cze 282014
 

Uroczystość zakończenia roku w szkole mojego dziecka trwała wczoraj trzy godziny. Moja żona poszła tam wprost z uroczystości zakończenia roku w swojej szkole, a na tę wybrała się bez śniadania, bo sądziła, że wszystko zakończy się szybciutko i bez niepotrzebnego przedłużania. Zakończyło się o trzeciej po południu. Ja sam nie mogłem uwierzyć, że to trwa aż tyle czasu i pojechałem do szkoły, sprawdzić, czy oni tam w ogóle są, czy coś się nie stało. Sam nie poszedłem na to zakończenie roku, bo jest mnóstwo pracy w domu. No i okazało się, że wszyscy są ciągle na sali gimnastycznej, a do wręczania świadectw jest jeszcze daleko. Rodzice w większości uciekli, pod ścianami siedziały tylko jakieś skrajnie zdesperowane mamy i moja żona, która ma wdrukowane w głowę poczucie obowiązku graniczące z obłędem. Chciałem ją stamtąd zabrać od razu, mając w pamięci wszystkie moje zakończenia roku, na które chodziłem sam, bez rodziców. Nie zgodziła się, powiedziała mi ze łzami w oczach, że zostanie, bo to się na pewno niedługo skończy. No więc ja, człowiek skrajnie nieodpowiedzialny, samowolny i nie zwracający uwagi na różne okoliczności brzegowe, po prostu wyszedłem i pojechałem do domu, gdzie mój kolega, który na tę okazję przyjechał aż z Dęblina pomagał mi w różnych pracach. Dlaczego tak – spytacie? Bo wszyscy niepijący pomagierzy są już w Londynie, a tych, którzy tu zostali i mogliby się przydać przy prostych pracach nie ma co wynajmować, bo po pół godzinie będą leżeć bez przytomności. Przychodzą, nawet jak jest lato, w koszulach z długimi rękawami. W każdym rękawie mają po butelce piwa „Rysy”, które ma 14 procent mocy. Wypijają po dwa i łażą po działce jak brytyjscy żołnierze po ziemi niczyjej w filmach o I wojnie światowej. No więc jak chcę cokolwiek przedsięwziąć, posprzątać plac, przenieść drewno z jednego miejsca w drugie, poukładać różne śmieci, coś uporządkować jednym słowem, dzwonię po mojego kolegę z Dęblina, z którym chodziłem do podstawówki. On przyjeżdża i w pół dnia załatwia sprawę. Inaczej się nie da. No i wczoraj te dwie sprawy stały się – jak mówią wybitni autorzy – klamrą spinającą przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Wszyscy pamiętamy zakończenia roku w naszych szkołach, we wszystkich wyglądały one tak samo. Pamiętamy film „Yesterday”, który pokazywali w kinach w latach osiemdziesiątych, o chłopakach, którzy chcą założyć zespół, o zwariowanym nauczycieli WF, którego grał Majchrzak i innych takich historiach. No więc to jest stała. To jest nasz wkład w kulturę światową. Dokładnie pamiętam, jak Andrzej Bobkowski w swoich „Szkicach piórkiem” szydził z Polski, jej historii i kultury, szydził w sposób przewrotny i cyniczny, martwiąc się, że w Polsce nic poza dworem i jego magią nie powstało. Nie to co we Włoszech, gdzie był renesans, czy w Niemczech gdzie był gotyk. Jeśli przyjmiemy za swój ten obłąkany sposób rozumowania, którego przecież nauczają na uniwersytetach, przyjdzie nam stwierdzić, że nasz w kład w kulturę, to zakończenia roków szkolnych i wszelkie inne szkolne uroczystości. Ta swoista bardzo komedia dell arte z charakterystycznymi postaciami, które mają jakąś tam przeszłość, a dziś udają kogoś zupełnie innego i realizują misję, która zwie się wychowaniem młodzieży. Na końcu zaś mamy pointę, zawsze szczęśliwą, choć łzawą. No, a potem wszyscy wyjeżdżają na zmywak. Tak jest dziś, bo w dawnych czasach, u nas przynajmniej, wszyscy szli do wojska, albo na kolej, a kilku wyjeżdżało na studia, żeby już nigdy nie powrócić w rodzinne strony.
Wśród postaci charakterystycznych, występujących w naszych przedstawieniach na pierwszy plan wysuwał się zawsze zwariowany wuefista. W sfeminizowanych szkołach był on jedynym człowiekiem podejmującym jakieś decyzje i zdolnym utrzymać na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za organizację imprez. W szkole mojego dziecka jest dokładnie tak samo, pan od wuefu, nie dość, że wszystkiego pilnuje to jeszcze gra na gitarze i śpiewa, no i wczoraj mogliśmy przez godzinę chyba podziwiać ten jego kunszt. Ja się zmyłem na szczęście, ale reszta siedziała i słuchała. W naszej szkole dęblińskiej wuefu uczył Wiesiek, który też grał na gitarze i śpiewał, tyle, że dużo lepiej niż ten wczoraj. Zaliczył nawet kiedyś występ w Opolu, ale przepadł w eliminacjach. Jako wychowawca młodzieży stosował stare, wypróbowane metody – za próbę wejścia na salę gimnastyczną w nabitych błotem trampkach, prał ucznia tymi trampkami po łbie, aż się z nich to błoto wysypało. Było to niezwykle skutecznie wychowawczo, choć zdarzało się, że w przypadku niektórych osób Wiesiek musiał tę operację powtarzać kilka razy. Wiele to mówi o trudzie jakim jest praca nauczyciela.
Dyrektorzy w takich uroczystościach zwykle pełnią funkcję naczelnego kapłana świątyni wiedzy, wygłaszają jakieś mniej lub bardziej zaskakujące przemówienia, siedzą w pierwszym rzędzie, pomiędzy najbardziej zaufanymi nauczycielami i markują wzruszenie. Chcieli by iść do domu, ale nie mogą, muszą siedzieć do końca i to jest z pewnością przyczyną, dla której torturują innych, przedłużając zakończenia i rozpoczęcia roku szkolnego w nieskończoność.
Prócz wuefisty i dyrektora występuje też zawsze jedna nauczycielka, która na sam widok młodzieży w białych bluzeczkach i koszulach dostaje histerii i zaczyna płakać. Nic się jeszcze nie dzieje, nawet nie zaczęli śpiewać „Do widzenia starzy przyjaciele”, a ona już ociera łzy. Kiedy impreza się kończy trzeba ją wyprowadzać z sali, tak jest wzruszona i nieszczęśliwa. U nas w szkole zawsze w tej roli występowała pani od geografii, dziś już niestety nieżyjąca. Nie wiem jak było u mojego dziecka, bo zwiałem.
I tak to leci od końca II wojny światowej, a przez fikcyjność naszego państwa nabrała owa aranżacja walorów kabaretowych i literackich. Niemożliwych – zauważcie – do realizacji w II RP, gdzie wszystko, a urzędy najbardziej, było traktowane z powagą i namaszczeniem. Polska ówczesna miała bowiem, w opinii zamieszkujących ją pracowników edukacji, świetlaną przyszłość. W PRL wszyscy wiedzieli co się święci, więc udawali, a jeśli nie udawali – jak płacząca nauczycielka – to znaczy tyle, że poddawali się jakimś swoim, osobistym emocjom. Ja zawsze miałem wrażenie, że jakby się nagle okazało, że zakończenia roku nie będzie, a zamiast tego na scenie ktoś położy małego kotka, na którego wszyscy będziemy patrzeć przez godzinę, pani od geografii niczego nie zauważy, tylko rozpłacze się normalnie, tak jak zwykle.
Szkoła inspirowała pisarzy i myśmy tych pisarzy kochali, bo szkoła była jedynym środowiskiem, z którym mogliśmy się bezpiecznie identyfikować. Mimo szaleństw, które się tam odbywały, mimo patologii i mimo Wieśka walącego brudasów po łbie trampkami złożonymi do siebie, podeszwa w podeszwę. Wszelkie próby zbudowania jakiejś solidarności emocjonalnej wokół wojska, na przykład, kończyły się klęską i wydawaniem mnóstwa pieniędzy na festiwale piosenki i zespoły muzyczne grające marsze i „Chabry z poligonu”. Bezskutecznie rzecz jasna, bo wojsko nie integrowało nikogo, z wyjątkiem ludzi, którzy zeń żyli, a ci nie puszczali pary z gęby na temat tego życia, bo za dużo kradli w tym wojsku i za dużo pili. To samo było z każdym innym zawodem, z każdym innym zakładem. Nie wiem czy pamiętacie piosenkę Hołdysa o chłopie co pije, ale dżez….Tam jest taka fraza: Jak naprawdę jest nikt nie wie, kornik ryje dziurę w drzewie, elektronik kradnie w „Tewie”, a chłop pije, ale dżez. Otóż „Tewa” to był duży i bardzo poważny zakład produkujący elektronikę, który stał tam, gdzie dziś stoi „Galeria Mokotów”. Upadł nie dlatego bynajmniej, że elektronicy wszystko rozkradli, ale z innych powodów. Ze szkołą było inaczej. Dla wielu ona naprawdę była domem.
Ja, przyznam się otwarcie, nigdy nie żałowałem szkoły. Nie wiedziałem co prawda też nigdy co będzie ze mną i moim życiem dalej, ale po szkole, ani podstawowej, ani średniej nie płakałem. Nie czułem się tam dobrze po prostu i folklor szkolny oraz panujące tam relacje międzyludzkie uwodziły mnie średnio. Nigdy też nie wracałem do szkoły i nie szukałem kontaktu z nauczycielami. No, może teraz bym się przejechał do technikum, ale też bardzo ostrożnie i bez przesadnych nadziei. Minęło już wiele lat…
Nie da się jednak zaprzeczyć, że szkoła to było jedyne prawdziwe życie jakie mieliśmy. I ono się ładnie odbiło w książkach. Wszyscy czytali Niziurskiego i Ożogowską, wszyscy się śmiali i płakali, przy tej lekturze, bo każdy wiedział, że to prawda, bo podobne sytuacje miał w swojej własnej szkole. I to nam dawało poczucie bezpieczeństwa. Kulawe, oszukane, ale jednak było to poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że uczniowie naszej dęblińskiej szkoły mieli trochę więcej szczęścia niż inni. Nie było bowiem takiej patologii, którą nasi nauczyciele nie zajęliby się ze stanowczością i uwagą. Dzieciaki z innych szkół przychodziły do nas i oddychały z ulgą. Znałem kilka takich przypadków.
Kiedy patrzymy dziś na relację szkoła-literatura widzimy jak te dwa światy się rozjeżdżają, widzimy te rozpaczliwe wysiłki dyrektorów, by szkolna celebra była tak samo ważna i wzruszająca jak dawniej, by było fajnie, tak jak w książkach Niziurskiego i Ożogowskiej, widzimy te aranżacje, prezentacje, śpiewy i całą tę nieszczerość i wcale nam się nie chce płakać. Z drugiej zaś strony mamy te żałosne książczyny o przygodach dzieci w szkole, całkiem sfałszowane, bo ich autorzy chodzili do szkół z nami i tamte czasy opisują, a nie współczesność. Dodają do tego jeszcze jakąś propagandę, całkiem nie do zaakceptowania. Jak pamiętamy w książkach pisanych w komunizmie propaganda była obecna, ale w sposób wstydliwy. Jakiś szpieg się gdzieś przemykał, jakieś organizacje działały, ale to były serwituty, które autor spłacał władzy, za możliwość pisania. Dziś propaganda wymierzona jest wprost w ucznia. Literatura dla dzieci, literatura o szkole nie ma funkcji integrującej, ale całkiem odwrotną. Ja tu już pisałem o książce pod tytułem „Wszystkie lajki Marczuka”, przeznaczonej dla dzieci z podstawówki i chyba nawet gdzieniegdzie omawianej jako lektura. Otóż chodzi o to, że wśród dzieci ogłoszono konkurs na najciekawsze opowiadanie o II wojnie światowej. Nagrodą jest wyjazd do Tel Avivu, bo konkurs ogłosił instytut Yad Vashem. No i bohater główny pisze opowiadanie o dzielnym Marczuku, który ratował Żydów oraz o jego przeciwniku, który na nich donosił. Wygrywa konkurs i ma już jechać od tego Tel Avivu, ale wtedy następuje tak zwany nieoczekiwany zwrot akcji, bo autor przyznaje się, że Marczuka wymyślił. Nie było takiego bohatera, prawdziwy był jedynie ten drugi – ten kapuś. No więc tak dziś wygląda tendencja wiodąca jeśli chodzi o wychowanie młodzieży w duchu poszanowania innych wartości. O tym, by w tych książkach dla dzieci występował ksiądz, albo pojawił się jakiś motyw religijny mowy być nie może. Szkoła jest bowiem świecka i nawet obecność lekcji religii niczego tam nie zmienia. Szkoła próbuje ratować się przed unieważnieniem poprzez organizowanie coraz bardziej rozbudowanych akademii przeładowanych coraz bardziej fikcyjnymi emocjami. Czy uda się uratować szkołę? Myślę, że nie. To jest schyłek. Wszystko zaś zakończy się wraz ze śmiercią ostatniego zwariowanego wuefisty.
Słyszałem ostatnio taką historię, matka wysłała syna do szkoły gastronomicznej, bo się do innej nie nadawał. No i tam syn ten miał praktyki. Matka opowiadała o tych praktykach z entuzjazmem i emfazą, odbywały się one bowiem w jakimś londyńskim pubie. W londyńskim pubie…!!!!!!!!!!!!Tak wygląda koniec polskiej szkoły i koniec polskiej edukacji w wersji przyjętej przez Komisję Edukacji Narodowej w stuleciu XVIII. Tak wygląda schyłek edukacji państwowej, budowanej wokół wartości zwanych państwowymi lub świeckimi. Lepiej nie będzie, nawet jak na zakończenie roku do naszej szkoły zaproszą samego Hołdysa.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl można tam obejrzeć nagrania z ostatnich dni, gdzie wraz z Tomkiem Bereźnickim opowiadamy o komiksie „Święte królestwo”, który ukaże się na jesieni.

  24 komentarze do “Żegnaj szkoło”

  1. Umiejscowienie komisji wyborczych w szkołach podnosi frekwencje czy obniża 😉

  2. Ja gdzie by podnosilo?
    W urzedzie? W kosciele? W hipermarkecie?
    W banku?

    No bo tych siedzib musi troche byc wiec za duzego wyboru nie ma…

  3. Ostatnio, jakiś inkwizycyjny zapał mnie ogarnął – wszędzie trolli wyczuwam…

  4. Myślę , że to istotnie koniec szkoły , tak jak my byśmy chcieli ją widzeć.
    Pisałam wiosną … ktoś , chłopak , pojechał właśnie na koimeniusa do Angli .
    Mieszka się w tej formule , przy rodzinie . Więc mieszkał . U dwu panów tworzących związek .
    Podobno i tak miał dobrze w stosunku do miejsc zamieszkania innych kolegów z grupy . Niestety nie wiem w czym oni mieli gorzej .
    Natomiast zainteresowało mnie , czego ich uczono . Praktyka zawodowa .. i teoria … Wszystko to już wiedział ze swojej dobrej polskiej szkoły .

  5. Otworz przylbice.
    Piszesz o Henrym mnie czy Coryllusie?;)

    Jak o mnie – zapraszam na Mokotow, poznamy sie osobiscie, wyrobisz sobie zdanie…

  6. Panie Gabrielu, alez sie pan uczepil tego nieszczesnego Marczuka. Niech sobie tam skrobie, przeciez musi z czegos zyc, na zmywak nie pojedzie bo widzialem jego zdjecie w Rzeczpospolitej, on sie nawet na zmywak nie nadaje. Takich jak on sa tysiace. I tak mam wrazenie ze pana o wiele wiecej ludzi czyta niz jego.

  7. W zasadzie, to czy naprawdę powinniśmy się martwić? Anglia zamienia się w jakieś kuriozalne państwo homolewaków, powoli zalewane przez muzułmańską tłuszczę, a więc na pół zapite i znarkotyzowane, na pół oszalałe szariatem. Rosja zdycha od wódy i chorób, ich program kosmiczny rozlatuje się na naszych oczach, ich armia bez dostaw zachodniego uzbrojenia musiałaby się chyba przesiąść na konie, gdyby ich wcześniej nie zeżarto. Ich zdolność zarobkowania zamyka się wraz ze zmianą kierunku przepływu surowców energetycznych przez Atlantyk. Niemcy, spedalone i doszczętnie pacyfistycznie zindoktrynowane straciły już chyba zdolność do wywołania kolejnej wielkiej wojny. My też tracimy, ale w sferze idei, moralności, poczucia obowiązku chyba wciąż mamy przewagę. Do tego narzucona podstępnie władza wypala się w wewnętrznych awanturach i tylko patrzyć, jak przed zdrową częścią polskiego społeczeństwa otworzy się nowa perspektywa polityczna. Owszem, po drodze może zdarzyć się wojna, to realne zagrożenie, ale mam wrażenie, że jeśli historia nas czegoś nauczyła, to tego, że poniesienie tej ceny jest nieodzowne, jeśli mamy wyrwać się spod obcej dominacji. Tak więc, mimo wielu zagrożeń, perspektywy nie są beznadziejne, wręcz przeciwnie.

  8. Moja kuzyneczka wyjechała niedawno do Anglii w ramach jakiejś wymiany. Wynajmująca jej pokój Angolka pouczała ją jak działa pstryczek-elektryczek a następnie jak działa pilot do tv. Zapytała ile w Polsce jest kanałów tv. Kuzynka powiedziała jej, że ona ma 120 + szybki internet. Ale dobiła Angolkę odpowiedzią na pytanie czy przyjechała tam złapać męża: ależ skąd moi rodzice nigdy nie pozwoliliby poślubić cudzoziemca i heretyka zarazem. Babę zrzuciło ze schodów!

  9. Optymizmu nigdy za dużo 😉

  10. Jak bym był pesymistą, to zostałoby tylko położyć się na katafalku i czekać na śmierć.

  11. Pani doktor wyjachała do Anglii na trzytygodniowy pobyt i mieszkała u angielskiej rodziny. Pani domu przez kilka dni przyglądała sie jej intensywnie, aż w końcu nie wytrzymała i zapytała:
    – Czy to ubranie jest służbowe.
    Bidula zwątpiła w swoją znajomość angielskiego i milczała, ale gospodyni parła do przodu:
    – Słyszałam, że kiedy Polacy wyjeżdżają do Anglii to dostają służbowe ubrania, żeby za bardzo się nie odróżniać.

  12. W trumnie wygodniej, bo te lepsze są suto wyściełane, a jak jest przeciąg to można przymknąć wieko.

    Był kiedyś taki przypadek, że emerytka przyzwyczajała się do owego legowiska i spędzała każdego dnia trochę czasu w trumnie. Napatoczył sie listonosz z emeryturą, więc aby pokwitować odbiór podniosła się babina, czym tak przeraziła pracownika poczty, że zdaje się iż połamał się na schodach.

    Kiedyś poczta to było coś, a dzisiaj i uniformy inne, orzełka nie ma, emerytura przychodzi na ROR, a czy ktoś otrzymał ostatnio telegram. 🙂

  13. Gdzieś , to już pisałam . Jeśli tu to przepraszam .powtórzę się.
    Spora ciągle częśc młodzieży męskiej idzie do seminarum duchowego . Jest sporo powołań.
    Zarówno na księży diecezjalnych jak i zakonników .

    I do tej młodzieży stara się poprzez spotkania dotrzeć Fronda .
    Poniewaz sa to chłopaki 20 + …. czyli przychodzą z tego współczesnego swiata . Ich opiekunowie duchowni w seminarium są z pokolenia zdecydowanie starszego . Brak , poza wiarą , wspólnego języka.

    W tej sytuacji może być tak , że Fronda wydaje sie tym czymś nowoczesnym a jednocześnie katolickim , co tych chłopaków przekona że kościół jest otwarty na młodych .

    Problemem jest … nie wiem dobrze jak to nazwać….. nierozumienie przez duchowych wychowawców z czym mają do czynienia .
    Są gotowi na ofiarę , na męczeństwo śmierć.. A nam potrzeba , by byli gotowi do tego , by ŻYWI ….służyli nam wsparciem i pomocą.

    Mówiłam o Gabrielowym śledztwie w sprawie Boboli .. i to było dla mojego słuchacza olśnieniem .

    Jeszcze będę wracała do tego wątku . Tam gdzie mogę . Trzeba jednak , by takich kropel drążacych skałę było więcej .

    Seminarium to tez szkoła . Szkoła naszych przywódców duchowych . Musimy się o nia troszczyć. Bo oni sie czują zaszczuci .
    Owszem są ci co zgrzeszyli na różne sposoby i kościół stara się podjąc to wyzwanie . Jednak wzięcie na siebie SWOJEJ winy … wypełnia tylko punkt .. uznanie grzechu … może być punkt następny , żal za grzechy ….. Ale do rozgrzeszenia warunkiem koniecznym jest jeszcze zadośćuczynienie .

    I postanowienie poprawy .
    Ksiadz na koniec sakramentu pokuty mówi .. idź i nie grzesz więcej .

    A dopiero tacy … ŚWIĘCI KAPŁANI … mogą nam pomóc w odbudowie nas , naszego ducha .. w wykonaniu naszej misji .

    Więc ratujmy i te szkołę .

  14. Kierownikiem(!) podstawówki był pan od rosyjskiego. W piątej klasie pozwolił nam na zorganizowanie w sali gimnastycznej pierwszej zabawy karnawałowej. Ochotę na udział w niej mieli trzej wyrośnięci uczniowie, których z racji wieku przesunięto do szkoły wieczorowej. Nasza pani poszła po pana kierownika. Zjawił się z linijką. Prośbę o opuszczenie terenu szkoły zignorowali, więc oberwali linijką po plecach, a potem zarobili po kilka kopniaków. To zmusiło ich do opuszczenia budynku.
    Wyrostki wiedziały, że łamią zakaz i może ich spotkać kara, wiedzieli iż kierownik ma prawo, więc nie było bicia kierownika, ani przyjazdu MO, ani wizyty rozeźlonych rodziców, czy rzecznika praw dziecka.

  15. Gdy maturę zdaje 70% przy 30% punktowym progu zdawalności to MEN trzeba zlikwidować! Przez ten 30% próg uczniowie są siłą przepychani! Odsetek zdających, którzy otrzymali progowe 30 proc. punktów, zdecydowanie wychyla się ponad krzywą tzw. rozkładu normalnego, a procent tych, którym zabrakło kilku punktów do zaliczenia egzaminu, jest zdecydowanie niższy niż wynikałoby to ze statystyki. Te statystyczne cuda kompromitują system egzaminów zewnętrznych 😉

  16. tak , men trzeba zlikwidować, z tego i z kilku innych powodów . W tym darmowym elementarzu jest zima choinka prezenty …. nie ma tylko słów BOże Narodzenie .

    Proszę Was abyście tych moich słów o waznosci seminariów duchowych … tych szkół dla kapłanów … nie zlekceważyli …… nie zagadali anegdotami ….

    Coryllus mówi , słusznie o misji KK …… no właśnie …

  17. Dzisiaj trzeba iść po list od prokuratora do budy z dopalaczami. Co ma ten walor, że dealer, to jest ekspedient, może udzielić wielu informacji pomocniczych, w końcu ma profesjonalne doświadczenie z wymiarem sprawiedliwości i paragrafami sypie jak z rękawa. A pani na poczcie co? Potrafi tylko ślinić znaczki i nap…c datownikiem. Zero pojęcia.

  18. Mówią, że statystyka to najwyższy stopień kłamstwa, ale badania Henryka wykazują, że gdy ktoś tej statystyce ostro pomaga, to z kolei rzetelna statystyka pozwala ową pomoc sama zdemaskować. Z tego widać, że statystyka to jednak mimo wszystko nauka.

  19. 70% przy 30% progu? No i co? Wszystko się zgadza! Jest 100%? Jest! ;*P

  20. Historia – „Jak koniec roku , to koniec : ” ktora zapodal tipsi , to alegoria. Dyrektorem jest Tusk , a jubel w WC zarejestrowany na tasmie to najnowsze nic sie nie stalo.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.