cze 302023
 

Na początek ogłoszenie – jeszcze tylko 62 osoby mogą się zapisać na najbliższą konferencję, która odbędzie się w pałacu w Ojrzanowie, 14 października

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-8-konferencji-lul/

Sala jest niewielka i nie będę mógł nic zrobić dla spóźnialskich.

 

Teraz do rzeczy. Czego oczekują od autorów czytelnicy? Doświadczenie uczy, że pewnej egzotyki, takiej marzycielskiej postawy i zaśpiewu, który gwarantuje, że czytelnik zostanie przeniesiony w innej jakieś, niezwykłe okoliczności. To jest coś, dla mnie akurat, nie do zaakceptowania. Czytelnicy zaś, którzy takich rzeczy oczekują, są po pierwsze emocjonalnymi terrorystami, po drugie – łatwym łupem naciągaczy. Oczywiście mówię o autorach, którzy są naciągaczami z mojego punktu widzenia. Oni sami mogą postrzegać się, jako wrażliwcy poszukujący piękna i ekspresji w słowie i postaciach. Gdybym był złośliwy naprawdę, a nie na niby, jak jestem, ułożyłbym całe katalogi schematów, które gwarantują, że czytelnik poczuje się tak, jak mu się wydaje, że powinien się poczuć człowiek wrażliwy wobec przedstawianego mu przez autora czystego piękna, niezwykłości, chwały, czy czego tam jeszcze ludzie nie rozumiejący spraw prostych albo na takowych się kreujący, pożądają.

Teraz lecimy po przykładach. Oto pod wczorajszą reklamą książki o kapitanie Magonie https://www.youtube.com/watch?v=-pc8biyFOfk jeden z komentatorów zapytał, wzruszony prozą Ferdynanda Ossendowskiego, dlaczego ja nie wydaję jego książek. Konkretniej zaś zapytał – dlaczego pan Gabriel nie wydaje książek naszego rodaka? Kluczowe jest tu słowo „rodaka”, które już zawiera w sobie zarzut, bo przecież ten pan rozumie, że to jest reklama innej książki, a ja mam tysiąc dobrych powodów, by wydawać Leona Cahun, a nie Ossendowskiego. Odpowiedziałem ze stosowną w takich razach arogancją, albowiem w świecie ludzi, którzy mają się za nie do końca skołowanych postawa spolegliwego opiekuna pragnących się kształcić, wiejskich dzieci, po prostu nie przystoi. Ten pan, świadom przecież tego, że Ossendowski jest na rynku od dawna i każdy, kto usiłuje wydobyć jakieś dotacje, łapie się za jego książki, bo to pewniak, jakoś mnie tam przezwał. Nieważne jak, ale dyskusja nie potoczyła się dalej. Co to było? Próba wskazania, że nie realizuję misji. Mogę to czynić, albowiem nie biorę dotacji, to chyba jasne. I wobec tego mogę robić co chcę. Nie muszę też przytulać się do ludzi, którzy z wazeliniarską nieszczerością próbują przekonać czytelników do tego, że oni akurat najpełniej realizują misję podtrzymywania polskości. Ja napisałem kiedyś taką książkę, która była i jest nadal wzorem tego, jak należy przedstawiać w formach krótkich emocje związane z patriotyzmem. Efekt był taki, że po krótkich spięciach związanych z moją niechęcią do podporządkowania się ludziom nie potrafiącym takich emocji przekazać, a mającym wielki apetyt na rządzenie mną, książka ta poszła w zapomnienie. Mówię o I tomie Baśni. Był to czas, kiedy ujawnienie się z takimi treściami nie było oczywistością, a kto tego spróbował uznawany był za frajera. I teraz – po 15 latach – ktoś na YT czyni mi wyrzuty, że nie wydaję „naszego rodaka”. Ja po pierwsze nigdy bym nie użył takiego zwrotu, bo on jest demaskujący, jak kilka innych zwrotów, o których napiszę poniżej. Poza tym nie ma to sensu z przyczyn, które wyjaśniłem, a także z innych kompletnie niezrozumiałych dla większości. Dobrze opowiedziana historia musi człowieka zaskoczyć i to nie musi być zaskoczenie przyjemne. Większość zaś czytelników zachowuje się jak dzieci, oczekuje, że ktoś im wręczy cukierka, albo powie, że są grzeczni i ładnie rysują. Dotyczy to także mężczyzn w sile wieku, którzy sporo w życiu nagrzeszyli, ale z dziwnych powodów uważają, że w obcowaniu z literaturą i autorem, sprawy te nie mają znaczenia.  Oni sami zaś, pod działaniem tajemniczego zaklęcia, zamieniają się małych chłopców wyruszających po przygodę. Nie jesteśmy małymi chłopcami i już nigdy nie będziemy. Dobrze to sobie uświadomić, zabierając się za czytanie. I nie oczekiwać, że cokolwiek będzie takie samo, jak kiedyś.

Wczoraj też wdałem się w głupią dyskusję o Zawiszy Czarnym, który dla wielu ludzi, jest postacią tego samego gatunku co kaczor Donald i Myszka Mickey. Tyle, że biorącą udział w „dorosłych” przygodach. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć – weź się chłopie opanuj, nie możesz przejmować się każdą bzdurą napisaną na twitterze. Otóż mogę, a powód jest bardzo prosty – ludzie podnoszący znaczenie takich postaci, oczekują, że ktoś wejdzie na ten sam diapazon emocji i będzie basował w tym samym co oni rejestrze. Dla autora z prawdziwego zdarzenia zachowanie takie jest po prostu niegodne i głupkowate. Oznacza też tyle, że ludzie ci nie zainteresowali się tym nieszczęsnym Zawiszą nigdy i nie przeczytali o nim ani jednego słowa. Muszą jednak wyciągać ze starego kapcia jakieś historie i opowiadać je tak, jakby wespół z nim brali udział w różnych misjach. Najważniejsze zaś są te misje z udziałem dziewczyn rozbierających się w łaźni. Ja wiem, że nikomu nie wyjaśnię, że to jest coś absolutnie degradującego, ale postawa taka wśród czytelników dominuje. Jest też wielu autorów gotowych pisać różne na poły pornograficzne historie z udziałem Zawiszy, bo to ma usatysfakcjonować czytelnika. Sapkowski na przykład napisał w swojej Trylogii husyckiej, że podczas przekraczania Przełęczy Jugowskie, Zawisza pierdział głośno. I to jest takie super i takie zabawne, że normalnie nie można ustać ze śmiechu.

Ja w tym miejscu przypomnę tylko, że w krajach, których literaturę wielbiciele pierdzenia Zawiszy na Przełęczy Jugowskiej, pochłaniają, taka postać byłaby centralnym punktem ze 20 biografii i z 10 filmów. W Polsce poza tym pierdzeniem i zwyczajowym przypominaniem wystąpienia w czasie soboru w Konstancji nie ma nic. I nikogo to nie zastanawia. Jest oczywiście biografia Jędrusiaka, pomyślana wręcz jako rzucenie rękawicy, ale autor się przeliczył, bo czytelnik w ogóle nie zrozumiał o co mu chodzi. – Ale że co? Jaka Saragossa? Jacy Żydzi? Panie, o co panu chodzi?

Taka postawa czytelników, kompletnie ogłupiałych, a do tego agresywnych, wyzwala w autorach różne chętki. Takie na przykład, jak te zaprezentowane w tekście Elżbiety Cherezińskiej https://cherezinska.pl/ksiazki/turniej-cieni/?fbclid=IwAR0IQL4r8Pv9AEBAVhu4ODcOgLuluO9ude6C8wMTToBQv_vZSLsJ-mcxQXM To stary tekst, ale zawiera on wszystkie uwodzicielskie histerie, którymi autor próbuje zachęcić aspirującego czytelnika do lektury. Mnie to zniechęca, od razu powiem. A wręcz odrzuca. Jak ktoś mi tłumaczy, że zakochał się w jakiejś postaci, która w dodatku była niepozorna i nie nadawała się na bohatera, kieruję kroki me w stronę przeciwną. Poza tym stosowane dalej środki zachęty są jeszcze gorsze z mojego punktu widzenia. No, ale wywołują w czytelnikach i czytelniczkach to przemożne pragnienie bycia bohaterem powieści. Być może jest to najlepszy sposób na sprzedaż książek, ale szczerze wątpię. Ma on po prostu ukryć istotny mechanizm promocji autora, o którym tu pisał nie będę. Mogę tylko podeprzeć się przykładem – Ziemkiewicz z charakterystyczną dla siebie dyskrecją powiesił za swoimi plecami portret Josepha Conrada, żeby wszyscy oglądający go wiedzieli z czym ma się im kojarzyć.

Nie promujemy takich zachowań. I nie chadzamy tropami wskazanymi przez Cherezińską. Nie kokietujemy czytelników, bo to już było i sprowadziło mi na łeb całą gromadę ludzi, którym się zdawało, że ja teraz będę coś pisał dla nich, bo przecież tak składnie mi idzie. Nasze książki będą inne, zaskakujące, nieprzyjemne i trudne do przełknięcia, czasem wymagające komentarza. Nie można jednak inaczej, albowiem nie jest tak, że żyjemy w świecie realnym, a literatura przenosi nas w świat magiczny, na poły groźny, na poły uwodzicielski. Jest dokładnie na odwrót. To co mamy wokół siebie jest ciężkim złudzeniem, a prawdy musimy szukać w książkach. No i teraz pointa. Zajrzałem wczoraj do książki z najnudniejszego i najbardziej nie nadającego się do czytania segmentu – do pracy naukowej z zakresu historii sztuki. Mówię Wam, nie ma nic gorszego. Tytuł tej mojej książki to „Rzeźna średniowieczna”, rzecz jest stara i albo zdezaktualizowana, albo w ogóle cały obszar którym autor próbuje nas zainteresować został ukryty. Nie ma nawet porządnej bibliografii w tej książce, a była to moja lektura na studiach, której słusznie nie przeczytałem. Otworzyłem sobie wczoraj tę książkę na stronach opisujących „szkołę” rzeźby czynną rzekomo w XII i XIII wieku w Tuluzie. I przeczytałem tak takie oto zdanie:

Treści o charakterze wizjonerskim i demonicznym były ogólnie w romańskiej sztuce przedstawiającej preferowane i genialnie interpretowane zwłaszcza przez rzeźbiarzy z południowo zachodniej Francji…

Myślę, że było kilka dobrych powodów do realizacji takich przedstawień, ale poza sugestią, że artyści i zleceniodawcy tak właśnie chcieli pracować, autor nie wyjaśnia nam ani jednego. A wszyscy przecież wiemy, że autor nie działa w próżni i rzadko, poza takimi egzemplarzami jak ja, podejmuje samodzielne decyzje.

Przypominam, że już jutro zaczynają się Targi Książki i Sztuki w Grodzisku Mazowieckim. Miejsce – Mediteka, początek o 11.00, koniec o 19.00

  5 komentarzy do “O autorach nieszczerych i bohaterach z papieru”

  1. Dzień dobry. Fajnie, że zawsze znajdzie się jakaś perełka; „To co mamy wokół siebie jest ciężkim złudzeniem, a prawdy musimy szukać w książkach”. Nic dodać, nic ująć. No ale trzeba też się odnieść do tej słusznej głęboko analizy psychologicznej postaw czytelników. Tragiczna nasza historia pozbawiła nas całej warstwy spełniającej niegdyś rolę przewodników w tej ziemskiej wędrówce, z małym wyjątkiem Kościoła, który został sterroryzowany i sparaliżowany de facto. A ci, którzy przeżyli zostali poważnie straumatyzowani i noszą w sobie dziedziczne kalectwo mentalne, objawiające się między innymi tak, jak Pan opisuje. Z chorobami zaś duszy i umysłu jest tak, że trudno jest takie przypadki leczyć, bo sam chory w tym gorliwie przeszkadza. Cóż można robić? Chyba tylko pokazywać różnice. Na przykład między książkami pisanymi i wydawanymi z różnymi intencjami. To jedna z metod, które mogą pomóc pokonać ten regres. Choć czasu to zajmie sporo. Ale też książki potrafią mieć długie życie…

  2. Tych różnic ludzie nie dostrzegają

  3. System rozpraszania działa komplexowo i ciągle. Ludzie nie mają czasu na tak celową jak jakoścową spostrzegawczość.

  4. „na poły pornograficzne historie (…), Zawisza pierdział głośno” – ten epizod, gdy Reynewan podróżuje w towarzystwie Zawiszy (akurat cierpiącego na wzdęcie bodajże z powodu spożycia kapusty) odebrałem zupełnie inaczej.

    Nie kojarzy mi się to z pornografią, tylko raczej takim „chwytem marketingowym”, coby herosa uczłowieczyć, uświadomić czytelnikom, że pomnikowe figury to ludzie (z ich fizjologią). Dodatkowo dolegliwość rycerza dała sposobność, by główny bohater „Narrenturmu” wykazał swe umiejętności lekarskie. Oraz przełamał dystans i nawiązał dialog (a świetne dialogi to specjalność Sapkowskiego). Zresztą Reynewan w swych podróżach spotyka wiele postaci historycznych, nie tylko książąt, rycerzy, biskupów, husyckich wodzów, ale nawet Gutenberga.

    A Zawiszę dopiero co wziął na warsztat pan Komuda. Puszczania gazów na razie nie stwierdziłem, ale jeszczem nie zakończył lektury…

  5. Zawisza jest wiecznie żywy wśród ludu a zwłaszcza w regionie świętokrzyskim skąd pochodził. Co roku iluś amatorów traci łapy albo głowy w efekcie majstrowania przy bombkach ,wojny niby nie ma a oni muszą być na poligonie w stodole. Taka tradycja po przodkach. Film byłby widowiskowy ale cesarscy nie pozwolą na niego bo tureckich obywateli tam mnogość i wyszło by niepoprawnie.Chociaż nie ze wszystkim, to że Zawisza wybrał prestiżowy arbait u cesarza niemieckiego jest w Polsce bardzo na czasie. Co prawda stracił głowę ale sławę zachował po wieczność i to sie liczy.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.