cze 102023
 

Większość z nas pamięta, jak wyglądała ramówka TV w końcu lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych. Do największych atrakcji należał program satyryczny zatytułowany „Zulu Gula”. Występował w nim aktor Tadeusz Ross, dziwacznie przebrany, który mówił zniekształconym głosem coś, czego nie można było zrozumieć, a z offu leciał śmiech. Tadeusz Ross był człowiekiem popularnym, ale przyczyny tego nie były dla mnie zrozumiałe. Na przykład w radio często leciała jego piosenka pod tytułem „Fin de siècle”. Była ona tak irytująca i zmanierowana, że za każdym razem jak ją słyszałem, miałem ochotę rozwalić radio. Z czasem Zulu Gula stał się symbolem pewnego, szczególnego rodzaju degradacji. Zajmował miejsce, które z istoty mu się nie należało, miejsce gdzie powinien pojawiać się ktoś z talentem i pomysłami, ale nikogo takiego nie było. To znaczy nikt taki nie został przez władzę dopuszczony do głosu. Jasne bowiem było wtedy i dziś też, że ramówki układają ludzie władzy. A występują w nich inni ludzie, także jakoś dla władzy istotni. Z Zulu Gulą, czyli Tadeuszem Rossem wiąże się jeszcze jedna historia. Był on posłem z ramienia PO i kiedy zaczynała się kolejna kadencja sejmu okazało się, że jest najstarszy  w tym w sejmie. Musiał więc rozpocząć obrady, ale zrezygnowano z tego. Zbyt silnie kojarzył się z tym całym Zulu Gulą i żenadą, jaką on reprezentował.

Prócz tego, najbardziej oczywistego szajsu, lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte zapisały się w pamięci mojej i innych produkcją całkowicie kakofonicznych utworów muzycznych, które były lansowane w zasadzie bez przerwy. Po to, by oderwać młodzież od polityki i skupić jej uwagę na tych właśnie produkcjach. Przebiegało to dwutorowo – młodzieży spontanicznej miały one zapewnić rozrywkę, a młodzieży ambitniejszej pretekst do dyskusji o muzyce współczesnej. W dramatycznej większości były to utwory nie do słuchania i nie ma dziś żadnego argumentu na ich obronę. Czasem, ktoś usiłuje się wstawiać za tym czy innym wykonawcą, bo mu się on kojarzy z młodymi latami i różnymi szaleństwami. No, ale tak przecież nie można. Mojej teściowej najlepiej kojarzą się lata stalinowskie, bo była młoda.  Należy za wszelką cenę dążyć do najwyższej jakości, a nie jest przecież łatwo, wszyscy wiemy. Oglądanie się za siebie i poszukiwanie jakichś inspiracji w krępujących występach z dawnych lat, nie pozwoli nikomu na żadne autentyczne przeżycia i wzruszenia. No, ale z jakichś, niejasnych do końca przyczyn, taka tendencja dominuje. Można oczywiście powiedzieć, że jest to irracjonalna całkiem próba zatrzymania czasu. Tylko po co ten czas zatrzymywać? Skoro to po pierwsze niemożliwe, po drugie większość chce go zatrzymać w momencie, kiedy w telewizji latał Zulu Gula. Rozsądniej byłoby stworzyć coś nowego i bardzo dobrego.

Kiedy wracałem z Kędzierzyna Koźla, w radio leciała dyskusja jakichś mędrków o festiwalu w Jarocinie. Uczestnicy spierali się czy był erupcją wolności czy może ustawką bezpieki.  Dyskusja ta była jeszcze gorsza niż występy Tadeusza Rossa przebranego za Zulu Gulę. Uczestnikom udało się ani razu nie wymówić nazwiska Walter Chełstowski. Za to głosy podzieliły się równo – jedni mówili, że był bunt i sprzeciw wobec władzy, a nawet, że zatrzymano Skibę za roznoszenie ulotek. Inni mówili, że nad wszystkim czuwali agenci, a Skiba trafił na dołek, bo się napił i zasnął na rondzie.

Nie znam się na muzyce, ale po wysłuchaniu tej i innych podobnych dyskusji mam pewność, że ludzie biorący w nich udział to w prostej linii spadkobiercy Zulu Gula. To znaczy powinni być gdzie indziej, ale poprzez swoje prywatne i służbowe kontakty mogą udawać znawców czegoś, o czym nie mają pojęcia.

Czym była muzyka lat osiemdziesiątych? Próbą, kolejną już, naśladowania amerykańskich projektów sprzed dwóch dekad. Projektów posegmentowanych, dobrze przygotowanych od strony aranżacyjnej, instrumentalnej i wokalnej. Projektów, do których zaangażowano poetów, stwarzając im rynek i możliwości. Oczywiście, że cały ten ruch był inspirowany przez państwowe służby, ale były one po pierwsze dyskretne, po drugie żaden amerykański tajniak nie wpadł nigdy na pomysł, że on sam powinien śpiewać. Tymczasem w Polsce było to nagminne.

I teraz takie proste rozróżnienie, o którym napiszę, jako osoba dotknięta dysfunkcją słuchu. Ameryka lat sześćdziesiątych kojarzy mi się z ludźmi, którzy stoją samotnie na scenie i śpiewają proste ballady, trafiające do serca. Dlaczego takie rzeczy były możliwe? Bo był już sprzęt nagłaśniający olbrzymiej mocy, za który odpowiadali technicy i to oni robili najważniejszą robotę. Byli to, jak przypuszczam technicy wojskowi. Dzięki temu piosenki duetu Simon& Garfunkel trafić mogły do każdego wrażliwego serca, a pomiędzy artystą a słuchaczem nie było żadnej bariery. Był oczywiście też inny segment rynku, był Elvis i jakieś skomplikowane przedstawienia z baletem i sztucznymi ogniami, ale na tym zarabiała mafia. Poważna państwowa propaganda odwoływała się do autentycznych emocji, których nie udałoby się wywołać bez wspomnianych tu techników i sprzętu.

Żeby taki efekt – wzruszenia tłumu i porwania jego serc – osiągnąć sto, a nawet pięćdziesiąt lat wcześniej, potrzebne były ze trzy orkiestry wojskowe, albo symfoniczne. Potrzebna była sala z odpowiednią akustyką i dyrygent lub kapelmistrz. I to się wydaje zrozumiałe. Mamy więc taką sytuację – w USA, w czasie największego kryzysu od czasów II wojny światowej, czyli wojny wietnamskiej trafnie wskazano mechanizmy socjotechniczne pozwalające opanować emocje młodzieży i połączono ich działanie z najnowszymi osiągnięciami techniki. Co dało efekt piorunujący i skutkuje do dziś tym, że Johnny Cash i Simon&Garfunkel są jednymi z ulubionych wykonawców mojego syna – rocznik 2002.

Jak analogiczna operacja przebiegła w Polsce? Borysewicz poszedł do wojska, tam podłączono go do wzmacniacza i miał ćwiczyć na gitarze elektrycznej przez całe dnie. Jakiś kompletny bałwan napisał mu serię trywialnych tekstów i on to wyśpiewywał. I radio nadal potrafi jeszcze puszczać tę żenadę. No i oczywiście były koncerty, których obsługą również byli wojskowi technicy. Tyle, że one były organizowane na takiej zasadzie, jak występy wojskowych orkiestr w oblężonym przez Prusaków Paryżu, w roku 1871. Bo nikt tak naprawdę nie rozumiał, po co jest ten sprzęt. A Borysewicz w pewnym momencie uwierzył, że jest gwiazdą jak Elvis i postanowił pokazać, pardon, przyrodzenie, żeby przebić czymś te charakterystyczne ruchy biodrami, które były wizytówką sceniczną Elvisa.

I wyobraźcie sobie, że dziś suma tych wszystkich aktów artystycznego harakiri została wskrzeszona i pokazuje się to jako najwspanialsze wydarzenie artystyczne roku czyli Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Ja tego oczywiście wczoraj nie oglądałem, ale wystarczyła mi zapowiedź w Wiadomościach. Festiwal prowadziła Magda Ogórek wystrojona w sukienkę mającą podkreślić biust. Tu się zatrzymam, wszak mam ubytki słuchu, a gadam o muzyce, jak więc mogę się czepiać. No, ale okay…W czasie tej zapowiedzi różni, nierozpoznani przeze mnie cwaniacy mówili, czym było to Opole. No i jeden – na pewno nie uwierzycie – powiedział z fałszywym ogniem w oczach, że kiedy zaczęło się to Opole, to był zryw, bunt, emocje. I on, jak również organizatorzy, chcą dziś do tego wrócić. Po czym zapowiedziano występ braci Golców. Państwo nasze, które za pomocą pracowników telewizji organizuje ten festiwal nie prowadzi dziś żadnej wojny i nie musi kanalizować emocji młodzieży za pomocą podstawionej retoryki buntu, którego struktury – pozostające pod kontrolą – odsiewają z automatu, wrogą propagandę skierowaną do młodych. Po ci więc pieprzyć o tym buncie? Którego na dodatek nie było, bo komuna wszystko kontrolowała. Czy ci ludzie w ogóle cokolwiek rozumieją? Posługują się logiką i za jej pomocą odróżniają dupę od taboretu?

Nie to było jednak najgorsze. Z twittera dowiedziałem się, że puścili nową wersję piosenki zespołu Universe o Lennonie. Jeśli Zulu Gula był dnem i ostatecznym upadkiem komunistycznej rozrywki, to ten zespół i ta piosenka były ostatecznym upadkiem komunistycznego sposobu rozumienia aranżacji muzycznych. Wszyscy pamiętamy jak to było. Facet nie posiadający głosu, ani warunków scenicznych czyli wyglądu, siedział na krzesełku barowym i usiłując grać na gitarze akustycznej, zawodził coś o śmierci Lennona. Było to tak fatalne i słabe, że nie dało się wytrzymać. Gorszy od tego szajsu był chyba tylko zespół Bank. Gwałt na naszych emocjach polegał na tym, że w latach osiemdziesiątych piosenka ta została wylansowana w Telewizyjnej Liście Przebojów (był taki program), mimo oczywistej nędzy. I uznano ją za genialną. A stojąca za tym trepiarnia miała satysfakcję, że zrobiła coś, co wyglądało prawie tak samo jak Bob Dylan. Dlaczego? Bo był facet z gitarą i zawodził coś smętnym głosem. No, ale Dylan śpiewał dla wielotysięcznej publiczności, a swój sukces zawdzięczał szeregowi umiejętności własnych i umiejętności obsługi technicznej, a także jakości sprzętu.

Do dziś ludzie organizujący festiwale muzyczne w Polsce, a także występy pojedynczych artystów, kultywują tę tradycję – komunistycznej armii, która chce porywać serca, ale nie rozumie, że czas symfonicznych orkiestr się skończył. Widzą, że ten jakiś śpiwok z gitarą, coś tam chce zrobić, ale uważają, że lepiej puścić go bez nagłośnienia, a z trzech umiejących grać i artykułować dźwięki wybierają tego, który umie najmniej, bo ma urzekać prostotą. Dla wszystkich jest jasne, że uzyskanie efektu prostoty na scenie i towarzyszącej jej autentyczności to jedno z najtrudniejszych wyzwań. Nie wiem co ci ludzie mają w głowach. To znaczy wiem – Magda Ogórek mnie wczoraj olśniła. Nie swoją kreacją, ale wyrażonym przez nią pragnieniem. Jak ktoś nie ma, pardon, cycków, to bez techniki i fachowca od chirurgii plastycznej się nie obejdzie i żadna sukienka nie pomoże, a przeciwnie – może zaszkodzić.

Wszystko co pokazuje się na tej scenie w Opolu jest jednym fałszem, podobnie jak cała współczesna, rzekomo propaństwowa telewizja. I tak będzie dopóki te biedne osły nie zrozumieją, że tylko taka jakość ma znaczenie, którą ktoś chce naśladować i gotów jest dla osiągnięcia podobnego efektu do wszelkich poświęceń. No, ale to się nie stanie nigdy.

Już mniej niż miesiąc pozostał do Targów Książki i Sztuki w Grodzisku Mazowieckim, edycja II. Odbędą się one w grodziskiej Mediatece w dniach 1-2 lipca. Zapraszam wszystkich, którzy się ze mną zgadzaj oraz tych, którzy się nie zgadzają, ale gotowi są milczeć przez całą imprezę dla dobra sprawy.

Wszystkim, którzy dorzucili się do naszej zrzutki na mieszkanie dla Saszy i Ani bardzo serdecznie dziękuję. Jeśli ktoś jeszcze zechce nam pomóc, będę wdzięczny.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_confirmation

  16 komentarzy do “Być jak Zulu Gula”

  1. Ross i jego Zulu Gula to była jedna z cegiełek pod wybudowanie Muru Wstydu dla Polaków.Oto upada komunizm .Upada Związek Radziecki a my mamy się wstydzić .Zulu Gula mówił całym sobą :Polacy jesteście gorsi od Papuasów ,jesteście gorsi od plemienia Niam -Niam.Gadał i gadał z tą landrynką w ustach i ludzie w to uwierzyli.A piosenki z tamtych lat ?W warstwie tekstowej są straszne.Pamiętam jako młodzieniec szedłem na imprezę z nadzieją przytulenia się do koleżanki i przeżycia ekscytujących przygód .A tam puszczali Hołdysa ,,Nie mogę ci wiele dać ,Nie płacz Ewka,Chciałbym być sobą ,Co się stało z Magdą K ?,,.Efekt był taki że wszyscy dostawali doła .Ktoś leciał po wódkę na melinę i siedzieliśmy smutni i przegrani.Dla mnie oznaczało to koniec marzeń o tańcu w bliskiej odległości i przytulankach .Stracone marzenia i do kitu wspomnienia.O tekstach Lady Panku to już w ogóle nie mówie.,,Ostatni krzyk ,łabedzia nuta .,,Ta muzyka zatruła całe pokolenia.Podcięła nam skrzydła właśnie wtedy kiedy trzeba było się wzbić do lotu.A może o to Czerwonym chodziło ?Może to był ich główny cel.?Te teksty wbijały się w podściadomość.Teksty o Beznadziei.

  2. Tak, to było raczej celowe. Muzyka powinna sprzedawać jakąś tajemnicę, jak wszystko zresztą, książka także. Jeśli tego nie ma, zostaje szajs i manipulacja

  3. To już tak od początku świata ,jest oryginał ale zaraz pojawia sie oferta „zrób to sam”. Pokusa łatwego zaistnienia mami kolejne pokolenia , takie są koszty stworzenia człowieka,nie ma się co dziwić. Polacy nie godzą sie z tym tak łatwo,wielu w tamtych czasach wyemigrowalo za normalnością ,do czego zresztą zachęcał Jan Paweł II mówiąc że mamy dla Europy coś czego ona potrzebuje,no i vice versa.

  4. Jednoczednie z lansem szajsu lat 80. tacy muzycy jak Andrzej Zaucha musieli z repertuaru rythm and bluesowo- artrockowego i jazzowego zejsc na „muzyke srodka” bo albo z tej pierwszej nie dalo sie zyc, albo ktos im to zasugerowal.

    A o streapteasach na scenie to ani Borysewicz, ani Jim Morrison nie umywaja sie do niejakiego pana Fly z zespolu Red Hot Chilli Peppers, ktory na festiwalu o mylnej nazwie Woodstock 30 Years On w 1999 r po prostu caly wystep na scenie czyli kilka utworow zaprezentowal sie w stroju Adama, chwilami przyrodzrnie zaslanisjac gitara basowa, a chwilami nie. I jakos nikt go nie aresztowal (jak Morrisona) ani nawet nie wywolal skandalu (jak Borysewicz). Ciekawe bo tamten festiwal z 1999 r. zaowocowal masa gwaltow i molestowan, demolka, podpaleniem ogrodzen, przypadkami smierci i hospitalizacji z hipotermii, bilety kosztowaly 150 dolarow a butelka wody 4 (temperarura dochodzila do 40 stopni C). Czy to macherzy z MTV stworzyli taki klimat ze wypadalo wymachiwac przyrodzeniem na scenie, czy to znak czasow bo byl to okres afery Clintona z Pania Lewinsky, wiele dziewczyna z widowni rozebralo sie do topless bo byl upal a do tego mlodziezy nie dalo sie spacyfikowac smartfonami jak dzisiaj, tego nie wiem.

  5. Trudno powiedzieć. Zaucha zapewne dostał polecenie służbowe

  6. No, ale nie da się uciec przed radiem w samochodzie

  7. „Projektów, do których zaangażowano poetów, stwarzając im rynek i możliwości. ” Jako miłośnik poezji Berrymana i poetów szkoły nowojorskiej muszę zaprotestować. Podobny stosunek do sztuki, nawet nie utylistarystyczny,  ale pi prostu wrogi  sytuuje głosiciela na przestrzeniach należących do świata nazizmu i komunizmu. Uwikłanie ludzi sztuki to ich rozpoznawczy sznyt. Zniewolenie  przeciw twórczości. Czysty bolszewizm. l

     

  8. Sztuka nie jest propagandą ! Ludzie, w tym twórcy kierują się wolną wolą !

  9. Tekst „mniej niz zero” opowiada ponoc o smierci Przemyka i zwiazanyc z nia machinacjach esbecji. Swoja droga to niezla machinacja esbecji byl fakt ze LP mogla o tym spiewac a inni niekoniecznie.

  10. Dobra, koniec z tym, wywalam pana, za głupotę

  11. Niech pan przestanie bo też pan wyleci

  12. Taaa…Tak to możemy sobie fantazjować bez końca.Możemy np.powiedzieć że utwór ,,Ostatni krzyk łabędzia nuta ,,to protest przeciw wyrzucaniu ofiar SB przez okno.Np Ojca Hollandowej.Bez przesady.

  13. To wszystko był: cjanek potasu i arszenik podawany w końskich dawkach. A i jeszczu towarzysz Kuroń  ,przy kotle z zupą.

  14. Myślę że teraz oni dorabiają sobie historię .Za chwilę Mann ogłosi że go tuczyli w Barze Mlecznym pyzami i ledwo wyszedł z tego z życiem.

  15. Panowie i Panie, jak kogoś mogły zdemotywować utwory Budki, Lady, uniers – raczej promotorzy tych kapel chceli zarobić. Tak jak trepy zarabiały na produkcji masek gazowych, wiec w latach 80 tych nie mielismy czym grac w piłkę bo guma na dętki szła na maski- to proste – krajem rządzą trepy i być moze od czasu POW, sa niuanse, ale trepy tak jak Ameryce Łacińskiej, którym płaci CIA/KGB. Dlatego zgadzam się z sugestia GM, ze Polska bez Kościoła to koniec, mimo, ze KK sam ma problemy

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.