mar 222020
 

Pewnie nie uwierzycie w to, co zaraz napiszę, ale jestem głęboko przekonany, że warto czytać książki żydowskich komunistów mieszkających w Niemczech. Takich jak choćby Lion Feuchtwanger. Należy on bowiem do licznego plemienia literatów, których zadaniem było trwałe ukształtowanie świadomości mas. I na pewno zdziwilibyście się, czytając książki Leona, ile z niego tkwi w różnych wykształconych głowach, które dziś pojawiają się w mediach, uczą na uniwersytetach, czy łażą zwyczajnie po ulicach i coś tam mruczą pod nosem.

Ot choćby taki fragment

Hiszpanie śmiali się z Don Kichota, ale uparcie trwali przy swoich tradycjach. Dłużej niż gdziekolwiek w Europie zachodniej utrzymywał się na półwyspie średniowieczny świat pojęć rycerskich. Męstwo wojenne, posunięte aż do dziwactwa, bohaterska poza, bezgraniczne uwielbienie kobiety, wywodzące się z czci dla Dziewicy Marii – to cechy, które pozostały ideałami Hiszpanii. Nie zaprzestano też zabaw rycerskich, choć od dawna utraciły one swój sens.

Z tym kultem rycersko wojowniczym łączyła się pobłażliwa pogarda dla uczoności i rozumu, a wraz z nią wybujała duma, w całym świecie głośna i osławiona, duma narodowa ogółu i pycha kastowa jednostek. Nawet chrześcijaństwo wyzbyło się w Hiszpanii pokory i pogody, przybrało charakter dziki, ponury i władczy. Kościół stał się potęgą butną i wojowniczą, męską i okrutną.

Tak więc jeszcze na przełomie XVIII wieku Hiszpania była najbardziej staroświeckim krajem kontynentu. Jej miasta i stroje, sposób poruszania się mieszkańców, nawet twarze ludzkie, wydawały się obcemu przybyszowi osobliwie sztywne, niczym martwe przeżytki wieków minionych.

Ale od północy, po drugiej stronie gór, rozciągał się tylko tymi górami od Hiszpanii oddzielony, najpogodniejszy, najbardziej rozsądny kraj świata; Francja.

Tutaj się zatrzymajmy dla nabrania oddechu. Widzimy, że Leon był autorem nie byle jakim, a jego polscy tłumacze w niczym mu nie ustępowali. Czytamy o XVIII wieku w Hiszpanii, ale, zwyczajem wielu propagandystów, dla Leona, Hiszpania to półwysep Iberyjski. Kraj graniczący z Francją i Portugalią. Nic więcej. A gdzie wicekrólestwo Peru, gdzie La Plata, gdzie Filipiny i posiadłości Europejskie? Zanim coś napiszę o tych ziemiach, podrwię jeszcze chwilę z Leona, który zapomniał, że w najpogodniejszym i najbardziej rozsądnym kraju świata, w tym samym XVIII stuleciu, zmieniono kalendarz na najbardziej idiotyczny w historii, a także wywołano wojnę, która w Hiszpanii nigdy nie mogłaby wybuchnąć. W wojnie tej dochodziło do dzikich okrucieństw i eksterminacji całych miast. No, ale Leon nie może tego napisać, albowiem sam jest dziedzicem tej pogody i tego rozsądku. Zapytacie z jakiej książki pochodzi ów fragment? Z popularnej niegdyś powieści pod tytułem Goya.

Teraz inny fragment, innego zupełnie autora

Pod koniec XVII wieku nad „imperium, w którym nigdy nie zachodziło słońce”, zawisły ciemne chmury. Niosły ze sobą polityczne przesilenie, kryzys gospodarczy, postępującą demilitaryzację państwa i narastające poczucie niepewności wśród poddanych króla katolickiego. Przyczyny tego stanu rzeczy były złożone, a ich genezy szukać można jeszcze w czasach świetności epoki Karola V i Filipa II. Nie udało się bowiem trwale narzucić Europie pax hispanica, a bogactwa Nowego Świata zamiast wzmacniać metropolię, przyczyniały się do gospodarczej stagnacji spowodowanej nieumiejętnym inwestowaniem środków płynących z eksploatacji kolonii. Jak pisał Diego Saavadera Fajardo:

Gdyby Hiszpania mniej wydawała na wojny, a więcej na pokój, to osiągnęłaby panowanie nad światem, ale jej wielkość sprawiła, że stała się nieostrożna, a bogactwa, które mogły uczynić ją niezwyciężoną, przeszły w ręce innych narodów.”

Oprócz czynników politycznych i ekonomicznych istotną przyczyną hiszpańskiej dekadencji stały się problemy demograficzne. Pierwsza połowa XVII wieku przyniosła monarchii postępujące wyludnienie (usunięcie Morysków, emigrację do kolonii, wojny i straszliwe epidemie), którego nie udało się powstrzymać aż do następnego stulecia, kiedy to podjęto różnorodne przedsięwzięcia celem przywrócenia zachwianej równowagi.

Zanim zdradzę kto jest autorem powyższych słów i w jakiej książce się one znajdują, powiem tylko, że owe inne przedsięwzięcia, mające zdynamizować demografię Hiszpanii, polegały na tym między innymi, by sprowadzić do Iberii osadników z Polski.

Cytat pochodzi z książki Cezarego Tarachy, historyka zatrudnionego na KUL, a tytuł pracy to Misja pułkownika Boissimene. Meandry polityki zagranicznej Hiszpanii Filipa V

Cezary Taracha napisał też inną książkę, w zasadzie już nie do kupienia nigdzie: Szpiedzy i dyplomaci. Wywiad hiszpański w XVIII wieku.

Nie mam zamiaru komentować, a tym bardziej krytykować tego co dr Cezary Taracha napisał, albowiem jestem nieco przytłoczony nawałem nowych i zaskakujących treści zawartych w jego publikacjach. Mam tylko jedną uwagę, póki co: niedobrze jest naśladować styl Leona i pisać o złożonych organizmach politycznych, tak, jakby były pojedynczą osobą i popadały w różne stany emocjonalne – wesołość, smutek, rozdrażnienie, a także potrafiły się wylegitymować zdrowym rozsądkiem. To jest jakaś tam tradycja, taki styl, mam wrażenie osadzona bardzo głęboko. Czas chyba jednak, by odeszła do lamusa.

Ponieważ my tutaj, dość co prawda powierzchownie, ale jednak, zajęliśmy się kryzysami monarchii hiszpańskiej przy okazji omawiania redukcji jezuickich, nie możemy być do końca usatysfakcjonowani analizą jaką znajdujemy w książkach Cezarego Tarachy. Rozumiemy bowiem, że kłopoty korony hiszpańskiej, tak samo jak kłopoty korony polskiej, które spadły na nas mniej więcej w tym samym czasie, nie były wyłącznie kwestią złego prowadzenia domowego gospodarstwa, czy też brakiem rozsądku, ale przede wszystkim zwiększonym natężeniem złej woli sąsiadów i osłabieniem zasad, które stanowiły o doktrynie państwa. W tym co opisuje Leon na początku, dopatrujemy się bowiem nie słabości, ale siły. Słabość i katastrofa przyszły na oba królestwa wraz z reformami, który były częścią planu rozbiorowego i okupacyjnego. No, ale to są takie nasze, wewnątrzśrodowiskowe mrzonki, których nikt nie musi traktować serio.

Wszyscy wiemy, co takiego łączy rozważania Leona Feuchtwangera, myśli Cezarego Tarachy, nasze wreszcie wnioski, nie raz tu podnoszone. Wszyscy wiemy, co realnie mogło zmienić sytuację Hiszpanii w stuleciu XVII i XVIII. I nie chodzi mi bynajmniej o jakieś filozoficzne głupstwa, o jakieś histerie reformatorskie. Czynnikiem przemożnym była flota. Tak się jednak składa, że historycy i popularyzatorzy pisząc o czasach, ludziach, polityce, gospodarce i sukcesach, flotę wspominają niejako mimochodem. Tak, jakby była jednym z równorzędnych elementów zmian politycznych. A to nieprawda, flota jest czynnikiem decydującym. Opowiem dziś, zainspirowany przez Cezarego Tarachę, o człowieku, który porwał się na rzecz niezwykłą – próbował, na początku XVIII wieku odbudować hiszpańską flotę i przywrócić należne jej miejsce na Morzu Śródziemnym i Oceanie Atlantyckim. Opowiem o kardynale Giulio Alberonim.

Najpierw jednak dziwaczne z wielu względów spostrzeżenie. Feuchtwanger pisze o tym, jak skostniałe było hiszpańskie społeczeństwo, mimo tego, że przez większość stulecia XVIII na tronie w Madrycie zasiadali Burbonowie, pochodzący przecież z najrozsądniejszego i najpogodniejszego kraju świata. Cezary Taracha wspomina zaś o tym, że w stuleciu XVIII niezwykle łatwo było w Hiszpanii awansować, człowiek który był nikim, mógł w dwie dekady stać się głównym zarządcą królestwa. I tak właśnie przebiegły koleje losu kardynała Alberoniego, syna ogrodnika spod Piacenzy, który za cel swoich politycznych zabiegów przyjął powrót Hiszpanii do Europy. Tak jest ów problem ujmowany – powrót Hiszpanii do Europy. Albowiem, w wyniku wojny o sukcesję hiszpańską, wojny którą wygrali Francuzi, oddając jednak w ręce Anglików Gibraltar, a w ręce koalicji możliwość realnego połączenia obydwu królestw oddzielonych Pirenejami, a także włoskie i środziemnomorskie posiadłości Hiszpanii, Hiszpania została z Europy wyparta. Stała się interiorem, pustynią na krańcu cywilizowanego świata. To jest interesujące, albowiem wcześniej z Europy, na mocy traktatu karłowickiego, wyrzucono Turcję. Dwaj tytani zwalczający się od połowy XVI wieku, zostali w niedługim czasie unieważnieni i poważnie osłabieni. Był to początek nowoczesnego świata i początek zmian, polegających nie na tym, bynajmniej, że w Europie zaczął triumfować rozsądek. Zmiany, którym poświęcamy tu czas, to rozbiór Polski, rewolucja antyfrancuska, podział imperium hiszpańskiego oraz – w konsekwencji – osłabienie i marginalizacja Kościoła.

Powróćmy jednak do kardynała Alberoni. Jak każda tej miary postać jest on obecny w anegdocie. Ta najważniejsza dotyczy początku jego kariery i powtarzają ją wszyscy. Oto ksiądz Alberoni, wysłany zostaje do dowódcy wojsk francuskich w Italii, księcia Vendome, jedzie tam z miną nietęgą, albowiem wcześniej misję tę podjął sam biskup parmeński, ale wrócił z niczym. Powód był trywialny. Książę Vendome przyjmował posłów siedząc na sedesie, a kiedy z niego wstawał, podcierał się ostentacyjnie na ich oczach. Biskup był oburzony, a ksiądz Alberoni, dobrze rozpoznając deficyty Francuza, cmoknął go znienacka w wypięty zad, i tak rozpoczął swoją niezwykłą karierę.

Jeśli zaś ją rozpoczął, co jest faktem bezspornym, nie można mówić o skostniałym społeczeństwie, które uniemożliwia awanse ludziom z niższych stanów. To przyszło dopiero wraz z rewolucją, a jeśli ktoś tego nie rozumie, niech się zastanowi, nad wszystkimi ograniczeniami w jakich żył za komuny i w jakich żyje dzisiaj. Nie ma mowy, by czyjaś kariera nabrała takiego rozpędu, od prostego gestu – cmoknięcia w tyłek. Demokracja tego zabrania, a rewolucja kreuje hierarchie niejawne, w których awans jest niemożliwy. Kiedy zaś staje się możliwy, okazuje się zaraz bezwartościowy.

Kardynał Alberoni został doradcą króla Filipa V z dynastii burbońskiej. Króla, który miał permanentną depresję, nie radził sobie z niczym pozwolił, by wrogowie korony, osłabili jezuitów w Ameryce i nie wykorzystał ich siły na nowym kontynencie. Niestety nie znane mi są relacje Alberoniego z jezuitami, wiem tylko tyle, że uczył się w kolegium jezuickim. Kardynał zaś rozpoczął mozolną pracę polityczną, polegającą przede wszystkim na usunięciu z otoczenia króla Francuzów i wstawienia na ich miejsce Włochów. Zaczął od osoby królowi najbliższej, czyli od małżonki, którą została Elżbieta Farnese. Była ona reklamowana przez Alberoniego, jako prosta, tłusta dziewczyna, która myśli tylko o kuchni i haftowaniu. To było jawne i oczywiste kłamstwo, albowiem Elżbieta myślała wyłącznie o polityce i do polityki była Alberoniemu potrzebna. Król zaś łatwo dał się złapać w pułapkę, albowiem miał w swoim biednym życiu dwie tylko pasje – dziewczyny i Farinellego. Ten ostatni wysysał pieniądze z budżetu dworskiego i budżetu korony, śpiewając całymi nocami dla króla, a nieraz także wraz z królem.

Nie wiem co powoduje, chyba ten pocałunek w zad, że Alberoni jest opisywany w tonacji comedia del arte. Człowiek, dzięki któremu powstało kilka stoczni, w których, w rekordowym tempie budowano całe armady, człowiek, który zaplanował i przeprowadził desant na Sardynię i Sycylię, opisywany jest jako ktoś w rodzaju Poliszynela, tyle, że lepiej ubrany. W mojej ocenie chodzi o to samo co zwykle – o niemożność zmiany punktu widzenia z „postępowego” na jakiś inny. Jeśli ktoś chce przywrócenia starego porządku, nie może być oceniany inaczej jak źle. W najlepszym razie pobłażliwie lub szyderczo. I to właśnie spotyka Alberoniego.

Od razu powiem, że kiedy niszczono jego dzieło, główne kierunki ataków poszły na te porty i miasta gdzie znajdowały się stocznie – Vigo, Santona, Merin.

Alberoni prowadził politykę globalną, co nie było łatwe, jeśli ma się do dyspozycji upadające mocarstwo, a wśród wrogów Anglików, Francuzów, Holendrów i Niemców. Czyli w zasadzie wszystkie liczące się siły. Sojusz z Turcją zaś w zasadzie nie wchodzi w grę, choć Alberoni podjął i taką próbę. Kardynał próbował na początku postawić na Londyn, ale szybko zrozumiał, że Anglicy to jego największy wróg. Oni bowiem, jako jedyni rozumieją do czego w istocie służy flota. Nawet Holendrzy nie pojmują tego bowiem we właściwy sposób.

Zacytuję tu zdanie, które sprawia, że robi mi się ciepło na sercu, kiedy myślę o starym, grubym, źle ogolonym kardynale Alberonim. Cytat pochodzi z książki Cezarego Tarachy

Jako nieformalny, ale faktyczny kierownik hiszpańskiej polityki zagranicznej kardynał Alberoni starał się początkowo o sojusz z Wielką Brytanią. Okazało się jednak, że Anglicy, Francuzi i Holendrzy, zawarli już tzw. trójprzymierze (grudzień 1716/ styczeń 1717), w którym zobowiązywały się nie dopuścić do rewizji postanowień traktatu w Utrechcie. W tej sytuacji Alberoni zdecydował się na politykę faktów dokonanych i rozwiązania siłowe na terenie Italii.

Prócz tego kardynał starał się zawiązać europejską koalicję, która mogłaby zrównoważyć siły jego przeciwników. Był to pomysł szalony, ale oddać trzeba kardynałowi, że nie poprzestał na planach. Wysłał posłów do Rosji, do Turcji, do Siedmiogrodu, do Polski (wcześniej spotykał się z wysłannikami Augusta II w Wenecji), a także do Szwecji. Jakby tego było mało wsparł finansowo jakobitów i opłacił desant, który wylądował na szkockich wybrzeżach, z zamiarem wyparcia Anglików za góry i przywrócenia na tron prawowitej dynastii.

Były to działania energiczne, poważne, ale zakończyły się klęską i dziś oceniane są jako nierealne, albo wręcz niebyłe. Czasy zaś, w których żył i działał Alberoni są dla nas w Polsce jakąś czarną dziurą, w której odbywały się wyłącznie obyczajowe i polityczne horrenda.

Celem głównym kardynała było wyparcie Habsburgów z Włoch. Oddanie Italii Hiszpanom i oderwanie jej od polityki francuskiej, która miała charakter dynastyczny. Alberoni chciał także, by Rosja i Szwecja zawarły pokój, czego następstwem byłoby wyrzucenie z Bałtyku Anglików. Kombinował słusznie, że odcięcie Londynu od handlu bałtyckiego, osłabi Anglików na tyle, że nie będą oni w stanie utrzymać Gibraltaru.

Odpowiedź Londynu była miażdżąca. Anglicy „pogodzili” sułtana z cesarzem austriackim, zwolnili tym samym z obowiązku bronienia granic armię księcia Eugeniusza Sabaudzkiego, która wkroczyła do Włoch kładąc kres ambitnym planom kardynała.

Francuzi przekroczyli Pireneje, a Anglicy rozpoczęli akcję zaczepną przeciwko hiszpańskiej flocie operującej wokół Sycylii. Mimo obecności obcych wojsk na półwyspie, mimo zniszczenia stoczni, klęski floty, w bitwie koło przylądka Pessaro, Hiszpanie nie oddali Sycylii od razu i nie od razu zrezygnowali ze swojej wielkiej polityki. Trwali przy swoich planach nawet po upadku Alberoniego, który poprzedzony został dziką kampanią propagandową, w której oskarżano kardynała o wszystko, z upodobaniem do nastoletnich dziewcząt na czele.

Kardynał Giulio Alberoni został pozbawiony funkcji państwowych i wygnany z Hiszpanii. Wrócił do Italii, osiadł na terenie Republiki Genueńskiej, z której musiał uciekać. Niczym Hannibal, przez rzymskimi tajniakami. Cezary Taracha pisze, że Alberoni wyjechał do Italii wraz z pieczęcią królewską i jakimiś ważnymi dokumentami, które wysłannicy króla, całkiem już podporządkowanego mocarstwom, chcieli mu odebrać wraz z życiem. Papież Klemens XI nie miał zamiaru chronić Alberoniego, ale po jego śmierci kardynał, mógł odetchnąć nieco swobodniej. Brał udział w kilku konklawe i został legatem w Rawennie. Zamarł w Piacenzy w roku 1752.

Nigdzie nie znalazłem informacji, które są moim zdaniem kluczowe – tych dotyczących relacji Alberoniego z jezuitami.

Na koniec chcę przypomnieć, że w naszym sklepie znajduje się książka, opisujące te niełatwe czasy, z perspektywy Polski i Państwa Kościelnego, nosi ona tytuł Między Altransztadem a Połtawą, a jej autorem jest biskup Jan Kopiec.

Na dziś to tyle, wyłączam się dziś na cały dzień, a Wam zostawiam jeszcze ogłoszenie

Proszę Państwa w związku z pandemią koronawirusa i zarządzeniami administracyjnymi konferencja, która miała się odbyć w Kazimierzu Dolnym w dniu 28 marca zostaje przesunięta na dzień 14 listopada 2020 roku. Informację do wykładowców już wysłałem, będę ją także wysyłał do Państwa, ale zajmie mi to trochę czasu, dlatego też do 27 marca będę umieszczał tu takie ogłoszenia. Uwaga – przesunięte zostały także wszystkie rezerwacje pokoi, które Państwo opłacili. Niech nikt nie jedzie do Kazimierza w dniu 27 i 28 marca.

Aha, byłbym zapomniał, jeśli jakiś spryciarz, jakiś „prawicowy myśliciel” podprowadzi mi ten tytuł wyląduje w sądzie. Uprzedzam zawczasu, żeby nie było potem niespodzianek.

  17 komentarzy do “Poczet diabolicznych kardynałów (1)”

  1. Żeby nawiązać do tematu zacytuję „pobłażliwa pogarda dla uczoności i rozumu” ma się i dzisiaj dobrze. Po tym stwierdzeniu mogę w miarę bezpiecznie kontynuować. Konkurs na obstawianie numerków wygrałem bezkonkurencyjnie (błąd wczorajszego obstawiania mniejszy niż połowa procenta). Drugi na podium zameldował się niespodziewanie @Krzysiek. Na trzecie miejsce nikt nie dotarł a większość została w dołkach startowych. Całe szczęście wszystkie doniesienia o wykładniczym charakterze epidemii okazały się nieprawdziwe. Dlaczego jest to takie ważne? W przypadku wykładniczym po miesiącu mielibyśmy 30 000 000 (słownie trzydzieści milionów) zarażonych i 300 000 (słownie trzysta tysięcy) nieboszczyków.

    Przy rzeczywistym logistycznym wzroście w ciągu miesiąca będzie 3 000 (słownie trzy tysiące) zarażonych i 30 (słownie trzydziestu) zmarłych.

    Jak mnie @Coryllus nie wyrzuci to skomentuje komentarze. Od jutra obstawiam numerki w totolotka  ☺

  2. http://marcin-k.szkolanawigatorow.pl/matka-konfederatka#171553

    Podejrzewałbym raczej delikatne uczucie wstrętu.  Ale nie będę się upierał.

  3. Wylecisz szybciej niż wleciałeś. I żeby nie było że nie uprzedzałem ☺

  4. Dzisiejsze dane z frontu (627) grzebią zarówno model wykładniczy (~696) jak i liniowy (@Krzysiek ~562). Prognozy rządowe też są do bani, bo miało być co najmniej 1000 przypadków do dzisiaj. Kiedy licznik przekroczy 1000 to już napisałem na początku tygodnia ☺

    Dużo zdrowia życzę blagierom i diagnostom a przede wszystkim gospodarzowi ☺

  5. a wszystko to błaznująco – upokarzające,

    w czasach dużo późniejszych już choćby pobolszewickich , kultura się uniosła i taki Chruszczow wystarczyło kiedy tańczył hopaka Stalinowi.

  6. Drogi Henry, co do prognoz rządowych to dobrze wiesz, że mechanika zarządzania demokracją jest taka, że lepiej jest przewidywać z nadmiarem złe wieści, aby później można było stwierdzić, że jest lepiej niż prognozowano. To normalne – i Ty i ja tak byśmy tym zarządzali. Dynamika wzrostu tych zakażeń w Polsce nie jest jakaś alarmująca. Podjęte kroki – z odpowiednim wyprzedzeniem – dają chyba pozytywne rezultaty. Liniowa ekstrapolacja z ostatnich 8 dni sugeruje na jutro (23.03.2020) wzrost do ok. 740.

  7. Już obiecałem, że nie będę nadwyrężał cierpliwości @Coryllusa to odpowiem tutaj.

    Jak będzie 740 to ja się zdziwię, jak nie będzie to ty się zdziwisz ☺

  8. Między Altransztadem a Połtawą jest jedną z tych książek, która zmieniła mi całkowicie punkt widzenia na króla Augusta II i braci szlacheckiej, która wybrała go na króla RON. Ten projekt miał szansę umiejscowić Sasa w miejsce Habsburgów na tronie cesarskim. Poparcie papieża było, inne państwa nie pozwoliły.

    Polecam książkę biskupa Jana Kopca.

  9. – Na koniec tego tygodnia możemy mieć dobrych parę tysięcy przypadków zarażenia. Tak to wygląda gdzie indziej, mamy modele innych krajów – mówił w RMF FM minister zdrowia Łukasz Szumowski.

    Widać bloga C0ryllusa nie czyta. Jak by czytał to by wiedział, że kilka tysięcy to będzie za miesiąc ☺

  10. Dzisiejszy numerek 749

    Model liniowy zaniża (740), wykładniczy zawyża (762).

    Co to może leżeć pośrodku ☺

  11. @Fizyk (Maciej Jasiński) próbuje ratować się przez wprowadzenie sub wykładniczego modelu

    http://www.fizykwyjasnia.pl/na-biezaco/prognozy-rozwoju-epidemii-koronawirusa/

    Ale to odbywa się kosztem skomplikowania opisu.

    Na środę (25.03.2020) przewiduje 1041 dla sub i dla wykładniczego 1141

    A fit jest dalej gorszy niż Nawigatorów ~1% ~2% błędu ☺

  12. Jak ktoś chce pogadać nt Korony to może tu zadawać pytania.

    Takie tajne komplety będą ☺

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.