gru 172019
 

Dlaczego tak, a nie – pomiędzy wolnością a niewolą? Otóż dlatego, że słowo gwarancja i słowo niewola są jednoznaczne w wielu bardzo przypadkach. Człowiek bowiem bywa, mam wrażenie, że zawsze, ale nie chcę przesadzać, niewolnikiem gwarancji. Pisaliśmy tu już wielokrotnie o gwarancjach politycznych, które są zwykle pułapkami, ale nigdy nie pisaliśmy o gwarancjach osobistych, które są przecież tym samym. No to poświęćmy może chwilę temu zagadnieniu.

Ludzie są niewolnikami gwarancji sukcesu, których udzielają im inni ludzie, mający – w teorii przynajmniej dobre intencje. To jest pułapka, w którą ludzie – pozornie przytomni i pozornie inteligentni łapią się najczęściej. Nikt nikomu nie może udzielić żadnych gwarancji – tak brzmi najbardziej podstawowa z prawd i z takim założeniem zawsze powinniśmy przystępować do działania. Szczególnie zaś dotyczy to gwarancji sukcesu. Może jedynie próbować, zwykle z miernym skutkiem, zamarkować jakąś skuteczność, poprzez wyróżnienie takiego biednego frajera jakimiś atrybutami jednoznacznie się z sukcesem kojarzącymi. To się jednak zawsze kończy kompromitacją, albowiem odbiera człowiekowi wiarygodność. Jak to – zawoła ktoś? To niemożliwe! Jak atrybuty sukcesu mogą odbierać wiarygodność?! Najlepszym przykładem jest Janusz Józefowicz, który w latach 90-tych pojechał na Brodway wystawić swój spektakl zatytułowany „Metro”. On tam pojechał nie po to, by zaimponować Amerykanom swoimi aranżacjami, ale po to, by zaimponować Polakom tym, że był na Brodwayu. To przedstawienie grane było długie lata i ktoś może powiedzieć, że Józefowicz odniósł sukces. Aha, sukces – przez całe życie kojarzyć się z jednym tylko spektaklem – też mi sukces dla artysty. No, ale niech tam. W mojej ocenie to kompromitacja. To, że pan Józefowicz dojechał na tym do sutej emerytury, cieszy go zapewne bardzo, ale jest też nauczką dla innych, że taki numer można zrobić tylko raz. I to przy dużym zabezpieczeniu medialnym. A do tego w czasach, kiedy to media są w całości właściwie kontrolowane. W chwili obecnej ilość stacji, a także możliwości jakie daje internet, odbierają całkowicie sens promocji medialnej, no chyba, że adresujemy ją, a także produkt, do najbardziej prymitywnej grupy odbiorców. W takich wypadkach jednak trzeba bardzo uważać, żeby nie przekroczyć granicy kompromitacji. Dlatego właśnie ktoś wpadł na pomysł, że nie ma sensu lansować naturszczyków śpiewających disco polo, trzeba do tego zaangażować aktora. I tak powstał Sławomir. Stąd bierze się także sukces piosenki „Ona tańczy dla mnie”, bo to jest wizualizacja marzeń każdego byłego traktorzysty z upadłego PGR-u – goła baba na rurze, tylko dla niego. Utwór ten – o czym trzeba pamiętać – jest kamieniem granicznym między popularnością a kompromitacją. Za nim są już tylko siostry Godlewskie.

No, ale my tu nie gawędzimy o odbiorcy, snującym marzenia na temat gołych bab na rurze, a na pewno nie o takim, który się do tego przyzna. Mówimy o odbiorcy z pretensjami, do którego muszą trafić ludzie oferujący przekaz ambitny, artystycznie i intelektualnie dojrzały i świeży. No i rzecz jasna oszukany, bo żadna z organizacji kontrolujących dystrybucję nie może wpuścić opatrzonego takimi cechami produktu na rynek. Autentyczny produkt zdewastowałby segmenty rynku i utrudniłby dystrybucję na uświęconych do tej pory zasadach. Produkt więc, o którym mówimy, musi być z istoty oszukany, to znaczy musi coś udawać. Największym bowiem niebezpieczeństwem dla ludzi kontrolujących dystrybucję jest niejawne porozumienie czytelnika z autorem, dokonane w obszarach i zakresach określanych jako ironia. Jeśli autor i czytelnicy wypracują własny język, kod porozumień i podważać zaczną znaczenia słów i zjawisk ułatwiających dystrybucję, to koniec. Naprawdę koniec. Tak więc pomiędzy autorem a czytelnikiem musi zawsze stać pośrednik. Autor zaś nie może czuć się zbyt pewnie i nie może być za bardzo samodzielny. Musi za to odczuwać satysfakcję i bezpieczeństwo z tego tytułu, że udzielono mu gwarancji. Co to znaczy w praktyce? No tyle, że zrobił sobie zdjęcie z ważnym profesorem, albo załatwili mu wykład w jakimś prestiżowym miejscu, na przykład w sali kongresowej. On wtedy wie, że jest dla kogoś ważny. No i ma gwarancję, że jest mądrzejszy od czytelnika, którego albo nigdy nie zobaczy na oczy, albo zobaczy, ale będzie to ktoś celowo wybrany i wypreparowany z tłumu. Ewentualnie w grę wchodzić może jakiś wariat, który się skompromituje, kiedy tylko otworzy usta.

W zasadzie można powyższe rozważania zredukować do formuły następującej – gwarancje udzielane autorom służą do ich ubezwłasnowolnienia. Czy autorzy to rozumieją? Rzecz jasna nie, bo człowiek jest bezradny wobec udzielanych mu gwarancji. Poza tym gwarancje udzielane są systemowo – organizacje wyłaniają spośród siebie ludzi, którzy mają na rynku treści odegrać wybitnych autorów. Ich właśnie zaopatruje się w charyzmaty i czeka się na efekt w postaci zbiorowej hipnozy tłumu. Ten moment zawsze lubię najbardziej, bo po pół godzinie spędzonej w towarzystwie takiego autora ludzie zaczynają ziewać i rozglądają się niepewnie dookoła. Kreacja taka trwa góra kilka lat, kosztuje sporo i jest – co widać gołym okiem – całkowicie niesamodzielna. To znaczy, żeby dalej żarło, trzeba łączyć różne kreacje – Mroza z Bondą, Sumlińskiego z Budzyńskim, trzeba tworzyć całe plejady sław i sekwencje genialności, bo jeden geniusz, który ma wykłady w prestiżowych salach i otoczony jest samymi „popadniętymi w zamyślenie” mędrcami nie uciągnie tego wózka z propagandą.

Czy to się kiedyś skończy? Nigdy. Prędzej zamkną rynek, tak jak zamknięty został i unieważniony rynek sztuki sakralnej. Niebezpieczeństwo, że lokalny artysta przy wsparciu proboszcza, albo biskupa zacznie błyszczeć i zwracać na siebie uwagę wiernych, a potem nie tylko ich, ale także ludzi wpływowych w różnych środowiskach było zbyt wielkie. No, a poza tym dwóch takich artystów, to już rynek, który jest całkowicie poza kontrolą, a to jest przecież w myśl współczesnych zasad biznesu, organizacja przestępcza, która nie powinna istnieć. To się powoli zmienia, o czym możemy przekonać się my sami, tutaj w Szkole nawigatorów, ale czy się zmieni tego nie wiemy. Zawsze bowiem można – za pomocą wynajętych specjalistów z różnych dziedzin – wmówić ludziom, że ich oceny estetyczne są w najlepszym razie błędne, jeśli nie kompromitujące. Dla słabych umysłów, to jest wystarczający cios, i wystarczająca kara. Nie wytrzymają tego i powrócą do swoich starych, pewnych i gwarantowanych ekscytacji. I jeszcze będą wołać, że są wolni.

Na dziś to tyle, wyjeżdżam na cały dzień.

  20 komentarzy do “Pomiędzy wolnością a gwarancją”

  1. Recenzenta z gwarancją wynajmę na godziny ☺

  2. Drogi Coryllusie, w Kielcach, od lat, odbywają się targi budownictwa i sztuki sakralnej ściągające tłumy duchownych wszelkich rodzajów i świeckich. 

  3. Widziałeś tam może kogoś podobnego do Michała Anioła? Albo chociaż do Kacpra Bażanki?

  4. Nie byłem ani razu. Ale w pracownię Michała Anioła wystawiającą się na targach nie wierzę. Skąd inąd ciekawe skąd się wziął się ten Michał Anioł znalazł i jakie mafie za nim stały. 

  5. to wystawianie spektaklu Metro w NY, to wg osoby wtedy towarzyszącej temu eventowi,  było wyjazdem upokorzenia, jedyne co reżyser i mogli aktorzy mogli powiedzieć po powrocie, to tyle, że byli na Manhattanie, 

  6. Manhattan, Broadway, fotka przy Rokefeller Center,  trochę łażenia po ulicach i upokarzające warunki wyjazdu w szerokim tego słowa znaczeniu

  7. Pomyśleć, że teraz szczyt polskich aspiracji to skompletowanie zestawu gwarancji, najlepiej od USA, UE i jeszcze paru państw europejskich osobno.

  8. Polska Fundacja Narodowa promuje kraj na zasadzie, ze wysyla sie do Stanow grupe dziewczat w strojach ludowych, ktore daja sto dolarow (z PFN) kazdemu, kto sie z nimi przespi. Dziewczyny moglyby za rogiem robic to samo, zarobic kase i jeszcze zadowoleni Amerykanie by sie pytali, skad przyjechaly. PFN reklamuje polskie wartosci za pomoca zdrajcy Kuklinskiego (mamy najlepszych donosicieli?), a Walesa po transformacji mowil Amerykanom wprost, ze w Polsce mieszka najwiecej idiotow na km kw., ktorych mozna latwo wykiwac. Metro odniosloby ogromny sukces i zarobilo mnostwo pieniedzy, ale wystawiane w Moskwie, a nie w Nowym Jorku. Najgorsze jest to, ze II wojna, powstania to tez byly takie pokazowki dla Zachodu, co to nie my. Wszyscy u nas sie napinali, ryzykowali, ratowali Zydow, a ci po wojnie ocenili, ze Polacy i tak sa najgorsi i ze im sie nie podobalo. Takie mam obserwacje, natomiast dlaczego tak sie dzieje, nie mam pojecia.

  9. …Takie mam obserwacje, natomiast dlaczego tak sie dzieje, nie mam pojecia.
    I tak powinni kończyć swoje wypowiedzi publiczne wszyscy po ,,naszej ” stronie.

  10. kiedy przestaniemy się domagać Polski w środkowej Europie, od razu zostaniemy uznani za fajnych i w takim tempie nas skolonizują , że się nie połapiemy jak mamy na imię czy Wania czy Hans  i jaką mamy płeć czy Wolfganga czy Hildy.    

  11. no pakt warszawski, a bloger o ksywce „kupuję pańskie książki „jest z ludowego wojska polskiego i on czuje się zdradzony prawie osonbiście. taki ma stupor.

  12. To by wyjasnialo “ zdrade” bo dzialanie korzystne dla polakow nie moze byc nazwane zdrada, chyba ze dla partyjniakow ojczyzna jest zwiazek sowiecki i kazde  dzialanie przeciwko sowieta to zdrada

  13. >Ludzie są niewolnikami gwarancji sukcesu…
    Powrót z licytacji

  14. Nie stały za nim mafie, ale warsztaty pracujące dla Kościoła, cały system edukacji artystycznej

  15. a widział pan tą mapę
    https://www.loc.gov/resource/g3200.ct001256/?r=0.404,0.145,0.393,0.211,0
    jest oficjalnie w zbiorach kongresu USA i powstała na pewno przed 7 grudnia 1941
    i ciekawe opisy zawiera

  16. Fajny ten Moral Order. Podpisany Mosiek Gomberg obiecal, ze pozyczki beda maksymalnie na dwa procent i co?

  17. No i wszyscy maja swoje miejsce i wiedza, co maja robic.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.