cze 112023
 

Wczoraj, na chwilę włączyłem sobie jedynkę, by zobaczyć co się dzieje na festiwalu w Opolu. No i jakiś pan, którego znam z reklamy play, śpiewał piosenkę Marka Grechuty „Nie dokazuj, miła, nie dokazuj”. Robił to fatalnie, a publiczność reagowała w podobny sposób – słabo. Kiedy skończył, zaczął wołać – ale emocje, ale emocje…Najwyraźniej z zamiarem wywołania tych emocji, których tam nie było. No i ludzie jakoś tam zareagowali, ale wszyscy wiemy, że to nie jest sposób na wywołanie gorących reakcji publiczności. Te bowiem uzyskuje się zupełnie inaczej. No i raczej nie może ich wywołać facet, który normalnie reklamuje telefony. Ten brak emocji jest jednocześnie brakiem profesjonalizmu. Jak to bowiem inaczej interpretować? Nie ma efektu przecież.  Jest to też stare dobre zwalanie odpowiedzialności za ten efekt na odbiorcę, co jest w Polsce normą. Jeśli coś ci się nie podoba mówią twórcy, to sam sobie jesteś winien. Lepiej więc klaszcz, wołaj coś z widowni i machaj rękami, to będziemy dla ciebie mili. Taki komunikat wysyłają do nas producenci, nie tylko muzyczni.

Pamiętam, jak na początku lat dziewięćdziesiątych otworzył się rynek książki, ale nie pojawili się na nim żadni autorzy z nowego pokolenia. Nikt bowiem nie rozumiał, co to jest pisanie i jak należy wywoływać emocje. Czyniono to, owszem, ale w taki sam sposób, w jaki robił to ten facet wczoraj – wołając – ale emocje, ale emocje. Ludzie wypisywali różne bzdury, głównie pornograficzne, albo dokonywali politycznych demaskacji, które nie prowadziły ich do niczego, albowiem żadna literatura nie przekłada się wprost na politykę. Nawet jeśli jej autorem jest Piotr Semka. Zrozumienie tego jest w zasadzie niemożliwe, a przyczyną owego stanu jest amatorszczyzna postrzegana jako profesjonalizm. Inaczej nie umiem tego wyjaśnić. No, ale jednak spróbujmy. Ludzie pragnący uchodzić za fachowców zbierają różne talizmany i gadżety, które mają im posłużyć do robienia wrażenia na widowni, a także uczą się haseł jednoznacznie kojarzących się z jakością. To znaczy jakichś okrzyków wyrażających zachwyt, bądź opinii, która nie pozostawiają nikogo obojętnym. To wszystko jest kolportowane w obiegu zamkniętym, bez możliwości wyrażania zdania przez ludzi najbardziej zainteresowanych czyli odbiorców. Najwyraźniej widać to nie na scenie, ale w pismach o profilu katolickim i w tych segmentach dyskusji, które dotyczą religii.

Ludzie chodzą do kościoła, żeby uczestniczyć w Eucharystii świadomie, to znaczy mieć kontakt z Bogiem Żywym. I tak jest co niedziela. Normalnie jednak, w życiu powinni jeszcze konsumować treści produkowane przez autorów pism katolickich i ekspertów od wiary. Na naszych oczach większość tych ekspertów, ludzi o nieznośnej, emocjonalnej manierze i takim samym sposobie bycia, została skompromitowana. Sprzedawali oni sztuczną powagę i przejęcie, na użytek rzekomo potrzebujących tego wiernych, którym trzeba tłumaczyć dogmaty, w tym dogmat o transsubstancjacji. Wiernym niczego nie trzeba tłumaczyć, a najmniejsze do tego prawo mają namaszczeni przez nie wiadomo kogo świeccy. Schemat ten jednak ciągle się powtarza mimo kompromitacji, a ewentualne uwagi wobec skompromitowanych pośredników sprzedających intelektualne talizmany kwitowane są słowami – bo pan nic nie rozumie, nie rozumie pan tej subtelności. Technika jaką stosują od tysięcy lat oszuści „robiący” w religii jest ta sama. I zawsze wykorzystują oni do swoich występów sztukę, ale nie tą, która wymaga jakiegoś wykształcenia, praktyki i doświadczenia, ale taką, która to wszystko próbuje zamarkować. Dziś czymś takim jest tak zwana katolicka muzyka dla młodzieży, która w istocie lansuje seks przedmałżeński, ale taki wiecie – na miękko. Może coś się zdarzy, a może nie. Chodzi o to, by było jakieś wzruszenie, to wtedy te dzieci nie pójdą na Nergala.

Najczęściej jednak używanym narzędziem mediacji między oszustem a wiernym, który szuka w Kościele „czegoś więcej” jest książka. Dziś jeszcze dochodzi do tego gazeta. Wczoraj ponoć ojciec Tadeusz Rydzyk powiedział, że bez mediów, my katolicy, będziemy niemi. Ja nie jestem przekonany do tego, czy ojciec Dyrektor do końca przemyślał swoją wypowiedź. Równie istotne jest to bowiem, co w tych mediach będzie pokazywane. Łatwo, mając zaplecze w postaci autentycznie zaangażowanych w życie religijne wiernych, uwierzyć w to, że to ich zaangażowanie jest wynikiem działania mediów. Moim zdaniem nie jest to prawda. To jest wynik działania Pana Boga, a media nie mają tu nic do rzeczy, a wręcz przeszkadzają. Jeśli zaś pomagają, to wyłącznie sobie i ludziom, którzy za ich pośrednictwem chcieliby stać się świeckimi pasterzami.

Codziennie niemal trafiają przed moje oczy twitty zamieszczane przez tygodnik „Niedziela”. To jest coś naprawdę zdumiewającego. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Dziś reklamowali artykuł o medycznych aspektach agonii Jezusa. To tak w ogóle można? Ktoś to czyta i w związku z tą treścią umacnia się w wierze? Okay, rozumiem, że jest w nurcie katolickiej publicystyki taki segment rozważający różne aspekty męki. W tym medyczne. Czuję się jednak zszokowany. Sądziłem bowiem, zasiadając do tego tekstu, że napiszę o tym, jak oni tam, w tej „Niedzieli” usiłują przyciągnąć czytelników. Zwykle za pomocą historii o pijakach, którzy się nawrócili, co ma wywołać efekt wśród innych pijaków. Sądząc po rozmachu z jakim te teksty są pisane, powinien być to efekt fali. Oczywiście mam na myśli falę nawróceń i przysiąg dotyczących abstynencji. Skoro jednak zajmujemy się medycznymi aspektami męki Chrystusa i to uchodzi, może zajmijmy się też statystycznymi aspektami dystrybucji tygodnika „Niedziela” wśród patusów i degeneratów. Nie? A to czemu? Uprzedzam, że odpowiedź – oni adresują swoje treści do patologii w białych kołnierzykach – nie jest dobra. Tamci bowiem także nie czytają tygodnika „Niedziela”. Czytają go zwyczajni katolicy, którzy chodzą do kościoła w niedzielę, a czasem w dni powszednie. Adresowanie do nich takich treści jest sugestią, że coś z nimi nie tak i powinni się rozejrzeć czy nie ma w okolicy lub rodzinie jakichś pijaków nadających się do nawrócenia. To jest oczywiście szyderstwo. Każdy rozumie, że nie ma takiego mechanizmu, takiego przełożenia, które by związało pobożną prasę z terapią uzależnień. To jest tylko próba zawłaszczenia emocji związanych z poważnymi bardzo uwikłaniami, nie ułatwiająca niczego nikomu, ale mieszcząca się w bezpiecznym kanonie tematów, które kiedyś nieodżałowany Papcio Chmiel nazwał w jednym ze swoich komiksów – prochami nasennymi dla paralityków. Tygodnik „Niedziela” robi to samo, co ten gość wczoraj na scenie. Jego redaktorzy, na łamach pisma, ale też w mediach, gdzie często się pokazują wołają – ale emocje, ale emocje…Nikt jednak nie zwraca na nich uwagi.

Co w takim razie proponujesz – zapyta mnie ktoś, jak zwykle – bo krytykować potrafi każdy. Proszę bardzo, dowiedziałem się ostatnio, ale jeszcze tego nie potwierdziłem naocznie, że bracia Sekielscy zaczęli kręcić filmy o kosmitach i Wylatowie. Ponoć są one dostępne na YT. To jest tak słodki kąsek, że aż trudno uwierzyć, że istnieje. I co? Nikt w „Niedzieli” się tym nie zainteresował? Zapewne z troski o najwyższy poziom pisma, które nie może skalać się reportażami na takie tematy i w ogóle nie może uczestniczyć w żadnej agresji. Ciekawe co by na to powiedział św. Ignacy Loyola?

Spośród zaś spraw interesujących katolików serio wymieniłbym taką oto: mamy przykład księdza Stryczka i w ogóle liczne przykłady ataków medialnych na duchownych. Może trzeba zrobić reportaż o ludziach, którzy tych ataków dokonują? Kim są, z jakich rodzin się wywodzą, jakie myśli i motywy nimi kierowały? To ciekawe. Byłoby to oczywiście wejście do jaskini lwa, ale w końcu czyż nie jest napisane – ja was posyłam jak owce między wilki? Do studia telewizyjnego wejść może każdy, pardon, nie każdy, ale ten kogo tam zaproszą z ustaloną wcześniej misją i intencją. Nad rozmową z oskarżycielem księdza Stryczka trzeba by było popracować.  No, ale efekt byłby potężny. Po pierwsze dlatego, że dziennikarze Onetu i podobnych mediów uważają, że media katolickie są nieprofesjonalne i pogardzają nimi otwarcie. Mamy więc tu wielkie pole do realizowania misji w jej prawdziwym wydaniu. Misji trudnej i potencjalnie niebezpiecznej. Na dziś to tyle.

Już mniej niż miesiąc pozostał do Targów Książki i Sztuki w Grodzisku Mazowieckim, edycja II. Odbędą się one w grodziskiej Mediatece w dniach 1-2 lipca. Zapraszam wszystkich, którzy się ze mną zgadzaj oraz tych, którzy się nie zgadzają, ale gotowi są milczeć przez całą imprezę dla dobra sprawy.

Wszystkim, którzy dorzucili się do naszej zrzutki na mieszkanie dla Saszy i Ani bardzo serdecznie dziękuję. Jeśli ktoś jeszcze zechce nam pomóc, będę wdzięczny.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_confirmation

  13 komentarzy do “Kościół i kosmici czyli królestwo fałszywych emocji”

  1. Młodzi ludzie wierzą, że UFO istnieje na 100%, natomiast co do Jezusa zdania są podzielone. Ciekawe, że w przypadku UFO stosuje się rozumowanie: planet są miliardy, więc na którejś musi być cywilizacja, ale nawet jeśli ludzi było na naszej planecie ponad 10 miliardów, to dla wielu żaden z nich nie mógł być Jezusem.

  2. Grechuta jest niepodrabialny, tej imitacji opolskiej nie widziałem i nie chcę widzieć.

    Ludzi, którzy próbują żyć, a także trochę pohandlować wartościami, łatwo uderzyć, skompromitować. Wystarczy, że o krok zejdą ze ścieżki i ładują na polu minowym, a miny w wersji lajt, przy zimniej ich opryskują szambem.

    Świętoszkowatość to jednym słowem trudny kawałek chleba.

    Lepiej być naturalnym, po ludzku grzesznym, ale szczerym i prostolinijnym, niż zamaskowanym ministrantem marzącym o orgietkach i wciąganiu.

    Tamci mają łatwiej, epatują syfem, w biały dzień odsłaniają satanistyczne tatuaże, a publiczność klaszcze …

  3. „lądują na polu minowym”

    „przynajmniej ich opryskują”

  4. Dlaczego Opole nie może być 4 czerwca?

    Bo 4 czerwca jest marsz w Warszawie…

  5. No i ludzie środka pękają jak Marciniak w obliczu oferowanych bonusów.

    Na rynku jest mnóstwo czarnych kart płatniczych z rogami, wystarczy się uśmiechnąć i powiedzieć „tak”, a kartę już można aktywować w najbliższym bankomacie.

  6. Świętoszkowatość to inna nazwa lekceważenia bliźniego

  7. Lepszym przykładem niż Marciniak, sędzia piłkarski który innej roboty nie znajdzie, są byli ZCHN owcy. Oni to powinni być opisywani i śledzeni przez tygodniki katolickie. Marcinkiewicz czy ten krzykacz od Tuska, oni się dopiero sprzedali

    Taka saga w tygodnikach katolickich o tych wszystkich politykach co nas katoli oszukali.

     

    Drudzy tacy to Kato celebrytki. Pamiętam Kurzajewski z żoną lansowali się w „Gościu Niedzielnym” a teraz żona u Jaruzelskiej opowiada a Kurzajewski z kochanką z Jerozolimy nadaje

  8. Nie oglądałem. Mówili coś o Mentzenie i Konfie do publiczności (pewnie ze 4 miliardy przy odbiornikach)?

  9. No właśnie, taki temat o zaprzańcach

  10. Pamiętam jak Zulu Guła dworował sobie z Marka Jurka, czyli w zasadzie z ZChN-u:

    ”A co powiedział w sejmie  poseł Marek Stasiek …”

    Nawet mnie to śmieszyło.

  11. Radze ostroznosc ze slowem „czarny” zwlaszcza jesli „z rogami”. Co prawda czerwiec byl tradycyjnie miesiacem maryjnym., ale wg nowych madrosci jest ponoc miesiacem odrzuconych i wykletych jak w miedzynarodowce, ale tej nowej – od kolorowych paskow. Co gorsza takze wsrod niektorych postepowych katolikow

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.