cze 292023
 

Ponieważ wszyscy znają się na pisaniu, podobnie jak na piłce nożne i polityce, pomyślałem, że wstawię tu, jako autor niecertyfikowany i w zasadzie nieistniający, kilka swoich przemyśleń na temat tego zawodu. Jest to bowiem zawód. Wykonuję go z mniejszym lub większym powodzeniem od 25 lat, nie robiąc przy tym nic innego.

Zacznę jednak od takiej deklaracji: nie ma nic bardziej ekscytującego niż pisanie. Możecie mi wierzyć albo nie, ale to jest lepsze niż wszystko. Szczególnie, kiedy ma się pod nosem czytelników i oni od razu reagują. To jest zdecydowany plus tej profesji. Są jednak jeszcze minusy i jest ich o wiele więcej. Pierwszy i najważniejszy minus, o którym nikt wam nie powie, jest taki oto: zawód pisarza, jest odwrotnością zawodu lekarza. Lekarz im więcej umiejętności posiada, im więcej dziwnych maszyn do leczenia potrafi obsłużyć i więcej zabiegów wykonać, tym jest sławniejszy. Z pisarzem jest odwrotnie. Im bardziej się on stara, im wyższy poziom profesjonalizmu osiąga, im głębsza staje się jego znajomość języka i komunikacji, a także sposobów zaciekawienia czytelnika, tym mniejszy wianuszek adoratorów go otacza. Dlaczego? Powodem jest system edukacji, który kształtuje nasze życie oraz wyrastający wprost z niego, niczym kwiatki, popularyzatorzy. Są to ludzie, którzy wierzą w swoją misję i myślą, że sprzedaż po taniości jakichś kawałków większych treści przyczynia się do poszerzenia nie tylko wiedzy ogólnej, ale także wrażliwości. To jest nie do zniesienia. Ludziom tym się – na przykład – zdaje, że książki muszą być tanie, bo wtedy kupi je więcej osób, przeczyta i od tego podniosą się jakieś wskaźniki. To znaczy zwiększy się ilość ludzi podatnych na manipulacje. Bo o to przecież chodzi, a nie o nic innego. Płaczą więc i lamentują, że ciekawe książki są drogie. Przepraszam, ale napisanie ciekawej książki kosztuje sporo wysiłku. Człowiek zaś, który chce pisać naprawdę, a nie zajmować się popularyzacją, podejmuje poważne ryzyko. Poza tym książki wydaje się po to, by zarobili na tym wydawcy przede wszystkim, pośrednicy w sprzedaży i także autorzy. Tak jest zorganizowany rynek. U mnie jest trochę inaczej, ale to niczego nie zmienia. Książek nie wydaje się po to, żeby jacyś ludzie, którym się zdaje, że będą na twitterze polecać różne treści, mieli do nich dostęp po taniości lub wręcz za darmo. Książki wydawane są po to, żeby na nich zarabiać. I teraz ważna rzecz, o której nikt nie myśli, albowiem nikt nie stosuje logiki arystotelesowskiej, za to  uważa, że deklaracje dotyczące dystrybucji książek są autentyczne. Czyli wierzy, że tak zwany wolny dostęp do treści to rzeczywiste ich upowszechnienie. Dziwi się jednak przy tym, że książki dostępne na rynku są coraz droższe, choć zawierają same w zasadzie brednie i emocje. No, a książki, do których chciałby mieć dostęp, wydane 20 lat temu, a jeszcze nie znajdujące się w wolnym zasobie, sięgają cen horrendalnych. Ludzie ufają, że ten podstępny system nie działa jak należy, bo jest w nim błąd dający się łatwo usunąć – poprzez udostępnienie za darmo lub półdarmo wszystkich wydawnictw. Nie wierzy zaś, że to jest system celowo w ten sposób zaprojektowany, dokładnie tak samo jak komunizm, w który różni frajerzy wierzyli, bo zanim go wprowadzono padły różne „szlachetne” deklaracje. Przez co wielu słabych na umyśle ludzi ufało, że można go reformować.

Nie widzą ci biedacy, że ów darmowy dostęp, jest darmowy tylko w sferze deklaracji, bo za darmo, można dostać co najwyżej jakieś rzewne historie sprzed lat, ewentualnie druki partyjne. Samo zaś digitalizowanie treści to nie jest wstęp do ich upowszechnienia, ale do twardej cenzury. Zdigitalizowanie treści nie prowadzi do tego, że jest ona łatwa do uzyskania, ale do tego, że jest ona ukryta. Żeby się do niej dostać trzeba mieć jakieś wtajemniczenia, nikt z ulicy tego nie zrobi. Bo i po co? Proces digitalizowania i ukrywania treści związany jest ściśle z procesem degradacji autorów akademickich. Ci bowiem pozbawiani są praw do swoich treści i sprowadzani do roli sług wykonujących polecenia, których sensu do końca zrozumieć nie sposób. Ich ciężka praca zaś otoczona jest powszechną pogardą. Na rynku za to kreowani są inni autorzy z innego świata. W większości aspirujący do polityki, albo pospolici durnie. Bądź też ludzie eksploatujący suflowane aktualnie emocje ułatwiające sprzedaż propagandy. Z tak zwanych autorów „mądrych”, na rynek dopuszczono kilka ledwie nazwisk i są to wyłącznie nazwiska zagraniczne. Nawet taki prof. Meissner, który ma popularne pogadanki na YT, żeby się wypromować na rynku, musi to robić przez Rożka. No, ale on jest fizykiem, więc zakładam, że jemu akurat specjalnie nie zależy.

Systematyka treści dostępnych czytelnikowi jest więc taka oto: treści ocenzurowane – autorzy zdegradowani, treści dostępne – autorzy zidiociali. Czytelnik zaś poprzez popularyzatorów, którzy nie piszą, a jedynie udają, że to czynią, bawi się w znawcę. I zastanawia się, które z podsuniętych mu czytadeł jest lepsze.

Wróćmy teraz do porównań medycznych. Jeśli pacjentowi powie się, że operację na sercu można wykonać poprzez tętnicę udową, nic on z tego nie zrozumie, ale zaakceptuje fakt, bo wie, że doktorzy kończą jakieś studia, mają sprzęt i robią rzeczy wręcz kosmiczne. Jeśli czytelnikowi prozy patriotyczo-historycznej powie się, że nie ma szans, by formaty w klimacie sienkiewiczowskim zrobiły dziś wrażenie na kimkolwiek, a o sprzedaży ich za granicę to nawet nie ma mowy, popatrzy głupio i stwierdzi, że autor, który mu to mówi, po prostu się nie zna. Chodzi bowiem o to, i do tego nakłaniają czytelnika popularyzatorzy, by ciągle przeżywać te same emocje. To jest jak wiemy niemożliwe, bo emocje się dewaluują. Powstaje w związku z tym szereg studiów rewitalizacji emocji związanych z przeczytaną lub obejrzaną treścią. Z daleka wygląda to, jak zebranie ZSMP. Nikt nie wierzy w serwowane tam treści, ale jest przymus uczestnictwa. Bo nie wiadomo co innego robić? Wszak nie ma dostępu do jakichś nowych, albo ciekawszych treści. No jak to nie ma? Przecież są zdigitalizowane i znajdują się w „wolnym zasobie”. – A kto by tego szukał panie – lepiej zobaczmy co tam słychać u towarzysza Nienackiego. Ewentualnie porozmawiajmy o tym jak Arystoteles ubogacił europejską kulturę, przez co dziś musimy wierzyć Karłowiczowi, wielkiemu erudycie, że jawnie ohydne obrazki wyobrażające Miłosierdzie Boże są skończonymi arcydziełami. Wszak taki znawca nie może się mylić.

Pomiędzy autorem więc, a czytelnikiem mamy nie szereg, ale pajęczynę wręcz ludzi, którzy żerują na pracy jednych i oczekiwaniach drugich. Wszystko zaś zatopione jest w mdłym sosie rzekomo dobrych intencji i szlachetnych nadziei na podniesienie kultury i ogólnego wykształcenia w narodzie. Efekt, jak widzimy, jest odwrotny, zdziczenie i chamstwo narasta. Nie ma mowy, by ludzi raz przekonanych, że wykrzykując jakieś hasła i posługując się wytrychami z zakresu publicystyki i taniej literatury, namówić do elementarnej pokory, która jest początkiem drogi ku samodzielności w myśleniu i działaniu. XIX wieczne złudzenie edukacji mas poprzez dostęp do treści drukowanych umiera na naszych oczach. Informacje zamieniane są na emocje, a te traktowane są jak emblematy i znaki na wojnie.

Do tego można dołożyć jeszcze całkowicie spreparowane dyskusje i spory, które toczą się wokół spraw przez dyskutujących nierozstrzygalnych. I nie mających znaczenia dla słuchaczy. Ich celem jest jedynie to, by uczestnicy tej publicystyki zastąpili zdegradowanych autorów i promowali najbardziej powierzchowne znawstwo, typu – co zrobi Rosja po przegranej wojnie? W tym miejscu warto raz jeszcze przypomnieć, że operacje na sercu wykonuje się dziś bez otwierania klatki piersiowej. Choć może wielu osobom te dwie kwestie wcale się nie skojarzą.

Jak widzimy nie jest lekko, a przypomnę jeszcze tylko, że rynek książki w Polsce to w 90 procentach rynek tytułów obcych. Młodzież w ogóle nie sięga po polskich autorów, a kiedy to czyni natychmiast wpada w łapy specjalistów od tanich emocji i znawców hodowli koni wierzchowych wśród krasnoludów. I tak do chwili kiedy nie trafią na Korwina. Potem jest już tylko gorzej.

Co w takim razie czynić? Powiem tak, nie można prowadzić tego biznesu bez kontaktu z czytelnikiem, opierając się wyłącznie na pośrednikach. To jest nie tyle działanie prowadzące do klęski, co wprost niemożliwe do zrealizowania.

Ponieważ jednak okoliczności nieco ograniczyły możliwość naszych spotkań, zwanych czasem konferencjami i targami, proponuję lekką ich modyfikację. Chodzi o to, by konferencje miały charakter klubowy. To znaczy, by uczestniczyła w nich ograniczona ilość osób, które naprawdę chcą tam być, a nie ci wszyscy, których mi, w pocie czoła uda się namówić na uczestnictwo. Proszę Państwa, oferta rynkowa jest, jak widać powyżej, bardzo szeroka. I nikt nie musi nawet spoglądać w stronę wydawnictwa Klinika Języka, zwłaszcza, że na rynku jest autora tak świetna, jak Elżbieta Cherezińska, która skończyła już z pisaniem średniowiecznego porno i zajęła się klimatami sienkiewiczowskimi, tam poszukując nowych inspiracji i tam zaznaczając swoją niezaprzeczalną przewagę warsztatową. O jakichś szczegółach napiszę może jutro. Planuję bowiem stworzenie całego cyklu tekstów o pracy autora. Wracając do naszych spraw, tylko ci, co naprawdę chcą, powinni brać udział w konferencjach. Ta najbliższa odbędzie się 14 października w pałacu w Ojrzanowie, na zasadach nieco innych niż do tej pory. Zaplanowana ilość uczestników 70 osób.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-7-konferencji-lul/

Po jutrze zaś zaczynają się nasze dwudniowe Targi Książki i Sztuki w grodziskiej Mediatece. Początek w sobotę o 11.00, koniec w niedzielę o 19.00

  10 komentarzy do “Blaski i cienie życia autora”

  1. Proponuje sale kinowo – klubowa na dworcu w Falenicy. Latem jest tam wyjatkowo przyjemnie.

  2. Dzień dobry. „Wielka sława to żart…” – podśpiewywali przy goleniu nasi dziadkowie i śpiewka ta niosła jednak ładunek treści, przekornej acz prawdziwej. Nie uchroniło ich to jak wiemy przed poważnymi błędami, ale to materiał na inna dyskusję. Większości idzie o ten wianuszek adoratorów, czy też adoratorek i ja to w sumie rozumiem, kiedy byłem młody żałowałem, że nie gram na żadnym instrumencie, bo grającym kolegom takie wianuszki zawsze towarzyszyły. Potem wydoroślałem, zrozumiałem, że sposobów na wianuszek jest więcej a i lepszych i mi przeszło. Pisarzem nigdy nie chciałem zostać – ok, znałem już te inne sposoby – ale tak naprawdę nie chciałem się aż tak poświęcać dla tak zwanych czytelników. Nie było we mnie aż tyle miłości bliźniego. I tak lubiłem samotność, jaka zwykle towarzyszyła mi w bibliotekach i czytelniach. I pomyślałem sobie, że nawet jeśli nie będzie już żadnych nowych pisarzy – pójdą pracować do zieleniaków – to i tak jest sporo książek na świecie, w tym dobrych i życia nie starczy żeby je odnaleźć i przeczytać. Klinika Języka trochę zmieniła moje myślenie o pisaniu, ale wbrew Pańskim zapewnieniom, że książki służą do rozrywki a wydawnictwo to biznes – ja to widzę jednak jako misję. A Pan, Panie Gabrielu jest kimś w typie Matki Teresy, z uszanowaniem wszelkich różnic…

  3. Pisarzy zastapi sztuczna inteligencja, a ci analogowi sa spychani powoli, ale systematycznie na margines. Niebawem bedziemy sie spotykac na lesnych polanach z gitarami, przeganiani przez policje po dowolnym pretekstem np., ze zaklocamy spokoj ptakom a ostatecznie porzadni pisarze skoncza jak Stachura albo Hlasko.

    Trzeba edukowac sie i walczyc jak F2, broniac kazdej piedzi naszej wolnosci albo po chrzescijansku dac sie zabic. Istnieja zapewne jeszcze jakies formy posrednie dzialania.

  4. Że też pana sztuczna inteligencja nie może zastąpić

  5. Bardziej chyba jestem jak Ojciec Murphy – taki serial był kiedyś

  6. – zdecydowanie to dawanie się zabić – odłożę na później… Nie sądzę, żeby sztuczna inteligencja mogła zastąpić pisarzy, ani nikogo właściwie. Rzecz w tym, że ludzie nie mają pojęcia o tym, co to jest AI, co nie przeszkadza im „jechać” na tym temacie. Cóż, nie trzeba ich słuchać. Z pewnością świat się jeszcze zmieni, panowie Mickiewicz, Słowacki i inni bywali w swoim czasie salonową rozrywką dla dam, potem zrobiono z nich „wieszczy” – bo taka była mądrość etapu. Czym będą pisarze w przyszłości? dobre pytanie, możliwości i wzorów jest sporo. Może potrzebny będzie nowy Homer za jakiś czas? Pisarz, tkacz, zdun, programista – to wszystko zawody, podlegające wahaniom koniunktury.

  7. – był, ale ja się już nie załapałem. Szukam teraz odpowiedniej postaci do porównania i… słabo to idzie. Przychodzą mi do głowy same tragiczne, a nie w tym rzecz. I to jest jeszcze jeden przykład na to, że w istocie odebrano nam naszą kulturę. Jestem pewien, że było dość polskich postaci i do porównań i do naśladowania, ale wymazano je z naszej zbiorowej pamięci… Ma Pan dużo do zrobienia 🙂

  8. Ha !Kiedy to F2 bronił każdej pędzi naszej wolności ?Jak Mongołowie masakrowali Europę Wschodnią ?

  9. Żeby nie było że się czepiam.Lubię Pana komentarze ale Gospodarz nauczył mnie patrzeć na fakty.Wiem że jest Pan zafascynowany F2 ale facet miał harem ,przy haremie eunuchów .Przecież to znaczy jak byk że był islamistą .Jego konflikt z Grzegorzem IX był walką o istnienie chrześcijaństwa w ówczesnym świecie

  10. A ja jestem ciekaw Komentarzy Coryllusa do Arystotelesa. Swoją drogą, przy odrobinie elastyczności Gospodarz, z racji zainteresowania filozofią grecką, mógłby liczyć na wikt i opierunek u księdza Guza, a może nawet jakąś salę dla słuchaczy. Ks. Guz mógłby zrobić wstęp na temat ontologii bytu, a dalej Gospodarz już sam poleciałby z tematem.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.