lis 022021
 

Nie tylko na ostatniej konferencji mogliśmy się przekonać, że swoboda interpretacji ograniczona jest metodą, ta zaś wypływa z kolejnych ograniczeń, związanych z dostępem do źródeł. Trzeba bowiem zdać sobie pytanie takie – czy można w sposób wiążący orzekać o historii Polski jeśli nigdy w życiu człowiek nie odwiedził archiwów weneckich? Teoretycznie nie, ale praktyka pokazuje coś zupełnie innego. Praktyka, zaś, jak pamiętamy jest leninowskim kryterium prawdy i triumfuje prawie zawsze, o ile ma odpowiednio zdecydowanych metodyków.

Nie o historii Polski będę dziś jednak pisał, a na pewno nie tylko o niej. Nie będę też zapuszczał się zbyt daleko w przeszłość. Chodzi mi bardziej o czasy nie tak odległe, ale ciągle żywe w pamięci wielu osób lub ożywiające wyobraźnię tych urodzonych później, czyli o II wojnę światową. Nieprawdopodobna jest ilość filmów, które nakręcono współcześnie na temat wydarzeń II wojny światowej, filmy te – o czym wszyscy wiemy – są znacznie bardziej wyraziste i znacznie bardziej przekonujące niż sama wojna. To zaś może oznaczać, że ich funkcja jest daleka od dostarczania rozrywki, już prędzej dostarczają one wzorów zachowań dla uczestników przyszłych wojen lub są zaplanowane jako obraz mający zastąpić prawdę o wojnie. Po cóż bowiem nużyć się czytaniem wyblakłych dokumentów, napisanych niewyraźnym charakterem pisma, kiedy można zobaczyć film i na jego podstawie wyrobić sobie opinię o tym, czy innym wydarzeniu. Z niezrozumiałych dla mnie powodów kręci także się pastisze opowiadające jakąś alternatywną historię II wojny światowej, a publiczność, szczególnie ta wyrobiona i rozsmakowana w kinie, cmoka na ich widok i przewraca oczami. Chcę tylko przypomnieć, że pierwszymi ofiarami wojen, tymi najbardziej oszukanymi i najgorzej traktowanymi są właśnie ludzie o wysublimowanych gustach, którzy do końca nie wierzą, że pewne projekty nie powstały z myślą o tym, by zadowolić ich gust, ale w zupełnie innym celu. W jakim dokładnie, to się jeszcze okaże.

Nie oglądam żadnych filmów, a już wojennych w szczególności. Mam tego dosyć, bo przez całe dzieciństwo i wczesną młodość musiałem patrzeć na mordowanie ludzi w telewizorze, na wybuchy i inne rewelacje, którymi próbowano stymulować rozwój emocjonalny dorastających ludzi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wydawać by się mogło, że mamy to za sobą. Jednak nie. Nie można spokojnie odpalić fejsa, żeby nie natknąć się na fragmenty filmów wojennych produkcji amerykańskiej, rosyjskiej i chińskiej. Bo głównie filmy te produkują mocarstwa lub byłe mocarstwa. Jeśli chodzi o dwa pierwsze rodzaje produkcji, to mają one część wspólną. Oto powstało kilka filmów opowiadających o wojnie Hitlera ze Stalinem, w których grają aktorzy amerykańscy, między innymi Jude Law i ten pan, który dawno, dawno temu, zagrał zakonnika imieniem Salvatore w ekranizacji powieści Imię Róży. Grają oczywiście Rosjan i komunistów. Od dawna nie widziałem filmu, w którym amerykański aktor grałby dobrego Niemca, ostatni taki obraz, który pamiętam, opowiadał o przygodach Richarda Burtona przebranego w niemiecki mundur, włóczącego się po Paryżu.

Różne jest też natężenie propagandy w wymienionych obrazach. Trzeba oddać Amerykanom, że oni jeszcze starają się ocalić tak zwaną prawdę czasu. To znaczy jak pokazują, walkę swoich czołgów z jednym niemieckim tygrysem, nie ściemniają, że ten tygrys dawał im jakąś szansę. Wystrzelał wszystkie z wyjątkiem jednego, a ten jeden miał tę szansę właśnie dlatego, że pozostałe trzy zostały spalone. W rosyjskich filmach jest na odwrót, jeden ruski czołg trzyma w szachu pół pancernej dywizji, w środku siedzą trochę brudni, ale zadowoleni czołgiści, a między nimi piękna dziewczyna. Strzelają zawsze celnie, wszystkie Hitlery latają po polu jak oszalałe, nie mając pojęcia co zrobić, a radziecki czołg kasuje jednego po drugim. W przerwach pomiędzy salwami czołgiści wygłaszają jakieś ideologiczne kwestie, żeby ktoś czasem nie zapomniał o czym jest film, który właśnie ogląda. On zaś opowiada o triumfie ludu pracującego miast i wsi nad kapitałem i towarzyszącym mu nieodmiennie zepsuciem i degrengoladą. Jest taki film, w którym widzimy, że dzielni czołgiści trafiają do konclagru, ale i tam dają sobie radę. Porywają czołg, staczają serię błyskotliwych pojedynków, ratują piękne dziewczyny z różnych opresji i wracają do kraju. Nie pokazują tylko w filmie sceny, jak NKWD ich aresztuje za pobyt w niewoli i jak stawia ich przed sądem, a następnie skazuje na dożywotni łagier za kołem polarnym, z którego już uciec nie można. Nie można też za bardzo pofikać, bo komendant jest wyjątkowo brutalny i nie wygląda na gamonia, jak te Hitlery z filmu.

Wszystko to blednie jednak w porównaniu z produkcją chińską. Ja mam z tymi fragmentami chińskich filmów pewien problem, albowiem nie wiem dokładnie kto jest kim. To znaczy rozpoznaję armię japońską, ale dzielni, chińscy komuniści walczą nie tylko z Japończykami, czasem odgryzają się bestialsko traktującym wiejską ludność żołnierzom w dziwnych mundurach, którzy są chyba podwładnymi Czang Kai Szeka. Tak myślę, choć pewności nie mam. W chińskich filmach komunizm zawsze triumfuje, ale wcześniej musi w filmie zginąć kilkoro niewinnych dzieci, jakieś laski o zjawiskowej urodzie, przebrane w dziwne, choć schludne łachy imitujące odzież małorolnych chłopów. Generalnie Chińczycy mają obsesję na punkcie czystości, odwrotnie niż Rosjanie. Ci ostatni, chcąc podkreślić autentyczność scen każą się aktorom i statystom tarzać w błocie zanim staną oni przed kamerą. Chińczycy inaczej, pucują wszystkich do czysta, piorą stare worki po kartoflach, różne drelichy i płócienne giezła, a potem, kiedy już aktorzy się w nie przebiorą, na plan przychodzi wizażystka i delikatnym smugami czarnego tuszu maluje im na twarzach i rękach ślady po ziemi, która osypała się na nich po wybuchu bomby, albo granatu. Nie ma mowy, żeby na planie chińskiego filmu wojennego zjawił się jakiś ubłocony statysta. Wszystko by popsuł, a publiczność byłaby więcej niż niezadowolona.

Opisane wyżej obserwacje skłoniły mnie do sformułowania następującego wniosku: czy pokazywanie tych wszystkich triumfów, bo nie łudźmy się chodzi o triumf pewnej ideologii, poprzedzone wizjami męczeństwa, nie oddala nas czasem od bardzo indywidualnie rozumianej wolności. Ja wiem, że ta wolność wielu ludziom już się znudziła i oczekują oni, zupełnie jak wyrobiona artystycznie publiczność, na jakieś rewelacje, które ktoś im podsunie do przeżywania. Są nawet całe, duże grupy fanów, które przeżywają po kilka razy co lepsze fragmenty filmów i potem o tym dyskutują. To niezwykłe z mojego punktu widzenia. Niezwykłe i groźne zarazem. Wcale nie dlatego, że ekscytowanie się sfingowanym, choćby nie wiem jak przekonującym obrazem działań wojennych i postawą żołnierzy na froncie, to dziecinada. Myślę bowiem o tym, że dla równowagi, takiej prawdziwej, otrzeźwiającej należałoby nakręcić jakiś film o zapleczu frontu. Może wtedy niektórzy przestaliby się nudzić wolnością, którą ciągle jeszcze przecież mamy.

  22 komentarze do “Swoboda interpretacji i malarskie walory wojny albo czy możliwa jest prawdziwa wolność”

  1. hehe… mowilem, ze po zmianie czasu z letniego na zimowy wstajemy (o) godzine wczesniej, a nie pozniej, jak sugeruja media! W marcu znowu beda nas oklamywac. (Ps. ja tez juz jestem w pracy)

  2. Jakis czas temu w zwiazku z wakacjami Gospodarza poruszylem tutaj temat Gluchoniemcow (Walddeutsche). Z ciekawosci zajrzalem na strone wydzialu geografii UW i na pierwszej stronie jest informacja, ze co jest najwazniejsze dla geografow z uczelni warszawskiej? – Gluchoniemcy! Nie geografia i bezpieczenstwo granic, nie migracje w Europie w ostatnich pieciu latach, ich przyczyny i skutki, nie powodzie ani susze w Polsce tylko Gluchoniemcy – ich historia, kultura, spuscizna. Polaczki maja podziwiac Narod Panow. No i dobrze, ok, tylko, ze mamy XXI wiek i premiera Morawieckiego, ktory walczy z cala Unia jako przedstawiciel podobno suwerennego narodu.
    https://wgsr.uw.edu.pl/wgsr/index.php/pl/strona-glowna-2-2/
    Wydział Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego poszukuje badacza posiadającego stopień doktora nauk humanistycznych do projektu pt.: „Głuchoniemcy (Walddeutsche): przeszłość i teraźniejszość zapomnianych społeczności lokalnych na Pogórzu Karpackim”, finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki w ramach konkursu OPUS 18.
    Nazwa stanowiska: Post-doc
    Warunki zatrudnienia:
    §wynagrodzenie wraz z kosztami pracodawcy 10 000 PLN na miesiąc;
    §praca w pełnym wymiarze godzin;
    §umowa o pracę;
    §zatrudnienie na 38 miesięcy 
    To jest i tak najciekawszy temat, jakim zajmuje sie obecnie wydzial geografii UW. Inne tematy to jakies absurdy.
    W zwiazku z tym nasuwa sie kilka pytan: co to jest do k*** nedzy Narodowe Centrum Nauki i co to jest do k*** nedzy „wynagrodzenie wraz z kosztami pracodawcy“? Czy to jest moze pensja brutto wraz ze skladkami? Dlaczego traktuje sie Polakow jak jakies malpy i uzywa dziwnego jezyka, nieprecyzyjnego?
    Jezeli tak wyglada cala polska nauka, to pretensje Gospodarza odnosnie nauki, kultury, sztuki wydaja sie nieco naiwne i blade.
    No i nie ma czegos takiego, jak Beskid Niski w antropologii.

  3. Wczoraj dalem dziecku wycisk z geografii przed sprawdzianem. Szkoly podstawowe w Polsce niczego nie ucza tak samo, jak uczelnie.
    Zreszta Wy tez zapewne niewiele wiecie o geografii Polski.
    Przyklady z materialu z VII klasy SP:
    1_Poznan nie lezy na Nizinie Wielkopolskiej
    2_Nie ma czegos takiego, jak Nizina Wielkopolska
    3_Polnocna czesc wojewodztwa mazursko – warminskiego przy granicy z obwodem kaliningradzkim jest czescia Pobrzeza Baltyku
    4_Kotlina Sandomierska to alpidy (orogeny alpejskie) i jest wypelniona warstwa molasy o grubosci do 3 km
    5_ a czym sie rozni molasa od fliszu, ktos wie?
    No i o czym mamy dyskutowac? Moze faktycznie lepiej, ze sa te filmy i seriale, bo przynajmniej jest jakis ogolnie znany temat.

  4. Dzień dobry. To ja dziś zacznę tak; miałem siedem lat… To koniec parafraz, teraz do rzeczy. Otóż miałem wtedy to szczęście, że miałem żyjącego dziadka kombatanta, który cudem przeżył to wszystko, brał w tym udział i mógł nam – wnukom – coś opowiedzieć. Ja najbardziej zapamiętałem to, że kiedy razem z dziadkiem oglądaliśmy czterech pancernych, Kloss’a i tym podobne, w latach siedemdziesiątych alternatywa była skromna, to dziadek zawsze mówił; żebyście nie daj Bóg nie pomyśleli, że tak wyglądała wojna. Na pytanie dlaczego robią nieprawdziwe filmy o wojnie raczej kluczył niż odpowiadał wprost, ale ziarno zostało zasiane. Dlatego ja i mi podobni jesteśmy raczej odporni. No ale dzisiaj przeciętny widz nie ma szans obronić się przed bełtaniem wody w mózgu.

  5. To była prośba do @knechta

  6. Trzy różne wersje imperializmu:

    wersja heroiczna, ofiara ma sens, zwycięstwo nie jest łatwe ale realne,

    wersja ludowa, każdy może być superbohaterem i zwyciężać, nie ma rzeczy niemożliwych,

    wersja idealistyczna, niebiańska armia jako karzące ramię sprawiedliwości, zwycięstwo jest pewne.

  7. Mówi Pani o walce z klimatem? To są właśnie te argumenty.

    A Pinokio na to: nie ma kasy, nie walczymy z klimatem!

     

    https://m.youtube.com/watch?v=GKG4sTnTIpk

  8. Mój ojciec, rocznik 1928 szału dostawał jak widział w filmie faceta, co idzie z pistoletem wykonać wyrok i trzyma go tak, że lufa jest wymierzona na wprost.

  9. Chiny i Rosja mają w nosie wymysły klimatystów. Morawiecki nie kłamie. W Glasgow powiedział im prawdę.

    Mnie się przypomniał król Julian i wulkan. Skoro są gotowi do poświęceń, zaproponować by się poświęcili i złożyli ofiarę bogu ognia. Wulkan to symbol świętego ognia rewolucji.  Właśnie dymi na La Plata – niech skaczą. My włączymy im Wagnera. Będzie uroczyście.

  10. Zacytowanie strony glownej jednego z najwazniejszych wydzialow najlepszego uniwersytetu w Polsce to jest obsesja? Raczej intuicja. A Pan nie ma problemow z Akademią?

    Wlasnie myslalem o tym, ze trzeba zrobic zrzutke na patronite, zeby Pan napisal o tych Gluchoniemcach tak, zeby poszlo w piety akademikom i to Pan zgarnie granty, a nie oni.

    Bo chyba nie ma fachowcow w takich wysublimowanych tematach, a Pan tam byl i juz cos wie.

    Przy okazji mozna bedzie zadrwic z tych pozal sie Boze pisarzy, ktorzy zamieszkuja Bieszczady i Podkarpacie.

    Same plusy!

  11. Musze konczyc, bo beton stygnie.

  12. Po prostu zastanawiałem się, czy warto pójść na geografię, ale skoro takie rzeczy się dzieją, to może nie było warto. Jeżeli na innych wydziałach jest podobnie, to polska nauka nie podniesie się, nigdy nie wstanie z kolan.

  13. w tych ruskich propagitkach to jeszcze widziałam na cda film z Malkowiczem, nie przytaczam tytułu bo po co zaśmiecać …

    ciekaw ile ruskie płacą za udział w filmie …

  14. Może to jest zaszyfrowana informacja o prowizji?

  15. Pewien dobrze zorientowany realista uświadomił mi, że bardzo wiele tematów np doktoratów jest wyznaczanych w jakimś konkretnym, ściśle wyznaczonym celu – np opracowania dotyczącego jakiejś jednej ulicy, jej historii, mieszkańców, własności itp, w ciekawych lokalizacjach, często nieistniejących, dzielnic. Doktorant zdobywa doktorat, środowisko zaś otrzymuje bezcenne, szczegółowe opracowanie, skrupulatnie archiwizowane  z innymi podobnymi i gotowe do użycia.

  16. Tak to jest z tymi filmami.

    Pamiętam, że szukał Pan Zydów w holenderskim filmie ”Admirał”.

    Ja znalazłem. Ale w filmie „”Publieke werken” (Noble intentions).

    Okazało się że Zydzi w Holandii mieszkają w ziemiankach i wydobywają torf w prowincji Drenthe.

  17. Zlecenia z zewnątrz realizują przydupasy z tytułami. Polski nie ma. Po prostu.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.