lip 272022
 

Już od kilku dni dzwonią tu różni życzliwi, żeby mi powiedzieć, jak strasznie zjechana została książka, którą Wacek Grzybowski tłumaczył przez siedem lat. Nie miałem czasu zajrzeć do tej recenzji do wczoraj, a kiedy tam zajrzałem od razu rozbolał mnie brzuch. Piszę celowo takie rzeczy, albowiem prowokuje je ton tego tekstu i jego zamaszystość. Autorów jest dwoje, pani i pan, ale mam wrażenie, że w tonie krytycznym wypowiada się jedynie pani. Być może to powierzchowna interpretacja, ale takie odniosłem wrażenie. Zanim odniosę się do istotnych dla mnie fragmentów tekstu, dam krótki wstęp.

Kiedy byłem człowiekiem młodym, jak wielu ludzi w moim wieku, miałem skłonność do krytykowania wszystkich i wszystkiego. I wtedy różne życzliwe osoby mówiły tak: ale Gabryś, nie możesz tak po wszystkim jechać, może zrób coś sam i pokaż jak powinno to wyglądać. Dziś, ponieważ praca nad Peytonem trwała siedem lat, a recenzenci są najwyraźniej ode mnie młodsi, mogę powiedzieć to samo – zróbcie lepiej. Po co to opowiadać, jak można samemu pokazać jak się takie rzeczy robi dobrze. Tekst leżał od 500 lat nie ruszony i nikt nie zamierzał się nim zajmować. Recenzentka napisała wręcz, że przez sto lat historycy spierali się, kto jest w istocie jego autorem. Rozumiem, że spór ten nie ujawniał się codziennie w coraz to bardziej dramatycznych odsłonach?

To jest moim zdaniem formuła niezwykła. Przez sto lat nie można było ustalić kto napisał tak istotny dla historii Polski tekst? Może metodyka jest trochę wadliwa? Bo jeśli się czegoś uporczywie szuka, to człowiek kreśli jakieś plany, ustawia te no, kamienie milowe, a następnie zabiera się za przeszukiwanie zasobów archiwalnych według ustalonego wcześniej programu. Uprzednio rzecz jasna zbierając na to fundusze. Czy tak pracują historycy? Oczywiście, że nie. Oni siedzą bezczynnie, przez całą swoja karierę wykonując polecenia płynące z góry hierarchii, która rozstawia ich po obszarach badań jak chce i w myśl nierozpoznanych dla laika systemów. Następnie polecenia te realizują, mniej lub bardziej udanie, zabiegając w zakresach, z merytoryką ich pracy związanych luźno raczej, o awans w tej hierarchii. Czasem zaś, kiedy ktoś zrobi coś za nich, według nie akceptowanych przez nich reguł, krzywią się, marszczą nosy i coś tam między sobą szepczą, twierdząc, że owe szepty to powszechnie obowiązująca interpretacja.

Naprawdę nie zajmował bym się tą recenzją, ale ludzie którzy ni cholery nie rozumieją ani z Peytona, ani z rynku wydawnictw, ani z metodologii badań historycznych dzwonią tu i wskazując na tę recenzję mówią – i co teraz?

Zacznę od rzeczy najśmieszniejszej moim zdaniem. Autorzy – a jest ich dwoje – kobieta i mężczyzna wstępują w głębię analiz, których może imał by się Wacław, gdyby miał czas, ale na pewno nie ja, z racji tego, że zajmuje mnie konstruowanie atrakcyjnych narracji, a nie stuletnie spory o autorstwo nieprzetłumaczonych na polski tekstów. I wyobraźcie sobie, że ci recenzenci, którzy tak się przejęli brakiem profesjonalizmu Wacława, który napisał dynamiczny, autorski wstęp do tekstu Peytona, nie zadali sobie trudu, by ustalić kto jest wydawcą tekstu. Piszą o tłumaczu używając takiej oto formuły: tłumacz/wydawca. Cóż za dociekliwość podziwu godna. Wacek nie jest wydawcą tego tekstu, ale wskazanie na moją osobę, mogłoby spowodować, że jacyś inni, bardziej dociekliwi czytelnicy zajęliby się analizą nie tylko oferty wydawnictwa, ale także tego co się tu od lat wypisuje. Taki był, mniemam powód tego badawczego niechlujstwa, które nie ma przecież nic wspólnego z historią. Nic tu, w pocie czoła, ustalać nie trzeba, wystarczy wpisać nazwę widoczną na okładce w okno wyszukiwarki. No, ale nie…Nie ma się potem czemu dziwić, że jakieś proste ustalenia trwają po sto lat, skoro w ten sposób badacze z aspiracjami traktują dostępne im, a domagające się powielenia w recenzji informacje. I nie mówcie mi, że wydawnictwo jest wymienione w tytule. To nie ma znaczenia wobec podstawowego błędu, czyli wskazania tłumacza jako wydawcy. Za sto lat inni badacze, będą powielać ten błąd i ustalać ponad wszelką wątpliwość kto zapłacił za druk i okładkę. Czy nie będą? Bo nikogo to już nie zainteresuje? Sami oceńcie.

Ubawiło mnie też stwierdzenie recenzentów, że Wacław uniemożliwia czytelnikowi samodzielną ocenę tekstu, narzucając mu swoje interpretacje. Pracował nad tym siedem lat i ma wszelkie prawa do tego, by sugerować co mu się spodoba. Ludzie zaś, którzy przechodzili obok tego tekstu bez zainteresowania lub czekali, aż ktoś ich oderwie od codziennej, uczelnianej, walki na noże o resztki z konserwy tyrolskiej i załatwi grant gwarantujący wynagrodzenie za przeczytanie Peytona, takiego prawa nie mają. I to jest rzecz oczywista. Gdyby nie Wacław, żaden polski czytelnik nie miałby najmniejszej szansy na zapoznanie się z tym tekstem i jego ocenę. Za zaniechania zaś nie daje się nagród tylko nagany, a szczególnych okolicznościach sadza do tiurmy. I jeszcze jedno – podkreślanie hermetyczności tekstu, półprofesjonalizmu Wacława, a następnie przerzucanie na czytelnika odpowiedzialności za interpretację tekstu, której ten nie może samodzielnie dokonać, a historycy mu tego przecież nie ułatwią, jest po prostu bezczelnością.

Podobnie jak fragment dotyczący dewastacji klasztorów w Anglii, w którym to recenzenci piszą, że nie ma żadnych dowodów na to iż ich zniszczenie wpłynęło w istotny sposób na załamanie się koniunktur w Anglii. Ja nie wiem o jakie dowody chodzi autorom, ale zapewne o to, by ktoś wskazał im dokument, gdzie będzie wprost napisane – dewastacja klasztorów zubożyła kraj. Tymczasem takiego zapisu nie ma albowiem dynastia za tę dewastację odpowiedzialna uruchomiła potężną machinę propagandową, która miała ten fakt i jego konsekwencje ukryć. I tego nikomu dowodzić nie trzeba. Poza oczywiście historykami w Polsce, zarzucającymi Wacławowi, że nie zapoznał się z najnowszymi ustaleniami w tym zakresie. Ja też się nie zapoznałem, albowiem mogę, z dużym prawdopodobieństwem wskazać jakie intencje im przyświecały. Chodzi, jak mniemam o to, by stwierdzić, że rzeczywiście klasztory skasowano, ale nie przesadzajmy, nie było tak źle. Rozumiem jednak, że tak zwane „najnowsze badania”, czyli kolejna odsłona starej propagandy, mają dla historyków wartość podobną do pism objawionych.

Jeśli macie ochotę, możecie tę recenzję doczytać do końca. Ja nie mam zamiaru, bo szkoda mi czasu, muszę nim bowiem zarządzać w przeciwieństwie do badaczy historii, których stać na to, by przez sto lat ustalać kwestię tak prostą, jak autorstwo „Relacji o państwie Polonia i prowincjach z nią połączonych”.

http://www.przegladhistoryczny.pl/sites/ph.ihuw.pl/files/ph/ph_1_2022-1_kalinowska-kowalski.pdf

  12 komentarzy do “Świadomość historyków czyli negatywna recenzja Peytona”

  1. nie wychodzić poza granice wytyczone przez propagandę, bo …..nie będzie dodatkowych pieniążków.
    kasacja klasztorów – hasło do grabienia i uwłaszczania się na cudzym, musi być schowane głęboko

  2. No i dowodów na piśmie nie ma, a dowody są najważniejsze

  3. dziś mam dalszy ciąg imienin, to tylko nadmienię  że,

    Wzmianka o skutkach  anglikańskiej kasacji klasztorów jest w tekście Wspaniały świat Adama Smitha w książce Roberta L. Heilbronera pt. Wielcy Ekonomiści  – skutki społeczne w kilka pokoleń po tej anglikańskiej innowacji … straszne

    koniunktura w Anglii zaczęła się od workhausów

  4. Oni nie czytają książek ekonomistów, bo to wykracza poza ich kompetencje, a jak coś poza nie wykracza, to jest nieważne z istoty

  5. Jak to dowodów nie ma? Po kasacji zakonów pojawiło się nieznane wcześniej w Anglii masowe włóczęgostwo, czyli masowe zubożenie ludności wiejskiej, dotychczas zakonnych robotników rolnych.

  6. A ja doczytałem do końca. Ta recenzja to wielka pochwała wydanej książki jednak, mimo tego zacietrzewienia. Piszą, że powinno się zrobić tłumaczenie i popularyzację lepiej, ale przyznają, że sami nie zrobią, bo zbierają punkty. A jak próbują robić, to im wychodzą niestrawne gnioty.  I że jak tak dalej pójdzie, to głos zawodowych historyków będzie w społeczeństwie nieobecny.

    Bronią również tłumaczenia. Najpierw piszą, że po co tłumaczenie jak oryginał jest w necie i każdy historyk może sobie przeczytać. A potem, że żeby to przetłumaczyć to potrzeba sztabu ludzi, których nie ma i nie będzie. Więc wydane tłumaczenie jest niepotrzebne historykom (każdy sobie sam przetłumaczy, ale nie przetłumaczy), no ale może być przydatne do pracy ze studentami.

  7. A ja czytałam, nie pamiętam gdzie, o dyskusji w angielskim parlamencie o straszliwych skutkach tej kasacji klasztorów.

  8. Postawa recenzentów, jest podobna do postawy naszej ukochanej Noblistki. Nie dla idiotów i tylko dla wtajemniczonych. A potem się okazuje, że jednak dla idiotów…

  9. To nie jest dowód, musi być na piśmie, a do tego potwierdzony w najnowszych badaniach

  10. Ciekawe ilu Anglików jest w stanie przeczytać ten tekst

  11. Ta pani jest osobowością silnie uproszczoną

  12. Dla wtajemniczonych idiotów po prostu

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.