kw. 152024
 

Najważniejszą sprawą dla Polaków i Polek jest życie i przygody celebrytów. Są one przeżywane jednak z pewnym dziwnym sentymentem. To znaczy ludzie gapią się w telewizor i mówią – to już nie to, co dawniej. Po czym zaczynają oglądać zdjęcia aktorek, dawno nieżyjących lub takich, co mają dziś ponad 80 lat i wzruszają się tym widokiem do łez. Słowem – prawda ekranu jest dla Polaków stokroć ważniejsza niż prawda czasu. To zaś ma swoje konsekwencje – mało kto żyje po swojemu i realizuje coś naprawdę. Większość przeżywa przygody innych, w dodatku te same, od wielu dekad. Można to też nazwać kontemplacją wzruszeń minionych. W tym duchu wychowuje się kolejne pokolenia, o takich sprawach dyskutuje się przy świątecznym stole, bo musi być kultura, a poza tym nic nie istnieje, bo gdyby istniało, mogłoby się zrobić dziwnie. I wielu nie wiedziałoby co powiedzieć i jak się zachować.

W zasadzie nie powinniśmy używać głupkowatego wyrażenia „prawda ekranu”, bo nie chodzi o żadną prawdę, ale o kłamstwo, które prawdę zasłania. Kłamstwo powielane po tysiąckroć, a w dodatku dające poczucie bezpieczeństwa i miłego ciepełka, które zwalania wszystkich razem i każdego z osobna z myślenia i odpowiedzialności. Najważniejsze są przecież wzruszenia, najlepiej przeżywane wspólnie. Nie najgorzej jest jeśli wspólnie przeżywane wzruszenia dotyczą sportu. No, ale wiemy jak jest – Polska nie jest potęgą sportową i to inne kraje serwują swoim obywatelom emocje trwające potem w sercach przez długi czas i pozwalające na nawiązywanie komunikacji. U nas jest z tym znacznie gorzej. Trzeba więc szukać czegoś innego. Starsi ekscytują się urodzinami Poli Raksy, które były wczoraj, a młodsi filmem „Diuna”. No, ale to nie łączy pokoleń, przeciwnie – polaryzuje je. A skoro tak, to Polacy nie dość, że nie mają żadnych łączących ich wtajemniczeń, to jeszcze nie mogą realizować wspólnie żadnych wyzwań. Jeśli chodzi o wtajemniczenia, to one są dostępne jedynie postkomunie, dziedziczącej kraj po swoich dziadkach, którzy zawłaszczyli go w roku 1945. Reszta żyje, bo żyje, ekscytując się czymś od czasu do czasu. Z sumy tych ekscytacji stworzono machinę promującą autorytety. Te zaś pochodzą, albo z innych, alternatywnych światów, albo z rzeczywistości postkomunistycznej. Czyli są dawną „prawdą ekranu”, czym ona jest zaś to już powiedzieliśmy sobie wcześniej. I tak koło się zamyka. Nie ma wyjścia z tego obłędu, a ilość ludzi godnych zaufania, których powinniśmy słychać, a może nawet naśladować, stale rośnie.  I są oni kreowani celowo, a poznać to możemy po tym, że nawet jeśli się skompromitują, przechodzą proces oczyszczenia i mogą nadawać dalej. Jak sławny agent J-23 w znanym serialu.

Są oczywiście środowiska, które poszukują prawdy czasu i gotowe są w imię tego wiele poświęcić, ale prawda ta, nawet jeśli wyłania się przed ich oczami jest albo niezrozumiała, albo zbyt straszna, albo nierozpoznana czyli niewidoczna. Poza tym nawyk wiary w autorytety paraliżuje poszukiwaczy, którzy – nawet widząc coś wyraźnie – oczekują, że ktoś potwierdzi ich spostrzeżenia i udzieli na nie jakichś gwarancji.

Wielu z nas pamięta wykład Macieja Frycza, wygłoszony w Wąsowie, dwa lata temu. Dotyczył akcji pod arsenałem, czyli odbicia z rąk gestapo Janka Bytnara – Rudego. Jak dowiedzieliśmy się z wykładu, nie chodziło o to, by uratować Rudego, ale by umieścić w strukturach AK niemieckich agentów. Przerażająca wymowa tego faktu nie dociera do nikogo, albowiem Polacy nie chcą prawdy, nie chcą też dyskusji. Interesuje ich jedynie afirmacja postaw bohaterów, których nie zamierzają przecież naśladować, bo nie mają do tego predyspozycji  i mocy. Chcą tylko stymulować emocje za pomocą spreparowanych gawęd i w ten sposób kupować sobie bezpieczeństwo. Czy to znaczy, że jesteśmy po czubek głowy zanurzeni w kłamstwie? Nie, albowiem nie można zmontować niczego trwałego z samej fikcji. Należy stwarzać złudzenia, które są następnie gwarantowane przez ekspertów i zawierają pozory prawdy oraz te jej elementy, które wydają się najmniej demaskujące. W rezultacie powstaje silne bardzo złudzenie, w którym każdy chce uczestniczyć, oczywiście nie naprawdę, ale jedynie emocjonalnie. Tak, jak każdy chciał być kiedyś Jankiem z „Czterech pancernych” albo Klossem. Pragnienie to jest tak silne i tak atrakcyjne, że w zasadzie nic poza nim nie istnieje. I ono staje się treścią naszego życia. Czy to znaczy, że nie można dotrzeć do prawdy? Można próbować. Oto mamy takie zdjęcie https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Broniewski#/media/Plik:Stanis%C5%82aw_Broniewski_Jerzy_Wolen_Strza%C5%82y_pod_Arsena%C5%82em.jpg

Widzimy na nim Stanisława Broniewskiego „Orszę” dowódcę akcji pod arsenałem, w której odbito Janka Bytnara – Rudego i Jerzego Vaulin, mordercę Antoniego i Janiny Żubrydów. Jerzy Vaulin trzyma na szmatce pistolet i pokazuje go Broniewskiemu, a ten w zamyśleniu uśmiecha się, bo przypominają mu się dawne czasy. Zdjęcie zrobiono na planie filmu dokumentalnego „Strzały pod arsenałem”. Patrzymy na to i nie jesteśmy w stanie uwierzyć w to co widzimy. A przynajmniej ja nie jestem w stanie w to uwierzyć. Oto oficer AK, odpowiedzialny za najsławniejszą, czy też jedną z najsławniejszych akcji bojowych – bo udanych częściowo – jakie zrealizowano przez całą okupację, rozmawia, w najlepszej komitywie z jednym z najbardziej odrażających agentów UB, jacy kiedykolwiek istnieli. Zdjęcie to dostępne jest powszechnie, można je znaleźć w wiki, w biogramie Broniewskiego i w biogramie Jerzego Vaulin. Ktoś powie – przesadzasz, takie były czasy. To znaczy jakie? Za mniejsze rzeczy niż akcja pod arsenałem ludzie byli zabijani i grzebani w anonimowych miejscach. Rudy nie przeżył, akcję odwoływano kilka razy. Mamy dwa filmu o tym wydarzeniu i w każdym z nich widzimy tylko prawdę ekranu, czyli spreparowane na czyjś użytek i dobro kłamstwo. Warto zapytać – na czyj użytek i dla czyjej satysfakcji? Odpowiedź będzie zawsze taka sama – filmy takie kręci się po to, by ludzie mieli wzory do naśladowania. No, ale to są brednie. Nikt bez odpowiedniego przeszkolenia i obycia z bronią, nie może się wzorować na takich osobach. Żaden pojedynczy człowiek bez olbrzymiego zaplecza logistycznego nie może się podjąć takiej akcji. To są idiotyzmy. A jeśli nie ma takiej organizacji to co? Do czego prowadzi lansowanie takich postaw? I do czego prowadzi takie rozpoznanie realiów? Do dołu z wapnem moim zdaniem. No, ale zanim się tak znajdziemy będziemy mogli jeszcze przeżywać publicznie lub prywatnie jakieś ekscytacje.

Na szczęście ludzie młodzi wolą jednak „Diunę” niż emocje związane z zagadkami okupacyjnymi. Szkoła jednak kreuje postawy nie rokujące za dobrze. I mowy nie ma żeby ktoś się opamiętał i jakoś inaczej skroił te programy. Choćby według formatu, który posłużył Pawłowi Zychowi do narysowania dwóch albumów – Dobre czasy i Lepsze czasy. Tak się nie stanie, bo tam opisane i zilustrowane są realia. Te zaś należy przede wszystkim ukryć. Obojętnie jakie by nie były, straszne, chwalebne, skomplikowane, zaskakujące – muszą być ukryte, a na ich miejscu stanąć ma prawda ekranu. Zwykle robi się to w taki sposób, że kłamstwo stawia się na widoku, a następnie namawia ludzi do jego afirmowania. I ta metoda jest w Polsce stosowana najchętniej.

W czasie ostatniego spotkania w Ojrzanowie wypłynął w pewnym momencie problem doktryny, czyli jak to mówią ludzie tacy jak Piotr Naimski – interesu narodowego. Doszliśmy do wniosku, że interes narodowy, kiedy zostanie ujawniony w postawie jakiegoś polityka, to naraża go na skrajne niebezpieczeństwo. Tak, jak to było w przypadku Lecha Kaczyńskiego. Czy my mamy na to jakąś odpowiedź poza podkuleniem ogona i zdaniem się całkowicie na łaskę tresera, który nam tego prezydenta zabił? No raczej nie, skoro odpowiedzią na to było najpierw idiotyczne nagranie, w którym Jarosław Kaczyński przemawiał do Rosjan wystrojony w złote okulary, stojąc przy fortepianie, a potem idiotyczny film „Smoleńsk”, którego konkluzją było wskazanie organizatora zamachu, określanego w tym filmie jako „międzynarodowy nr 1”. Od razu ciśnie się na usta pytanie – kto rekrutuje ludzi, którzy decydują o komunikacji w otoczeniu głowy państwa? Skąd się ci ludzie biorą, kto ich weryfikuje i kto inspiruje, kiedy zabierają się za wyjaśnianie spraw najwyższej wagi? I kogo oni naśladują? Wychodzi, że Janusza Zakrzeńskiego z filmu „Miś”, który przebrał kota za zająca. I niech nikt się nawet nie próbuje w tym momencie uśmiechnąć.

Niebawem wygłoszę taką oto pogadankę we Wrocławiu. Może przyjść każdy, ale trzeba wrzucić na tacę.

 

Ogłoszenia dotyczące dalszych spotkań podam wkrótce. Można się na razie zapisywać na Kielce – spotkanie 28 czerwca w willi Hueta w Kielcach

  24 komentarze do “Prawda ekranu”

  1. Jerzego Vaulin w lecie 1946 podjął współpracę z UB. Broniewski o tym nie wiedział gdy było robione to zdjęcie? Legendowanie agentów UB opanowało po mistrzowsku, miało na kim się wzorować 😉

  2. O czym ty mówisz Henry? Tu jest fragment życiorysu Broniewskiego z wiki

    Do kraju powrócił w marcu 1946. W latach 1946–1948 pełnił funkcję wicedyrektora departamentu w Centralnym Urzędzie Planowania. Później został zatrudniony jako urzędnik w PSS „Społem”[4]. W grudniu 1956 wziął udział w Krajowej Naradzie Działaczy Harcerskich, tzw. Zjeździe Łódzkim[5]. Wszedł wówczas do Naczelnej Rady Harcerskiej ZHP, w której pozostał do 1958[6]. Wraz z grupą działaczy katolickich miał zamiar kandydować do Sejmu w wyborach parlamentarnych w 1957, jednak jego nazwisko zostało skreślone przez władze PZPR[7].

  3. Nie o niego akurat chodzi, odbito wtedy kilkanaście osób.

  4. Po czterech rozbiorach i piątym trwającym, zdrada (w życiu publicznym) jest naszym 11. przykazaniem. W życiu rodzinnym spustoszenie sieje dwulicowość rodziców, którą doskonale widzą dzieci i nastolatki. Z tej też przyczyny w wielu rodzinach nie ma silnej więzi. Bachory uciekają w internet i ogrzewają się grupach rówieśniczych.

  5. Dzień dobry. Kiedyś sformułował Pan piękne, jakże prawdziwe stwierdzenie, które – moim zdaniem wystarcza samo jedno za uzasadnienie uznania, jakim darzą Pana czytelnicy; „nic nie jest tym, czym się wydaje” Wszystko, co Pan opisał bierze się z tego prostego faktu. Żyjemy w całkowicie fałszywym świecie, skonstruowanym przez okupanta głównie po to, by ograniczyć koszta okupacji. Alternatywą byłyby bowiem obozy koncentracyjne, patrole z ryngrafami i cała ta logistyka, którą tak się popisywał Adolf i przez którą poległ, bo to jest wyzwanie nie lada. Dużo prościej i taniej jest skonstruować fałszywy świat. Cały, od zasad tak zwanej ekonomii aż po perypetie celebrytów. I on wręcz napędza się sam, jeśli tylko uda się osadzonych odpowiednio zmanipulować. Dlaczego miałoby się nie udać? Oni przecież wszyscy są z jednej sztancy, a ci, którzy zdemaskowali się z jakimiś reliktami czasów słusznie minionych w sposobie myślenia i odczuwania – są mniej lub bardziej dyskretnie eliminowani, vide Lech Kaczyński. Kto tym zarządza? Bo kto wykonuje te zarządzenia to raczej wiadomo. Mi się zawsze przypomina ta historia o tych dwóch, co to poszli nad rzeczkę łapać ryby, zamiast uczestniczyć w gali na cześć. Nic się nie zmienia na tym najpiękniejszym ze światów…

  6. – daj nam, Boże… Nic chyba nie jest bardziej warte czynienia niż zmienianie siebie. Na lepsze.

  7. Z filozoficznego punktu widzenia nie da się zmienić siebie. Takie rzeczy tylko baron Münchhausen robił. Może to jest za trudne. Jest Pan po politechnice czy po uniwerku?

  8. Aż nie wydaje się możliwe, abyśmy tylko my, Polacy, byli tak zmanipulowani. Przecież w innych krajach też kwitnie zainteresowanie życiem celebrytów, a młodzież siedzi godzinami w smartfonie. Czy w takich Niemczech podaje się publiczności prawdę i tylko prawdę?  To chyba jest (i był) trend światowy, co nam serwują.

  9. W Niemczech ludzie są względem siebie życzliwi i pomocni. Obcy ludzie witają się mówiąc dzień dobry, a jak mijasz kogoś na schodach, na korytarzu, w środku transportu czy gdziekolwiek, to się uśmiechamy do siebie.

     

    A w Polsce:

    mijana na ulicy osoba patrzy się tępo w chodnik albo w bok z miną obrażoną, jakbyś tej osobie co najmniej zabiła matkę albo ojca

    w sklepie, zanim ekspedientka mnie obsłuży, to przynajmniej trzy osoby z boku wp***ją się, czasami z łokciami i dopytują ekspedientki o to, czy tamto. Teraz w takiej sytuacji podnoszę głos i zagłuszam klientkę albo klienta obok, bo mnie to irytuje, a jak ktoś wchodzi na mnie z łokciami w spożywczym albo w mięsnym, to odpycham rękami i mówię, że trzeba zachować dystans verfluchte Schweine, Banditen Abstand halten!

  10. Ale ma Pani rację, że pewne złe nawyki ze Wschodu też pojawiają się w Niemczech.

  11. Polecam zapoznać się z tą pozycją:

    Germania (łac. De origine et situ Germanorum, dosłownie O pochodzeniu i kraju Germanów) – napisana przez Publiusza Korneliusza Tacyta około roku 98, jest etnograficznym dziełem o plemionach germańskich poza granicami cesarstwa rzymskiego.

     

    Komentował dzieło profesor Wielomski.

  12. Kwestia – jakie są konsekwencje kłamstw u nas, a jakie na Zachodzie. U nas potworne a tam w zasadzie żadne

  13. Książka dopiero za miesiąc, ale okładkę można pokazać

  14. To po co pan przyjeżdża do kraju gdzie są verfluchte Banditen i Schweine? Pan jest masochistą??

  15. Wielomskiego wyjątkowo nie trawię, więc na pewno nie przeczytam.

  16. ,,Ale ma Pani rację, że pewne złe nawyki ze Wschodu też pojawiają się w Niemczech.”

    Niczego takiego nie napisałam.

  17. Tak, kwestia mediów jest u nas kwestia palącą.

  18. Dlaczego te okładki są takie płaskie, dwuwymiarowe? Co ma wyrażać twarz kardynała? Dobrze jeszcze wyszedł ten pył znad Sahary na niebie.

  19. Przyjeżdżam do Polski w ramach parcia na Wschód.

  20. Granatowa bandera wyszła najmniej przekonująco, sposób, w jaki się układa, faktura, światłocień. Czy nie można zaryzykować i zrobić czegoś podobnego, jak tutaj:

    https://youtu.be/ex31cKFwzI4?si=kdS627rHhkElMA0y

     

    albo tu:

    https://youtube.com/shorts/bXEYb8DUkc0?si=syDdsV1RBSKgcIhD

  21. Brakuje brokatu, złotych i srebrnych wytloczeń.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.