo ekolodzy zabronili tzw. przecinek, a rząd zlikwidował właściwie straż pożarną. W Polsce opozycja obrzydza ludziom państwo, musi wymyślać głupoty np. na temat cukru, by podnieść sobie słupki. A straż pożarna zaliczana jest do najlepszych w świecie. Jak wytłumaczyć Polakom, że żyją w pięknym, normalnym kraju i powinni docenić to co mają?
Wszyscy chcieliśmy być jak Kaczmarski, czcić wilki i Katarzynę tęgą pod koniec życia już. I nikt nie chciał być jak Kowalski. Ale ja się trochę nauczyłem od tego drugiego, a od pierwszego nic. Okudżawa po polsku, czyli bardzo płasko i pieprznie, niewiele więcej.
Okudżawa czy Wysocki?
Coś w tym jest co piszesz. Spytałem kiedyś nawiedzonego kolegę jak ocenia Kaczmarskiego i spółkę, krótko powiedział, że są nieszczerzy. Dopiero potem przeczytałem wypowiedzi Kaczmarskiego to potwierdzające. Kolega miał nosa, gdy ja jeszcze upajałem się nimi. Później emocje opadły, a Kaczmarski okazał się upadłym aniołem. Znowu minęło trochę czasu i jednak doceniam wiele jego piosenek, celnie trafiały w emocję i były sprawne technicznie.Ale chyba rzeczywiście miały dość wątpliwe walory edukacyjne.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.